Była sobie wioska

Historia „blond aniołka” – pięcioletniej Marii z obozowiska greckich Romów – przywołała najgorsze stereotypy. Łącznie z tym, że Romowie kradną dzieci.

11.11.2013

Czyta się kilka minut

Saszka Rusewa, bułgarska Romka, biologiczna matka 5-letniej Marii, którą media uznały za dziecko uprowadzone. Na zdjęciu ze swoim 2-letnim synem. Nikołajewo, Bułgaria, 24 października br. / Fot. Stoyan Nenov / REUTERS / FORUM
Saszka Rusewa, bułgarska Romka, biologiczna matka 5-letniej Marii, którą media uznały za dziecko uprowadzone. Na zdjęciu ze swoim 2-letnim synem. Nikołajewo, Bułgaria, 24 października br. / Fot. Stoyan Nenov / REUTERS / FORUM

W Europie żyje ich ponad 10 milionów. Co jakiś czas trafiają na pierwsze strony gazet, zwykle z przygnębiających powodów. Z problemem mniejszości romskiej zmagają się wszystkie kraje Europy: od Wielkiej Brytanii po Bałkany. Wszędzie to mniejszość najbiedniejsza, najmniej zintegrowana, najmniej lubiana. Wszędzie działają też organizacje pozarządowe i agencje rządowe, które chcą pomóc. Udaje się rzadko. Często sami Romowie niezbyt aktywnie pomoc przyjmują, czasem jest ona powierzchowna.

Choć są miejsca, gdzie coś się udaje.

OD GRECJI DO IRLANDII

Maria zwróciła uwagę greckich policjantów w romskim obozowisku Farsala z jednego powodu: miała bardzo jasne włosy i niebieskie oczy. Była niepodobna do pary, która podawała się za jej rodziców. Ich nieskładne wyjaśnienia utwierdziły podejrzenia. Ruszyła lawina medialna i prawna: rodzice, których dzieci zaginęły jako niemowlęta, mieli nadzieję, że Maria może być ich. Za ciosem poszli inni: w Irlandii też odebrano Romom dwójkę dzieci, które nie wyglądały jak oni. Wrócił jeden z najstarszych stereotypów: że Romowie – lub, jak mówiono niegdyś, Cyganie – kradną dzieci.

Potem okazało się, że małżeństwo z Farsali mówiło prawdę: nie porwali dziecka. To pewna bułgarska Romka zostawiła je u nich lub je im sprzedała – relacje matki się zmieniają. Twierdzi ona, że nie miała pieniędzy na powrót z Grecji do kraju ani dokumentów dziecka, więc zostawiła niemowlę u innych Romów. Ma też inne dzieci, niektóre jasnowłose jak Maria.

Co teraz z Marią? Pewnie trafi do domu dziecka w Bułgarii. Choć Romowie z Farsali chcą ją odzyskać: mówią, że zapewnią jej lepsze warunki i są jej rodziną – jedyną, jaką znała.

A co do dzieci z Irlandii: testy DNA wykazały, że były potomstwem swych śniadych rodziców. Wróciły do domów. Organizacje pozarządowe chcą dochodzenia, czy policja przekroczyła uprawnienia. Do prasy trafił opis odbierania 2-letniego chłopca. Ojciec – trochę jak z historii o królu Salomonie – błagał policjantów o jedno: by chłopca nie zdenerwowali, żeby nie płakał. Zaklinał się, że zrobi wszystko, byle zwrócili mu syna: „Wy macie władzę, ja nie. Co mogę zrobić? Nie robię problemów”. Rzeczywiście, nie robił: zaraz poddał się testom, pokazał zdjęcie swej babci (też miała jasne włosy).

A gdyby tak zapomnieć o wszystkich romskich problemach – czy to nie straszne, że ojcu zabrano syna? Czy biali ojcowie nie cierpieliby tak samo? I co z dzieckiem? Jak musiało być przerażone?

NIEWIDZIALNE DZIECI

W historii Marii zawstydzające jest nie tylko to, że opinia publiczna tak łatwo dała się zwieść pozorom. Bardziej zawstydzające wydaje się, że odkąd Maria okazała się dzieckiem romskim, mało kto się nią dalej interesuje. Gdyby była Szwedką lub Angielką, media pewnie nadal by pisały: jakie miała straszne życie, jak teraz nadrabia edukacyjne zaległości ubrana w ładną sukienkę. Jest Romką, więc przestała interesować. Jej liczne rodzeństwo – to w greckiej osadzie i w Bułgarii – też nikogo nie obchodzi. Wiadomo, co z nimi będzie: nie zdobędą wykształcenia ani pracy, będą żyć w biedzie, gdzieś na obrzeżach miast, w osadach z kartonów i pustaków. Jak ich rodzice, jak ich – przyszłe – dzieci.

Trudno dokładnie określić, ilu Romów naprawdę żyje w Europie. Głównie dlatego, że w spisach ludności niechętnie przyznają się do romskości. Łatwiej im powiedzieć, że są Czechami czy Słowakami. Rom – brzmi często jak wyrok. Choć więc w Polsce Romów jest niewielu, to na Słowacji ocenia się, że mogą stanowić nawet 10 proc. ludności; w Czechach – około 5 proc.

W obu krajach są najbardziej dyskryminowaną mniejszością: bez perspektyw i współczucia. Za komunizmu romskie dzieci niemal automatycznie wysyłano do szkół specjalnych. Za demokracji taka praktyka nadal – w ten czy inny sposób – jest stosowana. W 2012 r. na Słowacji dopiero sąd zakazał segregacji romskich i nieromskich uczniów w Šarišskich Michaľanach.

Na Słowacji Romowie żyją zwykle w osadach na obrzeżach wsi. Bez wody, prądu, kanalizacji. Dzieci nie są szczepione, często nawet nie są rejestrowane w urzędzie, stają się niewidzialne dla państwa. W Czechach w miastach i miasteczkach powstają romskie „getta”: rewiry, gdzie lepiej się nie zapuszczać. Romom trudno się z nich wydostać. Nawet jeśli się starają.

BYLE DALEJ

Romscy imigranci prowadzą „styl życia skrajnie odmienny od naszego” – mówił ostatnio francuski minister spraw wewnętrznych Manuel Valls. Wywołał furię działaczy na rzecz mniejszości, ale oddał opinię większości Francuzów.

We Francji jest 400 romskich osad; warunki życia przypominają tam Trzeci Świat. Ich mieszkańcy często są notowani przez policję; w Paryżu romskie dzieci stanowią połowę tych, które mają problemy z prawem. To sprawia, że relacje romskiej mniejszości z większością społeczeństwa są trudne. Oburzenia nie budzą likwidacje osad i deportacje Romów – stanowczością wykazuje się tu rząd socjalistyczny, wykazywał się nią też poprzedni, prawicowy.

Tymczasem Brytyjczycy drżą na myśl o fali bułgarskich i rumuńskich Romów, którzy mają zalać Wyspy w 2014 r. – gdy swe granice dla obywateli Bułgarii i Rumunii otworzą kraje Strefy Schengen, a Wielka Brytania (będąca poza Schengen) swój rynek pracy. Zresztą już dziś Romowie dają się tu poznać od najgorszej strony, np. rozbijając obozowisko w londyńskim Hyde Parku.

Można po ludzku zrozumieć Romów, że chcą się wyrwać z ubóstwa w swych ojczystych krajach. Podróż jest zresztą czymś, co należy do ich tradycji – w Wielkiej Brytanii i Irlandii nadal mówi się na rodzimych nomadów „Travellers”, Podróżnicy.

Ale można zrozumieć też Brytyjczyków, którzy nie chcą romskiego obozowiska na trawniku przed swym domem. Po prostu, czy brzmi to zgodnie z polityczną (i ludzką) poprawnością, czy nie – jak powiedział minister Valls – jest to „styl życia skrajnie odmienny od naszego”. Co do tego można się zgodzić. Jednak na usuwanie Romów z kolejnych miejsc, wypychanie poza nawias społeczeństwa i naszej świadomości zgodzić się nie można. Bo – abstrahując od zwykłej przyzwoitości – nic to nie da, nic nie zmieni, nic nie poprawi.

BYŁA SOBIE WIOSKA

Spišský Hrhov to wioska koło Levočy na Słowacji, jakich wiele. W 1998 r. mieszkało w niej 700 osób i wieś wymierała. Wiadomo: młodzi do miasta, starzy do grobu. Tylko romska społeczność miała się dobrze – w kategoriach demograficznych.

15 lat później Spišský Hrhov ma dwa razy więcej mieszkańców i jest przykładem, że niemożliwe jest możliwe. „Wiem, że chwalić Romów na Słowacji nie wypada. Ale prawda jest taka, że naszą wioskę wybudowali oni. Mało kto w to uwierzy, że to dzięki nim rozwijamy się dynamicznie, przeprowadzają się do nas ludzie z bliższej i dalszej okolicy, a o naszej gminie jest głośno za granicą” – mówił starosta Vladimír Ledecký w jednym z wywiadów.

Właśnie Ledecký stoi za tym sukcesem: potrafił tak zmobilizować miejscowych Romów, że niemal wszyscy pracują, dzieci chodzą do szkoły (i mają dobre oceny), a mieszkańcy szanują się nawzajem. Być może tajemnicą jego sukcesu jest to, że nie robił nic „dla Romów”. Że spojrzał na wioskę jako całość i – tak samo – na wszystkich mieszkańców. Niektórzy byli biedniejsi, więc ich trzeba było podciągnąć. Ale tylko po to, by bogatsi nie musieli dopłacać.

Nie ma tu litości ani źle rozumianej politycznej poprawności – są jasne zasady, takie same dla wszystkich. Jest lokalna firma, w której pracuje wielu Romów. Wiedzą, że jeśli się spóźnią, nikt im nie zapłaci za pierwszą godzinę, a jeśli w ogóle nie przyjdą do pracy, stracą ją. Romowie opuścili szałasy z dykty i zbudowali własne domy; dbają o nie, bo sami przy nich pracowali. Nakłady oddadzą wiosce własną pracą.

Starosta opowiada anegdotę: jak z kasy samorządu pożyczył Romom pieniądze na pogrzeb ojca. Mieli oddać pracując lub w gotówce. Gdy nic się nie działo, starosta poszedł do najstarszego syna. „Powiedziałem, że jak nie odda pieniędzy, to wykopię ojca z ziemi i zostawię, żeby sobie go suszyli na słońcu” – mówi. To był żart. Ale Romowie oddali pożyczkę następnego dnia.

W ostatnich latach rozwija się cała gmina: jest kanalizacja, prąd, uzbrojone działki budowlane, wszyscy mają czystą wodę. Wszyscy mają takie same prawa. I obowiązki. „Nie będziemy zbawiać całej Słowacji” – mówi Ledecký. Ale wydaje się, że znalazł tę rzadką receptę.

OSTATNI DZWONEK

Na Słowacji sytuacja Romów zawsze była trudna. Ale dziś częściej słyszy się o Czechach. Pojawia się słowo „pogrom”, ze świadomością jego mocy. Zaniepokojenie falą nienawiści wobec Romów w Czechach wyraził niedawno komisarz Rady Europy ds. praw człowieka Nils Muižnieks – twierdząc, że do antyromskich demonstracji dochodzi tu niemal co tydzień. Faktem jest, że do zamieszek doszło nie tylko tam, gdzie bywały wcześniej (np. Ostrava), ale też np. w Českich Budějovicach. Problemem zaczynają być też nie tylko neonazistowskie bojówki, ale radykalizująca się romska samoobrona. A w czasach kryzysu i społecznych napięć nieraz starczy iskra.

Choć znalezienie rozwiązania dla romskich problemów może wydawać się (niemal) niemożliwe, jeśli nie zrobi się nic, oznaczać to może – także – przyzwolenie dla przemocy. Tej poza prawem, jak podpalanie romskich domów, i tej w glorii prawa, jak odbieranie dzieci. Sytuacji narosłej przez pokolenia nie rozwiąże się z dnia na dzień, ale od czegoś trzeba zacząć. Może tak jak starosta w Spišskim Hrhovie czy władze w Šarišskich Michaľanach, które po wyroku sądu – i przy wsparciu organizacji Eduroma – wprowadzają stopniowo najlepszych romskich uczniów do mieszanych klas. Nie jest łatwo, ale dyrektor szkoły ma nadzieję, że stworzy model, który da się wprowadzić również w innych słowackich szkołach.

Coś trzeba robić, zanim będzie za późno.


O wizerunku Romów we współczesnej europejskiej kulturze pisze w tym numerze „TP” Piotr Kosiewski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2013