Puścić życie

Każda i każdy z nas ma w sobie dziecko-niemowlę, które zgodnie z nauką Jezusa może przyjąć Królestwo Boga. Zawsze i wszędzie.

26.10.2020

Czyta się kilka minut

Cmentarz Stary w Kielcach, 2014 r. / ROMAN PACH / FORUM
Cmentarz Stary w Kielcach, 2014 r. / ROMAN PACH / FORUM

Deszcz padał od czterech dni, a pandemia trwała ponad pół roku. Niewielką pociechę dało nawet to, że ­Polka wygrała Rolanda Garrosa – ta informacja szybko zniknęła ze stron największych internetowych portali, zastąpiona przez inną: Stadion Narodowy zamienia się w polowy szpital. Zaczynałem żałować, że nie przechorowałem tego świństwa w lipcu albo w sierpniu. Jakby co, gdyby się okazało, że jestem z tych, co mają cięższe objawy, jeślibym zaczął się dusić albo miał gorączkę powyżej 40 stopni, przyjęliby mnie spokojnie do najlepszego szpitala. Nie jeździłbym karetką tam i siam przez kilka godzin, jak – donoszą skwapliwie media – teraz się robi.

Zapatrzyłem się w okno – mżawka wcisnęła się między bloki, szara przesłoniła szare. Nawet sumaki, zwykle płonące o tej porze roku, przygasły, oblepione wilgocią. Ciężkie krople powoli, lecz nieubłaganie odrywały się od liści i znikały gdzieś w dole.

Z zamyślenia wyrwał mnie ćwierk esemesa: do szpitala, chory na covid, trafił mój dobry znajomy – kilka lat młodszy ode mnie. Natychmiast ­uruchomiły się łańcuchy skojarzeń, przypomniał mi się artykuł o nieodwracalnych uszkodzeniach, jakie koronawirus cichcem powoduje w płucach nawet tych, co nie mają objawów – i poczułem ucisk w klatce piersiowej, narastający odruch kaszlu, straciłem pewność – jak tam mój węch? Chwilę później, zanurzony w bizarnym świecie noblistki – z zaskoczeniem odkryłem, że wyraźnie czuję zapach papieru. Pijąc herbatę i słuchając chorału – zorientowałem się nagle, że oddycham swobodnie.

Złudzenie

Śmieszny jest czasami ten organ, z którego my, ludzie, jesteśmy tak dumni – umysł. Wczepiony w układ nerwowy, który przecież nie kończy się w głowie, lecz sięga najdalszej powierzchni skóry. Uzależniony od poziomu hormonów, wysokiego ciśnienia i światła w powietrzu. Oficjalnie fanatyk poznawania obiektywnej rzeczywistości, który zwodząc siebie i innych z lubością wymyśla i opowiada niestworzone historie, tworzy cielesne (niby)wrażenia i autoportret wierny niczym kot chodzący zawsze własnymi drogami.

Niektórzy filozofowie uważali go za niewzruszony szczyt ducha, niezależny od otaczających go stanów materialnego świata. A przecież – zwłaszcza pod dłuższym naciskiem informacji o sprawach tak mało wyrafinowanych, wcale nie duchowych, jak wirusy i ekonomiczne skutki ich namnażania się w ludzkich ciałach – męczy się szybko. Zmęczenie mojego umysłu urosło jak Odra, która zalała już niżej położone wrocławskie bulwary, odcięła od brzegu i od klientów drewniane budynki nadbrzeżnej knajpy. Prosta, jakby japońska architektura, ale deski ciągną w górę wilgoć, stojąc od kilku dni w półmetrowej warstwie burej wody. Zen zanurzony w szlamie.


Czytaj także: S. Małgorzata Borkowska: Moi święci


„Jak na zewnątrz, tak i w środku” – coraz jaśniej rozpoznawałem prawdę hermetycznej sentencji. Świat odciska się w duchu. Kiedy będzie po wszystkim? Czas płynie, miało być lepiej, jest gorzej. Nie pójdę w tym roku w pierwszych dniach listopada na grób ani jednej, ani drugiej babci, żadnego z dziadków. W dodatku, gdyby liczyć lata, bliżej mi do nich niż do noworodka, który niedawno wrzasnął po raz pierwszy w życiu. Ale taki sam wdech bierzemy przed krzykiem – ten mały i ja. Jak to zapisano w Ewangelii Tomasza? „Powiedział Jezus: »Człowiek stary według swych dni nie zawaha się pytać dziecka siedmiodniowego o miejsce życia – i będzie żył«”. A zatem: Mały, gdzie to jest?

Nieświadomy nauczyciel

Drzesz się wniebogłosy albo cicho przysysasz do piersi, jakbyś zrozumiał uwagę Wittgensteina: „Tylko ten, kto żyje w teraźniejszości, a nie w czasie, jest szczęśliwy. Życie w teraźniejszości nie zna śmierci”. A co, jeśli to Wittgenstein zrozumiał ciebie? Być może zapisał powyższą mądrość zaraz po tym, gdy kilka lat przed wybuchem grypy hiszpanki w jakiejś galicyjskiej wiosce pod Tarnowem zobaczył, jak matka karmi niemowlę – podobnie jak ja to dostrzegłem przez szybę przedziału nocnego pociągu, którym wracam do domu?

Głodne ssie, śpiące śpi, jest mu mokro, płacze. Całym sobą (albo i całą sobą – skąd wiem, że to nie dziewczynka? – męskie i żeńskie nie odgrywają w tym ssaniu, spaniu i krzyku większej roli, nie muszą jeszcze ujawniać się światu) chłonie ciszę chwili, albo po brzegi napełnia ją dźwiękiem. Przed wszystkimi słowami, bez żadnej koncepcji, bez wspomnień dawnych dobrych czasów, bez planów pokrzyżowanych pandemią, bez gorzkiego roztrząsania alternatywnych historii, bez ambicji do zrealizowania jako warunku szczęścia, bez autoprezentacji i analiz, jak je widzą inni, bez spekulacji o życiu wielkich filozofów. „Jeśli przez wieczność rozumiemy nie nieskończony okres czasu, lecz bezczasowość, to żyje wiecznie, kto żyje w teraźniejszości” – rozważał Wittgenstein. Niemowlę nie rozważa. Żyje wiecznie.

Ja tracę cierpliwość, czas mi się dłuży. A czego chcę (i czego nie chcę), sam do końca nie wiem. Na pewno skomplikowane jest to i odległe. Jego zdobycie (albo uniknięcie) wymaga po drodze wielu nieprostych czynności. Tylko zdrowy będę w stanie wszystkim im podołać. Rodzi się więc we mnie wściekłość na widok ludzi z maseczką pod brodą, albo i bez maseczki. Takich jak choćby ów chudy wyznawca Wielkiej Polski (jego kurtka krzyczy o tym na cały wagon). Śmieje się do telefonu, a we mnie budzi się strach, że przez jego dumną głupotę będę chory.

„Lęk jest jak gęsta mgła – i nikt nie może widzieć, i umacnia się błąd” – odkrył wczesnochrześcijański mistyk, autor Ewangelii Prawdy. Chcę i lękam się, że nic z tego. Mam, co chcę – boję się stracić. Lęk wciska się w szczeliny myśli, bardziej gęsty niż szara mżawka między budynkiem stacji a szybą wagonu. Strach przed konieczną zmianą planów, lęk przed chorobą, bólem, dusznością. Przed śmiercią. Moja pamięć przywołuje dawne obrazy, gdy w pierwszolistopadowym tłumie trzeba było uważać co najwyżej na kieszonkowców, albo gdy w kilka zaprzyjaźnionych rodzin piliśmy wino i wycinaliśmy z dziećmi straszne dyniowe mordy – snując plany, gdzież to pojedziemy w wakacje następnego roku. Światła stacji uciekają do tyłu, żal pęcznieje mi w gardle.

Droga oddechu

Zaprawdę, słusznie powiedział Mistrz Życia, wskazując na przynoszone do niego niemowlęta: „Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”. A zatem – jak pouczał w nocy Nikodema – trzeba się nam powtórnie narodzić, z niemowlęcym umysłem. Dorosły umysł starego nauczyciela, dumnie przepełniony gromadzonymi przez całe życie informacjami i schematami myślenia, bronił się: Jak to możliwe? Nie da się wejść na starość do macicy swej matki!

Odpowiedź Mistrza jest równie ­prosta, co tajemnicza: „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z pneumy, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z pneumy narodziło, jest pneumą. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić. Pneuma wieje tam, gdzie chce, i słyszysz, jak szumi, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z pneumy ”.

Tak trzeba grać słowami, by zaprowadzić w miejsce, gdzie słów jeszcze nie ma! Język polski nie nadąża tutaj za greką. Pneuma to „duch” oczywiście, jak przekładają najczęściej tłumacze. Ale też „wiatr”. Jak również „oddech”. Nie można pominąć tych znaczeń, rozważając wskazówkę Rabbiego, jak strząsnąć z siebie dorosłość, uwolnić z zamknięcia dziecko, które – nawet gdy zapomniane – w żadnej i żadnym z nas nie umarło, i które zna drzwi do Królestwa. A zatem co? No tak! Ten sam wdech bierzemy przed krzykiem – ja, ten mały i wszyscy inni...

Oddycham. Przepona wciąga w płuca powietrze, które przeciska się przez ochronną maseczkę, ta przylega mi niezbyt przyjemnie do twarzy. Czuję delikatne napięcie. Wydech – i ciało powoli staje się luźne. Najpierw tylko przestrzenie między żebrami, ale z każdym kolejnym świadomym wypuszczeniem powietrza coraz dalsze spięcia stawów puszczają, rozwiązują się węzły mięśni: jakby wywracały się kostki domina ułożone w kształt ciała. Emocje i myśli wychodzą z ukrycia, ruszają gwałtownie, zaczynają przebiegać przez świadomość jak krajobraz za oknem. Niektóre, wyraźniej atrakcyjne lub bardziej bolesne, ciągną umysł za sobą. Na szczęście oddech odczepia uwagę od każdej. Powoli rozluźniają się pęta wspomnień, łagodnieje uchwyt niepokoju, co będzie. Coraz wyraźniej czuję ciało – czyli siebie. Stopy, kręgosłup, tętno.

Słyszę, jak w nozdrzach i w krtani szumi pneuma. Miarowo, z przerwami – pomiędzy wydechem a wdechem zawsze jest moment ciszy. Taki sam będzie, gdy wdechu zabraknie – uświadamiam to sobie i kolejny ruch przeponą w dół brzucha robię trochę nerwowo, z zalążkiem paniki. Jeśli nawet Wittgenstein nie mylił się w swoich dociekaniach i słusznie napisał, iż „ten spełnia cel istnienia, kto już nie potrzebuje innego celu poza życiem”, to przecież, tłumaczę siebie, chodzi właśnie o to, żeby nie umrzeć. Nawet niemowlę, ten wzór do naśladowania, choć nie planuje kariery, chce żyć.

Wystarczy jeden

Czego właściwie się boję? Że ubywa mi wdechów? Lecz ile ich mam – czy więcej niż jeden? Ten właśnie? Pasuje do mnie uwaga Marka Aureliusza: „A chociażbyś miał żyć jeszcze trzy tysiące lat albo ­dziesięć tysięcy razy dłużej, przecież pamiętaj o tym, że nikt innego nie traci życia nad to, którym żyje, a innym nie żyje, jak tym, które traci. Najdłuższe więc równa się najkrótszemu. Teraźniejszość jest bowiem równa u wszystkich, a więc i to, co się traci, jest równe. Tak więc to, co się traci, przedstawia się jako pozbawione czasu co do długości. Nikt bowiem nie może stracić tego, co już przeszło lub co przyjdzie. Jakże bowiem można być pozbawionym tego, czego się nie ma?”.

Jeśli tak, to liczenie na przyszłe oddechy, pomysł, że im więcej ich będzie, tym bardziej zaspokojone zostanie nasze pragnienie życia, wynika z pomyłki: z brania oczekiwania za rzeczywistość. Jak by to ujął Pascal: kto postępuje w ten sposób, zawsze tylko spodziewa się żyć, ale nie żyje nigdy.

Jak to jest zatem z tym zobaczeniem Królestwa, wejściem do niego, przyjęciem go w siebie? Mówi Nazarejczyk: „Kto lgnie do swojej duszy, traci ją, a kto wzgardzi swoją duszą na tym świecie, ustrzeże ją na życie wieczne”. W języku autora piszącego ewangelię dusza, ­psyche, to ta a nie inna postać życia. Tożsamość pojęta jako konkretna nić egzystencji, określona historia. Chcę ujawnić, kim jestem – opowiadam, w myślach bądź na głos, o sobie. Czyli o kim? Zawsze pasażer – tylko przejeżdżam przez czas. Jak szybko bym nie mówił – nie tylko opowiadam o kimś, kogo już nie ma – nigdy nie jestem na bieżąco ze sobą.

Ustrzec duszę można – mówi Jezus – tylko wtedy, kiedy się nią wzgardzi, to znaczy: kiedy się do niej nie lgnie. Pneuma życia wiecznego to nie tylko wdech. Również, a może i bardziej, wydech – wypuszczenie, pozwolenie na odejście. Wdech, wydech, wdech, wydech. Taki sam mój, noworodka, narodowca bez ochronnej maseczki.

Rytm przepony zgrał się z kołysaniem wagonu. Niemowlę usnęło. Narodowiec chyba wysiadł na jednej z poprzednich stacji. Gdzieś z pamięci przyszły słowa Orygenesa: „Czy nie widzisz, że zmartwychwstanie już się zaczęło w każdym człowieku? Kto bowiem jest w ­pneumie, nie przebywa na ziemi”. Chciałem sprawdzić, jak to jest ze mną, zobaczyć swoje odbicie w szybie okna wagonu. Nic z tego. Woda pokryła szkło strużkami gęsto ułożonymi przez pęd powietrza. Zbierały całe światło. Ciemności za nimi, i tego, co odbijała, nie było widać. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020