Seksmisja

Po dwóch dekadach hipokryzji i wątpliwych rozwiązań, zbliża się kolejna głośna debata światopoglądowa. Porozumienie w sprawie mówienia dzieciom o seksie jest konieczne. Tylko czy jest możliwe?

17.05.2011

Czyta się kilka minut

/rys. Joanna Grochocka /
/rys. Joanna Grochocka /

Trudno bez narażenia się komuś określić, czego ta debata miałaby właściwie dotyczyć. Edukacji seksualnej dzieci i młodzieży? Zaprotestuje konserwatywna strona sporu, która już w samej nazwie doszukuje się epatowania cielesnością. Zatem może wychowania do życia w rodzinie (tak nazywa się oficjalnie szkolny przedmiot)?

Druga strona powie wtedy o oderwaniu od rzeczywistości. Bo w rzeczywistości młodzi ludzie zaczynają współżycie seksualne już w podstawówkach.

- Proszę znaleźć jakiś kompromisowy opis, pomijając te dwie nazwy - życzliwie radzi "Tygodnikowi" jeden z ekspertów. - Edukacja w dziedzinie seksualności? Albo wychowanie w sferze miłości? - zastanawia się.

Stara-maleńka

Ponad podziałami są coraz bardziej alarmujące statystyki. A te wskazują na coraz wcześniejszą inicjację seksualną młodych Polaków i związane z nią zjawisko przedwczesnego rodzicielstwa.

M. ma 19 lat. Jest szczupłą, wysoką, farbowaną blondynką. Mieszka w domu dziecka - tak naprawdę mieszka tam jej dziecko, ona jest niejako "na doczepkę" - w jednym z większych miast w Polsce. Żyje, jak setki do niej podobnych, na styku dwóch światów: między rzeczywistością pieluch i spacerów z wózkiem a weekendową dyskoteką. Między młodzieżowym slangiem a wyuczonymi podczas przyspieszonego kursu formułami o odpowiedzialności i dojrzałości.

Jej historia - a właściwie historia jej życia seksualnego, którym można by obdzielić kilka trzydziestolatek - zaczyna się, kiedy M. ma 12 lat. Jest pierwszy chłopak i pierwsze, zrazu niewinne, przymiarki do seksu. Do pierwszego stosunku dochodzi, kiedy M. ma 14 lat. Jak mówi, pod naciskiem chłopaka.

Szkolne otoczenie nakręca. Nie robi tego większość - raczej mniejszość, za to z silnym wpływem. Pierwsze gry międzypłciowe pojawiają się w podstawówce, na "zielonych szkołach": prowokowanie, odsłonięte brzuchy, łączenie się w pary. W gimnazjum dziewczyny idą już "na rekordy". Po klasie krąży nieformalny ranking: na czele te "doświadczone", dalej te dopiero co "po". Na szarym końcu dziewice: "gorsze", "nieuświadomione", choć nadal stanowiące większość. M. wspomina, że "pierwszy raz" oznaczał awans w rankingu. Analogiczny istniał zresztą wśród chłopców.

Młodzież uprawia seks w domu, w plenerze i na imprezach domowych ("głównie petting i robienie sobie dobrze" - wspomina M.). W ciążę zachodzi z trzecim partnerem, w wieku 16 lat. On jest o rok młodszy.

Informacja o zajściu, zgodnie z porządkiem życia 16-latki, wypływa podczas imprezy domowej. M. robi sobie test w toalecie, bo czuje, że "coś jest nie tak". Od alkoholu i papierosów ją na szczęście odrzuca.

Po badaniu wszyscy, poza przyszłą matką, wznoszą toast za dziecko.

Ciąża 16-latki? M. nie ma czasu i siły myśleć o dziecku. Np. pięć dni przed urodzeniem do szpitala przybywa młodociany ojciec, by zawiadomić o rozstaniu. - To i tak dobrze - zaznacza M. Bo zazwyczaj w tym wieku ojcowie przepadają zaraz po teście.

Co traci nieletnia matka i jej dziecko, widać dopiero z perspektywy czasu. Aleksandra Nawrocka, prawniczka z Wrocławia pomagająca nieletnim matkom, dziś ma 35 lat i jest w ciąży z drugim dzieckiem. Pierwsze urodziła 20 lat temu. Mimo że, jak mówi, dzięki wsparciu rodziny udało się rozsądnie wychować pierwsze dziecko, bilans strat dotarł do niej po trzydziestce. Brak normalnego dzieciństwa, kontaktów z rówieśnikami, zmaganie się ze społecznym stygmatem. - Ciągle byłam taka stara-maleńka - wspomina.

Dwie ciąże Nawrockiej należały jakby do dwóch osobnych bytów. Pierwszą wspomina "jakby jej w ogóle nie było". Żadnych pozytywnych emocji związanych z macierzyństwem. Drugą - jako spełnienie i poczucie szczęścia.

Bilans strat nie kończy się na nieprzygotowanym macierzyństwie - to wierzchołek góry lodowej. Obejmuje też ryzyko problemów emocjonalnych i zagrożeń zdrowotnych.

Po stronie "zysków", poza uznaniem wśród części rówieśników, niewiele.

- Pierwszy raz pozostawił tylko niesmak - przyznaje M.

Rodzice nie wystarczą

Jej historia, o czym warto pamiętać, to nie zapis społeczno-kulturowej normy. Przeciętny Polak rozpoczyna współżycie znacznie później. Ale nie jest to też, niestety, ekstremum: inicjacja seksualna dawno przestała być znakiem przekraczania granicy między światem dziecka a dorosłego.

Jak pisze w wydanej właśnie książce "(Zbyt) młodzi rodzice" prof. Zbigniew Izdebski (współautorami są Tomasz Niemiec i Krzysztof Wąż), średni wiek inicjacji Polaków będących w wieku 15-49 lat wynosił w 2005 r. nieco ponad 18 lat. W tym samym roku niemal co piąty chłopiec i co siódma dziewczyna w wieku 15 lat miała już inicjację za sobą. Alarmujące dane przyniosły przeprowadzone niedawno badania GfK Polonia dla firmy Bayer, według których w Polsce uprawiało już seks 12 proc. dzieci w wieku 12-15 lat i co trzeci 16- i 17-latek.

Obniżający się wiek inicjacji Polaków to pokłosie przemian w obyczajowości seksualnej. Główne jej cechy opisuje we wspomnianej książce dr Wąż z Uniwersytetu Zielonogórskiego. Należą do nich m.in.: odejście od tradycyjnych, opartych o normy religijne modeli zachowań, instrumentalizacja relacji seksualnych (m.in. powszechne korzystanie z dostępnej w sieci pornografii), coraz słabsze reakcje społeczne na łamanie norm związanych z aktywnością seksualną czy wzrost roli popkultury w wyznaczaniu tych norm.

- To, co obserwujemy, to nic innego jak odłożona w czasie rewolucja seksualna - mówi dr Wąż. - Kiedy miała miejsce na Zachodzie w latach 60., my mieliśmy do czynienia z ustrojem w gruncie rzeczy purytańskim. Bywało, że sekretarz upominał członka partii, by ten przestał zdradzać żonę. Po 1989 r. rewolucja przyszła do nas ze zdwojoną siłą.

- Na te przemiany warto patrzeć w kontekście - dodaje prof. Izdebski. - Seksualność jako kategoria biologiczna jest czymś stabilnym, ale zmieniają się przecież społeczne uwarunkowania. Mamy coraz większy rynek czasopism kolorowych, w tym kierowanych do ludzi młodych. Pisma te - a zwłaszcza strony poświęcone poradom seksualnym, formułowanym często wprost - nieustannie cieszą się popularnością. W przekazie medialnym, chociażby w reklamach, obserwujemy zjawisko erotyzacji treści.

Jak w pejzażu spóźnionej rewolucji seksualnej odnajdują się dzisiejsi rodzice?

- Znacząca ich część jest w tym zakresie niewydolna - mówi dr Wąż, przypominając, że ryzykowne zachowania seksualne i będące ich konsekwencją przedwczesne ciąże mają miejsce częściej w rodzinach ubogich kulturowo. - Na zachowania ryzykowne są narażone przede wszystkim dzieci z rodzin patologicznych, niedostosowanych społecznie - mówi naukowiec. - Moja koleżanka z Uniwersytetu Rzeszowskiego zrealizowała badania wśród młodych słuchaczy OHP. Intensywność zjawisk takich jak: bardzo wczesna inicjacja seksualna, duża liczba, często przypadkowych partnerów czy towarzyszące tym kontaktom alkohol i narkotyki, jest w tej grupie zastraszająca.

Wróćmy do historii M. Wychowanie w jej domu odbywa się pod znakiem nieobecności ojca i alkoholizmu pozostałych członków rodziny. Są bijatyki, wyzwiska, alkoholowe zwidy dziadka i regularne napady padaczki (też poalkoholowej) matki. - W domu często nie dało się żyć - wspomina. Kiedy informacja o problemach dochodzi do kuratora, M. ląduje w placówce opiekuńczej. Tam poznaje chłopaka, z którym pół roku później zajdzie w ciążę.

Ale przedwczesna inicjacja to bynajmniej nie tylko sprawa dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Także tych z tzw. dobrych domów. Tu również, zauważają naukowcy, zachodzą procesy, które zmniejszają kontrolę rodziców nad życiem seksualnym dzieci. Nie służą jej postawy skrajne, zarówno zbyt restrykcyjne, jak i - coraz częściej spotykane - nadmiernie liberalne. Rodzicom trudno także rozmawiać z własnymi dziećmi o seksualności. Słowo-klucz to tabu, o którym w przywołanej już książce pisze dr Wąż: tabu językowe (zmowa milczenia dotycząca seksualności), tabu międzypokoleniowe (inne reguły dotyczące seksualności poszczególnych pokoleń) i tabu oddzielnej płci (wspólne tajemnice ojców z synami i matek z córkami).

Efekt? Temat płciowości i seksu nie pojawia się w rozmowach rodziców z dziećmi. Według badań CBOS z 2002 r., w grupie rodziców dzieci w wieku od 11 do 15 lat rozmowy takie podejmowało 38 proc. rodziców, a w grupie 16-19 lat - tylko procent więcej.

W obliczu obniżenia wieku inicjacji i niewydolności wychowawczej części rodziców coraz większy ciężar odpowiedzialności za edukację w sferze seksualności spada na szkoły.

Te zaś nie zdają egzaminu.

Niewydolna szkoła

Zajęcia z wychowania do życia w rodzinie (WDŻ) mają się odbywać od piątej klasy podstawówki, przez gimnazjum i liceum. Choć formalnie mówi się o obowiązku uczęszczania, do zwolnienia z zajęć wystarczy jeden podpis rodzica. W rezultacie zajęć tych w niektórych szkołach nie ma. W innych nie obejmują wszystkich uczniów.

M. zachodzi w ciążę mimo zażywania tabletek antykoncepcyjnych. W żadnej ze szkół nie usłyszała ani porad, jak stosować antykoncepcję, ani przestróg przed jej stosowaniem. WDŻ odbywa się i w podstawówce, i w gimnazjum, jednak zajęcia sprowadzają się do wyświetlania przestarzałych, jak zauważa M., filmów o relacjach między małżonkami.

- W swojej działalności zetknęłam się z około czterdziestką dziewczyn - opowiada Aleksandra Nawrocka. - Żadna nie czuła się w pełni uświadomiona w sprawach seksualności, a większość ciąż wynikało z niewiedzy. Wiele z nich mówiło też, że nie mają wokół siebie nikogo, z kim mogłyby takie tematy poruszać.

Nawrocka opowiada o rozmowie z dyrektorem gimnazjum, do którego uczęszczała jej 20-letnia dziś córka. Na sugestię, że należałoby poważniej podejść do wiedzy z zakresu seksualności, słyszy: "To jeszcze dzieci". - To samo dyrektorzy mówili, gdy ja byłam nastolatką! - mówi Nawrocka. - Mam wrażenie, że nic się pod tym względem przez 20 lat nie zmieniło.

Potwierdzają to sondaże działającej przy Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny Grupy Edukatorów Seksualnych "Ponton". Choćby raport "Jak naprawdę wygląda edukacja seksualna w polskich szkołach", w którym prawie połowa z kilkuset pytanych przyznaje, że nie spotkała się z jakimikolwiek treściami z zakresu seksualności podczas szkolnych zajęć. W raportach "Pontonu" są też nadsyłane przez młodzież przykłady treści z zajęć WDŻ.

- Że najlepszy sposób na uniknięcie ciąży to ciepła woda w wannie; że dziewczyna, która współżyje przed ślubem, jest jak nadgryzione jabłko, którego nikt nie zechce - wylicza Aleksandra Józefowska z "Pontonu".

Krytycy WDŻ, oprócz fikcyjności obowiązkowego charakteru zajęć, od lat wytykają polskiemu systemowi edukacji ideologiczne podejście do szkolenia nauczycieli, a w konsekwencji - pomijanie na zajęciach kwestii dotyczących seksualności i cielesności. - Mało kto pamięta, że wprowadzenie WDŻ do szkół miało być swoistym kompromisem zapisanym w ustawie antyaborcyjnej za czasów AWS - mówi dr Wąż, który przez 13 lat szefował jednemu z ośrodków doskonalenia nauczycieli. - W domyśle: niemal zakazujemy aborcji, ale wprowadzamy do szkół edukację seksualną. Ustalono, że o zatrudnieniu prowadzących kursy dla nauczycieli będzie decydowało MEN. Efektem jest przechył światopoglądowy nauczycieli tego przedmiotu. Niektóre z zajęć po prostu niewiele się różnią od lekcji religii.

Krytycy zarzucają też, że recenzenci ministerstwa edukacji dopuszczają do szkół nierzetelne i zideologizowane podręczniki. - Prawie wszystkie obowiązujące obecnie podręczniki z WDŻ mówią o szkodliwości antykoncepcji - zwraca uwagę prof. Magdalena Środa, etyk. - A co gorsza, nie ma w nich nic o seksualności. W najlepszym przypadku mówią o niej dziwacznym językiem. Np. według jednego z nich męski członek to "końcówka korpusu".

WDŻ-u broni dr Szymon Grzelak, psycholog, wiceprezes Zarządu Fundacji Homo Homini im. Karola de Foucaulda, praktyk, badacz i autor programów edukacyjnych w dziedzinie seksualności. - Ta frontalna krytyka nie pozwala dostrzec, że w wielu miejscach wszystko działa sprawnie, a na zajęcia uczęszczają wszyscy uczniowie - mówi. - Założenia WDŻ były mądre. Odbyły się szkolenia, stworzono założenia programowe, przedmiot uzyskał w końcu zielone światło polityczne. W latach 1999-2001 stało się w tej sprawie bardzo wiele dobrego, dopiero potem, niezależnie od tego, która partia była przy władzy, sprawę zaniedbano. Nie było polityki stymulacyjnej, pieniędzy na szkolenia czy badania.

Grzelak przyznaje, że wprowadzenie WDŻ oraz treści programowych odbywało się w warunkach dominacji jednej z opcji światopoglądowych. - Moje podejście do sprawy było wówczas takie: skoro AWS wdraża własną wizję, jej obowiązkiem jest prowadzenie dialogu z tymi, którzy przedmiot wyobrażają sobie inaczej. Niestety, zabrakło chęci dialogu wśród najbardziej skrajnych środowisk, również tych konserwatywnych, które sprzeciwiały się jakimkolwiek zajęciom poruszającym kwestie seksualności w szkołach.

Dwie rzeczy wydają się dziś bezsporne: edukacja w zakresie seksualności obejmuje - nawet wedle optymistycznych statystyk MEN - tylko część uczniów, a program nauczania nie zadowala - o czym świadczą m.in. raporty grupy "Ponton" - dużej (może nawet większej) części młodzieży. Biorąc pod uwagę coraz bardziej alarmujące statystyki dotyczące inicjacji - jest też nieskuteczny.

Wstrzemięźliwość czy pigułka

Jak powinny wyglądać zajęcia, by uczęszczała na nie większość i by wychodziły naprzeciw problemom wczesnej inicjacji, nastoletniego macierzyństwa i podejmowania ryzykownych zachowań seksualnych? Spór wokół tego pytania trwa od lat 90., a wypracowany w jego efekcie kompromis jest tylko pozorny. Tak jak pozorna jest społeczna zgoda w sprawie edukacji seksualnej w polskich szkołach.

Choć z badań na temat akceptacji dla tego rodzaju zajęć (przeprowadzanych przez prof. Izdebskiego) wynika, że ich zwolennicy to nawet ponad 90 proc. społeczeństwa, a nawet że co do ogólnych treści programowych istnieje zgoda, spór rozpoczyna się na poziomie szczegółów.

- Każdy pewnie coś innego rozumie pod pojęciem wychowania seksualnego, i inaczej wyobraża sobie sposób, w jaki należałoby poruszać pewne kwestie - przyznaje prof. Izdebski. - Np. masturbacja przez jednych jest odbierana w kategoriach rozwojowych, pokazana jako pewnego rodzaju norma w rozwoju psychoseksualnym, a inni, biorąc za podstawę system wartości, mogą to zjawisko przedstawiać w kategoriach wychowania do wstrzemięźliwości.

Ten przykład to być może najlepsza ilustracja podziału na dwa dominujące - nieco rzecz upraszczając: konserwatywny i liberalny - poglądy na temat edukacji seksualnej w szkole (czy też, jak chcą inni, wychowania do życia w rodzinie).

Za przykład pierwszego mogą posłużyć koncepcje dr. Grzelaka, autora cenionej książki "Profilaktyka zachowań seksualnych młodzieży", w której autor przedstawia założenia kilku - prowadzonych również pod własnym kierunkiem, od lat 90. - programów profilaktyki młodzieżowej z dziedziny seksualności. Programy PION, "Wyspa Skarbów" i "Archipelag Skarbów", których realizacja objęła tysiące uczniów, zaakceptowała - jak dowodzi w książce autor - większość rodziców, a okazały się też skuteczne: np. po przeprowadzeniu programu "Archipelag Skarbów" zwiększył się odsetek uczniów deklarujących chęć powstrzymania się od aktywności seksualnej.

- Ten model to nie odzwierciedlenie mojego światopoglądu, ale przekonania o skuteczności - mówi Grzelak. - Oprócz eksponowania korzyści wynikających ze wstrzemięźliwości, podkreślamy niepełną skuteczność środków antykoncepcyjnych i prezerwatyw (opierając to na danych naukowych). Mówimy też o tym, że naturalnym miejscem przeżywania seksualności jest małżeństwo.

Jak podkreśla Grzelak, przedstawiany w programach świat wartości nie może dotykać tych, którzy mają już za sobą inicjację. - Nie ma mowy o potępianiu czy stygmatyzowaniu.

Odmienny model zakłada skupienie większych wysiłków na przekazywaniu wiedzy o antykoncepcji i seksualności, a jego zwolennicy - choćby edukatorzy z Grupy "Ponton", seksuolodzy czy naukowcy z prof. Środą na czele - wskazują, że podkreślanie idei wstrzemięźliwości to w dzisiejszych warunkach strategia nieskuteczna. - Być może powstrzyma jednego na dziesięciu od kontaktów seksualnych, ale dla pozostałych będzie czczym moralizmem - mówi prof. Środa. - Postawy może za to skorygować mądra rada etyczna czy psychologiczna. Rozmowa o więziach, miłości, przyjaźni, refleksja nad tym, co można stracić, podejmując zbyt wcześnie kontakty. W tych zajęciach powinno się też kształtować w młodych ludziach kompetencje prozdrowotne - dodaje. - I odczarować dominującą w Polsce za sprawą Kościoła atmosferę, w której seksualność należy do sfery niebezpieczeństw, rygorów i zakazów.

Protokół zbieżności

Listę punktów zbieżnych należałoby zacząć od założenia, że edukacja w sferze seksualności powinna objąć wszystkich (a przynajmniej większość) uczniów. Sposobem może być wprowadzenie zasady autentycznej obowiązkowości lub - jak chce dr Grzelak - poprawienie komunikacji szkoły z rodzicami (szczegółowe przedstawienie programu, by ułatwić rodzicom decyzję o posłaniu dziecka na zajęcia).

- Jeśli chcemy dojść do porozumienia, podkreślajmy wagę kategorii, jaką jest wiedza. Wiele lat temu proponowałem, by nazwać przedmiot "wiedzą o życiu seksualnym człowieka" - radzi prof. Izdebski, a Aleksandra Józefowska z Grupy "Ponton" zapewnia, że zasada ta daje się zrealizować w praktyce. Jak mówi, edukatorzy Grupy przekazują informacje tak o działaniu i skuteczności antykoncepcji, jak i z zakresu metod naturalnych.

Tyle że, jak przypomina dr Wąż, natura przedmiotu nie pozwala oddzielić wiedzy o seksualności od sfery wartości. - Dlatego przedstawiajmy obiektywną wiedzę, ale też możliwie szeroką paletę wartości - mówi pedagog. - Mówmy o tym, że tak do seksualności podchodzi Kościół katolicki, takie nastawienie cechuje inne religie, a w jeszcze innym kierunku idą wytyczne WHO. A co najważniejsze: toczmy z młodzieżą dialog. Idealnych rozwiązań nie ma. Nauczyciel naświetla problem zawsze z takiego czy innego punktu widzenia.

Dominujące w polskiej debacie punkty widzenia w wielu miejscach są między sobą sprzeczne, ale też sporo w nich przestrzeni na wspólny mianownik. - 12 lat temu, kiedy wprowadzono WDŻ, zaproponowałem konferencję, na którą przyjechali przedstawiciele różnych opcji ideowych - mówi dr Grzelak. - Najpierw była kłótnia, a potem udana próba poszukiwania wspólnych obszarów. Kiedy prof. Środa robi akcję przeciw pornografii dziecięcej, a feministki przeciw przedmiotowemu traktowaniu kobiet, trzeba mówić, że to są fantastyczne kroki, także z punktu widzenia środowisk konserwatywnych. Mam jednak wrażenie, że niewiele osób chce to podchwycić.

Poszukiwanie wspólnego mianownika to - twierdzi dr Wąż - podkreślanie takich wartości jak odpowiedzialność i poszanowanie godności człowieka w kontekście relacji seksualnych. - Rozróżnienie na godność osobową i osobistą obecne jest tak w encyklikach Jana Pawła II, jak i na sztandarach feministek - mówi pedagog. - Trzeba szukać kompromisu wokół zmian, bo utrzymujemy hipokryzję, której efektem jest ignorancja wielu młodych ludzi.

To właśnie przekonanie o hipokryzji i trwającym od ponad dekady zamiataniu problemu edukacji seksualnej pod dywan bodaj najbardziej łączy obie strony sporu. Hipokryzja ta dotyczy wszystkich rządów od 2001 r. - Jeśli problem nie zostanie rozwiązany, nie mamy prawa oczekiwać zmian na lepsze. Jeśli my, ludzie dorośli, nie potrafimy być odpowiedzialni, nie oczekujmy tego od dzieci i młodzieży - mówi prof. Izdebski.

***

Z rozbieżnościami wokół koncepcji szkolnej edukacji seksualnej będzie się trzeba zapewne pogodzić. Jak i z tym, że środowisko, które odważy się w Polsce coś z problemem zrobić, nie będzie - podobnie jak nie było w latach 90. - światopoglądowo przezroczyste (przezroczyści nie będą też, rzecz jasna, nauczyciele, którzy w ostatecznym rozrachunku zdecydują o jakości edukacji). Pozostaje nadzieja, że światopoglądowe spory - zwłaszcza te emocjonalne i ideologiczne - ominą samych rodziców.

- Ideologie mnie nie interesują - mówi Aleksandra Nawrocka. - W sferze seksualności dzieci i młodzieży dzieją się złe rzeczy, a jedyną instancją, która może pomóc rodzicom, jest szkoła. Musimy się tego od niej domagać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2011