Reżim Łukaszenki jest bardziej agresywny również wobec Polski

Rosyjska inwazja na Ukrainę zmienia też Białoruś. Stopień jej zależności od Kremla narasta, gospodarka przeżywa potężny kryzys, a reżim Łukaszenki stał się bardziej agresywny – również wobec Polski.

25.07.2022

Czyta się kilka minut

Władze kontynuują represje także wobec osób wcześniej skazanych. Ostatni przykład to wyrok wobec Kaciaryny Andrejewej, dziennikarki Biełsat TV: 8 lat za „zdradę stanu”. Andrejewa (z prawej) na poprzednim procesie;  obok dziennikarka Daria Czulcowa.  Mińsk / AP / EAST NEWS
Władze kontynuują represje także wobec osób wcześniej skazanych. Ostatni przykład to wyrok wobec Kaciaryny Andrejewej, dziennikarki Biełsat TV: 8 lat za „zdradę stanu”. Andrejewa (z prawej) na poprzednim procesie; obok dziennikarka Daria Czulcowa. Mińsk / AP / EAST NEWS

Trwająca wojna rosyjsko-ukraińska sprawia, że sytuacja w Białorusi znalazła się na dalszym planie w europejskich mediach. Niesłusznie, bo zachodzą tam procesy, które zadecydują o przyszłości tego kraju i będą miały konsekwencje dla całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej.

Fakt, że od pierwszego dnia inwazji reżim Alaksandra Łukaszenki udostępnił białoruskie terytorium Rosjanom – do prowadzenia ataków rakietowych i nalotów lotniczych na cele w Ukrainie, a także do koncentracji i zaopatrzenia wojsk – nie był zaskoczeniem. Od dawna wiadomo, że Mińsk pozbawiony jest suwerenności w sferze wojskowej i pełni klasyczną funkcję wasalną wobec Rosji. Konsekwencją tego było objęcie Białorusi zachodnimi sankcjami, które mają dewastujący wpływ na jej gospodarkę.

Prawo międzynarodowe nie pozostawia bowiem wątpliwości: nawet bez bezpośredniego udziału wojsk białoruskich w tej wojnie samo już przekazanie swojego terytorium do ataku na inne państwo oznacza współudział w agresji.

Jedna rakieta z trzech

Koncentracja wojsk rosyjskich na terenie Białorusi – pod pretekstem wspólnych ćwiczeń – zaczęła się na kilka tygodni przed najazdem na Ukrainę. Potem, od pierwszego dnia inwazji, terytorium białoruskie stało się dla Rosjan niezwykle istotnym zapleczem logistycznym i technicznym. Szczególne znaczenie odegrało podczas ataku na północną część kraju, czego Kijów – jak wiemy ze szczerego wywiadu udzielonego przez Ołeksija Daniłowa, szefa ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obronności – się nie spodziewał.

Od tamtego czasu aż co trzecia rakieta – z ponad trzech tysięcy, które Rosja skierowała na cele w Ukrainie – została wystrzelona z terenu Białorusi. W ostatnich tygodniach doszły do tego również naloty rosyjskich bombowców, które startują z białoruskich lotnisk, a także dostawy amunicji ze składów armii białoruskiej.

Zaczął się szósty miesiąc inwazji, a Ukraińcy wciąż się zastanawiają, czy armia białoruska włączy się do tej wojny po stronie rosyjskiej. Jak wiemy, dotychczas do tego nie doszło – co wynika z kilku względów. Po pierwsze, potencjał bojowy stale niedoinwestowanych sił zbrojnych Białorusi jest bardzo ograniczony. Po drugie, wiadomo, że morale białoruskich żołnierzy jest niskie, a konflikt ten postrzegany przez nich jako obcy, co groziłoby masowymi dezercjami. Po trzecie i najważniejsze: 85 proc. Białorusinów opowiada się przeciwko wysłaniu białoruskich oddziałów do Ukrainy, a jedynie 8 proc. popiera taki pomysł.

Wejdą czy nie wejdą

Akurat w tej sprawie w podzielonym społeczeństwie panuje więc konsensus, co nawet dyktatorskie władze wciąż muszą brać pod uwagę. Zarazem jednak aż 40 proc. Białorusinów deklaruje poparcie dla rosyjskich działań w Ukrainie – pokazuje to, jak głębokie są tu podziały.

Sam Łukaszenka wysyła natomiast sprzeczne sygnały. Jednego dnia mówi, że „Białoruś nie chce walczyć na Ukrainie”, następnego zaś ogłasza, iż „nasz udział w operacji specjalnej na Ukrainie uzgodniłem [z Kremlem] już dawno”. Ta dwuznaczność nie jest przypadkiem – ma ona sprawić, że Ukraińcy pozostaną w niepewności co do tego, czy Białorusini wejdą, czy też nie wejdą.

Taka gra Łukaszenki jest na rękę Moskwie, gdyż niepewność, co zrobi północny sąsiad, wiąże bez wątpienia istotne siły ukraińskie w zachodnich i północnych obwodach kraju – jako zabezpieczenie na wypadek bezpośredniej białorusko-rosyjskiej agresji z tego kierunku. Jednocześnie Łukaszenka regularnie krytykuje władze ukraińskie i usprawiedliwia działania Kremla, twierdząc, że „ukraińscy nacjonaliści” i Zachód „nie pozostawili Rosji wyboru”.

Koniec polityki zagranicznej

To nie koniec zmian, które z Białorusi czynią państwo w pełni zależne od Kremla.

W ostatnich latach Mińsk wciąż zachowywał ograniczoną, ale jednak możliwość manewrowania w swojej polityce zagranicznej. Obawiając się wzrostu zależności od Rosji, ostrożnie rozwijał stosunki z Zachodem, w tym także gospodarcze.

Teraz, po 24 lutego, sytuacja całkowicie się zmieniła. W Białorusi stacjonują znaczne siły rosyjskie (mniej liczne stacjonowały już wcześniej) i nic nie wskazuje na to, aby w dającej się przewidzieć przyszłości miały się z niej wynieść. Wprawdzie oficjalnie nie ma mowy o ich stałych bazach, ale sama ich obecność jest ważnym elementem politycznym. Ciekawe, że aż 41 proc. obywateli pozytywnie ocenia decyzję reżimu Łukaszenki o rozmieszczeniu w kraju wojsk rosyjskich (47 proc. negatywnie).

Patrząc z zewnątrz, Białoruś – mająca zamrożone stosunki z czterema z pięciu sąsiadów oraz z całym Zachodem – jest więc dziś graczem niesamodzielnym, pozbawionym suwerenności w sferze zagranicznej i zdanym na łaskę lub ­niełaskę Kremla. Łukaszenka regularnie oraz z dużą gorliwością zapewnia Putina o swojej lojalności, m.in. proponując rozmieszczenie rosyjskiej broni atomowej na swoim terytorium. Jest jednak jasne, że jeśli do tego dojdzie, nie będzie to decyzja Mińska.

Sondaże w Białorusi pokazują, że paradoksalnym efektem wojny rosyjsko-ukraińskiej jest wzrost poparcia społecznego dla rozwoju integracji z Rosją – poziom ten wzrósł do 46 proc., choć jeszcze kilkanaście miesięcy temu wynosił 33 proc. Zarazem poparcie dla integracji z Unią Europejską (perspektywa obecnie, rzecz jasna, czysto teoretyczna) spadło do 29 proc., podczas gdy w 2020 r. wynosiło 40 proc. (był to najwyższy poziom w historii kraju). Widać więc, że w sytuacji wojennej coraz więcej Białorusinów uznaje, iż bezpieczniejsza jest bliskość do wschodniego sąsiada. Podkreślmy zarazem, że poparcie dla opcji zjednoczenia z Rosją – lub wręcz aneksji przez Rosję – wyraża mniej niż 20 proc. Białorusinów.

Cena za poparcie Putina

Innym ważnym czynnikiem, który ogranicza dziś pole manewru reżimu Łukaszenki, okazały się zachodnie sankcje. Ich skutkiem jest już częściowy paraliż wielu sektorów gospodarki.

Przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji około jednej czwartej białoruskiego eksportu przypadało na Unię Europejską, około 13 proc. zaś na Ukrainę. Inwazja i sankcje spowodowały w dużym stopniu utratę tych rynków, a znalezienie alternatywy łatwe nie jest. Wskaźniki gospodarcze już uległy znaczącemu pogorszeniu: w pierwszej połowie tego roku PKB Białorusi obniżył się o 4,2 proc., a w całym roku 2022 ten wynik będzie jeszcze niższy.

Dla władz w Mińsku utrzymanie stabilności społeczno-gospodarczej będzie wprawdzie wciąż priorytetem, ale na cuda nie mogą one liczyć. Także dlatego, że sama Rosja spodziewa się spadku swojej gospodarki o co najmniej 10 proc. – zatem jej możliwości wsparcia Białorusi będą ograniczone, a przy tym nic nie będzie za darmo.

W tej sytuacji reżimowi nie pozostaje nic innego, jak tylko kontynuowanie represji przeciwko tej części własnego społeczeństwa, która stawia mniej lub bardziej czynny opór czy choćby wyraża niezadowolenie. W ostatnich dniach władze zlikwidowały nawet – poniekąd na wszelki wypadek – niezależne związki zawodowe, które i tak niemal pozbawione były znaczenia (pozostałe związki zawodowe są tylko fasadową dekoracją).

Represje w cieniu wojny

Za więźniów politycznych uznawanych jest obecnie 1259 osób, a ich liczba cały czas lawinowo rośnie. Coraz więcej Białorusinów trafia do aresztów i więzień – teraz również za krytykę postawy Mińska wobec wojny.

Przykładem niech będzie Danuta Pierednia, 20-letnia studentka z Mohylewa. W pierwszych dniach inwazji Pierednia udostępniła w sieciach społecznościowych wpis innego internauty, który krytykował rosyjską agresję na Ukrainę. Już następnego dnia została zatrzymana. Po czterech miesiącach spędzonych w areszcie odbył się „proces”: studentka została skazana na 6,5 roku bezwzględnego więzienia. Podobnych przypadków jest znacznie więcej – w zamyśle reżimu mają one służyć jako ostrzeżenie dla reszty społeczeństwa. Mają pacyfikować wszystkie głosy niezadowolenia – nawet, a może w szczególności, te wyrażane w sieciach społecznościowych.

Władze kontynuują również represje wobec osób, które już wcześniej zostały skazane z powodów politycznych. Najnowszy przykład to skazanie Kaciaryny Andrejewej, korespondentki telewizji Biełsat: dostała 8 lat więzienia za „zdradę stanu”. Już wcześniej odsiadywała 2 lata więzienia z równie absurdalnego paragrafu. Potwierdza to jedynie, że reżim Łukaszenki kontynuuje walkę z realnymi lub wymyślonymi przeciwnikami politycznymi, zapełniając więzienia lub zmuszając niepokornych do emigracji.

Ku totalitaryzmowi

Zmiany prawne i działania metodą faktów dokonanych, które można obserwować w Białorusi od sierpnia 2020 r. – tj. od chwili, gdy reżim sfałszował wybory prezydenckie, a następnie stłumił wielkie protesty społeczne – każą uznać to państwo za z gruntu totalitarne. Widać, że reżim Łukaszenki, który opiera się na przemocy i nagradza jedynie tępą lojalność, przystąpił do kontrofensywy, licząc, że „wyplenienie wpływów zachodnich” będzie kwestią czasu.


Krzysztof Story: Spotkałem migrantów, aktywistów i służby. Wiem jedno: mur na granicy nie rozwiązał problemu. Życie w Białowieży nieprędko wróci do normy.


 

Białoruskie media państwowe stały się kopią rosyjskich, jeśli chodzi o skalę kłamstwa, manipulacji i agresywność przekazu. Efekt jest niestety widoczny: aż 40 proc. Białorusinów uważa, że armia rosyjska nie używa broni przeciw ukraińskiej ludności cywilnej. Towarzyszą temu coraz bardziej brutalne próby ograniczenia dostępu do internetu i niezależnych treści z sieci społecznościowych.

Cel jest oczywisty: spacyfikować, zastraszyć lub zamknąć w celi wszystkich myślących inaczej, którzy nie chcą równać do wyznaczonej przez reżim linii.

Antypolska kampania

Niemal od początku rządów 67-letniego dziś Alaksandra Łukaszenki – a rządzi on nieustająco od roku 1994 – jednym z jego naczelnych wrogów była Polska. Teraz, w ostatnich miesiącach, w narracji reżimu i propagandowych mediach państwo polskie awansowało już do roli głównego zagrożenia dla Białorusi. Miński reżim regularnie oskarża Warszawę o „imperializm”, „faszyzm” i rzekomą chęć aneksji części terytorium białoruskiego. Narracja ta współgra z tym, co dobiega z Kremla oraz z rosyjskich mediów.

Powód tej antypolskiej kampanii jest oczywisty: to w gruncie rzeczy swoiste docenienie roli Polski we wspieraniu Ukrainy, białoruskiej opozycji i społeczeństwa obywatelskiego, a także w lobbowaniu na rzecz zachodnich sankcji przeciwko reżimowi.

Wizje Mińska i Warszawy – to w istocie odzwierciedlenie dwóch skrajnie różnych wizji i dwóch porządków w Europie Wschodniej. Na jednym biegunie jest rosyjski neoimperializm, którego Łukaszenka stał się bezwolnym sługą, a według którego Ukraina i Białoruś nie mają prawa ani do suwerennego bytu, ani nawet do poczucia odrębnej tożsamości narodowej. Na drugim zaś biegunie jest polska idea wolności zakładająca podmiotowość wschodnich sąsiadów i stawiająca na ich europeizację.

Mińsk ma dziś jednak niewielkie możliwości, aby realnie zaszkodzić polskim interesom. Szczególnie po ustawieniu przez Polskę 187-kilometrowej zapory na granicy z Białorusią, która ogranicza wspieraną przez reżim białoruski nielegalną migrację do Unii – traktowaną przez Mińsk jako narzędzie do destabilizowania i Polski, i Europy.

Na celowniku: szkoły i groby

W tej sytuacji Łukaszenka zdecydował się na kontynuowanie walki z polskością w Białorusi – dwie jedyne w całym kraju polskie szkoły, w Grodnie i Wołkowysku, od września staną się szkołami rosyjskojęzycznymi – oraz na haniebne uderzenie w miejsca pochówku żołnierzy Armii Krajowej.

Na początku lipca trzy polskie cmentarze wojenne, położone w różnych częściach Białorusi, zostały zrównane z ziemią – co władze cynicznie skomentowały jako „prowadzenie prac porządkowych”. Kampania przeciwko grobom wpisuje się w antypolską obsesję reżimu oraz – być może – ma sprowokować Polskę do odpowiedzi, którą potem Mińsk wykorzystałby propagandowo dla wsparcia swojej narracji o „polskim rewizjonizmie”.

Dla poszerzenia kontekstu przypomnijmy, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat władze białoruskie kilkukrotnie niszczyły krzyże i znaki pamiątkowe, m.in. w Kuropatach pod Mińskiem, gdzie w latach 30. XX w. pogrzebano co najmniej 100 tys. ofiar sowieckich represji. Dla reżimu bezczeszczenie grobów nigdy nie było żadnym tabu.

Paradoksalnie, Łukaszenka – ten sam, który wszędzie widzi knowania Polski – od 1 lipca zniósł dla Polaków wizy. Do narracji propagandy białoruskiej o tym, że Polacy przygotowują się do ataku, ma się to nijak. Ale wytłumaczenie jest proste: pogrążająca się w kryzysie gospodarka Białorusi potrzebuje dewiz, a władze liczą, że unijni sąsiedzi (obowiązek wizowy zniesiono także dla Litwinów i Łotyszy) przyjadą na tańsze zakupy.

Polski MSZ odradza jakiekolwiek wyjazdy do Białorusi z powodów bezpieczeństwa. Ale Łukaszenka zdążył już odtrąbić sukces, twierdząc, że Polacy zaczęli odwiedzać Białoruś, co jakoby „doprowadza [polskie] władze do wściekłości i do wariactw”.

Zaklinanie rzeczywistości

Przez ponad 28 lat swoich rządów Łukaszenka zdążył przyzwyczaić własne społeczeństwo i obserwatorów zagranicznych do stylu klauna. Jednak ten klaun od dłuższego czasu ma ręce unurzane we krwi, a jego narastająca agresja wynika z tego, że w istocie walczy on o przeżycie. Coraz bardziej bezwzględne represje są oznaką, że wcale nie ma on pewności, iż skutecznie pokonał „opozycję wewnętrzną”.

Tymczasem drugie – i poważniejsze dziś dla niego – zagrożenie pochodzi ze strony Rosji, wobec której nigdy nie miał on tak słabych kart jak obecnie. Mimo to dyktator prezentuje na pokaz dobre samopoczucie. W jego wystąpieniach regularnie słychać zapewnienia: „Nie trzeba jęczeć, krzyczeć, że Putin zajmie Białoruś”. Innym razem zaś: „Ciągle słyszę: jutro aneksja, jutro inkorporacja… 30 lat przeszło i nie inkorporowali, nie zajęli. A mówiąc szczerze, otrzymujemy od Rosji wszystko, co potrzebne jest dla niepodległego państwa”.

Jakkolwiek Łukaszenka zaklinałby dziś rzeczywistość, nie ma wątpliwości, że czuje się on bardziej niepewnie niż kiedykolwiek wcześniej. A przy tym najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy, że przyszłość Białorusi – w tym zwłaszcza jej suwerenność – zależą ni mniej, ni więcej, tylko od wyniku wojny obronnej, którą toczy Ukraina. ©

Tekst ukończono 21 lipca

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Państwo zawłaszczone