Ścieżka środka

Dlaczego angażować się w patriotyzm lokalny? Z Janem Mencwelem, kulturoznawcą; Janem Wiśniewskim, studentem historii i Jakubem Wygnańskim, socjologiem, rozmawia Michał Olszewski

05.11.2012

Czyta się kilka minut

Plakaty z cyklu „Społecznicy warszawscy”, powstałe dla Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”. Przypominają wybitnych przedwojennych działaczy społecznych i ich idee. / il. Jan Bajtlik
Plakaty z cyklu „Społecznicy warszawscy”, powstałe dla Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”. Przypominają wybitnych przedwojennych działaczy społecznych i ich idee. / il. Jan Bajtlik

Michał Olszewski: Nie czujecie się przypadkiem jak patriotyczni działacze drugiego obiegu? Wasze działania są mało spektakularne, lokalne, niedostrzegane przez media...
JAN MENCWEL: W gronie ludzi wykształconych na lepszych uczelniach warszawskich praca społeczna uchodzi za dziwne hobby. Może to specyfika Warszawy albo raczej „Warszawki”. Jeśli chodzi o skuteczność działań, których się podejmuję, i ich przełożenia na debatę publiczną, to mam poczucie, że jest bardzo trudno. Funkcjonujemy w niszy.

JAN WIŚNIEWSKI: Ja jednak boję się takiego stawiania sprawy: mówienie o drugim obiegu sugeruje, że posiadamy prawdę objawioną i naszą rolą jest oświecenie reszty. Taka mistyczna narracja to ostatnio specjalność nowej prawicy i ja się przed tym wzbraniam.

JAKUB WYGNAŃSKI: Pracuję w organizacjach pozarządowych od 20 lat i mogę powiedzieć, że istotnie część tego środowiska czuje się niedoceniana, nierozumiana, traktowana protekcjonalnie. Paradoksalnie może to prowadzić do zbyt częstego przekonania o własnej „szczególności” i skłonności do nieco zawyżonej samooceny. Bycie w owym drugim obiegu ma wiele dobrych stron, ale kryje też wiele pułapek. Zresztą w dalszym ciągu w Polsce nieco trudno wytłumaczyć, czym zajmują się ludzie tacy jak my. Ani to państwowa posada, ani firma. Dla wielu osób nie jest jasne, czy jesteśmy idealistami, czy może nieudacznikami (zresztą pewnie niektórzy uznają, że chodzi o to samo), którzy są nie dość zdolni, żeby zająć się uprawianiem nauki, i zbyt słabi, by zająć się biznesem czy polityką.

Zacząłem od pytania o drugi obieg, bo podział na to, co widoczne i ukryte w sferze działań społecznych, niepokojąco zbiega się z podziałem na dwa rodzaje polskiego patriotyzmu, wchodzące ze sobą w ostry spór: patriotyzm wielkich gestów, demonstracji i obrzędów gromadzących tłumy oraz pozytywistyczny patriotyzm codzienności, „ciepłej wody” nawet. Czujecie się częścią tego drugiego nurtu?

JAN MENCWEL: Przygotowaliśmy np. projekt o społecznikach i radykalnej inteligencji przełomu XIX i XX w., o ludziach takich jak Kazimierz Lisiecki, Janusz Korczak, Helena Radlińska, Ludwik Krzywicki czy ks. Władysław Korniłowicz. Akurat oni byli w ostrym sporze z pozytywistami.

Zadaniem organizacji społecznych jest innowacyjność albo nawet wywrotowość. Naszą rolą jest nie tylko praca u podstaw, która kojarzy się wyłącznie z harówką, ale też mówienie o tym, o czym inni nie mówią. To jest motywacja, dzięki której odwołujemy się do bardzo konkretnej formacji historycznej. Patriotyzm to na pewno jedno ze słów, które widniały na ich sztandarach.

JAN WIŚNIEWSKI: Na przykład: „Wykreślamy z naszego słownika słowo »obcy«” – to ks. Korniłowicz. Albo „Mało mówcie, więcej róbcie” Kazimierza „Dziadka” Lisieckiego. Wypuściliśmy te plakaty w miasto. Jak już walnie się wielkie hasło, wielką postać, bez owijania w bawełnę, to ludzie zaczynają czytać i rozmawiać na temat treści. To był z naszej strony taki trochę żart z powszechnego wstydu przed poważnymi hasłami.

To ludzie, których portrety wiszą nad waszymi biurkami, jak u Gajowca w „Przedwiośniu”?

JAN MENCWEL: Tam wisiały podobizny Bohusza, Krzemińskiego i Abramowskiego. Rzeczywiście, zbieżność jest uderzająca, to ta sama szkoła myślenia. Fascynuje nas ruch radykalizmu społecznego, który dystansował się i od romantyzmu, i od pozytywizmu, i od modernizmu. Ci ludzie zbudowali podwaliny edukacji, na których później oparła się II Rzeczpospolita.

Jeszcze coś innego jest interesujące: Gajowiec był państwowcem, zafascynowanym działaczami niezależnymi. Nie inspirujemy się tymi samymi postaciami, które wisiały w jego gabinecie, dlatego, że to piękne i wzruszające, tylko z przyczyn racjonalnych. Ludzie, którzy tworzą niezależne struktury, tak naprawdę tworzą podbudowę nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego. Bez wspierania ruchów niezależnych Polska nigdy nie będzie tak innowacyjnym krajem, jak byśmy chcieli.

JAKUB WYGNAŃSKI: Ja nie wieszam sobie portretów ani zdjęć, i pewnie bardzo ostrożnie byłbym je dobierał, ale gdybym szukał kogoś ze współczesnych, to na jednym widniałby Henryk Wujec. Wiem, że jest ulepiony z takiej gliny jak tamci, jakby wydobyty z tamtych czasów. Cieszę się, że go kiedyś spotkałem i mogłem się od niego uczyć.

Przepraszam za intymne pytanie: czujecie się patriotami?

JAN MENCWEL: Czuję się, a jednocześnie czuję obawę przed takimi deklaracjami. Patriotyzm został zaszufladkowany. Kojarzy się zbyt jednoznacznie.

JAN WIŚNIEWSKI: Deklarowanie w dzisiejszej Polsce patriotyzmu jest równoznaczne z przyznaniem się do pewnej staroświeckości. Tymczasem istnieje też model na wskroś nowoczesnego patriotyzmu codziennego, który u nas funkcjonuje na zupełnym marginesie, podczas gdy na Zachodzie jest modelem dominującym. Za Wielką Brytanię nie trzeba było umierać od XI wieku, więc można się było przyzwyczaić do innych form manifestacji swojego przywiązania do państwa. Jest to postawa małego patriotyzmu, codziennej pracy czy uczciwości, która by się narodzić, wymaga względnego spokoju narodowego, ale także specyficznej struktury społecznej.

Przywiązanie do codziennej, uczciwej pracy na rzecz wspólnoty to raczej wartość z etosu mieszczanina. Kultura mieszczańska zawsze była u nas na marginesie, przytłoczona przez postać szlachcica, który też się chciał poświęcać, ale zazwyczaj przy okazji powstania i z możliwością oddania życia.

JAKUB WYGNAŃSKI: Polską, jak w przepowiedni, nadal rządzą dwie trumny i odmienne wersje patriotyzmów. Mimo to zdaję sobie sprawę, że naprawdę powinienem codziennie całować tę ziemię.

W podzięce za co?

JAKUB WYGNAŃSKI: Za to, że żyję w dość unikalnym jak na Polskę momencie historii, w którym patriotyzm nie musi polegać na umieraniu i poświęcaniu się za kraj, ale na tym, że można dla niego żyć. Co więcej: można to robić z pasją i jeszcze spotykać wspaniałych ludzi. Nie ma w tym nic z umartwienia.

Kłopot zaczyna się w momencie, kiedy patriotyzm utożsamiamy jest właśnie wyłącznie z patosem i odświętnością. Warto pamiętać, że (choćby w sensie językowym) antynomią pojęcia patos jest apatia – a jedno często napędza drugie. Publiczne manifestacje, tromtadracja, instrumentalne używanie symboli narodowych rodzą kontrreakcję. Nie wiem, co jest gorsze – egzaltacja czy cynizm. A tu właśnie idzie o to, żeby znaleźć „ścieżkę środka”. Kiedy jej nie ma (podobnie jak w przypadku katolicyzmu i doprawdy nie chodzi wcale o zgubną „letniość”), dochodzi do swoistego zawłaszczenia, nawet „kradzieży patriotyzmu”. Myślę, że w Polsce bardzo pożyteczna mogłaby się okazać jakaś wersja tego, co czasem nazywa się „radical middle”. Ów swoisty umiar, idealizm bez iluzji, nie oznacza w żadnym wypadku skreślenia słowa patriotyzm. Trzeba mu nadać właściwą, ale co ważniejsze: praktyczną miarę. Dla każdego może być ona nieco inna. Choćby płacenie podatków i nieoszukiwanie własnego państwa.

Używanie pojęcia patriotyzmu (znowu: podobnie jak z katolicyzmem) w niektórych środowiskach narażone jest często na zarzut „obciachowości” – na pewno nie jest hipsterskie. Trzeba jednak mieć odwagę pójścia wbrew temu obciachowi. Nie wymaga to wielkiego heroizmu. Potrzeba tylko odrobiny nonkonformizmu – trwania przy swoim.

W jaki sposób budować patriotyzm codzienności i łatać deficyty w kraju, który u zarania przemiany ustrojowej postawił na radykalną antywspólnotowość? Po 45 latach obowiązkowego myślenia w liczbie mnogiej wahadło wychyliło się w drugą stronę. Mówiąc obrazowo: zadecydowaliśmy, że będziemy budować osiedla ładnych domków jednorodzinnych bez choćby fragmentu przestrzeni publicznej.

JAKUB WYGNAŃSKI: Przed 1989 r. mieliśmy z powodów, jeśli można tak powiedzieć: obiektywnych nieco ograniczony „gen konkurencji”. Tu nie chodzi o sentymentalizację okresu „słusznie minionego”. Pamiętam jego końcówkę – bywało okropnie. Mieliśmy natomiast chyba znacznie bardziej rozwinięte i doświadczane poczucie własnej ograniczoności i co za tym idzie zależności od innych – w pozytywnym sensie: musieliśmy znacznie bardziej liczyć na siebie wzajemnie – konieczne było wiedzieć, komu zostawić dziecko, klucze, zapytać o radę, dobrze było mieć w pobliżu chociaż jedną osobę, która w razie awarii pomoże uruchomić ciągle psujący się samochód. Ostatnie 20 lat zbudowało w nas pozorne poczucie własnej samowystarczalności – zdaje nam się, że wszystko można kupić, mieć na własność, że warto imponować innym posiadaniem rzeczy, że warto się ścigać, że prosić kogoś o pomoc to właściwie wstyd.

Daliśmy się uwieść rynkowemu prozelityzmowi, niestety także poza obszarem gospodarki. Konkurencja zastąpiła wzajemność. To, co społeczne, wspólne, zostało wyparte i w dużej mierze zastąpione dychotomicznym podziałem na to, co państwowe (niczyje) i prywatne. Brakuje tkanki łącznej. Czasem mówi się o tym „trzeci sektor”, ale warto przywołać termin „trzecia przestrzeń”. Jak tego nie nazywać, jest tego, co wspólne, w Polsce teraz za mało.

Patriotyzm spod znaku Marszu Niepodległości jest również próbą odbudowy myślenia w liczbie mnogiej i znakiem oporu.

JAN WIŚNIEWSKI: Nie porównujmy ceny, jaką płaci się dzisiaj za przywiązanie do symboliki narodowej, z tym, co działo się ćwierć wieku temu. Ciągle mamy z tyłu głowy te czasy, kiedy flaga, przypinka czy opornik były gestem, który naprawdę miał jakiś potencjał: był wyznacznikiem odwagi i pewnego poświęcenia. Przez tamte czasy zostaliśmy przyzwyczajeni do tego, że to może wystarczyć. Teraz nie ma to nic wspólnego z heroizmem, zaangażowaniem czy daniem czegokolwiek od siebie.

JAKUB WYGNAŃSKI: Tym, co mnie niepokoi, a nawet złości w owym patriotyzmie odświętnym, jest fakt, że stanowi on często rodzaj czynności zastępczej w stosunku do autentycznej, ale codziennej troski: że jest poniekąd „zamiast”. Flaga? Świetnie. Hymn, pieśni legionowe? Wspaniale. Ale patriotyzm odświętny, tak go nazwijmy, często ignoruje albo zakrzykuje codzienne zaniechania, a nawet uczynki przeciwko temu, co wspólne. Jeżeli w latach 80. ktoś mi dawał skasowany bilet w tramwaju, to oczywiście uważał się za bohatera – walczyliśmy z komuną itd. Ale teraz nawet nie wiem, jak mu powiedzieć, że namawia mnie do wzajemnego okradania. Został w nas gen konspiracji: konspirujemy razem i osobno przeciwko państwu, które w międzyczasie stało się nasze. Oczywiście mnie także często ono zawodzi i irytuje – bywa słabe, byle jakie i podejrzliwie traktuje własnych obywateli, ale ciągle jest to państwo moje, o którym całe pokolenia mogły tylko marzyć. W Diagnozie Społecznej, zrobionej przez zespół psychologów społecznych pod kierunkiem prof. Janusza Czapińskiego, jedno z pytań dotyczy tego, czy respondenci uznają za naganne to, że ludzie nie płacą podatków, pobierają nienależne świadczenia etc. – okazuje się, że ponad połowa respondentów nie ma z tym problemu i, z tego co pamiętam, odsetek ten wzrasta. Myślę, że dla wielu osób ten rodzaj zaradności, przedsiębiorczości, nawet cwaniactwa jest traktowany jako godny pochwały i szacunku. Nie warto nawet wspominać, że rozmiary wolontariatu czy filantropii mają w Polsce ciągle charakter pełzający.

To są, moim zdaniem, adekwatne miary patriotyzmu – względnie jego braku. Może dlatego tak trudno przebić się z patriotyzmem codziennym, wymaga on bowiem odstąpienia od fatalnych nawyków, przekroczenia własnego lenistwa, praktykowania solidarności, a nie walenia się Solidarnością po głowach. Patriotyzm oznacza także uznanie, że jest coś ważnego, a może czasem ważniejszego niż my sami. Już czuję, jaki to zdanie może wzbudzać popłoch.

„Coś większego, ważniejszego”. O jakie większe sprawy walczy patriotyzm codzienności?

JAN MENCWEL: Powoli odkrywamy, że bycie z innymi nie jest teraz kwestią przymusu, tylko pewnego smaku, przyjemności. Polacy budzą się. Ruch slow food rośnie w siłę, trwa walka o przestrzeń miejską. Potrzebujemy umów społecznych, które nie dotyczą całej Polski, ale dziesięciu ulic wokół nas, z którymi chcielibyśmy coś wspólnie zrobić, jakoś za nie odpowiadać. Bardzo patriotyczne zadanie.

JAN WIŚNIEWSKI: Przykładem może być zjawisko klubokawiarni. Powstają takie miejsca, które z jednej strony są sposobem na biznes, ale nie taki, żeby się nachapać, tylko z tego żyć, a z drugiej strony stworzenia przestrzeni dla osób aktywnych, które mogłyby się tam spotykać.

JAKUB WYGNAŃSKI: To jest właśnie składnik owej trzeciej przestrzeni. W miastach to jeszcze pół biedy, bo są kawiarnie, parki publiczne, ale polski interior – tu sprawa jest znacznie trudniejsza – to tylko stacja benzynowa czy przystanek. Teraz trochę dzieje się w bibliotekach, rzadko, niestety, taką przestrzenią są parafie, a urząd gminy to jedno z ostatnich miejsc, które ktoś spontanicznie uznałby za miejsce na spotkanie. W Polsce bardzo brakuje społecznej infrastruktury. Po tym, jak już zbudowaliśmy wszędzie aquaparki, powinniśmy poważnie pomyśleć o tym, żeby wspierać powstawanie takich właśnie wspólnych miejsc.

JAN MENCWEL: Z badań, które w lecie przeprowadziliśmy na Warmii i Mazurach, wyszło, że miejscem trzecim, które się współtworzy, jest ławka pod sklepem wiejskim, gdzie panowie się spotykają na piwie. Jest to o tyle ciekawe, bo rzeczywiście oni tę przestrzeń sami budują. Sami stawiają ławki, dach, żeby można było zimą usiąść. I to rzeczywiście jedyne miejsca w tych małych miejscowościach, gdzie można się spotkać i czuć swobodnie.

Obecność ławki może być częścią rozmowy o patriotyzmie codzienności? To ma być większa sprawa? Ławka ma decydować o naszej narodowej tożsamości.

JAN MENCWEL: Dlaczego nie? Przecież rozmawiamy o próbie urządzenia tu dobrego życia i o egzystencji, której nie urządzają nam posłowie, tylko budowanej przez nas samych. Ja bym tych ławek jednak nie bagatelizował: przeprowadzaliśmy właśnie wywiady z mieszkańcami MDM i jak refren powracała skarga, że kiedyś były ławki, a teraz ich nie ma. Kiedyś były spożywczaki, gdzie gadało się z sąsiadami, a teraz ich nie ma. Można wyliczać takich przykładów coraz więcej.

JAKUB WYGNAŃSKI: Jest za to syndrom „miast sklonowanych”. Ginie to, co idiomatyczne, specyficzne, na czym można budować poczucie lokalnej tożsamości. Większość ulic polskich miast wygląda identycznie – piętnaście banków, cztery telefonie komórkowe, ubezpieczalnia, biuro podróży, ciucholand i kilka sieci aptek.

Robiliśmy badania na warszawskiej Woli, gdzie trwa wojna wszystkich ze wszystkimi: posiadaczy samochodów, rodzin z dziećmi, posiadaczy psów i rowerzystów. Starsze osoby mówiły: zabierzcie stąd ławkę, bo tu się zbiera żuleria. Z drugiej strony, jak się tę ławkę zabierze, to żuleria musi znaleźć inne miejsce, a starsi nie będą mieli gdzie usiąść. Nieumiejętność rozwiązania dylematów przestrzeni jest jedną z rzeczy, z którymi musimy dać sobie radę.

W Polsce patriotyzm ciepłej wody ustawiany jest w opozycji do patriotyzmu, który wywiesza flagę, chodzi na demonstracje i manifestuje przywiązanie do barw narodowych. Dlaczego te dwie postawy postrzegamy jako przeciwne? Na zdrowy rozum – to nie muszą być zbiory rozłączne.

JAN WIŚNIEWSKI: Marsz Niepodległości jest zawłaszczany przez konkretne środowisko polityczne. Ci sami ludzie ustawiają się w pozycji arbitrów, orzekających, kto jest, a kto > nie jest patriotą. Z drugiej strony, szeroko rozumiana lewica zbyt łatwo rezygnuje z bronienia swojego rozumienia patriotyzmu, szukając nowych słów na określenie swojego przywiązania do wspólnoty. Z tego powodu patriotyzm robi się coraz bardziej wąski: bez wahania powołują się na niego ludzie posiadający wykrystalizowane prawicowe poglądy, a ci bardziej neutralni, którzy może byliby skłonni się nazwać patriotami albo przyjść na marsz, boją się.

JAN MENCWEL: Opisując różnice między patriotyzmami, sam pan wpada w pułapkę polityczności. Ciepła woda w kranie przywodzi na myśl Tuska, gorący patriotyzm kojarzy się z przeciwległym biegunem politycznym. Konfrontacyjny charakter tych pojęć sprawia, że patriotyzm zostaje sprowadzony głównie do sporu między PiS a PO, na dodatek w sposób czarno-biały. I nie ma pola, w którym mógłby istnieć patriotyzm wspólnego mianownika. Wydaje mi się, że w Stanach jest gdzieś ten właśnie patriotyzm wypośrodkowany, obywatelski i wspólny dla wszystkich.

JAKUB WYGNAŃSKI: Patriotyzm został ukradziony. Tak jak byśmy rozmawiali o Kościele podzielonym na dwa obozy. Zresztą tak jak Kościół jest powszechny, tak powszechny powinien być patriotyzm i prawo do znalezienia w nim miejsca dla siebie. Cóż innego w końcu znaczy dosłownie „Rzeczpospolita”?

Oczywiście w obu przypadkach nie chodzi tylko o prawa, ale i o obowiązki.

Kto więc, zdaniem Panów, ukradł Polakom, tym ze środka, o wyważonych poglądach, patriotyzm?

JAKUB WYGNAŃSKI: Nie będę oryginalny, jeśli powiem, że dużą odpowiedzialność ponoszą za to politycy – szczególnie ci, którzy doktrynalnie uznają, że istotą polityki i jej naturalnym stanem jest konflikt. Nie konkurencja, ale właśnie konflikt. Patriotyzm staje się wtedy maczugą do okładania przeciwników.

Ale skoro mówimy o maczugach, a czasem dosłownie o maczetach – proszę popatrzeć np. na struktury kibolskie, które mają sporo do powiedzenia, czy raczej pokazania, w sprawie patriotyzmu. Wiele z nich to w istocie agresywne struktury quasi-plemienne. W Warszawie przechwyciły one np. znak Polski Walczącej. Jak widzę na samochodzie napis „Pamiętamy”, to jest to sygnał, że jedzie w nim „patriota”. Lepiej nie zajeżdżać mu drogi, bo może się okazać, że jego patriotyzm ograniczony jest właśnie i wyłącznie do członków jego własnego plemienia z ulicy Łazienkowskiej. Jakoś trudno pogodzić mi się z tym, że banda kiboli, których „honor” polega często na „odwadze” zbiorowego pastwienia się zamaskowanej bandy nad przeciwnikiem, nagle staje się chorążymi tradycji Polski Walczącej. Jest mi źle z tym, że ukradziono symbol, który dla wielu ludzi jest święty i opowiada o tym, co w naszej historii wzniosłe i tragiczne zarazem.

JAN WIŚNIEWSKI: To ciekawe, bo istnieje ogromne, prężne muzeum, które zajmuje się Powstaniem Warszawskim...

JAKUB WYGNAŃSKI: Patriotyzmowi stadionowemu w ogóle warto przyglądać się uważniej. Sport mógłby być niezwykłym wprost „wychowawcą” – uczy dobrej rywalizacji, ale i współpracy, wytrwałości, zasad fair play etc. Za takim sportem tęsknię. Moja żona jest animatorem i w pewnej mierze trenerem jednej z lokalnych inicjatyw piłkarskich i bardzo mi to imponuje. Mój 11-letni syn żyje piłką. Z meczu Legii, na który wybrałem się wspólnie z nim, pamiętam jednak dwa momenty – wzruszenia i zażenowania. Pierwszy, kiedy 30 tys. osób śpiewa Niemena „Sen o Warszawie” i drugi – niewiele później, kiedy żeby pognębić Rapid Bukareszt, z tych samych gardeł wydobywa się ryk „Pierdolę cię, rumuński psie”. Nie mogę pojąć, dlaczego patriotyzm ma się karmić nienawiścią, gdy jego prawdziwą istotą jest miłość. Patriotyzm nie polega na byciu przeciw innym, ale raczej na szukaniu z innymi wspólnoty.

JAN MENCWEL: Ludzie nie mogą się pogodzić z tym, że sąsiad może rozumieć umiłowanie ojczyzny inaczej. Patriotyzm powinien służyć do odwoływania się do czegoś, co mimo wszystkich tych sporów pozwala zachować rodzaj wspólnej ramy.

Trudno mi sobie wyobrazić taką ramę w kraju tak pokawałkowanym jak Polska. Nasze Święto Niepodległości jest dowodem, że istnieje tu kilka równoległych państw, coraz luźniej ze sobą związanych.

JAKUB WYGNAŃSKI: A skąd w ogóle wziął się pomysł, że 11 listopada musimy manifestować, zapisać się do któregoś z obozów, żeby podkreślić swoją polskość? Najwięcej odwagi cywilnej wymaga zresztą chyba obecnie „chodzenie środkiem” – dotyczy to też manifestacji 11 listopada. W ogóle jednak byłoby fajnie, gdybyśmy może zamiast albo oprócz manifestowania zrobili po prostu coś pożytecznego, co dowodziłoby tego, że wspólnota, w której żyjemy, jest dla nas ważna i że potrafimy dać jej coś od siebie. To nie jest wezwanie do czynów wielkich, ale raczej skromnych; osobistych, ale autentycznych. Polska z okazji swoich „urodzin” nie musi dostawać wielkich i drogich prezentów – bardziej ucieszyłaby się z czegoś mniejszego, autentycznego, najlepiej zrobionego przez każdego z nas własnymi rękoma – wspólnie z rodziną i sąsiadami. Bez tych małych, zdawałoby się nawet dziecinnych, gestów Polska staje się abstrakcją, hipostazą – symbolem, który sobie wyrywają i wyrywać będą...

Jak będzie w tym roku? Wywiesicie flagi narodowe w oknach?

JAN MENCWEL: Nie będzie mnie w Warszawie.

JAN WIŚNIEWSKI: Nigdy dotychczas nie wywieszałem flagi. Może to nie jest zły pomysł?

JAKUB WYGNAŃSKI: Może jestem starej daty, ale wywieszę, jak co roku. To dla mnie zawsze ważny, wzruszający moment i czas. Flaga wisi na naszym domu co roku, także przez symboliczne 63 dni Powstania Warszawskiego. Nie jestem ukąszony, zaczadzony itd., ale autentycznie bardzo szanuję flagę, wydaje mi się ważna, jestem z niej dumny, nie wstydzę się wzruszenia. Ono zawsze towarzyszy mi, gdy muszę stanąć na palcach, sięgając otworu, w który muszę ją zatknąć.  


JAN MENCWEL (1983) – kulturoznawca, jeden z założycieli inicjatywy „Wolna Białoruś”, współautor działań aktywizujących lokalne społeczności, m.in. projektu „Miasto społeczne Warszawa” przywracającego pamięć o dawnych społecznikach warszawskich.


JAN WIŚNIEWSKI (1987) – student historii, działa w organizacjach trzeciego sektora, ostatnio zaangażowany m.in. w projekt „MDM mówi”, dokumentujący historię tej dzielnicy.


JAKUB WYGNAŃSKI (1964) – socjolog, jedna z najważniejszych postaci sektora polskich organizacji pozarządowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2012