Jak się rodzi Nowa Turcja

Wojskowy zamach stanu, który udaremniono cztery lata temu, stał się nad Bosforem legendą: to na niej ekipa prezydenta Erdoğana buduje zbiorową tożsamość.
ze Stambułu

13.07.2020

Czyta się kilka minut

Obchody trzeciej rocznicy stłumienia puczu. Stambuł, 15 lipca 2019 r. /  / AYTUG CAN SENCAR / ANADOLU AGENCY / AFP / EAST NEWS
Obchody trzeciej rocznicy stłumienia puczu. Stambuł, 15 lipca 2019 r. / / AYTUG CAN SENCAR / ANADOLU AGENCY / AFP / EAST NEWS

To był największy atak na Turcję od czasów I wojny światowej” – grzmi na pierwszej stronie prorządowy dziennik „Yeni Şafak”. Sprzedawca w kiosku przewraca oczami. To jego jedyna odpowiedź na pytanie klienta, czy na pewno wziął ze stojaka tylko jeden egzemplarz. Gazeta jest tak opasła, że zajmuje całą przegródkę, w której zazwyczaj mieszczą się wszystkie sprzedawane w ciągu całego dnia egzemplarze. Same dodatki zajmują 120 stron.

„Sabri Gündüz ucałował swoje śpiące w kołysce dziecko i wybiegł bronić ojczyzny. Zdrajcy otworzyli do niego ogień. Trafili w nogę, w tętnicę. W karetce ratownicy zrobili mu opaskę uciskową z tureckiej flagi. »Tylko ta flaga trzymała mnie przy życiu« – wspomina Gündüz. W szpitalu spędził pięć miesięcy. Przeszedł 46 operacji. Ale nogi nie udało się uratować. »Trudno, żebym był smutny z takiego powodu. Bez nogi da się żyć, bez ojczyzny nie«” – to jedna z historii, którą można przeczytać na łamach „Yeni Şafak”.

Oprócz wspomnień bohaterów podobnych do Gündüza gazety publikują przebieg zdarzeń minuta po minucie. A także sylwetki ofiar i zestawienia ich ostatnich słów. Oraz portrety zdrajców i analizy relacji zachodnich mediów, jak czytamy – skandalicznie nierzetelnych.

Tak co roku wyglądają specjalne wydania gazet na rocznicę wojskowego zamachu stanu, do którego doszło w Turcji nocą z 15 na 16 lipca 2016 r. Rocznicę puczu – albo precyzyjniej: rocznicę jego stłumienia – uczyniono już świętem państwowym: to Dzień Demokracji i Jedności Narodowej.

Tamten piątek

Pytania o tę noc sprawiają, że puls przyspiesza, wilgotnieją oczy. Gdy o niej opowiada, Yasinowi drżą dłonie. Huku lecących tuż nad miastem myśliwców F-16 nie zapomni nigdy. Był tak głośny, że szyba w kuchni poszła w drobny mak. Chłopak rzucił się na ziemię i doczołgał za kanapę. Jego przyjaciele za nim.

W noc zamachu stanu na domówce w Ankarze świętowali 30. urodziny Yasina. Imprezę przerwał odgłos przelatujących samolotów, a zaraz potem bombardowań. Kuląc się za kanapą, włączyli telewizor. Nie wierzyli własnym oczom. Rozdzwoniły się telefony, znajomi krzyczeli im, żeby robić zapasy żywności, bo nie wiadomo, co będzie. Mówili, że Stambuł to istne piekło.

W sam środek tego piekła rzuciła się Melek, niewiele młodsza od Yasina. Na wiadomość, że wojsko próbuje obalić rząd, wybiegła z rodziną z domu. Ulicą jechały czołgi. Jej mama i siostra zerwały się do biegu. Chciały się rzucić pod czołgi, zatrzymać swoimi ciałami. Melek ledwo je dogoniła. Złapała za ręce i uczepiła się ich całym ciężarem ciała. Powstrzymała siłą.

W tamtą piątkową noc to Ankara i Stambuł były głównym teatrem działań puczystów, niewielkiej frakcji w tureckiej armii. Wcześniej wojskowi przeprowadzili w Turcji trzy zamachy stanu: w roku 1960, 1971 i 1980, a w 1997 byli o krok od kolejnego. Za każdym razem wierzyli, że wypełniają podstawowy obowiązek tureckiej armii, jakim jest stanie na straży demokracji i świeckości państwa.

Tym razem jednak zamachowcy się przeliczyli. Armia jako całość ich nie poparła, a na ulice wyszli zwolennicy prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. On sam ich do tego wezwał, przez telefon. Jego apel przekazała rodakom prezenterka telewizji CNN Türk, trzymając na wizji smartfon, z ekranu którego na żywo przemawiał prezydent.

80 milionów serc

Później przyszło kolejne wezwanie. Znane od wieków, śpiewne, przejmujące do głębi. Spłynęło z góry, z minaretów. W całym kraju z meczetów popłynęła sela: wezwanie na nabożeństwo pogrzebowe. Ma ono także drugie znaczenie: mobilizuje do walki, wzywa na świętą wojnę.

„250 osób zostało męczennikami za demokrację” – bilans tej jednej nocy wyklejono w wielkim formacie na murze przed stambulskim hotelem Hilton. Po angielsku, bo zatrzymują się w nim głównie obcokrajowcy. Liczba ofiar w rzeczywistości była większa. Ginęli nie tylko cywile. Życie straciło też kilkudziesięciu spiskowców, wśród nich kilku młodych kadetów. Rząd nie podaje ani ich liczby, ani nazwisk, aby nie zostali w jakikolwiek sposób upamiętnieni. Pochowano ich na nieoznakowanym „cmentarzu dla zdrajców”, który powstał na obrzeżach Stambułu.

Dalej na murze wywieszono zdjęcia zniszczeń, których dokonały samoloty puczystów: obrócone w ruinę siedziby sił specjalnych, komendy policji i ośrodka agencji satelitarnej, dymiący pałac prezydencki, wyłomy w murach parlamentu. Umieszczono też reakcję Turków na pucz, tłumy dzierżące tureckie flagi. „Zjednoczyło się 80 milionów serc” – napisano. To tyle, ile jest mieszkańców Turcji. Nie szkodzi, że w trakcie oraz bezpośrednio po puczu większość obywateli została w domach. Tak ma to zostać zapamiętane.

Pamięć przechowywana jest też w gablotach. W Ankarze za szybami pozamykano leje po bombach. Wyrwa w asfalcie przed pałacem prezydenckim urosła dzięki temu do rangi eksponatu, otoczonego dodatkowo barierką. „Zdrajcy, zdrajcy, zdrajcy” – słucham, jak powtarzają przed nią kilkuletnie dzieci, jakby recytowały wyliczankę.

W stambulskiej dzielnicy Eyüp gigantyczną gablotę wystawiono wprost na chodniku. Pośrodku zmiażdżony samochód. Jeden z tych, po których przejechał czołg. A w muzeum wybudowanym przy wjeździe na most Bosforski – po puczu przemianowany na most Męczenników – zwiedzający zobaczą smartfon prezenterki CNN Türk, z ekranu którego Erdoğan wzywał Turków do wyjścia na ulice. A także zakrwawione telefony tych, którzy wtedy wyszli i już nie wrócili.

Nieśmiertelność dla bohatera

W tym roku, wyjątkowo, za sprawą epidemii koronawirusa, rozmach zaplanowanych obchodów jest mniejszy. Można jednak przypuszczać, że w kolejnych latach świętowanie 15 lipca na Taksimie, centralnym placu Stambułu, będzie trwać cały dzień. Tak było poprzednio.

Ci, którzy brali w nim udział, przychodzili należycie przygotowani. Jak ten staruszek, który na plecach miał pelerynę z tureckiej flagi. Z flag miał też spódnicę. Wsparty o kulach, cierpliwie czekał na swoją kolej. Był następny, ale trochę to trwało, zanim 40-letni Yusuf skończył swój wpis. Kaligrafował literkę po literce, powoli zapisując nimi całą stronę. Kolejka za nim rosła, ale nikt się nie niecierpliwił. Wpis do księgi pamiątkowej trzeba przecież złożyć z należytą starannością. Księgę umieszczono na specjalnym podwyższeniu. Za nią, na wielkim billboardzie, widniały nazwiska poległych za ojczyznę.

– Jestem z Niğde – Yusuf z dumą przedstawił mi się miejscem urodzenia. Dopiero później podał imię i wyjaśnił, że od ponad 20 lat mieszka w Stambule. – Niğde to teraz niezwykle ważne dla naszego kraju miejsce – dodał z powagą.

To jasne. Przecież stamtąd pochodził Ömer Halisdemir. Postawny i wysoki, jak na podoficera przystało, Halisdemir do zdjęć pozował najczęściej w bordowym wojskowym berecie. Czasem uśmiechnięty, częściej poważny – wtedy jego twarz nabierała surowego, stanowczego wyrazu. W armii służył przez 17 lat, na koniec w elitarnym oddziale sił specjalnych w Ankarze. Tym, którego siedzibę chcieli zająć puczyści.

Halisdemir otrzymał rozkaz, aby ich zatrzymać. Trzykrotnie postrzelił jednego z dowódców spiskowców, generała Semiha Terziego. Śmiertelnie, przez co zamachowcom posypała się struktura dowodzenia. W ten sposób w wieku 43 lat został narodowym bohaterem. Od puczystów dostał za to dwanaście kul w plecy. Zabiła go dopiero trzynasta. Odbierając mu życie, jednocześnie dała mu nieśmiertelność.

W rocznicę puczu Halisdemir wita przybyłych na Taksim. Wyprostowany, w mundurze i z karabinem, pozwala się otaczać i dotykać. Z jego woskową figurą naturalnych rozmiarów zdjęcie chce mieć każdy, ledwo można się dopchać. Niektórzy oprócz zdjęcia zabiorą też do domu jedną z jego podobizn. W ozdobnej ramie, w formie breloczka, talerza bądź magnesu na lodówkę. Na straganach – rozstawionych na Taksimie z okazji dorocznego święta dzielnicy, Festiwalu Beyoğlu – jest ich pełno, dorzucono je do oferty pamiątek. Prócz portretów najlepiej schodzą czołgi: wytapiane z czerwonego szkła jako wisiorki, a nawet jako całe zestawy z ołowiu, w których żołnierzyków zastąpiono cywilami.

Pośrodku wystawa, złożona ze zdjęć (tu ranni, tam wybuch radości z pokonania puczystów) oraz z obrazów: Halisdemir kubistyczny, Halisdemir realistyczny, Halisdemir symboliczny, przeciwstawiany wampirzej karykaturze Fethullaha Gülena – wroga, który według władz Turcji stał za tamtą próbą puczu.

Czystka dla wroga

Postać Gülena mogłaby zrodzić się w umyśle pisarza bądź reżysera owładniętego manią spiskowej teorii dziejów. Ale że rzeczywistość jest ciekawsza niż fikcja, to zrodziła go turecka ziemia.

To 79-letni religijny myśliciel, który dorobił się własnych mediów, instytucji finansowych oraz ogólnoświatowej sieci szkół i uniwersytetów, a w samej Turcji wpływów, o jakich większość polityków może pomarzyć.

Nad Bosforem wierzy się, że jego zwolennicy zinfiltrowali kluczowe sektory państwa, takie jak armia i wymiar sprawiedliwości. „Musicie poruszać się w arteriach systemu niezauważeni, do chwili, gdy uzyskacie pełną władzę w kraju, musicie poczekać, aż czas się dopełni, a warunki dojrzeją” – to fragment przemówienia, które Gülen miał wygłosić do zwolenników tuż przed wyjazdem do USA, gdzie przebywa od 1999 r.

Turcy wierzą, że członkowie jego ruchu stworzyli państwo w państwie. Członkostwo jest nieformalne, ale i tak do niedawna miało być gwarancją nietykalności. „Każdy, kto odważy się ich dotknąć, spłonie” – pisał dziennikarz śledczy Ahmet Şık.

Erdoğan, choć wystąpił przeciwko Gülenowi, nie spłonął. A Gülen obserwuje dziś upadek swojego imperium.

Już następnego dnia po puczu rozpoczęto czystki – w armii, wymiarze sprawiedliwości, szkolnictwie, mediach. Na celowniku znaleźli się najpierw spiskowcy i ich sprzymierzeńcy, a potem sieć zarzucano coraz szerzej i głębiej. W jej drobne oczka łapali się przede wszystkim biurokraci związani z ruchem Gülena, a później Kurdowie, lewicowcy i inni przeciwnicy Erdoğana. Stąd też szybko pojawiły się sugestie, że próba zamachu stanu została ukartowana przez samego prezydenta. Oscar za reżyserię i rolę pierwszoplanową – żartowali Turcy na ulicach.

Jednak kiedy Erdoğan cztery dni później wprowadził stan wyjątkowy, mało komu było już do śmiechu. Przedłużany co trzy miesiące na kolejny okres, obowiązywał on przez dwa lata. Zmienił oblicze Turcji tak gruntownie, że w dniu jego zniesienia krytycy prezydenta jedynie wzdychali z rezygnacją. Kończy się tymczasowy stan wyjątkowy, zaczyna permanentny – mówili.

On jest sułtanem!

Co roku 15 lipca tureckie flagi przykrywają cały Stambuł. Są na minaretach budowanego przy Taksimie meczetu, na fasadach budynków, przystankach, sklepowych witrynach, a nawet na kasownikach i bramkach do środków komunikacji, tego dnia bezpłatnej.

Dotychczas główne świętowanie zaczynało się o godzinie 21 na moście Męczenników. Przez Üsküdar, dzielnicę po azjatyckiej stronie, skąd najbliżej do mostu, już wcześniej ciągnęły tłumy. Rodziny z dziećmi, grupki przyjaciół, pary. Niesiono flagi, podobizny Erdoğana, wznoszono okrzyki: „O sultan! O sultan!” („On jest sułtanem!”). Określenie, po które zazwyczaj sięgają krytycy prezydenta, tym razem było wyrazem poparcia i dumy. Jeszcze głośniej wybrzmiewało „Ya Allah, bismillah, Allahu akbar”, Bóg jest wielki. Słowa te wykrzykiwała grupa młodych mężczyzn, maszerując szybkim krokiem w zwartym szyku. Chwilę później intonowała je grupka rozbawionych dziewczyn w chustach. Wielki Bóg co rusz powracał i niósł się po oficjalnie świeckiej Turcji.

Potem na rozstawionej na moście scenie rozpoczynało się wyczytywanie imion ofiar tamtej nocy. Ich podobizny wyświetlano na ekranach. Po każdym imieniu zgromadzeni odpowiadali: „Burada!” (Obecny!). Tłum gęstniał, parł do przodu, byle bliżej sceny, skąd zaraz miał przemawiać Erdoğan. Ścisk był taki, że trudno o oddech. Jakieś dziecko dostawało histerii, podawano je nad głowami w kierunku wozu strażackiego. Ktoś krzyczał o doktora.

Erdoğan w końcu przemawiał. O narodzie, który obronił Turcję, o zdrajcach, którzy zostaną ukarani. Zbici w masę ludzie powoli i uparcie przesuwali się do przodu, niemal miażdżąc sobie wzajemnie żebra. Ale takiej nocy nie czuło się bólu.

Nowa Turcja

Dobiegała północ. Jeden z mężczyzn, cały owinięty w wielką flagę, wracał do domu na dachu pędzącego dolmuşa, tutejszego minibusa, rodzaju dzielonej taksówki. Trzymał ręce w górze i krzyczał jak dziecko na kolejce górskiej.

Inni nie spieszyli się z powrotem. Całe rodziny gramoliły się na wozy opancerzone, ustawione specjalnie na rocznicę, aby zrobić sobie na nich zdjęcie. Kupowano T-shirty i opaski na głowę z półksiężycem i gwiazdą, po zakończeniu uroczystości mocno przecenione. Niektórzy rozsiadali się na trawnikach, by dojeść zapewnione przez władze kanapki. Ktoś rozkładał gazetę jak piknikowy koc. W świetle latarni wielki tabloidowy nagłówek zdradzał treść artykułu: historie rodzin, które nazwały swoich synów na cześć Ömera Halisdemira.

Emocje miały opaść dopiero następnego dnia. Jednak nie wygasnąć zupełnie. Pucz będzie wracał przy każdej dyskusji o Nowej Turcji – nazwanej, lecz niezdefiniowanej nowej rzeczywistości, która odmieniła życie Turków, zanim zdążyli się zorientować. ©

Autorka przygotowuje reporterską książkę o Nowej Turcji pt. „Wojownicy o szklanych oczach”, która ukaże się jesienią nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2020