Puste miejsce

Oficjalny Kijów i większość środowisk opiniotwórczych na Ukrainie nie chcą pamiętać o zbrodniach popełnianych przez Ukraińców, w tym o Wołyniu. Poważna dyskusja nad „czarnymi plamami” odbywa się poza głównym nurtem ukraińskiej myśli społecznej.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

Niedawno dyskutowałem z ukraińskim politykiem o radykalnie nacjonalistycznych poglądach – i usłyszałem m.in., iż zazdrości mi, że mogę mówić „Polska uważa, Polska oczekuje...”, gdy on tak nie może, bo „nie ma jednej Ukrainy”. Było w tym uznanie, dla niego zasmucające, że Polacy są daleko bardziej jednym narodem niż Ukraińcy.

Tak jest w istocie. Różnice między Ukraińcami z obwodów zachodnich, centralnych i wschodnich wciąż wprawdzie są znaczne, ale po pół wieku swobody migracji wewnętrznych mają już mniejsze znaczenie. Ważniejsze, a rzadko dostrzegane jest to, że w całym kraju, zwłaszcza w miastach, żyją miliony imigrantów różnych narodowości (głównie Rosjan) z okresu powojennego, ich dzieci i wnuków – być może stanowią oni nawet trzecią część narodu. Imigrantem osiadłym na Ukrainie w wieku 38 lat jest obecny jej premier, dzieckiem imigrantów – jej prezydent. To ludzie, którzy do 1991 r. utożsamiali się głównie ze Związkiem Sowieckim i często nie mieli wyraźnej świadomości etnicznej (zwłaszcza członkowie mieszanych rodzin). Nawet dziś na Ukrainie jest liczna grupa uważająca się za „ludzi sowieckich”, a nie Rosjan lub Ukraińców.

Niepodległe państwo musiało „skleić” społeczeństwo sowieckiej Ukrainy w naród. Oczywiście – naród obywatelski, polityczny; co do tego zgadzali się wówczas nawet nacjonaliści, zwolennicy etnicznej koncepcji narodu i „re­ukrainizacji” tych, których uważali za zrusyfikowanych Ukraińców. Ale jak „sklejać” naród, który zyskał podmiotowość bez wielkiego wysiłku, bo w wyniku kontraktu sowieckich elit, któremu niepodległość i demokracja szybko zaczęły kojarzyć się – nie bez racji – z dezorganizacją, pauperyzacją i demoralizacją? Jakie wspólne doświadczenie mogło nie tylko połączyć wszystkich, ale też – wyraziście oddzielić od Rosji na płaszczyźnie symbolicznej?

NOWA NARRACJA TOŻSAMOŚCI NARODOWEJ

Jedynym doświadczeniem łączącym wszystkich, łącznie z mieszkańcami Ukrainy Zachodniej, była Wielka Wojna Ojczyźniana (a nie – II wojna światowa). Ale ona była wspólnym doświadczeniem wszystkich „ludzi sowieckich”, co więcej – była to główna narracja ideologiczna państwa sowieckiego w ostatnich jego dziesięcioleciach.

Niepodległe państwo ukraińskie tworzyła komunistyczna nomenklatura. Była jedyną siłą społeczną zdolną podjąć się tego zadania. Nie miała żadnej wizji dziejów Ukrainy (prócz wizji sowieckiej), ale rozumiała, że potrzebuje odpowiedzi na pytanie, dlaczego Ukraina nie jest Rosją i jakie elementy jej dziejów i kultury pozwalają wyłączyć ją z wszechrosyjskiego/sowieckiego dyskursu tożsamości. Potrzebowali jej jako nowej ideologii (państwa aideologicznego nie byli sobie w stanie wyobrazić), jako narzędzia sprawowania władzy.

Taką wizję – w postaci dobrze opracowanej przez ukraińskich historyków z emigracji narracji historycznej – podsunęli kijowskiej nomenklaturze lwowscy narodowcy i nacjonaliści. Była to koncepcja niepodległościowa (skupiona na walce Ukraińców o wyzwolenie), etnocentryczna (skupiona na dziejach Ukraińców jako etnosu) i martyrologiczna (skupiona na niewoli i klęskach kolejnych prób wyzwolenia). W tej wizji Ukraińcy byli „od zawsze” ciemiężeni przez sąsiadów, zwłaszcza Rosjan i Polaków, zawsze walczyli o wolność, sami nigdy nikogo nie ciemiężyli, a w kolejnych konfliktach racja była zawsze i wyłącznie po ich stronie. Głównymi elementami tej narracji, jeśli chodzi o dzieje najnowsze, był Hołodomor – katastrofalny głód z lat 1932-33 (gdy zginęło co najmniej 3 mln ludzi, 10 proc. ludności), traktowany jako zbrodnia reżimu stalinowskiego – a także inne zbrodnie stalinowskie wobec Ukraińców i walka UPA z reżimem sowieckim.

Przyjęcie tej koncepcji nie oznaczało wykreślenia z kanonu pamięci narodowej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Nie było to możliwe: na Ukrainie żyły miliony weteranów i sierot wojennych (sierotą był np. prezydent Leonid Kuczma), a ogrom strat (ok. 7 mln osób, 20 proc. ludności Ukrainy z 1941 r.) był wciąż odczuwalny. Ale też – inaczej niż w przypadku Hołodomoru – była to pamięć nie tylko o ogromnych ofiarach, ale też o wielkim zwycięstwie.

To dlatego prezydent Wiktor Juszczenko z jednej strony umacniał pamięć o Hołodomorze (starając się przedstawić go krajowi i światu nie tylko jako ludobójstwo, ale wręcz zbrodnię wyjątkową, porównywalną tylko z Holokaustem), a z drugiej strony usiłował – bezskutecznie – doprowadzić do pojednania ukraińskich weteranów Armii Czerwonej i NKWD z weteranami UPA. Pojednania niechcianego przez żadną ze stron.

OFICJALNA PAMIĘĆ O UPA

Już 20 lat temu UPA pojawia się więc w popularnych opracowaniach historycznych i podręcznikach jako uczestnik walki z III Rzeszą, niemal na równi z sowiecką partyzantką, choć jednocześnie – jako siła antysowiecka, walcząca o niepodległość Ukrainy. „Front polski” UPA przemilczano albo przedstawiano jako równorzędny konflikt zbrojny z AK, swoistą „wojnę w wojnie”. Pod patronatem państwa powołano wtedy komisję mającą „zbadać działalność OUN-UPA”. Jej konkluzja, ogłoszona w 2000 r., brzmiała: UPA „tak samo jak Armia Radziecka” walczyła w II wojnie światowej z Niemcami po stronie aliantów i powinna być uznawana za stronę wojującą w tej wojnie. O „aspekcie polskim” działań UPA nie było wzmianki. Podobnie pomijano ideologię Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) – Ukraińską Powstańczą Armię przedstawiano tylko jako formację wojskową, kierującą się wyłącznie patriotyzmem.

Działo się to za prezydentury Kuczmy, polityka dalekiego od nacjonalizmu. To on pierwszy przyznał, w 2002 r., tytuł Bohatera Ukrainy Romanowi Szuchewyczowi, naczelnemu dowódcy UPA (spadkobiercy nie zechcieli przyjąć tytułu z jego rąk). Szuchewycz – naczelny dowódca UPA – ponosił odpowiedzialność za rzezie polskiej ludności w Galicji i akceptował rzezie wołyńskie (zginął w 1950 r. w obławie NKWD).

Ale to też Kuczma wypowiedział 11 lipca 2003 r. – podczas uroczystości w dawnym Porycku – słowa: „W tym miejscu, w którym spoczywają polskie ofiary, chciałbym w imieniu wszystkich Ukraińców, którzy pragną pokoju i sprawiedliwości, wyrazić głębokie współczucie wszystkim skrzywdzonym Polakom, wszystkim, którzy ucierpieli wskutek tej katastrofy”. Były to jak dotąd najpoważniejsze słowa ukraińskiego polityka o eksterminacji kresowych Polaków. Juszczenko był tu (w obu aspektach) tylko kontynuatorem, niezręcznym i nieskutecznym.

Tymczasem z ukraińskich szkół wyszło już pokolenie, dla którego UPA to element pozytywnej tradycji narodowej – jak Zaporożcy, hajdamacy, żołnierze walczący o niepodległość po I wojnie światowej i ukraińscy czerwonoarmiści. Dla którego wszystkich ich łączyła myśl o niepodległej i zjednoczonej Ukrainie, którzy pragnęli tylko „w swojej chacie swojej prawdy / siły i wolności” (to z Szewczenki, poety, bez którego nie sposób zrozumieć ukraińskiej tożsamości). Dla którego banderowcy to na poły mityczni bohaterowie, ale nie – stronnicy jakiejkolwiek ideologii.

Ta nowa wiedza-niewiedza o UPA jest bardziej niebezpieczna niż „neobanderyzm”, o którym czasem pisze się u nas. Banderowska ideologia integralnego nacjonalizmu funkcjonuje dziś bowiem na marginesach ukraińskiej myśli i praktyki politycznej; nawet w radykalnie nacjonalistycznej partii „Swoboda” nie jest powszechnie akceptowana. Natomiast utrwalanie wizerunku UPA jako „armii nieugiętych”, niesplamionej ideologią ani krwią niewinnych sprawia, że refleksja nad przeszłością staje się coraz trudniejsza. A poważna dyskusja nad „czarnymi plamami” najnowszych dziejów Ukrainy odbywa się poza głównym nurtem ukraińskiej myśli społecznej.

CO JEST W JĘZYKU

Nie potrafię poprawnie przełożyć tego tytułu z ukraińskiej gazety: „Kto wywołał henocyd ryby?”, użyć tu właściwego leksykalnie słowa „ludobójstwo”. Autor tego tekstu porównał (choć mimochodem) masowe śnięcie ryb w zalewie kijowskim do Hołodomoru – będącego dla Ukraińców ludobójstwem par excellence. Nieważne, na ile poniosła go dziennikarska swada (podobne określenia spotykałem nieraz): ważne, że po ukraińsku i rosyjsku tak powiedzieć można, a po polsku – nie. Bo my, tłumacząc termin „genocide”, nadaliśmy mu większą powagę i jednoznaczność niż Rosjanie i Ukraińcy, którzy przyswoili to słowo w brzmieniu oryginalnym, jako kliszę, wolną w ich językach od skojarzeń semantycznych. Stąd w Rosji i na Ukrainie dużo łatwiej igrać tym terminem na różne sposoby.

Ale spór o to, czy rzezie na Wołyniu i w Galicji wschodniej z lat 1942-45 były zbrodnią ludobójstwa, czy też tragedią, nie jest po prostu sporem o słowa. W potocznym rozumieniu tragedia jest czymś, co się przydarza, za co nikt nie odpowiada – jak piorun czy rak. A zbrodnia jest czynem człowieka, mówiąc o zbrodni dorozumiewamy istnienie odpowiedzialnego za nią sprawcy.

Ukraińcy doskonale to rozumieją, skoro do tej samej pary wydarzeń stosują te określenia w przeciwstawny sposób. Dla ukraińskich nacjonalistów Hołodomor był zbrodnią ludobójstwa, a eksterminacja wołyńskich Polaków – tragedią. Dla ich ukraińskich przeciwników tragedią był Hołodomor, a zbrodnie UPA – ludobójstwem (ściślej: częścią dokonanego na Ukrainie nazistowskiego ludobójstwa, gdyż zwolennicy sowieckiej wizji dziejów Ukrainy uważają UPA wyłącznie za część niemieckiego aparatu okupacyjnego).

***

Państwo ukraińskie nie prowadzi spójnej polityki historycznej. Dąży do połączenia głęboko sprzecznych, wykluczających się tradycji – i wydaje się na to skazane, gdyż stanowczy wybór jednej z nich mógłby zagrozić jedności narodu.

W centrum narodowej pamięci stanął więc – już chyba nieodwracalnie – Hołodomor, a UPA została włączona do narracji o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej (co uczyniło ją głęboko niespójną). Na zbrodnie, popełnione przez Ukraińców i w imieniu Ukrainy, nie ma w niej miejsca – oficjalny Kijów i większość środowisk opiniotwórczych najwyraźniej nie chcą tej pamięci. 


TADEUSZ A. OLSZAŃSKI jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich. Niedawno opublikował raport na temat dylematów polityki historycznej Ukrainy (dostępny na osw.waw.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013