Rewolucja rodzi się w górach

W Afganistanie nie ma ani jednego rodzimego instruktora wspinaczki wysokogórskiej. To niedługo się zmieni – i to za sprawą kobiet, które w ośnieżonych szczytach dostrzegły szansę na dokonanie społecznego przewrotu.

10.02.2020

Czyta się kilka minut

Zajęcia sportowe pomagają Afgankom zyskać szacunek, wiarę w siebie i kontrolę nad własnym życiem / DAN WHEELER
Zajęcia sportowe pomagają Afgankom zyskać szacunek, wiarę w siebie i kontrolę nad własnym życiem / DAN WHEELER

Hanifa Yousoufi nie jest pewna, ile miała lat, kiedy wydano ją za mąż. Czternaście, może piętnaście. Trudno dociec, bo niepiśmienni rodzice nie zanotowali daty urodzenia żadnego ze swoich ośmiorga dzieci.

Liczby mają zresztą w tej historii pomniejsze znaczenie, nie da się w nich zawrzeć skali koszmaru, jaki zgotował Hanifie mąż. Dużo od niej starszy, zabrał ją do sąsiedniego Pakistanu, by tam przemocą zmuszać do pracy ponad siły – sprzątania, gotowania i służenia całej rodzinie. Co jeszcze działo się za zamkniętymi drzwiami, wie tylko Hanifa. Kiedy przyjechała ją odwiedzić jedna z sióstr, nie musiała o nic pytać. Przekonała ją do niemal niemożliwej w afgańskim społeczeństwie decyzji – ucieczki i rozwodu. Jej rodzina wykonała równie rzadki krok: przyjęła ją z powrotem do domu.

Tego domu Hanifa już nie opuszczała. Stała się milcząca, nieobecna. Dla wielu kobiet w Afganistanie rozwód jest gorszy od śmierci. To jak pochowanie za życia. Bóg jeden wie, w jaki sposób kuzynka Hanify, Shogufa Bayat, wyciągnęła ją z mroku i przyprowadziła na zajęcia do jednej z organizacji pozarządowych.

Niedługo później, dzięki pomocy pewnej Amerykanki, obie zapiszą się w historii Afganistanu.

Kobiety na szczyty

Zaczynając pracę w Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji, Marina LeGree chciała zajmować się Gruzją. Wysłano ją jednak nie na Kaukaz, lecz do Badachszanu, prowincji w północno-wschodniej części Afganistanu.

Kiedy przyjechała na miejsce, oniemiała. Tutejszych gór nie da się z niczym porównać. Są potężne, niemal nie z tego świata. Zwłaszcza Noszak, najwyższy szczyt Afganistanu i drugi co do wysokości szczyt Hindukuszu.

– Siedem tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt dwa metry spektakularnego piękna, z którym miejscowi nie mają kontaktu. W Afganistanie wspinaczka jest dość odległym, niezrozumiałym konceptem – opowiada mi Marina. – Pierwsi Afgańczycy wspięli się na Noszak dopiero w 2009 r. Pomyślałam wtedy, że to wspaniała wiadomość. A zaraz potem, że skoro mężczyźni mogli tego dokonać, to mogą i kobiety.

Nie wszyscy Afgańczycy zgodziliby się z nią. Przez to tradycyjnie patriarchalne społeczeństwo od dekad przetaczają się kolejne fale radykalizmu. Rządzący w latach 1996–2001 talibowie pozbawili kobiety niemal wszelkich praw, nawet do edukacji i opieki medycznej. Z domu mogły wychodzić tylko z mężem lub krewnym. I chociaż to już przeszłość, a uchwalona w 2004 r. konstytucja gwarantuje równouprawnienie, Afganistan pozostaje wśród państw, w których kobietom żyć najtrudniej. Władze dalekich prowincji często nie wiedzą o przyjmowanych pod naciskiem zagranicy ustawach chroniących prawa kobiet, a od przepisów ważniejsza bywa wielowiekowa tradycja i opinie starszyzny. Wciąż często zdarzają się tzw. zabójstwa honorowe, a większości przypadków przemocy domowej nawet się nie zgłasza.

– W Afganistanie odsetek samobójstw wśród kobiet jest wyższy niż wśród mężczyzn – komentuje Marina. Kiedy wyjeżdżała stąd po trzech latach pracy, czuła się zmęczona problemami tego kraju. – A zarazem wiedziałam, że zmęczony jest nimi cały świat, międzynarodowa pomoc się zmniejsza, a na miejscu zostają moi przyjaciele, którzy potrzebują perspektyw. Czułam, że aby mieli jakąkolwiek przyszłość, trzeba zmienić sposób traktowania kobiet.

Trening szacunku

Wkrótce Marina wróciła do Afganistanu, pracowała dla NATO. A kiedy i to dobiegło końca, w grudniu 2014 r. założyła w Kabulu organizację pozarządową Ascend: Leadership Through Athletics.

– Afganki są od siebie odizolowane. W przestrzeni publicznej nie ma miejsc, w których mogłyby się spotkać, porozmawiać, spędzić razem czas i wzajemnie wesprzeć. Ascend miał zapewnić tę przestrzeń – opowiada Marina. Organizacja prowadzi dwuletni program zajęć sportowych dla kobiet, ukierunkowanych na wspinaczkę. A także warsztaty uczące, jak publicznie zabierać głos, działać w grupie i jej przewodzić, oraz zajęcia, w czasie których uczestniczki po prostu opowiadają o sobie i swoich marzeniach. Czasem po raz pierwszy w życiu.

Dziewczyny angażują się też w wolontariat, który organizują same, we współpracy z lokalnymi władzami. Na przykład wspólne sprzątanie okolicy albo prezentacje dla szkół, mające zainspirować uczniów do działania. Ale przede wszystkim uczą się wiary w to, że są zdolne do rzeczy, o które nikt by ich nie podejrzewał.

Marina: – Wiadomość o pierwszej edycji programu puściliśmy pocztą pantoflową. Zgłosiło się trzynaście Afganek. Główną częścią projektu były zajęcia sportowe. Bo sportowcy wszędzie, na całym świecie, bez wyjątku, są darzeni szacunkiem. Chciałam, by i te dziewczyny zyskały szacunek i poczucie własnej wartości.

Raz w tygodniu Marina organizuje podopiecznym trening za miastem. Latem, dwa razy w miesiącu, kilkudniowe wyprawy w góry. A raz do roku – niemal miesięczną ekspedycję.

To jedna z tych ekspedycji zmieniła życie Hanify i Shogufy.

Pierwszy rekord

Shogufa dowiedziała się o Ascend z jednej z prezentacji wygłaszanych w szkołach przez pierwsze uczestniczki programu. Bez zastanowienia wypełniła zgłoszenie. Zachęcali ją do tego nauczyciele.

Już po kilku minutach rozmowy z Shogufą można zrozumieć dlaczego. Połączenie z Kabulem jest słabe, rwie się, trzeszczy, zawiesza. Ale mimo zakłóceń w jej głosie czuć niebywałą siłę. Taką, której nic nie zatrzyma. – Mama i babcia były bardzo przeciwne, bały się o mnie. Ale tata mnie wsparł. Nie ma wykształcenia, a jednak rozumiał, jaka to dla mnie szansa. Powiedział, że mam ją wykorzystać. I zawsze pamiętać, że jestem silna – Shogufa wyjaśnia, w jaki sposób, w wieku zaledwie 16 lat, wzięła udział w drugiej edycji programu.


Czytaj także: Kochamy się kochać - reportaż Pawła Pieniążka z Kabulu


Celem pierwszej ekspedycji Ascend był Noszak. W wejściu na szczyt mieli pomóc Malang Darya i Amrudin Sanjer, jego pierwsi afgańscy zdobywcy. – Wspaniałe chłopaki, zaprzyjaźniliśmy się – wspomina Marina. – Okazało się jednak, że nie mają umiejętności technicznych. Są bardzo silni, znają teren, ale nie są w stanie przeprowadzić szkolenia, jakiego potrzebowaliśmy. Nie wiedzieli też, jak zaplanować dużą wyprawę. Są analfabetami, więc drobiazgowe, skomplikowane kalkulowanie budżetu, przygotowanie ekwipunku i kreślenie scenariuszy awaryjnych przekroczyło ich kompetencje.

A był to dopiero początek długiej listy wyzwań, z których ostatnim było odebranie przez afgański rząd licencji czarterowej linii, którą ekipa miała lecieć do Badachszanu. Przeszkoda nie do pokonania, bo droga lądowa z Kabulu, przez terytoria kontrolowane przez talibów, nie wchodziła w grę. Zamiast do Badachszanu, dziewczyny pojechały więc do Pandż­szeru, ok. 150 km na północny wschód od Kabulu. To była pierwsza wyprawa Shogufy i Hanify.

– Dwadzieścia dwa dni, 13 kobiet z dwiema przewodniczkami, trzy szczyty, zero poważniejszych obrażeń i rekord: żadna Afganka nie weszła tak wysoko jak dziewczyny Ascend – Marina pęka z dumy. – Kiedy zeszły z gór, w biurze gubernatora prowincji odbyło się wielkie świętowanie ich sukcesu. Ci wszyscy konserwatywni mężczyźni z długimi brodami i skostniałymi poglądami wygłaszali mowy z gratulacjami dla naszych dziewczyn! To było nie tylko przełamanie tradycyjnego podziału na role kobiece i męskie, ale i przekroczenie podziałów etnicznych.

Hanifa wchodzi na szczyt. I znika

Z próby zdobycia Noszaka nie zrezygnowano. W lipcu 2018 r. wszystko było gotowe. Aż na dzień przed wylotem prowincja Zebak, skąd miała wyruszyć wyprawa, zamieniła się w pole walki pomiędzy talibami a siłami rządowymi na dawno niewidzianą skalę. Pilot odmówił lotu. Tym razem Marina nie zamierzała ustąpić. Wynegocjowała lot do wioski oddalonej o 13 godzin drogi od Qazi Deh, miejsca, skąd miały wyruszać do bazy.

Pierwszy tydzień upłynął pod znakiem aklimatyzacji. Pięć Afganek, wśród nich Shogufa i Hanifa, 41 tragarzy i wielkie podekscytowanie. Siódmego dnia, kiedy ekipa wyruszyła do obozu pierwszego, nastąpiło to, czego nikt nie wziął pod uwagę. Przewodniczki zdały sobie sprawę, że przeliczyły siły i umiejętności swoich podopiecznych. Noszak to niełatwa góra, a członkinie wyprawy dopiero co nauczyły się używać raków, lin i czekanów. Nie było złudzeń: jeśli któraś z nich ma szanse, by zdobyć szczyt, to jedynie najsprawniejsza i najbardziej wytrzymała Hanifa.

Dla Shogufy był to trudny moment. – Nie zapomnę tego, jak mi o tym powiedzieli. Nigdy, nigdy! Kiedy o tym pomyślę, płaczę – mówi szybko i emocjonalnie. Tego dnia zrezygnowała ze swojego marzenia, usunęła się w cień i starała się wspierać Hanifę na tyle, na ile pozwalało jej zranione serce.

Hanifa jako pierwsza Afganka zdobyła szczyt.

Sukces ogłoszono dopiero kilka dni później. Bo osiągnięcia na taką skalę to nie tylko gloria i chwała, ale przede wszystkim ryzyko, wystawienie się wprost na celownik radykałów, którzy przeprowadzają w kraju krwawe ataki. 17 września 2019 r., tylko jednego dnia, w dwóch zamachach, w Kabulu i Charikar, zginęło 48 osób, a dziesiątki zostały rannych.

Lęk szedł w parze z radością. Hanifa ze swoją historią jeździła po szkołach i przekonywała uczennice, że i one mogą wziąć los w swoje ręce. Szczególne znaczenie miała dla niej wizyta w ośrodku, w którym schronienie znalazły ofiary przemocy domowej – takie jak ona kiedyś. Długo chodziła rozpromieniona myślą, że przywróciła kobietom nadzieję. A potem nagle zgasła. Poszła do okolicznej piekarni, w której właściciel wywiesił na ścianie jej zdjęcie na szczycie Noszaku, i poprosiła, by je zdjął. A następnie poinformowała Ascend, że przestaje udzielać się publicznie. Jej szwagier zagroził, że ją zabije, jeśli się nie wycofa – uzasadniła. I choć Ascend oferował jej pełne wsparcie, Hanifa go nie przyjęła.

Zniknęła z przestrzeni publicznej. Dziś nie sposób się z nią skontaktować.

Mąż poczeka

Shogufa nie zdobyła Noszaka, ale z drogi prowadzącej na szczyt nie zeszła.

– Poprosiłam tatę, żeby im wszystkim odmawiał. O moją rękę prosiło już sześć rodzin. Tata odprawił je z kwitkiem – opowiada z satysfakcją. Dużo mówi o ojcu. Widać, że łączy ich silna więź. – Nawet w stolicy, Kabulu, wiele rodzin nie wysyła córek do szkół. Uważają, że dziewczynka ma siedzieć w domu i jak najwcześniej wyjść za mąż. Trzeba z tym walczyć! – głos Shogufy przybiera wojowniczy ton.

Według afgańskiego prawa kobieta może wziąć ślub od 16. roku życia (lub od 15. – jeśli ma zgodę rodzica, opiekuna lub sądu), mężczyzna zaś od 18. roku. W praktyce za mąż wydawane są jeszcze młodsze dziewczynki. – Jestem wdzięczna mojej rodzinie, że mnie na to nie skazała i pozwala mi się uczyć. Po ukończeniu programu Ascend zaczęłam studia, język angielski. Dopóki ich nie skończę, nie wyjdę za mąż – deklaruje Shogufa.

– O to nam chodzi! – śmieje się Marina. – Kiedy rodzice kilkunastoletnich Afganek zaczynają myśleć o tym, że czas wydać je za mąż i wyprawić z domu, wtedy wchodzimy my, Ascend. Prosimy: „Pozwólcie, by córka przychodziła do nas codziennie po szkole na dwie, trzy godziny pięć dni w tygodniu. Pokryjemy wszelkie koszty, a po dwóch latach będzie mądrzejsza i pewniejsza siebie”. Nie próbujemy walczyć z talibami ani innymi radykałami, chcemy doprowadzić do zmian w rodzinach i lokalnych społecznościach – wyjaśnia.

Każda kobieta zakwalifikowana do Ascend musi mieć zgodę rodziny. W czasie trwania programu Marina osobiście informuje bliskich o jego przebiegu, planach, wyjazdach. Ostatnio obowiązek ten przejęła Shogufa. Na rozmowę z nią musiałam poczekać kilka dni, bo była poza Kabulem, w górach, gdzie szkoliła nowe uczestniczki kursu. Niedługo będzie mogła robić to na dużo szerszą skalę: jest jedną z pięciu Afganek, które wkrótce zostaną pierwszymi w historii Afganistanu instruktorkami wspinaczki wysokogórskiej. Kurs – specjalnie dla nich – organizuje American Mountain Guide Association. Shogufa i jej cztery koleżanki ukończyły już pierwszą część.

– Wstępna ewaluacja wykazała, że w niczym nie ustępują uczestniczkom kursów w USA. – W głosie Mariny czuć dumę. – Egzamin końcowy odbędzie się prawdopodobnie w lipcu. Jeśli dziewczyny go zdadzą, o pracę nie będą musiały się martwić. Prowadzimy już rozmowy z potencjalnymi pracodawcami w Kabulu.

Cel: Everest

Co roku do dwuletniego programu Ascend przyjmowanych jest około 20 uczestniczek. Ostatnio przyjęto ich aż 31, ze względu na rekordową liczbę chętnych (105). Od listopada Ascend ma biuro również w Pandższerze. Marina planuje otworzyć kolejną filię w Bamian, gdzie za kilka dni, jeszcze w lutym, zorganizuje sześciodniowy Festiwal Sportów Zimowych. Shogufa będzie na nim pracować z lokalną młodzieżą i dziećmi. Marina ma nadzieję, że będzie to wydarzenie cykliczne, ale na razie nie podaje więcej szczegółów ze względów bezpieczeństwa.

Ryzyko nadal wpisane jest w to, co robi. – Nawet krótki wypad za miasto wymaga pozwoleń i współpracy z lokalnymi władzami, bo tereny wokół Kabulu to terytoria sporne. Na bieżąco monitorujemy sytuację, czasem zmieniamy plany. Musimy też pamiętać, że Afganistan wciąż jest krajem zaminowanym. Drogę na Noszak oczyszczono z min dopiero niedawno – zaznacza Marina.

Amerykanka wierzy jednak, że warto podejmować ryzyko. – Wspinaczka ma w tym wszystkim pomniejsze znaczenie. Kluczowe jest to, by dziewczyny zyskały kontrolę nad swoim życiem. Nie mamy wystarczająco dużo pracowników, by śledzić losy absolwentek, ale chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że wszystkie po ukończeniu programu podjęły naukę, większość na uniwersytecie – cieszy się Marina.

W zeszłorocznej 24-dniowej ekspedycji w Pamir Shogufa nie mogła uczestniczyć. Miała egzamin na studiach, z którego nie chciała rezygnować. Nadal planuje zdobyć Noszak. Więcej, zamierza wejść na Everest. – Najdalej za pięć lat. Pięć lat! – powtarza, jakby ślubowała. Sama jest wzorem nie tylko dla swoich dwóch młodszych sióstr, ale i dwóch braci. – To będzie długa, trudna droga. Nie sądzę, żeby moje pokolenie zobaczyło tę zmianę. Ale następne już może. Dlatego będę wszystkim dziewczynom mówić: „Róbcie wszystko to, czego się boicie. Lęk pomoże wam wzrosnąć. Macie w sobie wielką moc, tylko nie chcecie jej użyć!”.

– Shogufa nie jest jedyna. W Afganistanie jest wiele podobnych do niej kobiet – podsumowuje Marina LeGree, która czasem używa też drugiego nazwiska: Kiełpiński. Jej pradziadkowie byli Polakami. Ona sama pierwszy raz przyjedzie do Polski pod koniec marca, na zaproszenie Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie, gdzie opowie o Afganistanie i niezwykłych Afgankach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2020