Pokolenie 2001

W ciągu dwóch dekad, gdy w Afganistanie stacjonowały zachodnie wojska, wyrosła tam nowa generacja. Dziś z obawą patrzy w przyszłość. Oto głosy kilkorga z jej przedstawicieli.

02.08.2021

Czyta się kilka minut

fot. Paweł Pieniążek

AMIN NAWID, student trzeciego roku informatyki na państwowym uniwersytecie w Kabulu, pochodzi z prowincji Bamjan w środkowej części kraju:

Przez całe moje życie trwa wojna. Choć większość tego życia spędziłem w Bamjanie, gdzie sytuacja jest spokojna. W tym czasie nie słyszałem ani jednego wystrzału czy wybuchu. Po przyjeździe do Kabulu szybko się to zmieniło. Np. w zeszłym roku siedziałem na zajęciach, gdy doszło do ataku na mój uniwersytet. Usłyszeliśmy odgłos strzelaniny, więc szybko się zebraliśmy i opuściliśmy kampus. Miałem szczęście, że atakowali go od północy, a ja byłem w południowej części. Wówczas zginęło 35 osób.

Zamachy w okolicy uniwersytetu są elementem codzienności. Przykładowo dwie godziny temu niedaleko wybuchła bomba podłożona pod samochodem. Już mnie to tak nie przeraża, bo dzieje się zbyt często. To nie znaczy jednak, że o tym nie myślę. Gdy wybucha bomba, boję się o moich przyjaciół. Martwię się, czy nic się im nie stało i są bezpieczni. Od razu obdzwaniam wszystkich, którzy mogli być w tym czasie w pobliżu miejsca eksplozji.

O mnie martwią się rodzice, szczególnie mama. Dzwonią do mnie z Bamjanu przynajmniej raz dziennie. Im gorsza jest sytuacja, tym częściej.

Do Kabulu przyjechałem ze względu na studia. W stolicy jest wyższy poziom edukacji, a także więcej szans, by znaleźć pracę. Choć dalej jest to trudne. Wciąż nie mogę żadnej znaleźć, już nawet nie w zawodzie, ale jakiejkolwiek. To rzeczywistość większości z nas – jesteśmy gotowi na każdą pracę.


PRZEKLEŃSTWO WIECZNEGO POWROTU

KRZYSZTOF STRACHOTA: Afganistan znów spychany jest w ponury chaos. Mądrzejsi o lekcje Iraku i Syrii, nie możemy mieć komfortu widza.


Część moich przyjaciół wyjechała do Europy. Też o tym myślałem. Nie mam jednak pieniędzy. Podróż kosztuje jakieś sześć tysięcy dolarów. A poza tym wciąż nie jestem pewien, czybym się na to zdecydował.

Z jednej strony, gdybym opuścił Afganistan, to na pewno moje życie byłoby dużo lepsze. Jeśli żyjesz gdzieś, gdzie panuje pokój, to inwestujesz w swoje umiejętności, wiedzę i dbasz o to, aby tobie i twoim bliskim układało się pomyślnie. A tutaj myślisz tylko o tym, jak zdobyć kawałek chleba, żeby czymś zapchać żołądek. To właśnie z biedy wynika większość problemów Afganistanu. Z drugiej strony nie chcę wyjeżdżać, bo to moja ojczyzna, są tu ludzie mi bliscy. Nie chcę ich opuszczać.

Nie wiem, czy byłoby lepiej, gdyby do amerykańskiej interwencji nie doszło, ale wydaje mi się, że oni nie byli uczciwi wobec nas. Gdy w 2001 r. George W. Bush rozkazał amerykańskim wojskom zaatakować Afganistan i pozbyć się talibów, to dokonali tego w ciągu kilku miesięcy. Szybko jednak sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Myślę, że nie zależało im na tym, żeby zapanował pokój. Amerykanie mają wystarczająco dużo siły, by pokonać talibów, i dość pieniędzy, by stworzyć potężną afgańską armię. Myślę, że nie chcieli tego i wciąż nie chcą. Cały ten czas byli tu tylko ze względu na własne interesy.

Liczę, że talibowie i rząd jakoś się porozumieją, a sytuacja się unormuje. Pokój jest najważniejszy. Pewnie jak zostanie osiągnięty, będę już po studiach. Informatyka daje wiele możliwości, ten sektor jest bardzo chłonny i ciągle potrzebuje nowych pracowników. To był główny powód, dla którego zdecydowałem się studiować ten kierunek. Ponadto lubię nowe technologie. Jeśli nie uda się w zawodzie, będę próbował swoich sił w biznesie.

Najbardziej chciałbym wrócić do Bamjanu, bo jest tam pięknie, spokojnie i stamtąd pochodzę. Ale nie wiem, czy będą w stanie znaleźć tam pracę.

ALISINA SULTANI, sprzedawca owoców i warzyw, urodził się w Kabulu i tutaj mieszka:

W trakcie wojny domowej wybuchła bomba pułapka. Mój tata stał w pobliżu i stracił nogę. Z czasem nabawił się poważnej choroby nerek. Musieliśmy wyjechać do Pakistanu, żeby go tam operowali i leczyli. Choć ma się dużo lepiej, to nie może ciężko pracować.

Jestem najstarszy z piątki rodzeństwa, więc muszę utrzymywać rodzinę. Pracuję od ósmego roku życia. Zanim wyjechaliśmy do Pakistanu, mieliśmy sklep spożywczy, pomagałem w tym sklepie. W Pakistanie, jak wielu Afgańczyków, tkaliśmy dywany. To praca bardzo szkodliwa dla płuc. Wróciliśmy stamtąd do Kabulu cztery lata temu, bo tata poczuł się lepiej, a my strasznie ­tęskniliśmy za ­domem. Bez biedy i wojny Kabul byłby najlepszym miejscem na świecie.

Przez ten wyjazd do Pakistanu miałem przerwę w nauce i teraz, gdy zastępuje mnie któreś z młodszego rodzeństwa, chodzę do ostatniej, dwunastej klasy. Chciałbym pójść na uniwersytet, ale wątpię, by mi się to udało. Nauka wymaga czasu, a ja muszę pracować.

Zaczynam pracę o siódmej rano, a kończę o osiemnastej lub dziewiętnastej. W ciągu dnia robię godzinną przerwę na obiad. Nie mam dni wolnych.

Jeśli mam już czas wolny, lubię grać w piłkę nożną z przyjaciółmi. Częściej jednak wybieram gry wideo. Mam je na moim telefonie. Dzięki komunikatorom w telefonie rozmawiam też z przyjaciółmi, których nie mogę zobaczyć na żywo, bo wyjechali z kraju. Są w Turcji, Szwecji i Stanach Zjednoczonych. Większość Afgańczyków opuszcza kraj przede wszystkim z powodu biedy, a wojna jest na drugim miejscu. Jeśli miałbym możliwość, też bym stąd wyjechał. Gdziekolwiek.

Gram, bo to mnie relaksuje. Nie myślę wtedy, że w każdej chwili może dojść do zamachu, a w kraju nieustannie trwają wojna i akty przemocy. W wolnym czasie nie chcę zastanawiać się, dlaczego jest tak źle i czemu ciągle ktoś ginie.

Co z tego, że gram w strzelanki? Przemoc w grze nie ma związku z tą w rzeczywistości. Na tę rzeczywistą nie mogę patrzeć. Szczególnie po tym, jak w zeszłym roku doszło do ataku na centrum edukacyjne i zginęło ponad 30 osób. Byłem wtedy w pobliżu, wraz z przyjacielem jedliśmy hamburgery na ulicy. Nagle usłyszałem przeraźliwy huk. Upuściłem burgera, odwróciłem się i zobaczyłem leżących ludzi – niektórzy byli ranni, a inni zabici. Zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje ani gdzie jestem. Schroniliśmy się za jednym z budynków.

Nie mogę powiedzieć, że dobrze spędziłem swoje pierwsze 20 lat życia. Cały czas towarzyszyła mi bieda, to było ciężkie życie. Nie miałem kiedy się nim cieszyć.

Myślę, że obecność Stanów Zjednoczonych nie wpływa na losy Afgańczyków ani na naszą sytuację. Widziałem amerykańskich żołnierzy raptem raz w życiu i nie mam żadnego zdania na ich temat. To afgańscy przywódcy powinni zacząć wreszcie coś robić, zamiast ciągle ze sobą walczyć.

Wierzę, że Bóg nam pomoże i będziemy żyć lepiej.

ATIKULLAH TAWHIDI, pracownik działu komunikacji afgańskiej organizacji pozarządowej, student trzeciego roku politologii na prywatnym uniwersytecie, urodził się w Kabulu i tu mieszka:

Gdy wychodzę z domu, liczę, że wrócę wieczorem. To wszystko w rękach Boga, czy tak się stanie. Dlatego nie mam żadnych obaw co do bezpieczeństwa, bo jak dochodzi do eksplozji, to nic ode mnie nie zależy.

Bez problemu łączę naukę z pracą. Studia nie są bardzo trudne. W pracy odpowiadam za promocję naszych programów. Nasza organizacja zajmuje się praktykami dobrego rządzenia. Obecnie jesteśmy głównie zaangażowani w działania związane z procesem pokojowym między rządem a talibami. Przeprowadzamy ankiety i pytamy Afgańczyków o to, jakie są ich oczekiwania wobec procesu pokojowego. Następnie opracowania wysyłamy obu stronom, aby wiedziały, co myśli społeczeństwo. Nasza organizacja jest afgańska, ale wspierana ze środków zagranicznych.

Z naszych badań jasno wynika, że większość ludzi nie chce, żeby osiągnięcia z ostatnich 20 lat poszły na marne. Jakie to osiągnięcia? Takie jak prawa człowieka, prawa kobiet czy dostęp do edukacji.

Dla mnie symbolem tych zmian jest to, że możemy się uczyć w klasach mieszanych. Wydaje mi się to czymś zupełnie naturalnym. Kobiety dostały nie tylko możliwość edukacji, ale są też aktywne w przestrzeni publicznej. Uważam, że powinny mieć takie sama prawa jak mężczyźni.

To wszystko wiąże się z obecnością wojsk Stanów Zjednoczonych w Afganistanie. Także trwająca do dzisiaj modernizacja, rozpoczęta po upadku reżimu talibów [rządzili w Kabulu w latach 1996–2001 – red.], jest tego elementem. Bez wsparcia Amerykanów nie byłoby to możliwe na taką skalę.

Moje obawy wiążą się z niepewną przyszłością. To znaczy z tym, co wydarzy się po procesie pokojowym. Czy talibowie przejmą władzę, czy staną się jej częścią? Przede wszystkim jednak, czy uda się zaprowadzić prawdziwy i trwały pokój, a przy tym utrzymać wspomniane osiągnięcia?

Tego nie wiem, jestem przekonany jednak, że nadciąga koniec wojny w Afganistanie. Pytanie tylko, jak szybko się to stanie. Jeśli wytrzymaliśmy 40 lat konfliktu, to spokojnie możemy jeszcze poczekać choćby kolejne 10 lat. Musimy być cierpliwi, bo nie mamy innego wyjścia.

Nie mam zamiaru wyjeżdżać. Mój kraj potrzebuje takich ludzi jak ja. Chciałbym być użyteczny dla mojej ojczyzny i dla społeczeństwa, być szanowanym i samemu szanować innych. Najbardziej to chciałbym zrobić karierę w dyplomacji.

Sytuacja musiałaby przybrać naprawdę zły obrót, żebym zdecydował się na wyjazd. A nie sądzę, by do tego doszło.

W wolnym czasie chodzę na siłownię, spędzam czas z rodziną lub przyjaciółmi, a także czytam, najchętniej powieści. Moja ulubiona to „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego.

Czuję się szczęśliwy i jestem zadowolony ze swojego życia.

SAHAR SAJAS, studentka drugiego roku dziennikarstwa na prywatnym uniwersytecie, pochodzi z prowincji Badachszan w północno-wschodniej części kraju:

Mój ojciec był mudżahedinem [uczestnikiem wojny z Sowietami w latach 80.; część jej weteranów wzięła potem udział w wojnie domowej – red.], ze względu na konflikt z talibami i zagrożenie musieliśmy wyjechać do Kabulu. Miałam wtedy sześć lat. Wówczas nie widziałam żadnych zagrożeń, bo nie zdawałam ­sobie z nich sprawy. Dopiero z czasem zaczęły do mnie docierać i wtedy pojawił się też strach.

Nie czuję się bezpiecznie, gdy chodzę po ulicy. Jadąc samochodem też nie. Jak jest duży korek, a ich w Kabulu jest mnóstwo, to od razu ogarniają mnie złe przeczucia, że zaraz coś wybuchnie. Zresztą nawet w domu nie czuję się zupełnie bezpiecznie, bo ktoś może na nas napaść albo na budynek może spaść rakieta. Gdy idę na uniwersytet, czuję się, jakbym wchodziła do bazy wojskowej, bo jest tam tylu uzbrojonych strażników. W Kabulu coś złego może wydarzyć się w każdej chwili. Nie ma wyjątków, każdy dzień jest niebezpieczny.

W zeszłym roku została zabita moja najbliższa przyjaciółka Altenaj. Podłożono ładunek pod samochód jej ojca, znanego afgańskiego pisarza. Jego nie było w samochodzie. Zginęły cztery osoby, w tym Altenaj i jej mama, która była mi tak bliska, że zwracałam się do niej „mamo”. Z Altenaj chodziłyśmy razem do szkoły, wszystko robiłyśmy razem. Byłam przekonana, że wszystko, co złe i dobre w życiu, będziemy dzielić razem. I że jeśli ona umrze, to ja razem z nią. Miała mnóstwo marzeń, których już nie zrealizuje. Po jej śmierci byłam w strasznie złym stanie. Do dzisiaj z trudem o tym mówię.

Praktycznie przez całe życie nie mogłam sama opuszczać domu. Zawsze towarzyszyli mi rodzice albo starsi bracia. Bali się o mnie. Dopiero trzy lata temu pozwolili mi pójść samej z koleżanką na zajęcia przygotowujące nas do egzaminu na koniec szkoły. To było takie wspaniałe uczucie! Nareszcie poczułam wolność. Mogłyśmy choćby tak po prostu wejść do sklepu i nikogo o to nie prosić. Nic wtedy nie kupiłam, ale taka możliwość była niesamowita.

Od tego czasu chodzę sama, ale gdy pogarsza się sytuacja, to mama nie zawsze pozwala mi wyjść z domu.

W naszym kraju nie ma politycznej stabilności, bo przywódcy są skupieni na walkach między sobą, zamiast się zjednoczyć przeciwko talibom. Jeśli to się nie zmieni, będzie tylko gorzej. Dopóki jesteśmy słabi, łatwo poddawać nam się wpływom państw obcych. Może Stany Zjednoczone i inne kraje też się do tego przyczyniły, że jesteśmy w takiej sytuacji, ale w pierwszej kolejności to my ponosimy za nią odpowiedzialność.

Bardzo bym chciała, żeby u nas było bezpieczniej, bo bez tego nie da się rozwijać indywidualnie ani budować kraju – gospodarka ledwie zipie, a reformy leżą odłogiem. Dopóki stojąc w korku myślisz, czy nie zginiesz, to trudno być optymistką. Niestety nie mam wielkiej nadziei, że to się wkrótce zmieni.

W wolnym czasie lubię słuchać muzyki, głównie tureckiej i afgańskiej. Poza tym lubię rysować i czytać książki, najbardziej powieści, ale niektóre naukowe też mnie wciągają. Teraz akurat zaczęłam „Jej oczy” irańskiego pisarza Bozorga Alawiego.

Mam wiele marzeń, ale to, czy będę mogła je zrealizować, zależy od sytuacji w kraju. Chciałabym zostać dziennikarką. To jeden z moich wymarzonych zawodów, bo w Afganistanie jest mnóstwo spraw politycznych i społecznych do opisania. Wiem, że to dość niebezpieczna praca, ale lubię ryzyko.

Chciałabym jeździć i zwiedzać. W pierwszej kolejności nie obce kraje, tylko prowincje Afganistanu. Ze względu na wojnę nigdy nie miałam okazji w całości zobaczyć mojego rodzinnego Badachszanu.©

Współpraca ALISHER SHAHIR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2021