Rosyjski patriota oskarża

Mark Sołonin nigdy nie studiował historii. Ale dla ustalenia prawdy o tym, jak doszło do wojny Hitlera ze Stalinem i jak w 1941 r. miliony obywateli ZSRR wypowiedziały posłuszeństwo władzy, uczynił więcej niż rzesza zawodowych historyków.

11.10.2011

Czyta się kilka minut

Latem i jesienią 1941 r. kilka milionów żołnierzy Armii Czerwonej poddało się Niemcom. Wrzesień 1941 r. / fot. Berliner Verlag Archiv / DPA / PAP /
Latem i jesienią 1941 r. kilka milionów żołnierzy Armii Czerwonej poddało się Niemcom. Wrzesień 1941 r. / fot. Berliner Verlag Archiv / DPA / PAP /

Jesteśmy jeszcze na polskim Roztoczu; trochę dalej na wschód jest już Ukraina. Przed nami wzniesienie, zwane Wielkim Działem. Wokół, po horyzont, puszcza. 70 lat temu gdzieś tu biegła granica między III Rzeszą a ZSRR, wyznaczona w 1939 r. Tamtego dnia, pierwszego dnia operacji "Barbarossa", tą drogą szli Niemcy. Tego możemy być pewni: niewiele jest dróg w okolicy, po obu stronach duktu ciągną się bagna, gdzie źródła bierze rzeka Tanew.

70 lat temu niemieccy żołnierze nie zaszli daleko, przynajmniej nie tu. Zatrzymały ich sowieckie bunkry. Potężne, betonowe umocnienia, wzniesione rok wcześniej. Zachowane do dziś, zwane są popularnie "linią Mołotowa".

"Niedźwiedź" stawił opór

Dla sowieckich sztabowców Wielki Dział stanowił część Rejonu Umocnionego Rawa Ruska - jednego z wielu takich Rejonów, budowanych w latach 1939-41 wzdłuż nowej granicy. Stawiano je nie dlatego, że Stalin po rozbiorze Polski odłożył plan marszu na Zachód. Rola "linii Mołotowa" była inna niż "linii Maginota": wedle doktryny wojennej ZSRR, Rejony miały dać chwilową osłonę Armii Czerwonej, zanim ruszy do ofensywy. Ofensywa była istotą doktryny; odwrotu nie przewidywano.

Sowieccy żołnierze na Wielkim Dziale, których 22 czerwca 1941 r. zastał na stanowiskach, spełnili swój obowiązek. Niektóre bunkry broniły się aż przez pięć dni. Wędrując dziś po lesistych zboczach Działu, trafiamy na jeden z nich. Nosił nazwę "Miedwied" (Niedźwiedź). Dwupoziomowy kolos, samowystarczalny (posiadał zbiornik wody, magazyn żywności, latrynę), uzbrojony w dwa działa i kaemy, walczył do 27 czerwca. Lufa jednego z dział się zachowała: zardzewiała, sterczy z pancernej osłony, na której widać ślady trafień. Niemcy usiłowali uciszyć "Niedźwiedzia" artylerią.

Ale waleczność tych żołnierzy na niewiele się zdała. 27 czerwca oddziały Wehr­machtu kierowały się na Mińsk, a Armia Czerwona była w stanie rozkładu. Większość czerwonoarmistów w 1941 r. nie myślała o poświęceniu w obronie ZSRR.

Tylko - dlaczego? Czemu większość żołnierzy Armii Czerwonej postąpiła inaczej niż obrońcy Wielkiego Działu i innych miejsc "linii Mołotowa", jak Grodzieński i Brzeski Rejon Umocniony, gdzie walczono do 30 czerwca? Dlaczego najpotężniejsza armia świata, od lat zbrojona i szkolona do podboju Europy, rozpadła się pod ciosami słabszego (tak, słabszego!) wroga? Aby to zrozumieć, trzeba posłuchać Marka Sołonina.

Konstruktor z Kujbyszewa

Mark Siemionowicz Sołonin, jeden z najciekawszych rosyjskich pisarzy historycznych, jest znany w Rosji - także z częstych ataków "propaństwowych" historyków. Jest też trochę znany w Polsce czy na Litwie, w Czechach i Słowacji; tu przekładano jego książki. Ale już na Zachodzie, gdzie toczą się debaty decydujące o pamięci zbiorowej Europy - jego prace są nieobecne. Tymczasem podważa on filary sowieckiej i rosyjskiej wykładni II wojny światowej, będące oczywistością także dla wielu historyków z Zachodu.

Jeśli trzeba dowodów dla tezy, że ktoś nieposiadający wykształcenia historycznego może osiągnąć więcej niż zawodowy historyk, Sołonin jest takim dowodem. To samouk, który w wywiadzie dla słowackiego portalu mówił, że już jako dziecko pojął, iż jeśli chce poznać historię, nie powinien jej studiować w ZSRR. Rocznik 1958, z wykształcenia inżynier, pracował w tajnym lotniczym biurze konstrukcyjnym. W drugiej połowie lat 80., za pierestrojki, działał w opozycji demokratycznej; w jednym z wywiadów mówił, że był to dla niego moment politycznego przebudzenia. Ale w polityce nie został. Zamiast tego od 20 lat zajmuje się historią. Właściwie jednym okresem: latami 1939-41 i ówczesną rolą ZSRR w Europie.

Postawił sobie cel pozornie prosty: opisać prawdziwie ten rozdział dziejów, w którym do dziś rządzą schematy sowieckiej propagandy. Czytając jego książki można odnieść wrażenie, iż dotarcie do prawdy stało się dlań sprawą osobistą. Poświęcił kilkanaście lat na przekopywanie archiwów; stacza kolejne "bitwy" z prorządowymi profesorami i publicystami.

Sołonin kontra system

O kłamstwa na temat roku 1941 potykamy się co krok. Kłamstwa stworzone 70 lat temu i nadal obecne, czasem za sprawą świadomych działań (w Rosji), a poza Rosją funkcjonujące głównie jako efekt automatyzmu, "politycznej poprawności" czy po prostu bariery językowej - niewielu zachodnich historyków zna rosyjski, a jeszcze mniej gotowych jest przebijać się przez nieprzyjazne archiwa Federacji Rosyjskiej.

Kłamstwa obecne są też w kulturze masowej. Weźmy filmy o roku 1941 - ostatnio powstające licznie w Rosji i na Białorusi; filmy mocne, wciągające emocjonalnie, jak "Dnieprowska rubież", "Mgła", "Przeprawa" czy "Twierdza brzeska" - albo historyczną oprawę gier komputerowych, np. popularny "Blitzkrieg" (efekt międzynarodowej kooperacji).

"Państwotwórcze" legendy, które Sołonin zwalcza, można sprowadzić do kilku zdań: w latach 1939-41 ZSRR nie prowadził polityki prowojennej, lecz został wciągnięty do wojny przez Hitlera; 22 czerwca 1941 r. Niemcy uderzyli na nieprzygotowaną armię sowiecką; Wehrmacht rozbił ją i doszedł pod Moskwę, gdyż miał przewagę liczebną, a także więcej czołgów, dział i samolotów; niemiecki sprzęt był lepszy; w 1941 r. Armia Czerwona stawiała Niemcom bohaterski opór; choć władze popełniały błędy, w tej wojnie racje moralne były po stronie ZSRR... I tak dalej.

Hitler uprzedził Stalina

Sołonin twierdzi, że wszystko, co powiedziano w powyższym akapicie, jest nieprawdą.

Wprawdzie nie jest on pierwszym historykiem, który stawia tezę, iż Hitler uprzedził Stalina, który planował atak na Niemcy i dalej na Europę również latem 1941 r. Spór wokół takiej tezy toczy się "od zawsze" na Zachodzie, zwłaszcza w Niemczech (gdzie ma także, rzecz jasna, silny wymiar moralny). Nie jest też Sołonin pierwszym Rosjaninem: przed nim pisał o tym zwłaszcza Wiktor Suworow. Różnica jest jednak taka, że Sołonin jest bardziej wiarygodny: nie tylko dzięki masie materiału dowodowego, ale też przez fakt, iż jest to materiał jawny, dostępny.

Sołonin nie dotarł bowiem do żadnych tajnych dokumentów z sejfu Stalina. On po prostu spędził mnóstwo czasu na wyszukiwaniu i studiowaniu materiałów, które są już jawne w rosyjskich archiwach państwowych. A jest tego, wbrew pozorom, sporo: od dokumentów najwyższych władz (choć część jest tajna), przez sprawozdania dywizji pancernych czy pułków lotniczych, aż po rzecz tak mało spektakularną jak dokumentacja przemysłu z lat 30. i 40. Z tysięcy takich puzzli Sołonin buduje obraz, zawarty w czterech książkach (każda to 500--600 stron).

A obraz ów wygląda następująco: atak na Niemcy (a potem na kolejne kraje) władze ZSRR planowały na rok 1941. Plany ze stycznia 1941 r. przewidywały, że ofensywa ruszy w sierpniu; potem przesuwano jej datę. W efekcie Niemcy uprzedzili sowiecki atak może tylko o kilka dni.

Zapewne wielu historyków z Niemiec chciałoby odrzucić tezy Sołonina. Mieliby jednak twardy orzech do zgryzienia. A ubiegając ich moralny zarzut (który bez wątpienia się pojawi, jeśli jego prace ukażą się w Niemczech), powiedzmy od razu, że Sołonin nie podziela poglądu, iż atak na ZSRR był "wojną prewencyjną" - jak czynią niektórzy niemieccy historycy, usiłujący zdjąć z Niemiec część winy za "Barbarossę". Zdaniem Sołonina sytuacja w 1941 r. wyglądała po prostu tak, że obaj dyktatorzy zamierzali na siebie uderzyć; jeden okazał się szybszy.

25 czerwca: nieznana agresja

22 czerwca Stalin był więc faktycznie zaszokowany, ale nie dlatego, że nie spodziewał się wojny. "Bo jeśli się jej nie spodziewał - pisze Sołonin - to po co przesuwano całe armie nad granicę, przekształcając zarazem w drugiej połowie czerwca dowództwa okręgów wojskowych [tj. organizację czasu pokoju - WP] w dowództwa frontów?". A to tylko jeden z wielu dowodów.

No i rzecz szerzej nieznana. W czerwcu 1941 r. w jednym miejscu sowiecka machina zadziałała planowo: 25 czerwca Armia Czerwona zaczęła... ofensywę na Finlandię. Jakby nigdy nic, sowieckie lotnictwo rozpoczęło naloty na fińskie miasta, choć Finowie jeszcze nie wsparli Hitlera i między oboma krajami nie było wojny. Dla Kremla było to posunięcie absurdalne militarnie i politycznie: Armia Czerwona otwierała nowy front na północy, zaś agresja na kraj, który rok wcześniej został zaatakowany przez ZSRR i po "wojnie zimowej" (Zachód wspierał w niej Finów) podpisał dramatyczny pokój, mogła mieć złe skutki dla relacji ZSRR z tymże Zachodem, właśnie oferującym pomoc. Naloty szybko przerwano - ale wcześniej generałowie z Leningradu zadziałali automatycznie...

Agresja w 1941 r. na Finlandię - to po niej Finowie stanęli po stronie Niemiec (choć, na szczęście dla Stalina, oparli się naciskom Hitlera i nie uderzyli od tyłu na Leningrad) - jest ważna z jeszcze jednego powodu. W książce "25 czerwca: głupota czy agresja?" Sołonin portretuje relacje ZSRR z Finami po 1918 r.: to cząstkowe studium dowodzi, jak agresywna była polityka ZSRR. Polakom mówić o tym nie trzeba, ale ludziom z Zachodu już tak.

Najsilniejsza armia świata

Podobnie rzecz ma się z inną tezą Sołonina, na Zachodzie wcale nieoczywistą.

Wykazuje on, jak co najmniej od połowy lat 30. ZSRR pełną parą przygotowywał się do wojny napastniczej. Na to nastawiony był przemysł, doktryna wojenna i polityka Kremla, a celem była nie tylko Europa, lecz nawet Afryka Północna - wśród puzzli Sołonin wyławia i taki: w latach 1940-41 sowieckie lotnictwo robi plany nalotów na Aleksandrię, Brindisi, Maltę...

Sołonin: "Ogromny potencjał przemysłu zbrojeniowego, niewyczerpane zasoby surowców naturalnych, wielomilionowa rzesza rezerwistów", a także niewyczerpane zasoby siły roboczej - wszystko to "umożliwiło Stalinowi utworzenie największej armii świata". 22 czerwca 1941 r. miał pod bronią 5,6 mln ludzi. A była to jeszcze "armia czasu pokoju", po (tajnej) mobilizacji częściowej i sprzed ogłoszenia mobilizacji powszechnej, która miała dostarczyć dalsze miliony żołnierzy.

Była to również armia najbardziej nowoczesna. W latach 30. w ZSRR rozwijała się myśl techniczna, wsparta technologiami importowanymi z Europy i USA. W ZSRR produkowano więcej czołgów, dział i samolotów niż gdziekolwiek indziej, a ich jakość była wyższa (czołgi) lub porównywalna (samoloty) z konstrukcjami niemieckimi. W 1941 r. żadna armia nie miała czołgów, które dorównywały T-34 i KW; 22 czerwca Sowieci mieli ich 1600 sztuk. Co więcej, w ZSRR najwcześniej dostrzeżono zalety czołgów i lotnictwa jako strategicznej broni ofensywnej; w ataku na Europę przypaść miała im rola "przełamującej pięści" - jak potem w niemieckim "Blitzkriegu".

Sztukasy, których nie było

Sołonin wylicza, że na początku 1939 r. Armia Czerwona miała dwukrotnie więcej czołgów niż łącznie Niemcy, Francja i Anglia. W 1941 r. mogła się pochwalić niewyobrażalną dla innych krajów liczbą 21,5 tys. czołgów. Tego dnia Wehrmacht miał łącznie 5440 czołgów i dział samobieżnych; do boju rzucił tylko 3600.

Dlaczego te liczby są ważne? Bo np. wojska sowieckiego Frontu Południowo-Zachodniego i Południowego miały 5826 czołgów, a atakująca je niemiecka Grupa Armii "Południe" tylko 728. A jednak Niemcy wygrywali.

Dalej: 22 czerwca Wehrmacht miał na froncie wschodnim tylko 2500 samolotów. Niby szczegół: wśród tych ostatnich było tylko 260 bombowców nurkujących. Tymczasem sztukasy, których prawie nie było (co to jest: 260 maszyn na takim froncie) pojawiają się w każdym filmie o 1941 r., jako symbol rzekomej przewagi Niemców. W istocie i tu przewaga była po stronie Armii Czerwonej: miała ona 20 tys. samolotów (w tym 11,5 tys. myśliwców, bynajmniej nie przestarzałych), z czego 9,5 tys. maszyn stacjonowało w pobliżu frontu.

Tak nieprawdopodobna, tak trudna do uwierzenia - w końcu latami twierdzono, że było na odwrót... - dysproporcja dotyczyła też innych sfer. Armia Czerwona miała kilka razy więcej dział, często nowocześniejszych. Unikatowy był poziom mechanizacji: 450 tys. ciężarówek. Tymczasem, znów wbrew temu, co widać w filmach, głównym środkiem transportu Wehrmachtu był koń.

1941: delegitymizacja komunizmu

I oto w starciu z Niemcami najpotężniejsza armia świata, będąca "instrumentem zdeprawowanego, bezwzględnego i agresywnego reżimu" (Sołonin), rozpada się niczym "beczka, z której zdjęto obręcze". W 1941 r. traci ogromną większość sprzętu i ponad 8 mln ludzi (głównie jeńców i dezerterów). Armia Stalina po prostu przestaje istnieć. Dlaczego? Odpowiedź Sołonina to cztery słowa: Armia Czerwona nie walczyła. Pisze: "Na polach bitew 1941 r. nie spotkały się dwie armie, ale zorganizowane i działające jak w zegarku siły zbrojne faszystowskich Niemiec z jednej strony i niemal niesterowalny uzbrojony tłum z drugiej. To założenie pozwala od razu racjonalnie wyjaśnić »nieprawdopodobne« proporcje strat obu stron: rzecz jasna w konflikcie zbrojnym armii i tłumu straty tłumu muszą być kilkudziesięciokrotnie większe".

Dlaczego Armia Czerwona zamieniła się w "uzbrojony tłum"? Sołonin uważa, że po tym, czego obywatele ZSRR doświadczyli przez 20 lat dyktatury, w chwili próby odmówili walki: nie chcieli bronić komunizmu. Dopiero na to nałożyły się chaos i fatalne dowodzenie (represje "przemieniły znaczną część kadry dowódczej Armii Czerwonej w ludzi śmiertelnie i do końca życia przestraszonych, co w wojskowości oznacza całkowitą nieprzydatność zawodową"). Zaś "dzikie podrygi i podskoki polityki zagranicznej lat 1939-1941, gdy władcy ZSRS raz ogłaszali Hitlera ludożercą, a innym razem publicznie gratulowali mu zwycięstw w Europie, również nie sprzyjały zwiększeniu gotowości żołnierzy Armii Czerwonej".

W 1941 r. żołnierze wypowiedzieli posłuszeństwo władzy. Była to masowa i spontaniczna delegitymizacja rządów komunistycznych, swoiste "głosowanie". Nic dziwnego, że władze ZSRR uczyniły wszystko, by ten fakt ukryć.

Znikające czołgi i samoloty

A dowody? Analizując "szlak bojowy" poszczególnych jednostek, Sołonin wykazuje, że żołnierze porzucali sprzęt i uciekali lub szli w niewolę. Tak przestawały istnieć całe korpusy pancerne; większość strat miała charakter niebojowy. Weźmy 10. Dywizję Pancerną, jedną z najsilniejszych: 22 czerwca miała 318 czołgów, a 26 czerwca ledwie 39. Z zachowanych sprawozdań wynika, że w walce straciła 53 czołgi, a 226 zapisano eufemistycznie jako straty "nieznanego pochodzenia".

Choć więc to atakujący powinni ponosić większe straty, w 1941 r. Armia Czerwona utraciła siedem razy więcej czołgów (20,5 tys.) niż Niemcy (2,8 tys.). Tysiące porzuconych wozów tarasowało drogi, a Niemcy z nich korzystali, podobnie jak np. z armat przeciwpancernych (lepszych niż niemieckie). Zdobyczne czołgi walczyły nadal, z czarnymi krzyżami na burtach. Armia fińska, dotąd uboga w czołgi, wyszykowała sobie całą dywizję pancerną uzbrojoną w wozy sowieckie.

Podobnie "rozpłynęło się" lotnictwo; o tym mówi praca "Na uśpionych lotniskach...". Tytuł nawiązuje do sowieckiej mantry: że 22 czerwca Luftwaffe z zaskoczenia zniszczyła większość sowieckich maszyn na ziemi, a te, co przetrwały, były zbyt przestarzałe, by stawić czoło Niemcom.

Sołonin znów zaczyna od "puzzli" (los pułków lotniczych, analizowany dzień po dniu), aby dojść do konkluzji, iż najwięcej samolotów zniszczyła nie Luftwaffe, ale niemieccy żołnierze z jednostek tyłowych, segregujący zdobycz i likwidujący tę bezużyteczną (inaczej niż czołgi, zdobyczne samoloty ciężko było wykorzystać). To masowe ucieczki, chaos i dezercje sprawiły, że Armia Czerwona zostawiała swe samoloty podczas odwrotu. Latem 1941 r. "z pięciu radzieckich myśliwców w rzeczywistości walczył tylko jeden".

22 czerwca Luftwaffe nie byłaby w stanie zniszczyć sowieckiego lotnictwa; w porównaniu z nim była wątła. Co ciekawe: tak widzieli wtedy sytuację sowieccy dowódcy. Sołonin cytuje raport sztabu Frontu Północno-Zachodniego, podpisany w południe 22 czerwca: "Nieprzyjaciel nie wprowadził jeszcze do walki znacznych sił powietrznych, ograniczając się do działań poszczególnych grup i pojedynczych samolotów". Tak pisano w dniu, w którym Luftwaffe rzekomo zniszczyła na "śpiących lotniskach" całe lotnictwo ZSRR.

Akt oskarżenia

Armia Czerwona, która w końcu zaczęła stawiać opór Niemcom, to była już inna armia. Stalinowi udało się zbudować ją na nowo głównie dzięki Hitlerowi i jego - idiotycznej z punktu widzenia Niemiec, a tragicznej dla narodów ZSRR - ludobójczej polityce wobec ludności terenów okupowanych i wobec jeńców.

A także dzięki terrorowi we własnych szeregach: w ciągu całej wojny trybunały wojenne osądziły 994 tys. czerwonoarmistów; rozstrzelano 160 tys. (liczba nie obejmuje zabitych przez NKWD). Reszta skazanych trafiła pewnie do karnych batalionów, gdzie szansa przeżycia była mała. Tymczasem w Wehrmachcie skazano 30 tys. dezerterów (rozstrzelano 23 tys.), a w armii USA skazano 21 tys. (w tym 49 na śmierć, ale rozstrzelano tylko jednego).

"Wszystko, co się wydarzyło latem 1941 roku, było nieuniknione i tylko jeszcze większa bezwzględność, zdeprawowanie i głupota reżimu hitlerowskiego, gigantyczne obszary i zasoby kraju, jak również pomoc ze strony potężnych sił demokratycznego Zachodu pozwoliły kosztem przelewu krwi odzyskać to, co zostało utracone w pierwszych miesiącach wojny, pokonać wroga i zakończyć wojnę w Berlinie" - pisze emocjonalnie Sołonin. Bo też on nie tylko opisuje. On oskarża: jego książki to akt oskarżenia komunizmu i Stalina.

A wśród punktów oskarżenia jest i ten: Sołonin obarcza Stalina odpowiedzialnością za głodową śmierć kilkunastu milionów obywateli ZSRR, zmarłych pod niemiecką okupacją. W 1941 r. wydawał on bowiem tzw. "rozkazy o spalonej ziemi": cofająca się Armia Czerwona miała zostawić Niemcom pustynię, paląc własne wsie i miasta. Ponieważ ich mieszkańcy nie zostali ewakuowani, Stalin wydał wyrok śmierci na swych poddanych.

Rosyjski patriota

W pracach Sołonina nie ma dedykacji. Gdyby była, mogłaby brzmieć tak: "Mojemu ojcu, żołnierzowi tamtej wojny, który walczył na niej jako prosty szeregowiec. A także milionom obywateli ZSRR, którzy doświadczyli wtedy niewyobrażalnych cierpień z winy nie tylko Hitlera, ale też Stalina i zbrodniczej, agresywnej polityki komunistycznego państwa". Bo Sołonin pisze swoje książki, gdyż jest rosyjskim patriotą. Ale nie jest to taki patriotyzm, o którym mówi Władimir Putin.

Patriotyzm Sołonina to patriotyzm "innej Rosji", będącej dziś w mniejszości; demokratycznej, korzeniami sięgającej przebudzenia z końca lat 80. Patriota Sołonin uważa, że jego rodacy zasługują na prawdę także dlatego, gdyż to część walki o współczesną Rosję. Z goryczą konstatuje, iż wielu Rosjan wierzy nadal w sowieckie/rosyjskie legendy: "Propagandzie wierzy się wówczas, kiedy bardzo się chce w nią wierzyć"; także "w bohaterskie mity sowieckiej historii wierzą tylko ci, którzy bardzo chcą w nie wierzyć. No i czymże innym, jak nie strasznymi bajkami, może się pocieszyć ta część współczesnej rosyjskiej publiki, której kompleks niższości spowodowany postępującym zacofaniem już nie tylko wobec Europy Zachodniej, ale i wobec burzliwie rozwijających się krajów Azji i Ameryki Łacińskiej dziwacznie splata się z wielkomocarstwowymi, imperialnymi ambicjami?".

I dalej: "Prawda nie zwycięża - prawda pozostaje. Prawdziwa, bezstronna, oparta na dokumentach i faktach kronika Wielkiej Wojny Ojczyźnianej niechybnie zostanie napisana. Kiedy? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Nie wcześniej, ale i nie później, niż zakończy się obecny, zbyt długo się ciągnący »czas zamętu«, i Rosja zajmie wreszcie godne miejsce we wspólnym szeregu krajów cywilizowanych. Dopiero wtedy zdołamy uczciwie przyznać, że w historii naszego kraju były nie tylko sławetne zwycięstwa, ale też haniebne klęski".

***

Gdyby jego książki ukazały się na Zachodzie, bez wątpienia odegrałyby wielką rolę w dyskusji o II wojnie światowej i jej interpretacjach, politycznych i moralnych. Byłyby głosem "innej" Rosji. A na tym szczególnym polu bitwy, gdzie toczy się "walka o europejską pamięć" - jak ujął to niemiecki historyk Claus Leggewie - Sołonin byłby sojusznikiem narodów Europy Środkowej.

Książki Marka Sołonina (wszystkie w przekładzie Jerzego Redlicha):

"22 czerwca 1941, czyli jak zaczęła się wielka wojna ojczyźniana", wyd. Rebis 2007;

"23 czerwca. Dzień M", wyd. Rebis 2008;

"Na uśpionych lotniskach...", wyd. Rebis 2009;

"25 czerwca. Głupota czy agresja?", wyd. Rebis 2011;

Sołonin prowadzi stronę internetową: www.solonin.org

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2011