Pół roku na ulicach

W sierpniu 2020 r. na Białorusi zaczęły się największe w Europie protesty społeczne. Odpowiedzią są równie bezprecedensowe pod względem skali represje.

15.02.2021

Czyta się kilka minut

Największe protesty przetaczały się przez Białoruś latem i jesienią. Mińsk, 17 sierpnia 2020 r. / EVGENY MALOLETKA / GETTY IMAGES
Największe protesty przetaczały się przez Białoruś latem i jesienią. Mińsk, 17 sierpnia 2020 r. / EVGENY MALOLETKA / GETTY IMAGES

Trudno przypuszczać, że ten proces tylko przypadkiem zaczął się dokładnie pół roku po tym, jak Alaksandr Łukaszenka sfałszował wybory prezydenckie. Przed sądem w Mińsku stanęły w minionym tygodniu dwie dziennikarki nadającej z Warszawy białoruskojęzycznej telewizji Biełsat: 27-letnia Kaciaryna Andrejewa i 23-letnia Daria Czulcowa. Są oskarżone o „organizację działań poważnie naruszających porządek społeczny”, za co grozi do trzech lat więzienia. Dwie drobne kobiety spędziły kilka godzin na sali sądowej zamknięte w stalowej klatce, jak gdyby były groźnymi kryminalistkami. Tak wygląda praktyka białoruskiego „wymiaru sprawiedliwości”.

Obie przebywają w areszcie już od połowy listopada 2020 r. – zostały zatrzymane w trakcie relacjonowania demonstracji upamiętniającej aktywistę Ramana Bandarenkę, kilka dni wcześniej zakatowanego na śmierć. Milicja rozpędziła demonstrantów, przy okazji zgarniając dziennikarki, które reżim od dawna miał na oku. Zbyt dobrze szło im relacjonowanie kilkumiesięcznych protestów. Wszystko wskazuje na to, że postanowiono wytoczyć im pokazowy proces, a następnie – ku przestrodze innych dziennikarzy – przykładnie ukarać [o sprawie dziennikarek patrz „TP” nr 6/2021 – red.].

Kontrofensywa

Wydarzenia odbywające się w ostatnich tygodniach na salach sądowych i w aresztach są odzwierciedleniem sytuacji, w jakiej znaleźli się Białorusini. Późną jesienią, gdy pogorszyły się warunki pogodowe, trwające od sierpnia masowe demonstracje antyreżimowe zaczęły stopniowo wygasać. W zimowe dni na ulice w weekendy wychodzi po kilkaset najbardziej zdeterminowanych osób, w porównaniu do kilkuset tysięcy latem i wczesną jesienią. Reżim postanowił więc przystąpić do kontrofensywy: kontrolowane przez władze sądy zaczęły wydawać drakońskie wyroki na uczestników protestów.

Przytoczmy tylko kilka przykładów z ostatniego miesiąca. Witold Aszurok, aktywista z Lidy, został skazany na pięć lat więzienia za „naruszenie porządku publicznego”. Uładzimir Niaronski, bloger ze Słucka, otrzymał trzyletni wyrok. Programista z Mińska Arciom Sauczuk trafił na cztery lata do kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Od listopada wyroki skazujące usłyszało łącznie ponad 100 osób spośród ponad 900, które oskarżono z jednego z paragrafów kodeksu karnego. Jak dotąd 228 osób zostało uznanych za więźniów politycznych. Jest to bilans cząstkowy, gdyż wiele procesów trwa lub dopiero się rozpocznie.

Dodajmy do tych liczb dwie inne. Od 9 sierpnia 2020 r. zamordowano ośmiu uczestników demonstracji, a ponad 30 tys. Białorusinów zostało zatrzymanych na okres od kilku godzin do kilkunastu i więcej dni. Wychodzi więc, że w ciągu ostatniego półrocza jeden na 250 dorosłych mieszkańców Białorusi spędził krótszy lub dłuższy czas w areszcie. Wielu zaznało tortur.

Zastraszanie

Polityka reżimu Łukaszenki nie pozostawia wątpliwości. Po bezceremonialnym fałszerstwie wyborczym zdelegitymizowany przywódca uznał, że jedyną możliwością utrzymania władzy jest zdecydowane uderzenie w zbuntowane społeczeństwo. Zatrzymania na wielką skalę, pokazowe procesy, relegowanie studentów z uczelni, zwalnianie protestujących robotników, emigracja tysięcy osób, prześladowanie niezależnych mediów (od sierpnia dziennikarzy zatrzymywano 480 razy), zamknięta de facto granica, bezprawne wchodzenie do mieszkań milicji, która zdejmuje z balkonów biało-czerwono-białe flagi… Niepodległa Białoruś nigdy wcześniej nie zaznała takiej skali represji.

Wielkim problemem dla reżimu stały się sieci społecznościowe: nie można ich kontrolować, a to one odegrały kluczową rolę w trakcie protestów. Koszmar dla każdej dyktatury. I w tym przypadku reżim próbuje robić to, co umie najlepiej: stosuje siłę.

Niedawno niezależny portal Nawiny opisał przypadek Iriny Suryginy z Bobrujska, który pokazuje, jak władze walczą z „działalnością antypaństwową” na forach internetowych. Otóż w końcu stycznia, wczesnym rankiem, do jej mieszkania zaczęli dobijać się milicjanci. Po wtargnięciu oznajmili, że prowadzą śledztwo w sprawie opublikowania w jednym z kanałów na komunikatorze Telegram prywatnych danych dwóch mundurowych.


Czytaj także: Monika Andruszewska: Żywie Biełaruś i ja będę żyć


Mieszkanie Suryginy przeszukano, zarekwirowano biało-czerwono-białe wstążki, a następnie – nie zważając na trójkę nieletnich dzieci – zabrano ją na posterunek. Stamtąd trafiła na trzy dni do aresztu, gdzie dopiero po 24 godzinach otrzymała pierwszy posiłek. Powodem zatrzymania było znalezienie zdjęcia, na którym stoi z historyczną flagą Białorusi. Na koniec kobieta została skazana na karę pieniężną w wysokości 20 minimalnych pensji.

Przypadek ten pokazuje, że „wymiar sprawiedliwości” często działa na oślep, naruszane są podstawowe prawa zatrzymanych, a wydawane wyroki nie mają nic wspólnego z elementarną praworządnością. Opisów podobnych sytuacji w białoruskich niezależnych mediach i sieciach społecznościowych można znaleźć mnóstwo.

Filary władzy

Aby zrozumieć, dlaczego reżim odwołuje się już wyłącznie do przemocy, trzeba pamiętać, że praktycznie nie pozostały mu inne instrumenty wpływu na społeczeństwo. W gospodarce trwa stagnacja, pogłębiona przez epidemię. Subsydia rosyjskie są zbyt skąpe, aby stały się impulsem wzrostu. Na większe kredyty zagraniczne Mińsk nie ma co liczyć. Nie ma zatem skąd wziąć środków na zwiększenie wydatków na programy socjalne. Również wzrost agresywności propagandy w telewizji państwowej nie przynosi skutku, bo istotna część Białorusinów informacje pozyskuje z internetu i sieci społecznościowych.

W tej sytuacji jedyne, co mógł zrobić reżim, to – tradycyjnie – oprzeć się na strukturach siłowych. Mundurowi, w tym ci z „pierwszej linii frontu”, czyli członkowie OMON-u, zahartowani już w pacyfikacjach demonstracji, dostali solidne podwyżki. Na miejsce tych funkcjonariuszy, którzy nie wytrzymali napięcia i postanowili poszukać uczciwego zajęcia, przyszli inni. O równie dobrze płatną pracę nie jest łatwo na Białorusi.

Łukaszenka chyba wciąż jeszcze nie zrozumiał, że niezależnie od tego, co zrobi, nie ma szans na odzyskanie poparcia społecznego. Zachowuje się tak, jakby uważał, że opozycjonistów można spacyfikować, pozostałych niepokornych zastraszyć, a reszta obywateli nie będzie miała wystarczająco dużo odwagi, by walczyć o swoje prawa. Dyktator nie zrozumiał jednak najważniejszego: że pomimo represji społeczeństwo gwałtownie się zmienia.

Białorusini chcą zmian

Ogromna energia, z jaką po 9 sierpnia wybuchły protesty, była niespodzianką dla wszystkich – nie tylko dla władz, lecz także dla samych Białorusinów. Na ten wybuch złożyło się wiele przyczyn: ignorowanie przez władze epidemii, spadek poziomu życia, dojrzewanie nowego pokolenia, które ma już inne wartości, nowe media i wreszcie powszechne – jak się okazuje – przekonanie, że kraj wymaga zmian, a urzędujący od ponad ćwierćwiecza człowiek i stworzony przezeń system nie są w stanie ich zapewnić.

W rezultacie tych procesów większość Białorusinów postanowiła zagłosować nie na coraz bardziej anachronicznego Łukaszenkę, ale nieznaną trzy miesiące wcześniej Swiatłanę Cichanouską, która do wyborów stanęła w zastępstwie aresztowanego męża. Swoje zrobiła także seria błędów popełnionych przez reżim, poczynając od ponad 80 proc. głosów, które rzekomo zdobył Łukaszenka – w co niemal nikt nie uwierzył – a na masowej przemocy wobec protestujących w pierwszych dniach po wyborach kończąc.

Ujawnione pół roku temu wielkie społeczne pragnienie zmian zachwiało reżimem, ale nie spowodowało jego upadku. Pomogły mu dwa filary: poza wspomnianymi strukturami siłowymi, które zachowały lojalność, kluczowe było wsparcie Rosji. W masowej aktywności obywatelskiej Białorusinów Kreml dostrzegł zagrożenie dla siebie i z obawy przed „demokratycznym wirusem” musiał ratować chwiejącego się Łukaszenkę.

Solidarność dyktatorów

Oba reżimy, w Moskwie oraz w Mińsku, są zgodne, że to nie społeczeństwo powinno decydować o zmianie władzy.

Początkowo pomoc rosyjska została uzależniona od reformy konstytucyjnej. Sam Łukaszenka też zapowiedział zmiany polityczne, ale szybko okazało się, że na zapowiedziach się skończy. Nie jest to zresztą zaskoczenie: człowiek uzależniony od władzy z własnej woli jej nie odda. A przy tym Łukaszence sprzyjał los. Sprawa Aleksieja Nawalnego i wybuch protestów społecznych w Rosji sprawiły, że Kreml – zajęty własnymi problemami – zrezygnował z przymuszania go do reform. Przeważyła swoista solidarność dyktatorów zagrożonych ruchami społecznymi.

W narracji Łukaszenki hasło reformy konstytucyjnej pojawiało się coraz rzadziej. A zwołane Ogólnobiałoruskie Zgromadzenie Ludowe, które początkowo miało wytyczyć kierunki zmian politycznych w kraju, nie jest niczym innym niż przygotowaną przez reżim dekoracją bez jakiejkolwiek autonomii. Dyktator uwierzył, że mimo wszystkich przeciwności jest w stanie utrzymać władzę.

Czy to koniec protestów?

Najkrótsza odpowiedź na to pytanie brzmi: nie. Zbyt wiele zmian zaszło i wciąż zachodzi w społeczeństwie. Co prawda Białorusinom jak dotychczas nie udało się wymusić realnych zmian, reżim okazał się zbyt silny. Wydarzenia z ostatnich miesięcy zbudowały jednak podmiotowość obywateli, stały się szkołą demokracji, stworzyły wielki i trwały mit jednoczący społeczeństwo. A biało-czerwono-biała flaga ostatecznie została utwierdzona jako narodowy symbol.

Wreszcie, jak pokazały badania socjologiczne przeprowadzone niedawno na zamówienie Ośrodka Studiów Wschodnich, aż 42 proc. Białorusinów uważa dziś Rosję za główne zagrożenie dla integralności terytorialnej ich państwa, co jest poziomem bezprecedensowo wysokim. Z kolei 40 proc. jest zdania, że Białoruś powinna odwoływać się przede wszystkim do dziedzictwa historycznego związanego z Wielkim Księstwem Litewskim, a nie ze Związkiem Sowieckim (tę opcję wybrało 28 proc.). To kolejne dowody, że białoruskie społeczeństwo przeżywa proces szybkich zmian, których reżim nie będzie w stanie odwrócić.

Choć zimą protesty na ulicach niemal wygasły, to nastroje antyreżimowe są wciąż rozpowszechnione. Także dlatego, że represje nie tylko tworzą atmosferę strachu, lecz utwierdzają w wielu ludziach przekonanie, iż reżim Łukaszenki jest nie do zaakceptowania. Wskazują na to wystające zza prętów sądowej klatki, złożone w kształt liter V, palce Kaciaryny Andrejewej z Biełsatu. Potwierdza to determinacja Iryny Suryginy z Bobrujska, która z dumą chodzi z popularnym znaczkiem: ośmioramienną gwiazdą z napisem „23.34” (to oznacza, że – jak wielu jej rodaków – została skazana z artykułu dotyczącego „naruszenia porządku publicznego”). Wreszcie, potwierdzają to niesłabnące dyskusje w sieciach społecznościowych, które pozostają oazą wolności w dyktatorskim państwie.

Na razie obie strony przygotowują się do wiosny. Nie ma wątpliwości, że ruch protestu nie będzie miał łatwego zadania i że czeka go długa droga. Białorusini udowodnili już jednak, że nie należy ich nie doceniać. ©

Kościoły wobec protestów

Na Białorusi zdecydowanie dominują wyznawcy prawosławia, ale zarazem silny jest Kościół katolicki (ok. 1,5 mln wiernych), mający struktury w całym kraju. Cerkiew tradycyjnie bliska jest władzy i nie było zaskoczeniem, że po wyborach jej zwierzchnik metropolita Paweł szybko pogratulował Łukaszence. Gdy jednak okazało się, że reżim próbuje zdławić protesty siłą, Paweł zmienił stanowisko, wzywając do dialogu i krytykując użycie przemocy. Reakcje innych hierarchów prawosławnych były podzielone, ale większość okazała się lojalna wobec władz.

Podobnych dylematów nie miał białoruski Kościół katolicki, który jednoznacznie skrytykował represje, a jego zwierzchnik abp Tadeusz Kondrusiewicz pojechał pod mury okrytego złą sławą mińskiego aresztu na Akreścina, aby modlić się w intencji uwolnienia zatrzymanych.

Postawa obu hierarchów, metropolity Pawła i abp. Kondrusiewicza, wywołała spodziewane niezadowolenie władz. Już dwa tygodnie po wyborach synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, której podlega Cerkiew białoruska, zdjął Pawła z urzędu (został mianowany metropolitą Kubania). Jego następcą został biskup Beniamin, uznawany za hierarchę w pełni lojalnego wobec władz. Stało się jasne, że za tę zmianę odpowiadają władze w Mińsku.

Reżim nie zamierzał również darować abp. Kondrusiewiczowi. 31 sierpnia, gdy wracał z krótkiego wyjazdu do Polski, białoruscy pogranicznicy bez podania przyczyny odmówili mu wjazdu na Białoruś. Decyzja była bezprawna, bo duchowny urodził się w tym kraju i jest jego obywatelem. Łukaszenka oskarżył go o bycie „agentem polskim”. Konflikt wokół abp. Kondrusiewicza udało się rozwiązać dzięki mediacji Watykanu dopiero 24 grudnia, gdy władze pozwoliły mu wrócić do ojczyzny. Ceną było jednak złożenie dymisji i zmiana na stanowisku zwierzchnika białoruskiego Kościoła. Nowym został bp Kazimierz Wielikosielec, który zamierza kontynuować linię poprzednika. Nieugięta postawa Kościoła katolickiego wpłynęła na wzrost jego autorytetu w społeczeństwie: aż 42 proc. Białorusinów deklaruje do niego zaufanie – to trzykrotnie więcej, niż ma on w tym kraju wyznawców. © WK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021