Rozmowy za kratami

Madhumita Pandey, indyjska kryminolożka: Dla wielu moich koleżanek obmacywanie w autobusie było codziennością. W Indiach świadomość zmienia się od niedawna.

16.04.2018

Czyta się kilka minut

Madhumita Pandey przebadała setkę mężczyzn, skazanych w Indiach za przestępstwa seksualne. / ARCHIWUM PRYWATNE
Madhumita Pandey przebadała setkę mężczyzn, skazanych w Indiach za przestępstwa seksualne. / ARCHIWUM PRYWATNE

AGNIESZKA ROSTKOWSKA: Niech zgadnę: wszystko zaczęło się od sprawy Jyoti Singh, zgadza się?

MADHUMITA PANDEY: Tak, na pomysł przeprowadzenia badań wpadłam w grudniu 2012 r. Choć nie mieszkałam już w New Delhi, ale w Wielkiej Brytanii, gdzie robię doktorat. Tam też szeroko komentowano gwałt na Nirbhayi [z języka hindi: Nieustraszona – przydomek nadany Jyoti Singh – red.]. Zresztą mówił o nim cały świat. To zapoczątkowało w Indiach debatę o przemocy seksualnej, wcześniej temat był tabu. Uznałam, że to dobry moment, by przyjrzeć się aspektom psychologicznym, przesuwając centrum uwagi z ofiar na oprawców. Mimo porażającej skali problemu, w Indiach nigdy nie prowadzono badań wśród skazanych za przestępstwa seksualne. W innych krajach to norma, prowadzi się je regularnie od lat 50. XX w. Wyniki odgrywają wielką rolę w zapobieganiu tego typu przestępstwom i w resocjalizacji.

Jak prowadziłaś badania?

Podstawą były znane specjalistom kwestionariusze: skala postaw wobec kobiet (Attitudes toward Women Scale, AWS) i tzw. Multicultural Masculinity Ideology Scale (MMIS). Oraz wywiad osobisty, w formie swobodnej rozmowy. Pytałam o dzieciństwo, o związki, jakie w życiu stworzyli, sposób traktowania kobiet w rodzinach, o okoliczności przestępstwa. Najważniejszy był sposób, w jaki tłumaczyli swoje zachowanie i opisywali ofiarę.

Nie bałaś się, że skończy się jak z „India’s Daughter”, głośnym dokumentem, w którym reżyserka Leslee Udwin oddała głos m.in. oprawcom Jyoti? Emisji w Indiach zakazano, a gdy film umieszczono na YouTubie, zablokowano do niego dostęp.

Kontrowersje wokół filmu wiązały się głównie z tym, że ci ludzie nie byli prawomocnie skazani, a film mógł wpłynąć na wyrok. Ja badałam osadzonych, których sprawy były zamknięte. Poza tym nie zajmowałam się tak medialnymi przypadkami. O moich rozmówcach prawie nikt nie słyszał, choć czyny, których się dopuścili, bywały równie drastyczne. A opinia publiczna dowiaduje się o moich badaniach dopiero teraz, gdy jestem na półmetku.

Jaki jest oddźwięk?

Raczej pozytywny. Choć były głosy, że jestem „kolejną pieklącą się feministką, która chce dowalić mężczyznom”. Na szczęście mam wielkie wsparcie uczelni. Bez niego prawdopodobnie nawet nie przekroczyłabym progu więzienia, bo uzyskanie pozwoleń na rozmowy z osadzonymi nie było łatwe. Nie mówiąc już o tym, że zaczynając badania, byłam ledwie 22-letnią, świeżo upieczoną absolwentką socjologii, pełną obaw.

Jakie obawy były najsilniejsze?

Czy uda mi się utrzymać emocje na wodzy, zachować bezstronność. Nie chciałam przystępować do badań z założeniem, że ci mężczyźni to bestie bez ludzkich uczuć. Obawiałam się też agresji czy wulgarnych komentarzy z ich strony. Udział w badaniach był dobrowolny, ale przecież miałam zadawać im intymne pytania, które mogłyby rozwścieczyć każdego. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy zachowywali się wobec mnie bez zarzutu. Co po części jest zasługą władz więzienia, które słynie z wyjątkowo skutecznego programu resocjalizacji. Chętnie odpowiadali na pytania. I całkiem otwarcie. Niektórzy pod koniec płakali, rozmowa była dla nich katharsis. Będąc od lat w izolacji – bo niemal wszyscy odsiadywali wyroki od 7 do 10 lat – łaknęli kontaktu z drugim człowiekiem, szczególnie z zewnątrz.

Nie udawali?

Największą trudnością była właśnie niepewność, czy mówią prawdę. Nie mogłam zweryfikować wszystkich historii, jeździć do ich rodzinnych wiosek i sprawdzać, czy np. ich ojcowie rzeczywiście bili ich matki. Musiałam uważnie interpretować ich słowa i wyciągać z nich wnioski.

Co mieli ze sobą wspólnego?

Najczęściej pochodzili z najuboższych indyjskich stanów, jak Orisa czy Jharkhand. Wielu ukończyło jedną czy dwie klasy szkoły podstawowej, a potem przerywali edukację, by pomóc rodzicom w pracy, zatrudniali się w hotelach lub domach prywatnych np. jako sprzątacze. Po kilku latach w poszukiwaniu lepszych zarobków wyjeżdżali do Delhi. Ale uwaga: ubóstwo, braki w edukacji czy migracja to tylko mikroczynniki środowiskowe, które nie przekładają się na ogólną charakterystykę osoby dopuszczającej się gwałtu. Nie można stwierdzić, że ktoś spełnia kryteria typowego gwałciciela, to uproszczenie. Gwałtu może dopuścić się każdy, również osoba dobrze nam znana. Wśród moich rozmówców byli ojcowie skazani za gwałt na swoich córkach albo partnerzy i koledzy zgwałconych kobiet.

Jak opisywali swoje ofiary?

Większość opisywała skrzywdzone kobiety w podobny sposób. Mówili, że „to leżało w jej charakterze”, że „na pewno tego chciała”, albo że „perfidnie mnie sprowokowała”. Nie przyznawali się do winy, obwiniali swoje ofiary. Słowo „gwałciciel” jest tak potężnym stygmatem, że nie byli w stanie go zaakceptować nawet sami przed sobą. Przytaczali szczegóły, które nie pozostawiały wątpliwości, że doszło do gwałtu. Ale opis sytuacji kończyli komentarzem, że „to już wszystko, nie zrobiłem nic więcej, nie zgwałciłem jej”. Niektórzy po prostu nie wiedzieli, czym jest gwałt.

To znaczy?

Pewien mężczyzna twierdził, że sprowokowała go córka właściciela mieszkania, w którym wynajmował pokój. Właściciel wysyłał córkę po odbiór czynszu. Mężczyzna zalegał, więc przychodziła kilkukrotnie. W jego odczuciu było to upokarzające, problemy finansowe odbierał jako wstyd, a ona mu o nich przypominała. Dlatego postanowił „dać jej nauczkę”. Gdy kolejny raz zapukała, wciągnął ją do pokoju, zaczął szarpać, a potem pocałował. Opowiadał, że „sprawy szybko potoczyły się tak, że wylądowaliśmy w łóżku”.


Czytaj także: Zgwałcona republika: Paulina Wilk o Indiach po gwałcie na Joyti Singh


Zapytałam, czy ma pewność, że ona tego chciała. Odparł, że tak, bo go nie powstrzymała. Jakby uznał, że dopóki ta dziewczyna jednocześnie nie wrzeszczy, nie kopie i nie trzyma transparentu „Zostaw mnie!”, to ma ochotę na seks. Dopytałam, czy jest pewien, że jej nie zgwałcił. Odparł, że tak, „bo jej nie ubrudził”. Zarzekał się, że „nigdy nie ubrudziłby żadnej kobiety”. Nie zrozumiałam, co ma na myśli. Wytłumaczył, że nie doszło do ejakulacji. Dla niego gwałt był równoznaczny z wytryskiem w ciele ofiary.

Która rozmowa była najtrudniejsza?

Po pierwszym wywiadzie byłam przerażona. Mężczyzna utrzymywał, że został wrobiony. Opowiadał o konflikcie jego rodziny z sąsiadami. Twierdził, że posłużyli się swoją córką, która go uwiodła i oskarżyła o gwałt. Odpowiadał zdawkowo, bez emocji. Pomyślałam, że jeśli wszystkie rozmowy będą takie, uzyskam dane o sytuacji rodzinnej więźniów i tyle.

Ale następni byli bardziej wygadani. Szczególnie utkwił mi w pamięci mężczyzna, który zgwałcił pięciolatkę. Jako jeden z niewielu się przyznał. Żałował, że zrujnował jej życie, okazał skruchę, chciał naprawić szkody. Był świadomy, że w Indiach kobieta, która nie jest dziewicą, ma małe szanse na znalezienie męża. Zwłaszcza na prowincji, gdzie już zawsze będzie społecznie napiętnowana. Dlatego postanowił, że gdy wyjdzie, to się z nią ożeni. Wiedział, jak ją odnaleźć. Uznał, że tak rozwiąże jej problemy. To tylko jeden z przykładów, jak niewykształceni i nieświadomi skutków własnych czynów są ci mężczyźni.

Brak edukacji, także seksualnej, to główny powód, dla którego problem występuje w Indiach na wielką skalę?

Psychologowie badający motywy, którymi kierują się gwałciciele, są zgodni co do jednego: nie da się wyodrębnić głównego powodu. W Indiach rzeczywiście nie ma edukacji seksualnej, dziewczynki i chłopcy nie mają świadomości ani swoich ciał, ani praw, a temat seksu czy jakichkolwiek relacji damsko-męskich to wciąż tabu. Na tyle silne, że nawet teraz rozmowy z osadzonymi na tak intymne tematy były dla mnie krępujące.

Jednak gwałt na Jyoti Singh miał ogromny oddźwięk społeczny.

Zanim doszło do masowych protestów, nigdy bym nie pomyślała, że podobna sprawa może poruszyć cały kraj. W Indiach przemoc seksualna jest bagatelizowana, traktowana jako część codziennego życia. Sama wychowywałam się i dorastałam w New Delhi. Jeśli idąc ulicą z przyjaciółką zauważyłabym, że jakiś mężczyzna taksuje nas wzrokiem z lubieżnym uśmiechem, to nawet przez myśl by mi nie przeszło, aby zapytać go: „czemu gapisz się na mój biust?”. Obie spuściłybyśmy wzrok lub zboczyły z drogi, aby go ominąć. Dla wielu moich koleżanek obmacywanie w autobusie w drodze na uczelnię było niemal codziennością. Ja na zajęcia jeździłam własnym autem, więc nic takiego mnie nie spotkało. Zresztą moi rodzice bardzo starali się temu zapobiec: kazali mi wcześniej wracać do domu, zabraniali chodzić do dzielnic uznawanych za niebezpieczne.

Od tamtych protestów minęło ponad pięć lat. Co się zmieniło w Indiach?

Demonstracje uświadomiły rzeszom kobiet, że mają prawo stawiać granice, a mężczyznom, że ich przekraczanie jest niedopuszczalne. Gwałt nie jest już tabu, wiele dziewczyn zrozumiało, że nie muszą milczeć i mają prawo zgłosić sprawę na policję. Poza tym już w grudniu 2012 r. powołano komitet pod przewodnictwem J.S. Vermy, byłego ministra sprawiedliwości. Miał opracować zmiany, które ułatwią walkę z przemocą seksualną. Verma zaprosił do współpracy organizacje pozarządowe i stowarzyszenia kobiece.

Według danych rządowych przy reformie prawa uwzględniono 90 proc. rekomendacji komitetu. Poza tym utworzono placówki, tzw. One Stop Centres, gdzie kobiety mogą uzyskać szybką pomoc – medyczną, prawną, psychologiczną. Podobne punkty powstały w szpitalach, gdzie ofiary są badane przez kobiety-lekarki, a zawiadomienie policji jest obowiązkiem szpitala.

Proces zgłaszania przestępstw stał się więc łatwiejszy i mniej traumatyczny dla ofiar. Policja jest czujniejsza na ten problem. Dlatego liczba zgłaszanych gwałtów z roku na rok rośnie. To wszystko znaczny postęp, ale wciąż jest wiele do zrobienia.

Wykorzystasz swoje badania do jakichś dalszych działań?

Prowadziłam je w ramach doktoratu, który bronię w lipcu. Potem jego fragmenty chcę opublikować w pismach specjalistycznych. Część wniosków już prezentowałam na międzynarodowych konferencjach Brytyjskiego Towarzystwa Kryminologicznego i Amerykańskiego Towarzystwa Kryminologicznego. To ważne, bo nauki społeczne są w Indiach marginalizowane i niedofinansowane. A przecież bez nich nie rozwiążemy problemów trapiących społeczeństwo. Zauważyłam, że inni indyjscy naukowcy podejmują teraz podobne badania. Niektórzy proponowali mi współpracę. To dla mnie radość, bo tylko łącząc siły możemy opracować kompleksowe wnioski. Mam nadzieję, że dla Indii będzie to kolejny krok naprzód. ©

Jak Jyoti Singh zmieniła Indie

TO, CO SPOTKAŁO 23-letnią Jyoti Singh, dla wielu kobiet z Indii miało okazać się przełomem w ich własnym życiu. Choć sama Jyoti już się o tym nie dowiedziała. W grudniu 2012 r. razem ze swoim chłopakiem wracała wieczorem z kina w New Delhi, indyjskiej stolicy. Wsiedli do autobusu. Tam dziewczynę zgwałciło sześciu mężczyzn, z bestialską brutalnością – do penetracji używali m.in. metalowego pręta, którym poszarpali jej jelita. Jej chłopaka dotkliwie pobili. Potem nieprzytomną parę po prostu wyrzucili z autobusu. Znaleźli ich przypadkowi przechodnie, którzy zawiadomili policję.

W następnych dniach o dramatycznej walce lekarzy o życie Jyoti można było przeczytać we wszystkich indyjskich gazetach i najważniejszych światowych mediach. Pamiętam to dobrze, bo w tym czasie studiowałam na Uniwersytecie Jawaharlala Nehru w New Delhi. Wtedy, w drugiej połowie grudnia rozmawialiśmy ze znajomymi tylko o Jyoti. Nic innego nie miało w tych dniach znaczenia. Nie tylko ze względu na skalę bestialstwa wyrządzonego tej dziewczynie. Szokujący był też fakt, że Jyoti padła ofiarą gwałtu, choć stosowała się do rad, które nieraz słyszała każda kobieta mieszkająca w indyjskiej stolicy: nie wracaj w późnych godzinach wieczornych i nigdy sama.

Na przystanek, na którym wsiadła do autobusu, znosiliśmy kwiaty i świece, stał się on też docelowym punktem licznych marszów protestacyjnych. Marszów nie tylko w geście sprzeciwu wobec przemocy seksualnej wyrządzanej kobietom, ale też sprzeciwu wobec ignorowania tego problemu przez władze. Protesty szybko rozlały się na cały kraj i ostatecznie doprowadziły do ukarania sprawców. Ale Jyoti nie udało się uratować – zmarła po dwóch tygodniach.

Jej dramat zapoczątkował w Indiach zmiany społeczne, których kontynuatorką chce być Madhumita Pandey, doktorantka kryminologii na Anglia Ruskin University w Cambridge. Pandey kończy właśnie badania na temat przemocy seksualnej, które przez trzy lata prowadziła wśród ponad stu indyjskich więźniów skazanych za gwałt i inne przestępstwa seksualne. Wszyscy odsiadują wyroki w Tihar – największym więzieniu Azji Południowej, które znajduje się w New Delhi. © Agnieszka Rostkowska

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018