Gdzie jest teraz Heiba K.

Uchodźcy i migranci zapełnili dworce kolejowe Serbii, Węgier i Austrii. Oto relacja „Tygodnika” z najbardziej zapalnych punktów Europy.

06.09.2015

Czyta się kilka minut

Syryjscy uchodźcy w pociągu jadącym z Macedonii do Serbii, 30 sierpnia 2015 r. / Fot. Aris Messinis / AFP / EAST NEWS
Syryjscy uchodźcy w pociągu jadącym z Macedonii do Serbii, 30 sierpnia 2015 r. / Fot. Aris Messinis / AFP / EAST NEWS

W kwestii ojczyzny Hasanowi wszystko się myli. Nie umie zliczyć już armii, frakcji i grup zbrojnych, które od ponad czterech lat obracają Syrię w ruinę. Nie wie, w czyim imieniu przemawiają politycy, rzecznicy, działacze. Mylą mu się nazwiska i postulaty, kto jest tu dobry, a kto zły. Wszystkich, którzy uczynili jego życie nieznośnym, Hasan nazywa tak samo: „terroryści”.


Jest pierwszy września, wtorek. Dopiero siódma rano. Ale słońce, które wzeszło nad Belgradem, już praży nieogoloną od dwóch dni twarz czterdziestolatka z Aleppo. Mijają nas autokary, jak co rano dowożące tutaj pasażerów z miast całej byłej Jugosławii. Z Bośni przyjeżdżają serbscy robotnicy, z czarnogórskiego wybrzeża – spóźnieni wczasowicze.
Z autobusów przybywających znad granicy serbsko-macedońskiej wysiadają niemal wyłącznie uchodźcy i migranci.


Czas relaksu


Hasan i jego kolega Gabi dotarli do Belgradu przed godziną, kursem ze Skopja, stolicy Macedonii.
Na skwerze nieopodal dworca znaleźli miejsce dla swoich żon i dzieci („Nie jest źle, mamy tu dostęp do bieżącej wody”). Wymienili trochę pieniędzy na serbską walutę (spodobał się im zwłaszcza prawosławny klasztor z Kosowa, przedstawiony na banknocie 200-dinarowym). Kupili chleb i wodę dla rodzin (ucieszyli się na wieść, że większość serbskich piekarń jest czynna całą dobę).


Teraz pytają o najbliższy salon fryzjerski.
Hasan: – Od soboty nie było jak się ogolić, umyć włosów, odświeżyć. Przejazd zatłoczonym pociągiem przez Macedonię był koszmarem. Tak samo jak kolejki do kasy na dworcu i nocna podróż autobusem. Teraz mamy chwilę na odpoczynek.

Gabi zerka wciąż na przydworcowy bar, obok którego stoimy. Przez wiele lat był właścicielem podobnego. Mieszkał wtedy w Kampali, stolicy Ugandy – kiedyś pracowało tam sporo Syryjczyków. Do baru przychodziły dziewczyny, grała dobra muzyka. Czasem Gabi wychodził na ulicę przed bar, tam też było miejsce, gdzie zatrzymywały się autobusy.
Do Syrii wrócił dwa lata temu – trwała już wojna, chciał być bliżej rodziców.


Mówi, że w Afryce dziwił się ludziom, jacy są cierpliwi. Że potrafią całymi godzinami tak siedzieć i czekać. I że nigdy nie sądził, że kiedyś, mieszkańcy innego miasta, na innym kontynencie, będą tak samo spoglądać na niego.
– Życie uchodźcy – wzdycha Gabi – to nic tylko czekanie.


O uchodźcach i migrantach pisaliśmy w „Tygodniku” na długo przed obecnym kryzysem. Tylko w tym roku byliśmy na Lampedusie, greckiej wyspie Kos, w austriackim Treiskirchen, w Budapeszcie oraz na granicy serbsko-węgierskiej.

Nasze relacje z miejsc, o których teraz głośno w Europie, czytaj w serwisie specjalnym poświęconym uchodźcom i kryzysowi 2015 roku.


Sceny uliczne


Belgrad – to dziś dla uchodźców i migrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki oraz Azji ważny przystanek na drodze na Zachód.


W ostatnich dniach do stolicy Serbii trafia nawet po 700 osób dziennie. Jednak inaczej niż na Węgrzech, tu władze zezwalają im na dalszą podróż. Zazwyczaj uchodźcy pozostają w Belgradzie tylko kilka dni.
Ich obozowiska znajdują się na dwóch skwerach nieopodal dworca autobusowego. Miasto ustawiło dla nich kilka przenośnych toalet. Uchodźcy myją się, korzystając z ogólnodostępnych kranów.


Do pnia rosnącego pośrodku placu drzewa przyczepili dwie kartki formatu A4 z hasłami: „Granice zabijają” oraz „Unieważnić Dublin”. To żądanie zaprzestania stosowania przepisów, które nakazują opiekę nad uchodźcami pierwszym tzw. bezpiecznym krajom, do których przybywają. Im zaś, pragnącym w większości rozpocząć nowe życie w Niemczech, komplikują podróż.


Belgradzkim zwyczajem, w tak upalny dzień jak dziś na ulice podstawiono cysterny z wodą pitną. Jedną z nich skierowano na plac z uchodźcami. Przy skwerze stanął też ambulans. Cztery lekarki z przychodni w Zemunie, dzielnicy Belgradu, rozłożyły obok polowe łóżko i parawan.


– Każdego dnia dyżuruje inna dzielnica. Jesteśmy tu po 12 godzin. Uchodźcy skarżą się głównie na infekcje, dolegliwości żołądkowe – wyjaśnia jedna z nich. I dodaje: – Poważniejsze dolegliwości zdarzają się rzadko, na taką drogę trzeba mieć zdrowie.


Codziennie rano teren sprzątają pracownicy komunalni. Dziś jest ich dwoje. Mężczyzna zamiata wszystko jak leci: na zakurzonej kupie śmieci lądują niedopałki papierosów, butelki po wodzie, kilka pluszowych maskotek i potargany śpiwór. Kobieta co chwila przerywa pracę – to paroletni Syryjczyk z jednego z namiotów chce pokazać, co narysował na odwrocie kartonu z mlekiem.


Tu Serbia, tam Węgry


Wygląda na to, że tego, jak sprawnie zarządzać obecną sytuacją kryzysową, sąsiednie państwa mogłyby – przynajmniej jak na razie – uczyć się od Serbów.


W kwestii uchodźców rząd w Belgradzie kieruje się głównie względami humanitarnymi. Wzorem Macedonii, Serbia już w czerwcu zaczęła wydawać wszystkim chętnym 72-godzinne zezwolenia na pobyt w kraju, otworzyła dla uchodźców południową granicę, do rozkładu jazdy wprowadziła pociągi relacji Preševo–Subotica, umożliwiające podróż przez cały kraj do granicy węgierskiej. Zorganizowała też cztery obozy dla uchodźców, po dwa na każdej granicy. Piąty od kilku dni działa w Belgradzie – na razie mieszka w nim 70 osób, ale stopniowo będą tu przenoszeni uchodźcy żyjący na skwerach pod dworcem autobusowym.


Premierowi Serbii Aleksandrowi Vučiciowi można wypominać niezbyt chlubną przeszłość – był współpracownikiem dyktatora Slobodana Miloševicia. Ale jego wystąpienie na szczycie państw Bałkanów Zachodnich w Wiedniu pod koniec sierpnia mogło zaskoczyć nawet gościa honorowego spotkania, niemiecką kanclerz Angelę Merkel. „Potraktowaliśmy uchodźców lepiej niż niektóre kraje Unii Europejskiej. Nie użyliśmy przeciw nim gazu łzawiącego, nikt ich nie atakował. Mówimy przecież o zdesperowanych ludziach, lecz nie o przestępcach czy terrorystach” – mówił Vučić, dodając, że jego kraj nie wybuduje muru przeciwko uchodźcom.


W miniony wtorek serbski premier ogłosił, że kraj – choć nie jest członkiem Unii – zgłosi udział w tzw. mechanizmie kwotowym, który proponuje Komisja Europejska, i że przyjmie część uchodźców, których Komisja chciałaby rozdzielić po krajach Wspólnoty. „W kwestii uchodźców i migrantów jesteśmy bardziej europejscy niż niektórzy Europejczycy” – nie omieszkał dodać Vučić.


Taki „improwizowany” serbski system zdaje na razie egzamin – choć nikt nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji uszczelnienia węgierskiej granicy (stoją tam już zasieki z drutu kolczastego, dobiega końca montaż ogrodzenia o wysokości 4 m; na połowę września Budapeszt zapowiada skierowanie na południe oddziałów wojskowych).
Serbskie rozwiązania zapewniają przynajmniej uciekinierom podstawową ochronę. Inaczej niż na Węgrzech, „zarejestrowani” uchodźcy mogą wykupywać noclegi w miejskich hostelach; nie dotyczą ich też ograniczenia w przemieszczaniu się po kraju.


Pomagać uczyła powódź


Nikola Kovačević, prawnik z pozarządowego Belgradzkiego Centrum Praw Człowieka, jest mile zaskoczony dobrym przyjęciem, jakie uciekinierom zgotowali Serbowie.


– Wiosną otrzymywaliśmy od uchodźców skargi na złe zachowanie policji – mówi Kovačević. – Ale od kilku miesięcy sytuacja jest lepsza. Niedawno aresztowano dwóch policjantów, oskarżonych o wymuszanie łapówek. Nie sądzę, aby kiedykolwiek wrócili do pracy. Ich zatrzymanie to sygnał od władz: nie chcemy, żeby o Serbii mówiono w Europie tak źle jak o Węgrzech.


Jego zdaniem, do stosunkowo dobrej recepcji cudzoziemców przyczyniła się ubiegłoroczna powódź, która spustoszyła Bałkany, a u wielu Serbów wyzwoliła odruch solidarności – nie tylko między sobą. W Obranovcu pod Belgradem, gdzie powódź zabiła 14 osób, azylanci pomagali w odbudowie miasta.


– Zimą protesty przeciw uchodźcom odbyły się w Bogovadiji, małej miejscowości pod Belgradem, gdzie znajduje się ośrodek dla starających się o azyl. W samej stolicy policja nie zanotowała jednak jak dotąd ani jednego incydentu z udziałem uchodźców lub migrantów – twierdzi prawnik.


Kovačević wskazuje też na konsekwencje faktu, że niemal wszyscy z nich są muzułmanami. Okazywane im współczucie może wpłynąć na zmianę nastawienia do islamu wielu Serbów, dla których ta religia wciąż kojarzy się z kilkusetletnim okresem władzy tureckiej nad Serbią, a ostatnio także z wojnami w Bośni i Kosowie.


Nikola Kovačević: – Serbia powinna teraz opracować plan integracji tych, którzy chcieliby tu zostać. Jest ich niewielu. W tym roku status uchodźców przyznano u nas jak dotąd tylko 20 osobom. Musimy stosować się do prawa międzynarodowego, a nie zakładać, że mamy do czynienia wyłącznie z uchodźcami, którzy chcą jechać do Niemiec.


Marzyciel


Faruk ma 22 lata, pochodzi z Lahaur w Pakistanie.
Szczupły, kościsty, pali jednego papierosa za drugim.


Do Serbii przyjechał przed czterema dniami – prosto z węgierskiego więzienia, w którym spędził miesiąc i 20 dni. Na początku mówi, że siedział za odmowę pobrania odcisków palców.


Potem przyznaje: – Uderzyłem węgierskiego policjanta. Po tym, jak zaczął obrażać moją matkę. Jakbyś ty był w takiej sytuacji, nie użyłbyś pięści? – pyta, strzepując popiół z papierosa na papier po kebabie. Na razie zostanie w Serbii. Z pieczątką deportacyjną w paszporcie drogę do Unii ma definitywnie zamkniętą.


Faruk nie jest uchodźcą. Przyjechał do Europy, gdyż tu „żyje się lepiej”. Z Lahaur wyruszył w maju, kilka dni po weselu swojej starszej siostry. – Takie wesele – mówi – kosztowało moją mamę równowartość wielu tysięcy euro. Siostrę musieliśmy wyposażyć we wszystko: od lodówki po nowe ubrania.


Matka dała Farukowi na podróż dwa tysiące euro. Wydał już wszystko. Od kilku dni mieszka w nowym obozie dla uchodźców na przedmieściach Belgradu.


Mówi: – Najgorzej było w Iranie. Kiedy przekraczałem granicę z Turcją, wysoko w górach, strzelali do mnie irańscy żołnierze. Otwierają tam ogień bez ostrzeżenia. Ktoś z nowo przybyłych powiedział mi, że niedawno zabili 15 osób. Czy ktoś o tym w Europie w ogóle wie?


Faruk mówi, że dopiero tam, na wyżynach Iranu, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił: że wyjechał z domu na zawsze, że może już nigdy nie zobaczy matki i dwóch sióstr. Pamięta ten moment: była noc, owinięty kocem patrzył na niebo, gdy zdał sobie sprawę, że jest człowiekiem, który już nie ma domu.


Od kilku dni Faruk jest jednym z sześciu tłumaczy, którzy pomagają uchodźcom w utrzymywanym przez miasto Belgrad punkcie informacyjnym przy ul. Nemanjina, niedaleko dworca. W odremontowanym pomieszczeniu jest możliwość doładowania telefonu i skorzystania z bezpłatnego internetu. Codziennie wychodzi stąd na miasto pięcioro wolontariuszy, którzy rozdają broszury dostarczane przez UNHCR, oenzetowską agencję ds. uchodźców – w farsi, urdu, po angielsku i arabsku.


Faruk pomaga chętnie, ale od tygodnia myślami jest gdzie indziej. Dokładnie: od dnia, kiedy usłyszał o znalezieniu na austriackiej autostradzie samochodu-chłodni z ciałami 71 uchodźców.
Ma marzenie: dorwać się do skóry przemytnikom szmuglującym ludzi.


Ma też plan. – Przyczepię do mojego ubrania małą, niewidoczną kamerę. Cofnę się do Turcji i jeszcze raz przepłynę morze, nagram całą trasę, wszystkie spotkania z przemytnikami, będę miał dowody ich przestępstwa. Film wyemituje telewizja, potem udostępnię go dziennikarzom – mówi Pakistańczyk. I trzykrotnie zadaje to samo pytanie: – Dlaczego ci ludzie nie zostawili uchodźcom uchylonych drzwi? Przecież wiedzieli, że się poduszą!
Mówię Farukowi: w Europie nie wszystkim podoba się, że przyjeżdżają tu migranci ekonomiczni. Odpowiada: – Żeby nie przyjeżdżali, trzeba by skończyć wojny na świecie.


Tylko jak?
Faruk: – Przecież każdy duży kraj może skończyć wojnę: Niemcy, Francja, Włochy. Gdyby tylko chciała, Ameryka mogłaby skończyć każdą wojnę na świecie w ciągu jednej sekundy.


Znalezisko


Nie wiem, gdzie jest teraz Heiba K.
We wtorek, 13 października 2015 r., między godziną 15 i 17, powinna zgłosić się do Wydziału ds. Obcych greckiego regionu administracyjnego Attyka.


W dokumencie – wydanym 19 sierpnia w Mitylenie, głównym mieście wyspy Lesbos i opatrzonym okrągłą niebieską pieczątką – zaznaczono też, że w międzyczasie Heibie nie wolno przebywać w żadnym z pięciu następujących miejsc w Grecji: Korfu, Achaii, Thesprotii, Kilkis i w Salonikach.


Pewne jest jedno: 13 października Heiba K., pochodząca z Syrii, na pewno nie zgłosi się w wyznaczonym punkcie do greckich urzędników.


Wiem to, bo jej dokumenty, jedyny ślad po tej dziewczynie, znalazłem w minioną niedzielę w lesie na Węgrzech. Leżały w stosie kilkunastu innych, porzuconych tuż przed miejscem, gdzie węgierscy policjanci zatrzymywali kolejne grupy uchodźców, kilkaset metrów od granicy z Serbią.


Co możemy powiedzieć o Heibie? Dotarła z Turcji wraz z całą grupą – to pewne, gdyż do dokumentu wpięto karteczkę z numerem 19, ewidencyjnym numerem ich łodzi (greckie władze rejestrują uchodźców zbiorowo – tak jak przypłynęli). Z biletu, wystawionego przez biuro podróży Adriana Tour wynika, że 26 sierpnia, o pół do drugiej nad ranem, Heiba odpłynęła promem Blue Star 1 do portu Kawala, położonego nieopodal granicy z Bułgarią i Macedonią.


Dziś jest 30 sierpnia, zatem przejechanie przez Macedonię i Serbię zajęło jej najwyżej cztery dni. Czy jechała sama? To raczej mało prawdopodobne. Czy miała ze sobą rodzinę? W rubryce „data urodzenia” wpisano: 1 stycznia 1990 r. Najprawdopodobniej greccy urzędnicy „na oko” ocenili jej wiek na 25 lat. Bo pierwszy dzień roku wpisuje się zwykle, gdy pozbawieni dokumentów uchodźcy nie chcą podać bądź nie znają dokładnej daty swojego przyjścia na świat. Może więc Heiba jechała z dalszymi krewnymi, sąsiadami z tej samej ulicy?


Mężczyźni w jej wieku, aby zwiększyć swoje szanse powodzenia, wyprawiają się zwykle w podróż bez rodziny, czasem ze znajomymi rówieśnikami. To zwiększa szanse dostania się na dworzec kolejowy w Budapeszcie – i dalej do Niemiec (rodziny z dziećmi, w przypadku wykrycia przez policję, zazwyczaj są odsyłane do obozów). Heiba mogła mieć jednak kłopot z szybkim dotarciem do stolicy Węgier.


Mogło jej nie być na placu przed stacją Keleti, gdy kilkuset uchodźców protestowało w minionym tygodniu przeciw zamknięciu przed nimi dworca. Wnosząc do góry ręce, krzyczeli do pilnujących budynku policjantów: „Jesteśmy ludźmi”.


Sceny dworcowe


W miniony czwartek Heiba K. mogła też nie wsiąść do jednego z pociągów, które węgierskie władze – po ponownym otwarciu stołecznego dworca Keleti – podstawiły dla uchodźców.


Miał ich zawieźć do miasta Sopron, w pobliżu granicy z Austrią.
Na peronie uchodźcy przechodzili obok lokomotywy upamiętniającej rocznicę zlikwidowania – latem 1989 r. – zasieków na granicy węgiersko-austriackiej.


Jednak skład zatrzymał się w węgierskiej miejscowości Bicske, kilkadziesiąt kilometrów od Budapesztu. Ludziom kazano wysiąść. Niemal wszyscy odmówili, nie chcąc, aby odtransportowano ich do położonego w tej miejscowości obozu. Wielu położyło się razem z dziećmi na torach.


Dziennikarzy wyproszono, cały dworzec ogłaszając „terenem operacyjnym policji”.
Od dwunastej w południe, w trzydziestoparostopniowym upale, uchodźcy skandowali: „No camp, no camp!”.
Kiedy nastał wieczór, rodzice położyli małe dzieci spać w półotwartych schowkach na bagaż nad siedzeniami.
„Bycie Europejczykiem wymaga od nas kontrolowania procesu napływu uchodźców w cywilizowany sposób” – mówił tego dnia do dziennikarzy w Brukseli premier Węgier Viktor Orbán.


Nazajutrz kilkuset uchodźców spod dworca Keleti sformowało pod koniec dnia kolumnę i ruszyło, pieszo, autostradą w stronę Wiednia.


Hiszpan szuka lokatorów


Esteban Letosa, 60-latek z Saragossy, jest już dobrze znany kelnerom z barów przy peronie pierwszym belgradzkiego dworca kolejowego.


Przez ostatnie dwa dni Letosa zachodzi tutaj regularnie, zaczepia uchodźców.
Jest inżynierem-elektrykiem, pracuje w dużej hiszpańskiej firmie z oddziałami za granicą. Dyrekcja wykorzystuje jego doświadczenie i wysyła na wizytacje do innych krajów Europy. W ostatnich miesiącach Esteban urządza sobie grafik wyjazdów tak, aby – przy okazji – zahaczały o miejsca, gdzie przebywają uchodźcy.


Ma jeden cel: zaprosić do swojego domu w Hiszpanii – siedem pokoi, ogród z basenem – kilka rodzin z Syrii. Początkowo myślał, że uda mu się przewieźć ich samochodem. Szybko mu to wyperswadowano.
– Jest mi wstyd za to, jak mój kontynent z nimi postępuje – mówi Esteban. – W Unii Europejskiej mieszka pół miliarda ludzi, jesteśmy bogatsi od większej części świata. Dlaczego tak bardzo boimy się ludzi, którzy uciekają przed wojnami? To nieprawda, że w Hiszpanii jest kryzys. Także my powinniśmy przyjąć tych ludzi.


Mężczyzna mówi, że jutro skontaktuje się z ambasadą swojego kraju w Budapeszcie – może dyplomaci pomogą?
Potem, w milczeniu – przerywanym pytaniami Estebana („Wojna? – Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, co to jest? – Jak można rozkładać druty kolczaste, aby zatrzymywać tych ludzi?”) – patrzymy na odjazd nocnego pociągu do Budapesztu.


Dwa wagony zajmują w nim uchodźcy i migranci.
Jeszcze nie wiedzą, że o pół do drugiej w nocy, gdy pociąg dojedzie do stacji granicznej w Suboticy, serbscy konduktorzy nakażą im wyjść z pociągu. Zbudzone ze snu dzieci zaczną płakać.
Potem, też jeden po drugim, na placyku przed dworcem taksówkarze włączą motory i światła swoich samochodów.
Kurs do lasu przy granicy kosztuje 20 euro od osoby. ©℗

UNIA: JAK ROZWIĄZAĆ KRYZYS


NOWY PLAN rozwiązania kryzysu uchodźczego na kontynencie – w tym rozdzielenie znajdujących się w tej chwili na Węgrzech ok. 50 tys. uchodźców i rozesłanie ich do różnych krajów członkowskich Unii – miała przedstawić Komisja Europejska w środę, 9 września.


Bruksela chce, aby taki podział miał odtąd „automatyczne” zastosowanie za każdym razem, gdy dojdzie do sytuacji, jaka w minionym tygodniu miała miejsce na Węgrzech. Komisja chce też, aby w tych kwestiach decydowała wola większości krajów Unii, a nie, jak dotąd, zgoda wszystkich.


„Europa musi działać w sposób zdecydowany i zgodny z wartościami, które wyznaje” – ogłosił z kolei Urząd Kanclerski w Berlinie po rozmowie telefonicznej Angeli Merkel z François Hollande’em. Niemcy i Francja chcą zaproponować wprowadzenie w całej Europie obowiązkowego i stałego systemu przyjmowania uchodźców i osób ubiegających się o azyl.


Po tym, jak brytyjskie gazety wydrukowały w miniony czwartek na pierwszych stronach fotografie ciała trzyletniego chłopca, Kurda z północnej Syrii, którego morze wyrzuciło z powrotem na turecki brzeg, nawet premier David Cameron zapowiedział, że Wielka Brytania spełni swój „moralny obowiązek” i przyjmie część uchodźców (z obozów na granicy syryjskiej).


Polska pozostaje ostatnim dużym krajem Unii Europejskiej, którego rząd wciąż sprzeciwia się proponowanemu przez Brukselę tzw. mechanizmowi kwotowemu.


Jak polskie władze zareagują, gdy pierwsza duża grupa uciekinierów trafi do nas?
W miniony wtorek, w nocy, czeska policja zatrzymała na stacji Břeclav 214 uchodźców, wśród nich 61 dzieci, w większości z Syrii. Podróżowali nocnym pociągiem „Metropol” z Wiednia i Budapesztu, który w składzie ma wagony do Berlina, Pragi, Warszawy i Krakowa. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015