Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeszcze niezbyt daleko: najpierw Czechy, potem Bawaria, z powrotem przez Austrię. Na granicy niemiecko-austriackiej celnik decyduje o wysadzeniu ich z pociągu – bo nie mają pieniędzy. Jest wstyd i poczucie krzyczącej niesprawiedliwości, bo przecież cała podróż była pomyślana jako odzyskiwanie europejskiej tożsamości.
Moment drugi: późną wiosną 2004 r. grupka przyjaciół w wieku zdecydowanie już niestudenckim wsiada w samochód i rusza do Włoch po wino, naprawdę dużo wina. Jest radość, satysfakcja i potrzeba uczczenia wejścia Polski do Unii jakimś prywatnym gestem – choćby tak błahym jak ten odreagowujący czasy, kiedy w przetrząsanych bagażach można było zmieścić zaledwie dwie, góra trzy butelki.
Moment trzeci: majówka 2014. Z Warszawy nad morze można dojechać autostradą, podobnie jak z Krakowa do Paryża – i jeszcze dalej. Nie zatrzymując się do żadnej kontroli i mijając po drodze setki inwestycji opatrzonych tablicami, na których z daleka widać niebieską flagę z żółtymi gwiazdkami. Gdyby nie dobiegające z radia wiadomości z Odessy, każące pomyśleć, co by się mogło stać, gdyby Polska została poza przestrzenią europejskiej integracji, można by właściwie nie zauważyć, że to już dziesięć lat. I że w ciągu tej dekady prawie dwa razy wzrosło PKB, zwiększyła się długość życia, eksport i inwestycje zagraniczne...
Zapewne: można było zrobić więcej, szybciej i lepiej. Zapewne: wielu Polaków wykorzystało otwarte granice nie po to, by podróżować, ale po to, by znaleźć pracę. Z drugiej strony jednak: pracując w Londynie również pracują u siebie – u siebie, czyli w Europie.