Róbmy swoje

Jeszcze bardziej niż różnorodność i wysoki poziom filmów konkursowych, cieszy sam werdykt jury, który można uznać za drogowskaz dla polskiego kina: nie schlebiajmy niskim gustom, nie kopiujmy cudzych wzorów, ale też nie zamykajmy się w artystowskiej niszy.

22.09.2009

Czyta się kilka minut

Nagrody Festiwalu

Jury 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w składzie: Krzysztof Krauze (przewodniczący), Ewa Braun, Bogdan Dziworski, Zbigniew Hołdys, Andrzej Jakimowski, Dominika Ostałowska, Anda Rottenberg, przyznało nagrody:

ZŁOTE LWY - "Rewers", reż. Borys Lankosz

SREBRNE LWY - "Wojna polsko-ruska", reż. Xawery Żuławski

NAGRODA SPECJALNA JURY - "Las", reż. Piotr Dumała

REŻYSERIA - Wojciech Smarzowski za "Dom zły"

SCENARIUSZ - Łukasz Kośmicki i Wojciech Smarzowski za "Dom zły"

DEBIUT REŻYSERSKI - Katarzyna Rosłaniec za "Galerianki"

ROLA KOBIECA - Agata Buzek za "Rewers"

ROLA MĘSKA - Borys Szyc za "Wojnę polsko-ruską"

DEBIUT AKTORSKI - Filip Garbacz za "Świnki"

ZDJĘCIA - Marcin Koszałka za "Rewers"

MUZYKA - Włodek Pawlik za "Rewers"

SCENOGRAFIA - Elwira Pluta za "Magiczne drzewo" i "Wszystko, co kocham"

DRUGOPLANOWA ROLA KOBIECA - Dorota Kolak za "Jestem twój"

DRUGOPLANOWA ROLA MĘSKA - Marcin Dorociński za "Rewers"

DŹWIĘK - Mateusz Adamczyk za "Wojnę polsko-ruską"

MONTAŻ - Paweł Laskowski za "Dom zły"

KOSTIUMY - Anna Englert za filmy "Handlarz cudów" oraz "Wojna polsko-ruska".

Optymistyczna refleksja nasuwa się po tegorocznym festiwalu w Gdyni: polskie kino powoli uwalnia się od obowiązkowego odrabiania lekcji - tak w kwestii historycznych rozliczeń, jak i problematyki czysto ludzkiej, intymnej czy obyczajowej. Po raz pierwszy od lat mieliśmy wrażenie, że wielu spośród rodzimych twórców, zwłaszcza tych młodszych, nie kalkuluje, nie stara się realizować odgórnych zamówień, ale przemawia do nas w pierwszej osobie, w dodatku niebanalnym, starannie wypracowanym przez siebie językiem.

"Rewers" Borysa Lankosza, nagrodzony największą ilością trofeów, także tym najważniejszym, doskonale obrazuje to nowe zjawisko. Laureat Złotych Lwów to kino najczystszej próby, stylistyczną perełką w klimatach filmu noir, choć zarazem wcale nie błahostką. Historia napisana przez Andrzeja Barta, sfotografowana w czerni i bieli przez Marcina Koszałkę, zilustrowana nastrojową jazzującą frazą Włodzimierza Pawlika skupia się na postaci niespecjalnie heroicznej. Opowieść o starej pannie mieszkającej wraz z matką i babką w stalinowskiej Warszawie (mistrzowski tercet Agaty Buzek, Krystyny Jandy i Anny Polony) odnosi się do naszej powojennej historii przekornie, poprzez jej prywatny rewers, choć jednocześnie wcale nie odbiera jej ciężaru czy grozy. Groteskowa jest rzeczywistość spiżowych pomników i totalitarnego terroru w zderzeniu z końskimi zalotami pewnego przystojnego ubeka (Marcin Dorociński - niczym plebejski Humphrey Bogart), który uwodzi nieładną bohaterkę po to tylko, by zwerbować ją do współpracy. Makabryczne okażą się konsekwencje mimowolnego wplątania skromnej urzędniczki pewnego wydawnictwa w tryby morderczego systemu. Jednakże poprzez współczesne kolorowe przebitki patrzymy na tamten czas śmieszny i straszny z dystansu.

Zamiast tragicznego patosu i moralnych dylematów Bart i Lankosz opowiadają nam o ludzkich namiętnościach i pożądaniach, ale też o sile przetrwania w czasie marnym. A także o dzielności, jaką jest przyjęcie na siebie po latach całego brzemienia tamtych doświadczeń. Za sprawą twórców "Rewersu" wchodzimy w ów niepojęty czas bez ideologicznych obciążeń, niczym do teatru absurdu.

Czas pogardy inaczej

W 20 lat po komunizmie polskie kino w sposób indywidualny, niezadekretowany przepracowuje komunistyczną traumę. Obok "Generała Nila" Ryszarda Bugajskiego czy "Popiełuszki. Wolność jest w nas" Rafała Wieczyńskiego, doświadczenie stalinizmu czy stanu wojennego powraca na ekrany na fali osobistych wspomnień i przeżyć, nierzadko wyniesionych z dzieciństwa czy młodości twórcy. We "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha (niedocenionym, niestety, przez jury) rok 1981 na polskim Wybrzeżu ma smak oranżady, filmów z Bruce’em Lee, rozbrzmiewa garażowym punkiem. Już za chwilę skończy się lato, a w ten beztroski czas buzujących hormonów i pierwszych romantycznych uniesień wedrze się głos Generała i nocne rodziców rozmowy. Wielu z nich stanie po przeciwnej stronie barykady. Grupa nastolatków z powiatowego miasta wykrzykująca dotychczas swój bunt podczas prób amatorskiego zespołu przejdzie brutalną polityczną inicjację. Film z wyjątkowym wyczuciem chwyta zmysłowy koloryt czasu i miejsca, niemal dyszy energią młodych bohaterów.

Punkową muzykę jako wyraz rebelii przeciwko "czasowi pogardy" słyszymy także w "Domu złym" Wojciecha Smarzowskiego. Ale twórca "Wesela" proponuje nam skrajnie odmienną wizję, pokazując świat doszczętnie zbydlęcony przez system. Z takiego filmu, przypominającego głośny "Ładunek 200" Aleksieja Bałabanowa, chciałoby się jak najszybciej uciec, ale nie jest to możliwe, bo zostaniemy przezeń wchłonięci bez reszty. Pęknięta, zagęszczająca się z każdą minutą narracja, coraz bardziej zgrzytliwa trąbka Mikołaja Trzaski, coraz bardziej ekstremalne, naturalistyczne aktorstwo Mariana Dziędziela, Kingi Preis, Arkadiusza Jakubika i Bartłomieja Topy - fascynują swoją maestrią, choć ciągną nas w dół, stopniowo odbierając resztki nadziei. Tutaj wszyscy są unurzani: zomowcy, miejscowi wieśniacy, przybyły do wsi zootechnik... Kryminalną "siekierezadę" spowijają te same wódczane opary, co polityczną intrygę uknutą przez badającą sprawę milicję. Zbryzgane krwią błotniste gumno jako miejsce zbrodni i zimowy pejzaż, w którym przeprowadzana jest potem wizja lokalna, składają się na krajobraz moralnego spustoszenia. Film Smarzowskiego to najbardziej rozpaczliwa w polskim kinie wizja minionego ustroju. A jednocześnie najbardziej konsekwentna w swoim artystycznym kształcie.

Na tym tle blado wypadł oczekiwany film nestora polskiego kina, Janusza Morgensterna - "Mniejsze zło" według prozy Janusza Andermana. Intrygujący pozostaje sam opis schizofrenii i rozmaitych strategii przetrwania, które na początku lat 80. uprawiają bohaterowie filmu: młody pisarz (Lesław Żurek) flirtuje z opozycją i z władzą, dopuszczając się świństw mniejszych i większych bez skrupułów, dla dobra literackiej kariery, podczas gdy jego ojciec-aparatczyk (Janusz Gajos), będąc modelowym konformistą, okazuje się człowiekiem głęboko ludzkim, tragicznie świadomym sensu i ciężaru podejmowanych decyzji.

Kino ubrudzone

Po tegorocznym festiwalu w Gdyni widać, jak nasze kino podążając tropem teatru usilnie próbuje przełamywać obyczajową poprawność i wydobywać na powierzchnię wstydliwie skrywane patologie czy tabu. Czasem owo pragnienie jest aż nazbyt usilne i owocuje pójściem na skróty, jak w "Świnkach" Roberta Glińskiego czy "Galeriankach" Katarzyny Rosłaniec, które zatrzymują się na poziomie społecznej diagnozy. Opowieść o prostytuującej się młodzieży ma cechy kina przede wszystkim interwencyjnego, nie przekonuje natomiast jako historia o końcu niewinności czy walki o młodą duszę w przeładowanym towarami i spieniężającym wszystko współczesnym świecie. Uznanie fałszywie brzmiących "Galerianek" za najlepszy debiut minionego roku uważam za drugie uchybienie tegorocznego jury, wyjątkowo zresztą roztropnego w większości swoich decyzji.

O wiele ciekawszą i dojrzalszą realizacyjnie propozycją był debiutancki film "Zero" Pawła Borowskiego - quasi-altmanowska mozaika luźno powiązanych ze sobą ludzkich losów we współczesnej wielkomiejskiej Polsce.

Tu, pomimo rozmyślnie sztucznej konstrukcji opowiadania, czuło się prawdziwy brud i gorzki absurd życia w brutalnym ludzkim mrowisku.

Z próbką nieobecnego u nas kina obyczajowego "dla dorosłych" powrócił Mariusz Grzegorzek w dramacie "Jestem twój", pokazującym fatalne skutki namiętności wybuchłej pomiędzy młodą, zamężną lekarką i byłym więźniem. W adaptacji sztuki teatralnej Judith Thompson wszyscy bohaterowie - ci żyjący w sterylnych wnętrzach i współcześni pariasi - cierpią na chroniczną niestabilność swojej psyche. Grzegorzek wydobywa na światło dzienne najciemniejsze strony międzyludzkich relacji: seksualne opętanie i wyrachowane gry, potrzebę władzy i żądzę odwetu, głód miłości i wyszukane sposoby na jej kupowanie. Szkoda, że ten odważny film największą swoją siłę czerpie mimo wszystko z materii teatralnej.

Pochwała różnorodności

Przypatrując się programowi gdyńskiego konkursu, trudno nie zauważyć pokoleniowej zmiany warty.

I to nie tylko dlatego, że poza konkurencją (na własne życzenie bądź decyzją komisji selekcyjnej) znaleźli się w tym roku weterani: Andrzej Wajda z "Tatarakiem", Krzysztof Zanussi z "Rewizytą", Jacek Bromski z "U Pana Boga za miedzą" czy Juliusz Machulski z komedią "Ile waży koń trojański". Ich obecność w konkursie raczej niewiele by zmieniła w ostatecznym rozdaniu, w którym obok "Rewersu" i "Domu złego" rządziła znana z kin "Wojna polsko-ruska" Xawerego Żuławskiego - filmy nakręcone przez trzydziesto- i czterdziestoparolatków. Kino Bugajskiego, Glińskiego, Morgensterna, Agnieszki Holland ("Janosik. Prawdziwa historia"), Jana Jakuba Kolskiego ("Afonia i pszczoły") czy Feliksa Falka ("Enen") pozostało w cieniu młodszych nazwisk.

Gdyby jeszcze staranniej przeprowadzić selekcję, eliminując z konkursu składankowy "Demakijaż" Marii Sadowskiej, Doroty Lamparskiej i Anny Maliszewskiej, a także utrzymane w poetyce serialowego glamouru "Nigdy nie mów nigdy" Wojtka Pacyny czy okolicznościowe "Miasto z morza" Andrzeja Kotkowskiego - ranga polskiego konkursu zdecydowanie by się podniosła.

Mimo wszystko jednak cieszy fakt, iż współczesne kino polskie posiada tak wiele różnych twarzy. Że powstają filmy w rodzaju "Lasu" Piotra Dumały - całkowicie osobne, surowe i pozornie statyczne, ale gęste od emocji, a przy tym zuchwałe i nieskłamane w przełamywaniu tabu cielesności pomiędzy umierającym ojcem i dorosłym synem.

Dobrze, że pojawiają się na horyzoncie zjawiska całkowicie nieklasyfikowane i bezinteresowne, obdarzone nieodpartym urokiem - jak pozakonkursowe, bardzo dziewczyńskie z ducha "Druciki" Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba. W świetnej formie powraca na ekrany polski film dla dzieci - czyli "Magiczne drzewo" Andrzeja Maleszki, trafnie rozpoznający lęki i pragnienia dzisiejszych najmłodszych.

Bardziej jednak niż różnorodność i ogólny poziom polskich filmów konkursowych cieszy sam werdykt jury, który można uznać za drogowskaz dla polskiego kina na najbliższe lata: nie schlebiajmy niskim gustom, nie kopiujmy cudzych wzorów, ale też nie zamykajmy się w artystowskiej niszy.

Po prostu róbmy swoje. Ciekawe, czy kolejna edycja gdyńskiego festiwalu, która ma się odbyć już z końcem maja, przyniesie kolejne spełnienia tego postulatu. Oby jeszcze polski widz w najbliższych miesiącach zdołał dostrzec tę nową, lepszą twarz polskiego kina.

34. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (14 - 19 IX)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2009