Radosny mozół

Dwadzieścia złotych. Po tyle widziałem kilo kwiatów czarnego bzu na targowisku w warszawskiej Fortecy. I nawet ogonek się ustawił!

13.06.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. East News
/ Fot. East News

Taka jest cena za nasze oderwanie od gleby, wzdrygnąłem się w pierwszym odruchu. No bo jakże to tak, nie można posłać dzieci na podwórko, żeby nazrywały? Ale w środku miasta zrywanie, po czym zjedzenie czegokolwiek grozi zatruciem i wzbudzeniem czujek wyłapujących styczność z niebezpieczną chemią. Takich, jakimi od jakiegoś czasu obmacują ludzi na lotniskach (zwłaszcza jeśli, drogi czytelniku, masz pecha być ciemnowłosym mężczyzną z zarostem, niekoniecznie młodym, skoro nawet mnie wytypowali na terrorystę).

No ale co szkodzi w sobotę wsiąść na rower i pojechać za miasto, w półdziką okolicę na obrzeża wyludnionych wiosek? Czarny bez na niżu polskim rośnie bujnie, gdzie popadnie. Tyle że kto ma czas i rower, ten musi zadbać, żeby jedno i drugie zaprząc w ścisłe tryby etosu, który zapracowanemu człowiekowi organizuje czas wolny od pracy. Naśladowanie klasy próżniaczej zawsze rodziło groteskę; dzisiejszy „odpoczynek” czy „przejażdżka” oznaczają całodzienną masakrę po wertepach, która woła raczej o napój energetyczny z koktajlem środków dopingowych niż lemoniadę z czarnym bzem.

Zbieractwo zresztą wyszło nam z krwi, o ile mogę sobie pozwolić na takie odwrócenie idiomu. Podział pracy tępi do cna atawistyczny odruch, że rzeczy do jedzenia można sobie zdobyć własnoręcznie. Do tego stopnia, że trzeba tę czynność, jako wyższą formę rozrywki, wskrzeszać w postaci specjalnych kursów, odbywanych niemalże w atmosferze misterium „przez ździebełko do zbawienia”. Nawet więc czarny bez, kwiecie dzikie, nieujęte, wydawałoby się, w karby gospodarki rynkowej, wraca do nas naznaczone piętnem popytu i podaży.

– A masz ty pojęcie, jaka to jest masa, te kilo kwiatów? Myślałeś, ile trzeba się nachodzić, żeby zerwać taki wór? – przerwała antropologiczną zadumę moja lepsza połowa, przemawiając znad kotła, w którym właśnie mieszała bzowy syrop. Być może te dwadzieścia złotych to jest, odliczywszy marżę paru pośredników, po prostu godziwa zapłata za czas i trud.

Płód ziemi, w momencie gdy ląduje w naszym koszyku, składa się nie tylko z tego, co botanik opisze w atlasie jako morfologiczne cechy owocu, bulwy czy łodygi. Jest jeszcze praca. Czas ku temu stosowny, by się nad tym aspektem zatrzymać. Oto wśród różnych konsekwencji wdrożenia programu 500 plus prasa zaczęła wymieniać problemy z rekrutacją zbieraczy truskawek. Pewien jegomość ze związku pracodawców zechciał na łamach wysokonakładowej gazety podzielić się refleksją: „Kobiety nie będą pracowały za 1,5 tys. zł, skoro tyle samo dostają na trójkę dzieci z rządowego programu, a mogą siedzieć w domu i nic nie robić”.

Opieka nad dziećmi to nicnierobienie – czyżby nie to samo, tyle że mniej topornie, twierdzą kulturalni panowie od ekonomii, którym granice świata wyznacza wzrost PKB? Ale interesuje mnie co innego: złość, że „nie będą pracowały”. Co za ambaras! Może trzeba będzie podnieść stawkę, eo ipso cena truskawek podskoczy z czterech złotych może nawet o jedną czwartą. Ewentualna złotówka różnicy będzie tematem zatroskanych analiz, wszak prasy nie redaguje się dla ludzi, którym półtora tysiąca złotych starcza na miesiąc.

„W moralności odzwierciedla się mienie” – pisał Theodor Adorno w „Minimach moraliach”, wciąż aktualnym brewiarzu postreligijnego Europejczyka. „Kalokagatia, którą humaniści nowożytnego społeczeństwa uważali za wzór estetyczno-moralnej harmonii, zawsze silnie akcentowała posiadanie (...) Trwała własność odróżnia od koczowniczego nieładu, przeciwko któremu wymierzona jest wszelka norma; być dobrym i posiadać dobra – te dwie sprawy od początku zbiegają się ze sobą. Dobry to ten, który sam nad sobą panuje jak nad swoim majątkiem: jego autonomiczna istota odtwarza zasadę materialnego zarządzania”. Stąd właściciel plantacji nie musi uzasadniać stawek niczym więcej, jak „obiektywną” grą rynkową, i może narzekać na jej zachwianie przez państwowe zapomogi. Tymczasem „roszczenia” żądających większej zapłaty skłonni jesteśmy widzieć w kategoriach braku umiaru u istot niższych moralnie, podległych tylko ślepej chciwości.

Tradycyjnie w kulturze pożywieniem obarczonym mozołem jest wino; jednak ten trud łatwo ulega estetyzacji przez oddalenie w przestrzeni i czasie – gdzieś tam w spieczonej słońcem Toskanii zabiegi winiarza odbyły się rok, dwa czy pięć lat przed tym, zanim otworzyliśmy jego butelkę. Tymczasem to truskawki, ze swej natury efemeryczne i lokalne, zerwane wczoraj, w sąsiednim powiecie, smakują tak bardzo pracą, która nie zdążyła przez noc wyparować z ich słodkiego miąższu. Jak potrafimy nad tym przechodzić do porządku dziennego – tego żaden Adorno do dziś mi nie wyjaśnił. ©℗

W naszej tradycji czarny bez to przede wszystkim owoce, źródło bogatego w witaminę C soku, który powraca do łask pomimo dość paskudnego smaku. Warto jednak przechwycić od Niemców ich zamiłowanie do kwiatów, napoje na bazie Holunderblüte stoją tam w każdym sklepie. Intrygujący smak może niektórym wydać się zbyt mdły, dlatego warto przełamać go cytrusem. Do dużego garnka wkładamy 20-30 baldachów kwiatowych, zerwanych pod płotem lub kupionych na modnym targu, dodajemy pokrojone 2 pomarańcze i 1 cytrynę, zasypujemy 1,5-2 kg cukru. Zalewamy litrem letniej wody. Przykrywamy i zostawiamy w świętym spokoju na co najmniej 3 dni, nie mieszając, czekamy, aż cukier całkiem się rozpuści. Odcedzamy starannie. Wychodzi z tego bardzo wydajny syrop będący świetną bazą do lemoniady na wodzie gazowanej. W wersji dla dorosłych można dolać trochę wina albo kroplę czystej wódki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2016