W dwóch światach

Joanna Talewicz-Kwiatkowska, antropolożka kulturowa: W Polsce Romowie słyszą: „Jesteście u nas, my u siebie”. A ja też jestem u siebie!
 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

BARTEK DOBROCH, MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Kim Pani jest?
JOANNA TALEWICZ-KWIATKOWSKA: Kobietą. Polką. Romką z ortodoksyjnej grupy Polska Roma.
Ortodoksyjnej, to znaczy?
Przebywając z rodziną nigdy bym się nie ubrała tak jak teraz: w spodnie i z odkrytymi ramionami, bo nie chciałabym zrobić wstydu moim bliskim.
Żyje Pani w dwóch światach naraz?
Ale kryzys tożsamości mam już za sobą.
A był?
Był.
Czym się przejawiał?
Jako nastolatka buntowałam się przeciw nakazywaniu mi, jak mam się zachowywać. Raz, gdy miałam odwiedzić ciocię, kazano mi założyć długą spódnicę. Jechałam do niej na rowerze, spódnica strasznie zahaczała o łańcuch, więc był to doskonały pretekst, żeby wpaść w histerię i wykrzyczeć mamie (ojcu nigdy nie miałam odwagi) że nie będę robić, co mi ktoś każe, bo chcę być sobą.
Jak do tego buntu odnosiła się mama, która jest Polką?
Rodzice nie wychowywali mnie razem. Urodziłam się w Oświęcimiu, gdzie jesienią 1981 r. wybuchł konflikt romsko-nieromski, który zamienił się w regularną miejską bitwę. W efekcie wszyscy Romowie stracili obywatelstwo i dostali wybór: Szwecja albo Berlin. Rozmowy z władzami ówczesnego województwa bielskiego prowadził mój dziadek – romski wójt. Uzgodnili, że dostaną pomoc, ale muszą opuścić kraj. Prawie wszyscy, ze względu na złe skojarzenia związane z Niemcami – każda rodzina straciła kogoś w II wojnie światowej – wsiedli na prom i popłynęli do Szwecji. Ojciec również.
Rodzice wychowali mnie osobno, ale zawsze w porozumieniu. Mama rozbudzała moją ciekawość własnej tożsamości, podsuwała książki. Gdy przeczytałam pierwsze porządne opracowania o historii Romów, powiedziałam jej, że to jak najlepsza powieść przygodowa. Później najważniejszym źródłem informacji był ojciec. Kiedy wrócił i założył Stowarzyszenie Romów w Polsce. Od dziecka byłam zabierana na wszystkie zebrania, spotkania, czasem na nich przysypiałam.
Zaznała Pani dyskryminacji?
W Oświęcimiu nie. Tu zawsze byłam córką Cygana. W liceum miałam przezwisko „Cygana”, ale to nie miało mnie obrażać. Byłam typem chłopczycy, strasznym chacharem, i jeśli pojawiały się przytyki, świetnie sobie z nimi radziłam.
Ale przez pewien czas mieszkałam poza Oświęcimiem, w mniejszej miejscowości. Tam byłam naprawdę inna. Mama – blondynka z jasną karnacją, siostra – blondynka z niebieskimi oczami, i ja. Odróżniałam się, i czasem miałam z tego powodu nieprzyjemności. Wołano za mną „Cyganka”, „Murzynka” albo „podrzutek”. Mój syn też się z tym musi mierzyć. Bywało, że słyszał, jak w parku babcia mówiła do wnuczki: „Chodź, bo cię Cyganie ukradną”. Pytał mnie potem, czy dziadek albo wujek kradną dzieci.
Obraża Panią słowo „Cyganka”?
Słowo „Rom” jest mi bliższe: funkcjonuje w języku romskim, zaś nazwa „Cyganie” została Romom nadana, a niekiedy jest używana obraźliwie. Inna sprawa, że przez zmianę terminu, którym się określa daną grupę, nie zmieni się stereotypów na jej temat.
A co się zmieni?
Kiedyś słów z języka romskiego nie wolno było upowszechniać: stanowiły sferę niedostępną dla nie-Romów, a więc też wyznacznik tożsamości. Słowa „Rom” używało się tylko między swoimi. A skoro dziś Romowie chcą, by tak ich nazywać, to znaczy, że sami wychodzą poza granice, które kiedyś określili.
Zresztą z nazwami bywa przewrotnie. Na przykład w Rumunii politycy apelują, by Romów nazywać Cyganami, bo są oni myleni z Rumunami i w efekcie jakoby psują im opinię. Gdy pytam studentów, kim są Romowie, skąd przyszli, gdzie ich ojczyzna – zawsze jako jedna z pierwszych odpowiedzi pada Rumunia.
Myślimy o Romach jako o monolicie. A to przecież społeczność zróżnicowana, z amplitudą kontrastów.
Europejscy Romowie to kilkaset grup i kilkadziesiąt dialektów. W Polsce żyją cztery główne grupy. Trzy – Polska Roma, Lowarzy, Kełderasze – miały tradycje wędrowne, aż w 1964 r. ustawowo zmuszono ich do osiedlenia. Zaś grupa Romów karpackich, czyli Bergitka Roma – ci sami, którzy żyją na Słowacji – od wieków prowadzi osiadły tryb życia. Z jednej więc strony są mocniej zintegrowani, z drugiej ich sytuacja ekonomiczna jest najtrudniejsza: w PRL byli niewykwalifikowaną siłą roboczą, a po transformacji jako pierwsi stracili pracę. Najwięksi przegrani kapitalizmu...
Czy to prawda, że nawet sami Romowie dyskryminują tę grupę?
Ponieważ Bergitka osiedlili się wcześniej, utracili rdzeń kultury romskiej, istotny dla grup wędrownych. Istnieje bowiem niepisany kodeks zakazów i nakazów – romanipen, od którego odstępstwo grozi wykluczeniem. Wiele punktów wiąże się z podziałem rzeczywistości na sfery czyste i nieczyste rytualnie. Zakazany jest kontakt z dołem ciała, z nieczystościami. Tymczasem Romowie z grupy karpackiej często trudnili się pracami w szpitalach czy szaletach.
To samo dotyczy stroju kobiet: kobiety Romów karpackich oficjalnie noszą spodnie, tymczasem spódnica tradycyjnie chroni przed kontaktem z dolnymi częściami ciała. W taborach nosiło się kilka warstw spódnic i fartuchów, żeby np. przy gotowaniu kontakt z dolnymi partiami ciała był jak najmniejszy.
Relacje z Romami karpackimi groziły skalaniem. Dlatego niemile widziane były np. małżeństwa między Romami z grupy Bergitka z Romami Polska Roma czy Lowarami.
Były czy są?
Dystans wciąż się zmniejsza. Dla młodych ludzi, nawet z ortodoksyjnych grup, pewne kwestie nie mają znaczenia. W taborze możliwe było przestrzeganie zasady, że mężczyzna nie może się znajdować pod kobietą, ale jak tego przestrzegać w bloku? Moi dziadkowie i ojciec wychowali się w taborze, a ja obok nieromskich sąsiadów, więc i dystans między Polska Roma a Bergitka nie ma dla mnie znaczenia.
Ale mówiła Pani, że za spodnie grożą konsekwencje.
Chodzi o ostracyzm. Ubiór kobiety świadczy o tym jak została wychowana. Pochodzę z rodziny, gdzie wciąż żywy jest podział na damskie i męskie: podczas świąt czy rodzinnych uroczystości kobiety siedzą po drugiej stronie stołu, a niekiedy w oddzielnych pomieszczeniach. I zawsze noszą długie spódnice. Nie mają makijażu, bo obowiązuje zasada skromności.
Raz mówi Pani o Romach „oni”, a raz „my”. Czuje się Pani i tu, i tu, trochę tu, trochę tu, czy ani tu, ani tu?
I tu, i tu. O Romach czasem mówię „oni”, bo np. prowadząc zajęcia oddzielam kwestie prywatne od zawodowych. Nie mówię na początku: „Dzień dobry, jestem Joanna, jestem Romką”. Albo „Romką i nie-Romką”. Albo „Romko-Polką”. Bo Romowie to też Polacy.
Nauczyłam się już funkcjonować na granicy. Uważam to za wartość.
Wszystko fajnie, gdy mówimy o kolorycie, kuchni czy strojach. Ale w sprawach podstawowych: wartości czy stylów życia, zaczynają się schody.
Na Festiwalu Piosenki i Kultury Romów w Ciechocinku wszyscy są szczęśliwą rodziną, ale gdy kilka dni później pojawi się wiadomość, że 21-letni Rom stanie przed sądem za współżycie ze swoją 16-letnią żoną, słychać: „Co to za zwyczaje?!”.
A to nie problem? Jak tę tradycję zintegrować ze światem, w którym współżycie z dziewczynką to sprawa dla prokuratora?
Wątpię, czy Romowie chcieliby to nadal chronić. W czasach wędrownych rytm życia wyznaczała natura. Tak jak pierwsze oznaki wiosny oznaczały, że czas rozpocząć wędrówkę, tak gdy dziewczynka zaczynała menstruować, oznaczało to, że jest gotowa, by być żoną i matką.
Te zwyczaje przyszły z Romami do bloków, choć dziś granica wieku osób zawierających małżeństwo też się podnosi. Oczywiście zdarzają się jeszcze małżeństwa w młodym wieku, ale coraz częściej rodzice są świadomi, jaki los czeka dziś ich córkę, która w wieku 15 lat zostanie matką.
Na zmianę potrzeba czasu, a karanie nie jest wyjściem. Bo po wspomnianej przed chwilą głośnej sprawie 16-latki i 21-latka, która miała miejsce kilka lat temu, nie zmniejszyła się liczba przypadków młodocianych małżeństw czy rodzicielstwa. Za to niepełnoletnie ciężarne zaczęły się bać chodzić do lekarza, żeby ich mężów nie posądzono o pedofilię.
Jak pogodzić romską tradycję z równouprawnieniem płci?
To nie dotyczy tylko Romów. Europa konfrontuje się dziś z kulturami, które zupełnie inaczej definiują rolę i sukces kobiety. Nie jest nim dyplom, kariera, tylko rodzina i dzieci.
Jeżeli takich wartości nabieramy w procesie wychowania, to jak je później zmienić? Jedynym rozwiązaniem jest uczenie dzieci od najmłodszych lat, że moja kultura, moje wartości, mój sposób życia nie są jedynym właściwym. Wtedy obcość staje się innością.
Czasem edukacja może pomóc w łagodniejszym przeżywaniu sytuacji konfliktogennych. Przykład: dziewczynki romskie od początku okresu dojrzewania nie uczestniczą w lekcjach WF-u, bo przestrzegają romanipen w kwestii odsłaniania pewnych części ciała – podobnych jak u muzułmanek czy ortodoksyjnych żydówek. Często nauczyciele uznają to za lenistwo i nie klasyfikują tych uczennic. A wystarczyłoby im pozwolić ćwiczyć w dresie albo w osobnej sali, bez chłopaków.
Mówimy Romom: „macie się dostosować, bo to my jesteśmy większością”?
Albo: „wy jesteście u nas, a my u siebie”. A ja też jestem u siebie! I jeżeli mojej kuzynce nie wolno ćwiczyć na WF-ie w krótkich spodenkach, to liczyłabym ze strony szkoły na zrozumienie.
Owszem, nie ma w polskiej edukacji przepisów, które dyskryminowałyby mniejszości. Ale przepaść między teorią a praktyką jest ogromna. Badania, które koordynowałam, wykazały, że ponad połowa romskich dzieci, które trafiły do szkół specjalnych, znajdowała się w normie intelektualnej, a nawet ponad nią.
Dlaczego więc tam trafiają?
Są dwukulturowe i dwujęzyczne, tyle że ich pierwszym językiem jest romski. Mówią po polsku, ale nie tak pięknie jak polscy koledzy. Nauczyciel widzi problem i kieruje dziecko do poradni psychologiczno-pedagogicznej, gdzie poddawane jest ono testowi na inteligencję. Umie odróżnić kwadrat od trójkąta, kota od psa, ale dostaje mniej punktów, bo nie powie o tym tak ładnie, jak się od niego oczekuje.
My przebadaliśmy dzieci za pomocą narzędzi niewerbalnych. Gdy język nie był barierą, okazywało się, że wszystko było w normie. Kontrola NIK-u, przeprowadzona na zlecenie minister edukacji narodowej w 2008 r. w Nowym Sączu, wykazała, że na 30 dzieci romskich tylko trzy kwalifikowały się do szkoły specjalnej. A pozostałe? Nie wiadomo, czemu się tam znalazły!
Jako Stowarzyszenie Romów w Polsce próbowaliśmy się dowiedzieć w MEN-ie, czy możemy otrzymać raport pokontrolny i co się dalej robi w tym obszarze. Nikt nie odpowiedział, żadnego dialogu. Potem zrobiliśmy wspomniane własne badania, upowszechnialiśmy wyniki, prosiliśmy ministerstwo o współpracę – znowu cisza. Po roku udało się przedstawić raport sejmowej komisji mniejszości narodowych. Wtedy zainteresowały się media i MEN nagle ożył. Padły deklaracje współpracy, które znam już na pamięć.
Urzędnicy wykazują, że podjęli działania, państwo polskie i Unia ładują masę pieniędzy, a te dzikusy nie chcą się uczyć ani pracować.
A chcą?
To nieprawda, że Romowie nie cenią edukacji. Ona jest obecna w całym ich życiu, ale na forum rodziny i społeczności. Mądrość wiąże się tu nie z dyplomem, lecz z wiekiem i doświadczeniem. Co z tego, że mam doktorat – gdy spotykam niewykształconego starszego pana czy panią, to wiem, że zasługują oni na szacunek. Czasem ucałuję ich w rękę.
Pierwszy raz edukacją Romów zainteresowano się w PRL-u, gdy ich przymusowo osiedlano. Romowie przechodzili przez tzw. „cygańskie klasy”, gdzie wspólnie uczono dzieci od 7. do 16. roku życia. Jaka to mogła być edukacja? Rodzice i dziadkowie dzisiejszych dzieci pamiętają szkołę jako miejsce, gdzie doznali upokorzeń. W grupie „czterdzieści plus” 90 proc. to analfabeci, a to oni podejmują ostateczną decyzję o tym, czy dziecko ma trafić do szkoły specjalnej. Trzeba ich wspierać, pokazać im, że nauka ma sens. Inaczej będą się kierować tym, że w domu bieda, a za dziecko w szkole specjalnej dostaną 350 zł zasiłku, ono zaś będzie tam miało pełne wyżywienie.
To błędne koło: Romowie są w trudnej sytuacji socjalnej, ich dzieci trafiają do szkoły specjalnej, po której ich szanse na rynku pracy są żadne, więc pogłębia się ich zła sytuacja socjalna. Nie wyobrażam sobie też, że dziecko żyjące na dwudziestu metrach w jedenastoosobowej rodzinie, nieumyte i niezadbane, nie spotka się w szkole z ostracyzmem.
Zwracam uwagę, że to nie jest problem Romów, tylko problem nas wszystkich. Romowie są Polakami, a ich dzieci kiedyś staną w kolejce do opieki społecznej.
Co się dzieje z funduszami na programy pomocowe dla Romów?
Większość zgarniają firmy i instytucje nieromskie, a same projekty często są nietrafione, bo autorzy nie znają specyfiki społeczności, dla której je robią. Świetna firma szkoleniowa przygotowuje projekt dla bezrobotnych Romów, daje masę ogłoszeń w internecie i gazetach, a potem skarży się w urzędzie pracy, że żaden Cygan nie przyszedł. A tymczasem nikt z zainteresowanych ogłoszeń nie przeczytał, bo nie umie czytać albo nie ma dostępu do mediów.
Organizowano też kursy komputerowe dla kobiet romskich: żadna nie umiała pisać ani czytać, ale na kursie były. Albo najlepszy przykład: firma z Poznania organizuje szkolenia dla bezrobotnych Romów. Wymagania: wykształcenie minimum podstawowe, umiejętność czytania i pisania. Temat? Negocjacje w biznesie. Dla ludzi po podstawówce!
Tymczasem wystarczyłoby dotrzeć z informacją o szkoleniach przez lokalnych liderów, starszyznę: gdy romski wójt powie młodym, że mają iść na szkolenie, to pójdą. I zaoferować na początek kursy czytania i pisania, a później np. obsługę wózka widłowego.
Choć rynek pracy jakoś nie chce Romów.
W Nowym Sączu odbywał się dla kobiet romskich kurs szycia na maszynie. Uczestniczki po jego ukończeniu dostały maszyny. Tylko co z tego? Jeśli nawet jakimś cudem udałoby się im założyć działalność gospodarczą, to kto z członków społeczności o tak silnych stereotypach antyromskich przyjdzie do Cyganki uszyć sukienkę? Kto jej zostawi zaliczkę? Skoro myśli, że Rom uchyla się od pracy i ma predyspozycje do kradzieży, czy zatrudni lenia i złodzieja?
Wielu znajomych Romów ma po 5-6 certyfikatów. Są weteranami kursów i szkoleń, ale nie mają pracy. Rozmawiałam niedawno z bardzo fajną dziewczyną ze Śląska, po której na pierwszy rzut oka widać, że jest Romką. Opowiadała, że jak tylko wchodzi na rozmowę o pracę, już w drzwiach słyszy, że pracy nie ma.
Na rządowy program na rzecz społeczności romskiej w Polsce idzie 10 mln zł rocznie. Można się ubiegać o pomoc w obszarze rynku pracy, edukacji i sytuacji socjalnej, czyli remontów. Program przynosi zero efektów, gdy chodzi o zatrudnienie Romów. A równocześnie, gdy w ramach pomocy remontowej do osady romskiej wpada ekipa budowlana, żeby wymienić dachy czy okna, tamtejsi Romowie – a w osadzie panuje stuprocentowe bezrobocie – rozkładają krzesełka i się przyglądają. Widzą to ich nieromscy sąsiedzi, górale – bo rzecz dzieje się w górach – i mówią: ja cały rok haruję, żeby wymienić jedno okno, a oni, nie dość, że nie pracują, to jeszcze mają remont za pieniądze podatników.
Okazuje się tymczasem, że nie można do remontu romskich osiedli zatrudnić Romów ze względu na ustawę o zamówieniach publicznych, która wymaga przetargu. Ale czy nie można tak skonstruować przetargu, by promować firmę zatrudniającą Romów? Zapytałam o to pewnego urzędnika. Wiecie, co odpowiedział?
Że byłaby to dyskryminacja nie-Romów?
Nie. Powiedział: „a kto będzie chciał zatrudnić tych Cyganów?”. Człowieku, tworzyłeś program, opowiadasz o zwalczaniu stereotypów, a mówisz coś takiego!
Argument, że nikt nie zatrudni Romów, bo ci nic nie umieją, uprzedzam: każdy robotnik potrzebuje pomocnika. Niech Romowie noszą wiadra, niech sprzątają. Cokolwiek. Inaczej nie będą szanować tego, co dostali. Poza tym okno czy dach da się szybko naprawić, ale stosunków międzyludzkich już nie.
Kilka lat później ten sam urzędnik skarży mi się, że ma problem: przychodzą wnioski od Romów, żeby im np. wymienić kran. Romowie są roszczeniowi? Sami ich tego uczycie!
Działanie na rzecz Romów bez Romów zawsze kończy się porażką. Czas przestać mówić, że nie ma z kim wśród Romów pracować. Są już partnerzy do rozmowy, wykształceni i kompetentni. Czas przestać się zasłaniać tym, że Romowie są skłóceni i nie sposób wybrać spośród nich reprezentacji. Skłóceni? Są wśród nas specjaliści w różnych dziedzinach. Tymczasem telewizja do skomentowania problemu deportacji Romów z Francji zaprasza jako eksperta... cygańskiego piosenkarza Don Vasyla.
Gdy Polak ukradnie albo kogoś potrąci autem po pijanemu, winny jest ten Polak. Gdy coś ukradnie albo potrąci kogoś Rom, pojawiają się głosy, że trzeba zrobić z Romami porządek.
Diabli mnie biorą, bo znam to z autopsji: to doświadczenie rodziny i przyjaciół. Gdy tylko coś się stanie, zaraz mają powybijane okna i napisy na murach. Gdy wchodzę do sklepu z ciocią, ochroniarz cały czas chodzi za nami.
Mówi się o „romskiej przestępczości”, tak jakby to było nam genetycznie przypisane. Tak jak bzdurny jest pogląd, że mamy predyspozycje do tańca i śpiewu, tak samo bzdurą jest, że mamy predyspozycje do popełniania przestępstw.
Stereotyp pozytywny również może być krzywdzący. W jego efekcie odbiera się nas jako ludzi żyjących lekko, beztroskich, niepracujących. A z drugiej strony – kto słyszał o romskich artystach wystawiających swoje prace w największych muzeach świata?
Na Zachodzie wielu artystów romskich jest wysoko cenionych. Choćby takie grupy muzyczne jak Taraf de Haïdouks czy Fanfare Ciocărlia...
...albo Gogol Bordello występujący z Madonną!
...kultowe są też filmy Tony’ego Gatlifa. Tymczasem w Polsce romską kulturę uważa się za przaśną i wrzuca do worka z disco polo. Czemu?
Może dlatego, że taki np. Don Vasyl to jeden z niewielu Romów, którym się udało. A po części dlatego, że taki gust się w Polsce dobrze sprzedaje. Czemu telewizja publiczna w najlepszym czasie antenowym daje transmisję z festiwalu Romów w Ciechocinku? Bo śledzi słupki oglądalności. W efekcie muzykę cygańską kojarzy się z tanim folklorem albo z disco polo.
A co myślą Romowie, słysząc Polaków śpiewających z rozrzewnieniem „My Cyganie, co pędzimy z wiatrem...”?
Ja myślę sobie wtedy, że oprócz tego „ore, ore” nic o sobie nie wiemy.
A jakie stereotypy Polaków mają Romowie?
Pamiętam, jak podczas rodzinnej uroczystości jeden z Romów powiedział do siedzącej przy stole dziewczyny: „dlaczego nie pomagasz teściowej? Zachowujesz się jak Polka”. Co oznaczało: nie szanujesz starszych, to ty powinnaś robić, zamiast siedzieć tu jak gwiazda. Polacy, zdaniem Romów, nie szanują starszych. To akurat często prawda. Wysłanie kogoś do domu starców jest u Romów nie do pomyślenia.
Polscy faceci są uważani za pantoflarzy, bo włączają się w prace zarezerwowane dla kobiet. W ortodoksyjnym romskim domu mężczyzna nie poda nawet herbaty. Oczywiście oficjalnie – bo często w czterech ścianach mężczyźni zajmują się kuchnią i dziećmi. Dopóki nie przyjdą goście, wtedy to obciach.
Machismo?
Niestety. Uważa się, że kobieta powinna mieć jednego mężczyznę. Nawet jak owdowieje, nie powinna powtórnie wychodzić za mąż. Przelotne związki, randkowanie, zmienianie partnerów – to w oczach Romów świadczy o tym, że Polacy są „łatwi”. Ale wielu Romów układa sobie życie z nieromskimi kobietami.
A w drugą stronę to możliwe?
Rzadkie.
Bo naraża na ostracyzm?
Tak są wychowane.
Są przywiązane do rodzinnych tradycji, ale widzą styl życia rówieśników, telewizyjne wzorce. Co jest dziś dla romskich dziewczyn ważniejszym punktem odniesienia?
Koniec końców rodzina jest mocniejsza – to jest im wpajane, obserwują wzorce swoich matek, a na forum rodziny odgrywa się całe ich życie. Ale to nie tak, że młodzi Romowie np. nie randkują. Spotykają się w ukryciu, żeby nikt nie widział i nie słyszał. Dopóki nikt nie widzi i nie słyszy – sprawy nie ma.
Istnieją też romskie fora internetowe, tzw. Cygańska Linia. Młodzi Romowie wymieniają się esemesami w języku romskim: „wchodzisz na linię?”. Flirtują tam, umawiają się. Szukają trzeciej drogi.
Powiedziała Pani na początku, że pyta studentów, skąd przyszli Romowie, gdzie jest ta ojczyzna...
Praojczyzną Romów są Indie, ich język wywodzi się z sanskrytu. Ale ile wspólnego dzisiejsi Romowie mają z Indiami? Romowie są Europejczykami i obywatelami krajów, w których żyją.
Zatem gdzie ta ojczyzna?
Moja? Tutaj. W Polsce. 

Dr JOANNA TALEWICZ-KWIATKOWSKA jest antropolożką kulturową, pracuje w Instytucie Studiów Regionalnych UJ. Zajmuje się badaniami nad tożsamością Romów w procesach globalizacji i sytuacją kobiet romskich w Polsce. Jest członkinią zarządu Stowarzyszenia Romów w Polsce, redaktorką naczelną kwartalnika „Dialog-Pheniben” i trenerką antydyskryminacyjną. Rzeczniczka prasowa Life Festival Oświęcim – Festiwal dla Pokoju, którego czwarta edycja odbędzie się 26-29 czerwca 2013 r. w Oświęcimiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2013