Ziemia obiecana, raj utracony

Aukcje niewolników i szczelniejsza granica: czy zmuszą afrykańskich migrantów do porzucenia szlaku libijskiego na rzecz bezpieczniejszej drogi Maroko–Hiszpania?

07.05.2018

Czyta się kilka minut

Migranci usiłują przejść przez zabezpieczenia na granicy Maroka z Melillą,  eksklawą Hiszpanii; po stronie „unijnej” – pole golfowe, 2014 r. / JOSE PALAZON / REUTERS / FORUM
Migranci usiłują przejść przez zabezpieczenia na granicy Maroka z Melillą, eksklawą Hiszpanii; po stronie „unijnej” – pole golfowe, 2014 r. / JOSE PALAZON / REUTERS / FORUM

Gruba nitka ledwo nadąża za igłą. Raz, raz, raz – i haftowane kwiaty pokrywają już prawie całą tunikę. Pięć kobiet przy zarzuconym rolkami materiałów stole w skupieniu ręcznie wykańcza sukienki, bluzki, szale. Obok dwie dziewczyny pracują na maszynach, od czasu do czasu spoglądając na długi wieszak. Zawieszone na nim ubrania w foliowych pokrowcach są gotowe do wysyłki.

Na etykietach, oprócz ceny i rozmiaru, widnieje adnotacja: „Wykonane przez Marie z Demokratycznej Republiki Konga, haft: Naima z Mali”. Imiona i kraje zmieniają się z każdą metką, ale jedno jest wspólne: wszystkie ubrania zostały uszyte przez uchodźczynie, które powoli stają na własne nogi.

Wspiera je w tym Fundacja Wschód-Zachód (Fondation Orient-Occident), pomagającą migrantom w stolicy Maroka, Rabacie. – Zapewniamy materiały, sprzęt, warsztat i w przerwie ciepły obiad, a także przedszkole, w którym kobiety mogą zostawić dzieci na czas pracy. Każda dostaje od kilku do kilkudziesięciu procent od sprzedaży wykonanej przez siebie odzieży. Dzięki zaprzyjaźnionym aktywistom ubrania rozjeżdżają się do showroomów w kilku miastach Maroka, Włoch i USA. Klienci wiedzą, że wspierają konkretną osobę, wymienioną z imienia – wyjaśnia Abdellatif Belhadad z fundacji.

On i inni pracownicy Fundacji Wschód-Zachód działają na rzecz integracji migrantów z marokańskim społeczeństwem. – Pomagamy znaleźć pokój do wynajęcia, tak aby nie tworzyli gett. Młodym ułatwiamy nawiązywanie kontaktów z rówieśnikami z Maroka, oferując im korepetycje udzielane przez kolegów z Rabatu czy wspólne bezpłatne zajęcia sportowe – mówi Belhadad. Na dziedzińcu Fundacji migranci sprzedają różnorakie produkty ze swoich krajów. Hitem jest miód w butelkach po wodzie mineralnej oraz lalki szmacianki z barwnych materiałów.

Gdy Libia się uszczelnia

Można ulec wrażeniu, że Maroko to bezpieczna przystań zarówno dla uchodźców uciekających przed wojną, jak też dla migrantów ekonomicznych z Afryki Subsaharyjskiej. Wrażenie tym silniejsze, jeśli weźmiemy pod uwagę ich sytuację na tzw. szlaku środkowo-śródziemnomorskim, prowadzącym przez Libię do Włoch.

Od obalenia dyktatora Muammara Kaddafiego w 2011 r. Libia to rozrywające kraj konflikty i powracająca wojna domowa, rosnąca w siłę Al-Kaida oraz aukcje niewolników. O tym ostatnim problemie świat dowiedział się w listopadzie zeszłego roku, kiedy telewizja CNN nadała materiał z licytacji migrantów w okolicach Trypolisu. Cena wywoławcza: 400 dolarów za osobę. „Jakbyśmy przenieśli się w czasie. Brakuje tylko łańcuchów i kajdanów na nadgarstkach i kostkach niewolników” – komentowała CNN. Redakcja podkreślała, że choć jej reporterzy zlokalizowali aukcje w dziewięciu miejscach w kraju, to prawdopodobnie odbywają się one w całej Libii [o tym procederze patrz „TP” 4/2018 – red.].

Rząd w Trypolisie deklaruje walkę z tym procederem i uszczelnia granice. Na ich ochronę łoży też Unia Europejska, która we współpracy z Unią Afrykańską i ONZ uruchomiła także szeroko zakrojoną akcję ewakuacji migrantów z Libii do państw ich pochodzenia.

Nic dziwnego, że migranci usiłujący przedostać się do Europy coraz bardziej obawiają się szlaku przez Libię. Mnożą się doniesienia, że zaczną masowo wybierać trasę Maroko–Hiszpania. Czy więc Rabat i Madryt powinny się przygotować na napływ rzesz ludzi? I czy Maroko słusznie postrzegane jest jako miejsce bezpieczne?

Jedyna taka granica

Okolice portowego miasta Nador na północy Maroka opisywano już wieloma określeniami – żadne z nich z bezpieczeństwem nie miało nic wspólnego.

Najczęściej nazywano je „marokańską dżunglą”. To nawiązanie do obozowiska migrantów w Calais na północy Francji, gdzie w szczytowym okresie koczowało 10 tys. ludzi – wierzących, że przedostaną się stamtąd do Wielkiej Brytanii. W październiku 2016 r. francuskie władze zlikwidowały „dżunglę”. Część migrantów została rozwieziona autokarami po całym kraju do tzw. centrów przyjęć uchodźców, część zdecydowała się na własną rękę poszukać innego miejsca, a część została w Calais, koczując w pobliskim lesie i na przedmieściach. Nadziei na lepsze jutro w Europie nie porzucił chyba nikt.

Historia „marokańskiej dżungli” jest podobna. Na zalesionym wzgórzu Gourougou, zaledwie kilka kilometrów na południe od Melilli – hiszpańskiej eksklawy na północnoafrykańskim wybrzeżu – wyrosło prowizoryczne obozowisko. Znacznie mniejsze od tego w Calais: zazwyczaj przebywało w nim nie więcej niż półtora tysiąca ludzi. Ale cel mieli podobny: wyczekać na dobry moment, by pod osłoną nocy sforsować ogrodzenia broniące dostępu do Unii Europejskiej.

Maroko jest bowiem jedynym państwem afrykańskim, które posiada granicę lądową z Unią. Graniczy z dwoma hiszpańskimi eksklawami – Melillą i położoną naprzeciw Gibraltaru Ceutą. Hiszpania uczyniła z nich dobrze strzeżoną flankę „twierdzy Europa” już w latach 90. XX w. Potem, w 2005 r., podwyższyła otaczające je ogrodzenia, zwieńczając je drutami kolczastymi i rozbudowanym systemem monitoringu.

Amnesty International ocenia, że od tego czasu na utrzymanie i rozwój systemu zabezpieczeń w Melilli i Ceucie rząd w Madrycie wydaje 22 tys. euro dziennie (w kwocie tej nie zawiera się wynagrodzenie personelu, który 24 godziny na dobę patroluje granice, ani koszty wspomagających go helikopterów).

Siatka o małych oczkach

Obecnie dostępu do Melilli bronią trzy równoległe do siebie linie ogrodzeń.

Pierwsza, od strony marokańskiej, ma 6 m wysokości, kolejna – 3 m. Przestrzeń między nimi wypełniona jest siecią ostrych metalowych prętów, które w razie upadku na nie mogą powodować poważne uszkodzenia ciała. Do tego kamery, wieże kontrolne, rozbudowany system oświetlenia, wykrywacze ruchu, alarmy. Ogrodzenia pokryto specjalną siatką uniemożliwiającą wspinanie – o oczkach o średnicy tak małej, że nie sposób włożyć w nie palca.

Ale migranci koczujący pod Nadorem znaleźli sposób i na to. Niektórym udawało się pokonać siatkę zabezpieczającą przy pomocy haczyków. Nawet jeśli zostali zatrzymani i kolejne miesiące spędzali w zamknięciu – w centrum zatrzymań w Algeciras, na wybrzeżu Hiszpanii – to ostatecznie byli wypuszczeni z nakazem opuszczenia kraju i udawali się dalej, na wschód lub północ Europy. Inni mieli mniej szczęścia: zatrzymanych momentalnie odsyłano na marokańską stronę. Wcześniej, bywało, dotkliwie bijąc, dla zniechęcenia przed podjęciem kolejnej próby. Na próżno.

Trzy lata temu władze Maroka uznały, że jedynym sposobem ukrócenia tego procederu jest likwidacja obozowiska pod ­Nadorem. W lutym 2015 r. światowe media relacjonowały, jak marokańska policja podpala namioty i pacyfikuje tych migrantów, którzy próbują ratować majątek lub odmawiają wsiadania do autobusów, mających rozwieźć ich po kraju.

Promami, łodziami, wpław

Rozwiązanie problemu okazało się pozorne. Dziś na wzgórzu Gourougou znów stoją namioty i schronienia z płacht brezentowych. Między drzewami, w duszącym dymie ognisk, suszy się pranie. Obozowisko się odrodziło. Jest dwukrotnie mniejsze niż sprzed akcji likwidacyjnej, ale wraz z nadejściem wiosny liczba ludzi przybywa. Na miejsce regularnie przyjeżdża policja, by przymusowo rozwozić migrantów po kraju, a pod namioty podkładać ogień.

Ale migranci wracają, z niesłabnącą determinacją. Część próbuje forsować ogrodzenia dużymi zorganizowanymi grupami. O procederze tym zrobiło się głośno, gdy w noc sylwestrową w 2017 r. zabezpieczenia w Ceucie usiłowało pokonać naraz ponad tysiąc ludzi (udało się tylko dwóm), czemu towarzyszyły gwałtowne zamieszki.

Migranci próbują też ukryć się w samochodach transportowanych promami z Ceuty do Algeciras. Usiłują też przepłynąć wpław do Ceuty. Albo w miastach północnego Maroka znaleźć przemytników oferujących łodzie do Tarify. Wszyscy wiedzą, ile ryzykują. Pod koniec sierpnia ubiegłego roku hiszpańska organizacja ratownicza Salvamento Marítimo razem z hiszpańskim Czerwonym Krzyżem tylko w ciągu jednego dnia uratowały u wybrzeży Tarify 600 osób, które wypłynęły łodziami z Maroka.

Według danych Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji w 2017 r. przez morze lub drogą lądową do hiszpańskich eksklaw dostało się blisko 22 tys. migrantów – niemal trzykrotnie więcej niż w roku poprzednim.

W potrzasku pustyni

Migranci dostają się do Maroka, wybierając jedną z dwóch głównych tras: Senegal–Mauretania albo Mali/Niger–Algieria [patrz „TP” 14/2018 – red.]. Jednak przekroczenie granicy Maroka nie przychodzi im łatwo. Tym bardziej że już samo określenie tych granic jest problematyczne.

Statusu Sahary Zachodniej nie zdołało zdefiniować ani 16 lat wojny – między władzami Maroka (pragnącymi widzieć ją w swoich granicach) i dążącym do jej niepodległości Frontem Polisario – ani wysiłki ONZ. Obecnie tereny te znajdują się pod kontrolą Maroka, które uznaje je za integralną część swojego terytorium.

To antagonizuje Maroko z ważnym sąsiadem – Algierią, która dyskretnie wspiera Front Polisario, do dziś gości uchodźców z Sahary Zachodniej i lobbuje za referendum, które miałoby zadecydować o jej ewentualnej niepodległości. Stosunki między Rabatem a Algierem również w innych kwestiach są na tyle napięte, że granica między dwoma państwami pozostaje zamknięta od 1994 r. Długa na 1600 km, jest jednak nieszczelna – co wykorzystują migranci.

W połowie kwietnia 2017 roku dla grupy kilkudziesięciu Syryjczyków ta właśnie granica stała się potencjalnie śmiertelnym potrzaskiem. Opuściwszy Algierię, utknęli na pustynnym obszarze pomiędzy oboma państwami, w palącym słońcu i ze znikomymi zapasami wody i jedzenia. Maroko nie chciało ich wpuścić na swoje terytorium, a Algieria przyjąć z powrotem. Oba państwa były zdeterminowane, by nie tworzyć precedensu – przyszłej furtki dla migrantów. Niewzruszone, wzajemnie zrzucały na siebie odpowiedzialność.

W pomoc Syryjczykom zaangażowali się mieszkańcy pobliskiego miasta Figuig oraz organizacje pozarządowe. Po dwóch miesiącach ich presja przyniosła skutek: 20 czerwca, w dzień niemal symboliczny, bo w Światowy Dzień Uchodźcy – cała grupa została przyjęta przez Maroko. Była liczniejsza o jedną osobę: dziecko, które na pustyni urodziła jedna z Syryjek.

Według danych Biura Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców ONZ (UNHCR) w marcu 2018 r. w Maroku zarejestrowanych było 3012 Syryjczyków, co stanowi 62 proc. łącznej liczby tzw. populacji wymagającej ochrony, czyli osób ubiegających się o azyl. Ale w rzeczywistości może być ich znacznie więcej, bo nie wszyscy się rejestrują.

Tym bardziej że na przyznanie statusu uchodźcy Syryjczycy nie mają co liczyć. Co najwyżej na pozwolenie na pobyt dla migrantów, wydawane na okres trzech lat (z możliwością przedłużenia). Maroko nie jest pod tym względem wyjątkiem wśród państw regionu Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Większość, z obawy przed skutkami politycznymi, oficjalnie przyjmuje nie syryjskich uchodźców, lecz „braci” lub „gości”, którym pozwala zostać na swoim terytorium.

Pomysł na integrację

Zostać na dłużej chcą nie tylko Syryjczycy. Dla wielu przybyszów Maroko jest krajem nie tyle tranzytowym, lecz docelowym.

Według statystyk UNHCR z marca 2018 r. w Maroku jest łącznie 6912 uchodźców i osób ubiegających się o azyl. Po Syryjczykach drugą nacją są Kameruńczycy (666 osób), trzecią Gwinejczycy (582), dalej przybysze z Wybrzeża Kości Słoniowej, Jemenu, Konga, Republiki Środkowoafrykańskiej i Iraku. Wszyscy rozrzuceni są po 52 miejscach w całym kraju. Najwięcej zamieszkało w Rabacie (19 proc.) i Casablance (13,7 proc.).

– Od 2015 do 2017 r. liczba uchodźców w Maroku wzrosła o 300 proc. W ubiegłym roku liczba wnioskujących o azyl ustabilizowała się, ale nie ma wątpliwości, że tendencja będzie wzrostowa – mówi Małgorzata Bratkrajc z biura UNHCR w Rabacie.

W statystykach tej organizacji nie znaleźli się migranci ekonomiczni. Ale także im Maroko ma wiele do zaoferowania.

W 2013 r. Rabat ogłosił „Narodową Strategię Imigracji i Azylu”. Zakłada ona włączenie się władz kraju do pomocy oferowanej migrantom i uchodźcom (we współpracy z organizacjami pozarządowymi), a także dostarczenie nowo przybyłym narzędzi, dzięki którym staną się samowystarczalni. Pomóc w tym mają m.in. szkolenia i doradztwo zawodowe oraz wsparcie dla małych inicjatyw biznesowych.

Już teraz uchodźcy mogą korzystać z szeregu udogodnień, np. wysyłać dzieci do szkół publicznych (chodzi do nich 70 proc. dzieci uchodźców), mają też dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej. Nie dostają jednak żadnych zasiłków od państwa, podobnie zresztą jak nawet najubożsi Marokańczycy. UNHCR, we współpracy z Fundacją Wschód-Zachód, pomaga im na starcie.

– Dysponujemy siedmioma mieszkaniami, w których na krótki czas mogą kwaterować najbardziej potrzebujący: ofiary przemocy, samotne matki z dziećmi, osoby LGBT prześladowane w swoich krajach. Staramy się inwestować w ich przyszłość, np. fundujemy stypendia, z których w roku akademickim 2016-17 skorzystało 422 studentów – mówi Bratkrajc.

Władze Maroka bacznie przyglądają się też migrantom ekonomicznym. Po ogłoszeniu „Narodowej Strategii” w 2014 r. zaczęły tzw. kampanię regularyzacji, umożliwiającą im zalegalizowanie pobytu. Skorzystało z tego ponad 27 tys. osób (z czego 92 proc. uzyskało pozwolenie na pobyt, choć przyjechali do Maroka nielegalnie). W drugiej odsłonie kampanii, w grudniu 2016 r., aplikowało ponad 20 tys. ludzi.

Ale uregulowanie sytuacji wewnętrznej to dopiero początek. Maroko ma ambicje, by w kwestii migracji być wzorem i liderem dla całego regionu. W lutym na szczycie Unii Afrykańskiej premier Maroka Saadeddine Othmani zaprezentował „Afrykańską Agendę dla Migracji”. W odczytanym przez premiera przemówieniu króla Mohammeda VI nacisk położono na konieczność „pozytywnej redefinicji migracji”, która powinna być postrzegana jako zjawisko naturalne i „przebiegać w sposób bezpieczny, legalny, uporządkowany i z poszanowaniem praw człowieka”. Król proponował też utworzenie przy Unii Afrykańskiej urzędu specjalnego wysłannika ds. migracji i powołanie Obserwatorium Migracji w Afryce, które zajmowałoby się monitoringiem sytuacji i wymianą informacji między krajami afrykańskimi (jego siedziba miałaby się znajdować w Maroku).

Coraz więcej małoletnich

Co na to wszystko marokańskie społeczeństwo?

– Większość Marokańczyków traktuje Syryjczyków jak swoich, ze względu na bliskość kulturową, ten sam język i wiarę. Gorzej z migrantami z Afryki Subsaharyjskiej. Oni spotykają się z dyskryminacją i wrogością. Pod koniec 2017 r. w Casablance wybuchły zamieszki między mieszkańcami a grupą migrantów koczujących w parku – mówi Younous Arbaoui z Narodowej Platformy Pomocy Migrantom (sieci zrzeszającej 17 organizacji pozarządowych). Współpracują one na rzecz pomocy migrantom w trzech sferach: prawnej, ochrony dzieci i opieki zdrowotnej. Ostatnio najbardziej palącą potrzebą jest wsparcie małoletnich, którzy nie mają rodziców czy opiekunów.

Małgorzata Bratkrajc potwierdza, że do Maroka przybywa coraz więcej osób poniżej 18. roku życia bez żadnego opiekuna. – Obecnie stanowią ok. 40 proc. z tych, których kwaterujemy w mieszkaniach dla najbardziej potrzebujących – mówi.

Dlatego organizacje pozarządowe zwierają szyki. – W czerwcu planujemy konferencję na temat sytuacji małoletnich bez opiekunów, z udziałem rządu – mówi Younous Arbaoui. – Zarekomendujemy rządowi wprowadzenie Karty Małoletniego, która gwarantowałaby automatycznie opiekę i ochronę, np. pobyt w szpitalu czy dostęp do edukacji, zanim ich wniosek o azyl zostanie rozpatrzony.

Komisja wstrzymała pracę

Średni okres oczekiwania na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy przez UNHCR wynosi obecnie siedem miesięcy. Po rekomendacji UNHCR podania rozpatruje powołana w 2013 r. Międzyresortowa Komisja Regularyzacyjna przy Biurze Uchodźców i Bezpaństwowców. Ale Komisja nie zebrała się od marca 2017 r. – rozpatrywanie przez nią wniosków zostało wstrzymane.

– Przyczyn nie zna nikt, pytania organizacji pozarządowych w tej sprawie pozostały bez odpowiedzi – twierdzi Arbaoui. On sam szczególnie niecierpliwie czeka, aż „Narodowa Strategia Imigracji i Azylu” zostanie przyjęta przez parlament: – Gdy ustawa wejdzie w życie, wszelkie nieuregulowane prawem międzynarodowym kwestie, m.in. status Syryjczyków bądź kwestia łączenia rodzin, nie będą już tak wielkim problemem jak dziś.

Nie wiadomo, kiedy Komisja wznowi prace ani kiedy parlament zajmie się „Strategią”. Tymczasem jedno nie ulega wątpliwości: w najbliższych miesiącach, a może też latach, to migracja będzie jednym z ważniejszych tematów politycznych w Maroku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2018