Ścieżki nomadów Europy

Wyrzucając z Francji romskich emigrantów, Nicolas Sarkozy niechcący wywołał w Europie dyskusję o sytuacji Romów. Juan de Dios Ramirez, pierwszy romski deputowany w Parlamencie Europejskim, chce pozwać francuskiego prezydenta przed Europejski Trybunał Sprawiedliwości.

31.08.2010

Czyta się kilka minut

Nie pamiętam, jak miał na imię. Pamiętam, jak skulony siedział w taniej gospodzie w Ústí nad Labem. Była jesień 1999 r., cała Europa patrzyła na czeskie miasto Ústí, gdzie tzw. "biali", czyli etniczni Czesi, postanowili postawić mur wokół trzech bloków zamieszkanych przez Romów. Bo hałas, bałagan, narkomani. Jak to u Cyganów lub - jak teraz się mówi - Romów.

Do Ústí ściągnęli dziennikarze, organizacje obrony praw człowieka i inni Romowie. Wśród nich - ten mężczyzna z gospody. Sam był Romem i przyjechał z Ostrawy, żeby podnieść na duchu tych nieszczęśników z bloków. W garniturze, przystojny, wysoki. W rozmowie przyznał, że sam ma problem. Wynajmował mieszkanie i właśnie mu je wypowiedziano. Szuka innego, ale - mówił - nikt Romowi nic nie wynajmie (bo hałas, bo bałagan, bo narkomani - wiadomo). On ma pracę, o dzieci dba, do szkoły chodzą. Zwykły obywatel. Ale teraz to się zmieni, bo jeśli niczego nie znajdzie - a nie znajdzie, chyba że cud się stanie - to trafi do takiego bloku jak w Ústí. A wtedy pewnie i pracę straci, i dzieci zaczną mieć kłopoty w szkole, bo warunki do nauki żadne, a i ci dilerzy narkotyków faktycznie przychodzą - jak wszędzie, gdzie bieda i rozpacz.

Mężczyzna uginał się z rozpaczy, bo widział, jak cały jego wysiłek, aby wyrwać siebie i rodzinę z getta, idzie na marne. Jak rozpada się marzenie o normalnym życiu. Z powodu stereotypu Roma, który w Europie jest taki sam: nie pracuje, kradnie, pije i nic mu się nie chce.

Romskie kłopoty, romska migracja

W ten stereotyp wierzy chyba również francuski prezydent Nicolas Sarkozy, który obozowiska romskich imigrantów uznał za gniazda przestępczości i postanowił się ich pozbyć, wysyłając samolotami do domów - w Rumunii i Bułgarii. Protestuje Komisja Europejska, ONZ, Watykan, co da chyba niewiele, bo Sarkozy jest zdeterminowany i dyskutować zamierza tylko z wybranymi: na 6 września zwołano w Paryżu spotkanie poświęcone integracji Romów, ale zaproszono tylko szefów MSW Niemiec, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoch i Belgii (przewodniczącej Unii). Zaproszenia nie otrzymał żaden z krajów Europy Środkowej i Wschodniej, z których Romowie emigrują na Zachód, ani nawet Komisja Europejska. Będzie zatem można omówić kruczki prawne, pozwalające blokować romską migrację (jakże trudne w Europie otwartych granic). Ale nie rozwiązania, pozwalające na zachęcenie Romów do pozostania w swoich krajach.

Lista romskich kłopotów jest długa i niewiele się na niej zmienia. Jeszcze w czasach negocjacji członkowskich, przed rozszerzeniem Unii, Komisja Europejska punktowała kolejne kwestie, które kraje kandydujące powinny rozwiązać. Obawiano się też, że po otwarciu granic fala Romów zaleje Zachód w poszukiwaniu lepszego życia. Owszem, już wcześniej Romowie emigrowali. Ale musieli prosić o azyl i udowodnić, że byli prześladowani. Po rozszerzeniu Unii - po prostu mogą jechać. Exodusu nie ma, ale oczywiście Romowie wyjeżdżają.

Dlaczego? Bo rzeczywiście warunki, w których żyją - np. osady we wschodniej Słowacji bez prądu, kanalizacji, dróg - są często straszne; zdjęcia stamtąd przypominają Trzeci Świat. Bo nie mogą znaleźć pracy i rosną następne pokolenia uzależnione od zasiłków. Bo faktycznie są dyskryminowani i prześladowani, choćby w Czechach i na Węgrzech, gdzie co chwilę dochodzi do podpaleń ich domów. Choć na Zachodzie też są skinheadzi, którzy lubią czasem coś podpalić albo kogoś pobić, i też nie ma tam pracy dla wszystkich.

To cecha chyba wszystkich ludzi: wierzymy, że gdzieś daleko będzie nam lepiej. A Romowie w znacznej mierze to koczownicy i choć komunizm skutecznie zlikwidował tabory, to podróż wciąż jest dla nich czymś naturalnym.

Efekty? Za kilka pokoleń

W Europie żyje osiem milionów Romów. Najwięcej z nich (70 proc.) mieszka w Europie Środkowo-Wschodniej: na Słowacji, w Bułgarii, Rumunii - stanowią tam ok. 10 proc. populacji. Są mniejszością nietypową: nigdy nie mieli swojego państwa, są rozproszeni i zróżnicowani kulturowo oraz językowo. Już choćby dlatego trudno walczyć im o swoje prawa. Łączy ich jedno: wszędzie, gdzie żyją, są najsłabszą, najbardziej dyskryminowaną i nielubianą grupą etniczną.

W czasach komunizmu Romów spotykały represje jak najbardziej oficjalne: zakaz koczowania, likwidacja taborów, przymusowa asymilacja. To był czas wykorzenienia, utraty tożsamości, zasad i tradycji. Ale, paradoksalnie, nadejście wolności i demokracji zadało tej społeczności nowy cios. Gdy zaczęły padać wielkie i nierentowne zakłady, gdy zwalniano pracowników, na pierwszy ogień szli Romowie. Nową pracę znaleźć było trudno. Nie tylko im, ale im trudniej. Wpadli w spiralę: w uzależnienie od zasiłków społecznych, coraz gorsze warunki mieszkaniowe. W końcu całe dzielnice miast i miasteczek zamieniały się w romskie getta.

Dziś każdy z krajów postkomunistycznych mających znaczną mniejszość romską, ma swą specyfikę - np. na Słowacji są nią romskie osady, natomiast w Czechach Romowie mieszkają raczej w miastach - ale problemy są wszędzie takie same. To bezrobocie, które wśród Romów przekracza wszędzie 50 proc. (są miejsca, gdzie sięga 100 proc.). To niskie wykształcenie: często dzieci nie są posyłane do szkoły, a jeśli do niej trafią, odsyłane są do szkoły specjalnej. To problemy zdrowotne: od braku szczepień po zdarzające się jeszcze w latach 90. sterylizacje kobiet bez ich zgody. To złe warunki bytowe: osady lub getta na przedmieściach. No i przemoc na tle rasowym.

Ale ten obraz ma też drugą stronę: Romom nie jest łatwo pomóc. Pracownicy socjalni pewnie długo mogliby o tym opowiadać. Bywa, że dzieci nie chodzą do szkoły, bo rodzice nie widzą w tym sensu, albo że nowe mieszkania socjalne szybko popadają w ruinę. Romowie faktycznie miewają też problemy z prawem. To jednak kwestie związane nie z pochodzeniem etnicznym, ale z sytuacją społeczną i ekonomiczną. Na polskim gruncie można to porównać do terenów popegeerowskich: tam też dzieci wagarują, rodzice są mało zaradni, mieszkania w kiepskim stanie.

Sytuacji Romów nie zmieni jedna ustawa czy większy zasiłek. Nie zmieni jej też odebranie zasiłku. Jedyne, co daje nadzieję, to edukacja: edukacja dzieci, już od przedszkola, bo często problemy Romów w szkole biorą się z tego, że nie są oswojeni z mechanizmami szkolnymi. A także edukacja reszty społeczeństwa, w duchu tolerancji.

Efekty będą, może, za kilka pokoleń.

Model andaluzyjski

To, że współżycie Romów i "gadźiów" (czyli "białych") może się udać, widać w Andaluzji, południowym regionie Hiszpanii.

Liczbę Romów, czyli gitanos - jak siebie nazywają, ­w Hiszpanii szacuje się na 500-800 tys., a większość mieszka właśnie w Andaluzji. W kraju są jeszcze romscy emigranci, przybyli - podobnie jak ci we Francji - z Europy Środkowej (ale jest ich znacznie mniej, ok. 40 tys., i mieszkają głównie na przedmieściach Madrytu). Gitanos żyją w Hiszpanii od kilkuset lat i nie zawsze było im tu dobrze. Problemy te same, co zawsze: prześladowania, bieda, przymusowe osiedlanie. Ale dziś Andaluzja może służyć za przykład. Powodów jest kilka.

Prof. Gunther Dietz, autor raportu "Państwo i Romowie w Hiszpanii", twierdzi, że tradycyjne pojęcia gitanos - jak funkcja rodziny i klanu, kwestia honoru, obdarzanie autorytetem "starszych" w rodzie - pokrywają się z pojęciami obecnymi w tradycyjnej wiejskiej kulturze hiszpańskiej. Integracja w andaluzyjskich wioskach okazała się zatem dużo łatwiejsza niż w dużych miastach północy. Dietz: "Na przykład w prowincjach Granada i Sewilla, najważniejszych siedliskach gitanos w Hiszpanii i całej Europie Zachodniej, większość wiosek nieformalnie dzieli się na część romską (gitano) i nieromską (payo), ale międzyetniczne relacje, wzajemność i mieszane małżeństwa są znacznie częstsze niż w pseudo-gettach w ośrodkach przemysłowych".

Fakt drobny, ale znamienny: flamenco, jeden z hiszpańskich symboli, narodziło się wśród Romów w Andaluzji. Na tym przykładzie widać, jak romska kultura została wchłonięta czy też wykorzystana przez kulturę większości, a w każdym razie stała się jej częścią. Tym samym zmniejszyło się, zwykle obciążające, poczucie wyobcowania danej mniejszości.

Juan de Dios Ramirez, przewodniczący Związku Romów w Hiszpanii i pierwszy romski deputowany w Parlamencie Europejskim (urodził się właśnie w Andaluzji), tak mówił w dzienniku "El Pais": "Andaluzja mogłaby być modelem. Nie z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej, ale jeśli chodzi o kulturę. To model współżycia w społeczeństwie dla wszystkich Romów na całym świecie. To społeczność, o której trudno powiedzieć, czy Andaluzyjczycy stali się Romami, czy Romowie Andaluzyjczykami".

Europoseł pozywa prezydenta

Ale Hiszpania miałaby więcej pomysłów do wykorzystania.

Jeśli chodzi o tak ważną edukację, to szkoły specjalne (czy też "uzupełniające", jak je nazywano) zarzucono już w latach 80. Wszystkie dzieci romskie poszły do szkół z rówieśnikami payo. Można narzekać, bo choć 94 proc. małych gitanos kończy szkołę, to 30 proc. z nich mniej lub bardzie regularnie wagaruje. Ale każde z nich otrzymuje swoją szansę, gdy np. w Czechach jeszcze niedawno dzieci romskie zwykle trafiały do szkoły specjalnej, po której praktycznie nie mogły kontynuować edukacji.

Oczywiście, Hiszpania nie jest romskim rajem: nie wszystkie zwyczaje gitanos spotykają się z aprobatą, nadal zdarzają się przypadki nietolerancji. Widać jednak efekty prac, które trwają od czasów transformacji po śmierci Franco.

Za moment symbolicznego przełomu uważa się mowę, wygłoszoną w parlamencie właśnie przez Juana de Dios Ramireza, który jako pierwszy Rom zasiadał w hiszpańskim parlamencie w latach 1977-86 (potem trafił do Parlamentu Europejskiego). W 1985 r., po jego płomiennej przemowie na temat praw Romów, został sformułowany pierwszy narodowy plan wyrównywania życiowych szans gitanos. Od 1989 r. konkretna część budżetu jest kierowana na ten cel.

Dziś Ramirez ma nowy plan: chce podać do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu prezydenta Sarkozy’ego. W swym oświadczeniu Ramirez twierdzi, że Sarkozy "likwidując romskie osady, pogwałcił prawo francuskie, prawo europejskie i tradycyjne we Francji przywiązanie do praw człowieka". Pozew zamierza złożyć na początku września. Jest prawnikiem, ma doświadczenie w europejskich zawiłościach, więc wie, co robi.

Ramirez zapowiada też demonstracje w Paryżu w obronie deportowanych Romów; pierwsza planowana jest na sobotę 4 września. Zaproszeni są "Romowie i gadźiowie, socjaliści i liberałowie, komuniści i konserwatyści". Nie ma miejsca tylko dla Le Pena.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2010