Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
No i po wszystkim. „Projekt P”, trzyletni cykl zamówień kompozytorskich dla Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, zrealizowany pod opieką kuratorską Jana Topolskiego, zaowocował sześcioma godzinnymi utworami scenicznymi sześciorga kompozytorów młodego i średniego pokolenia, wystawionymi przez wschodzące, a czasem już w pełni uznane gwiazdy polskiej reżyserii i scenografii. „To wydarzenie bez precedensu na skalę europejską” – czytamy na stronie Teatru.
Bałamutne to stwierdzenie. Opera współczesna jest niezbywalnym elementem repertuaru większości szanujących się scen w Europie, przynajmniej w Beneluksie, we Francji, na Wyspach Brytyjskich i w krajach niemieckiego obszaru językowego. Żywot dobrze przyjętych dzieł nie kończy się po kilku spektaklach: opery wędrują po świecie, prezentowane wciąż w nowych inscenizacjach i obsadach. W Polsce dziwi ostrożność – czy nawet niechęć – z jaką dyrektorzy teatrów podchodzą do twórczości najnowszej, uporczywie traktując ją w kategoriach eksperymentu, nie zaś naturalnej kontynuacji formy, która przez ponad czterysta lat wielokrotnie zmieniła maskę, kostium i szatę muzyczną.
Skutek jest taki, że wielu młodych twórców próbuje wyważać otwarte drzwi, tworzyć metaopery, antyopery i kompozycje z pogranicza wszelkich możliwych gatunków, żeby tylko nikt ich nie posądził o upodobanie w skompromitowanej rozrywce gnuśnego mieszczaństwa. Operowy establishment traktuje ich z góry, więc brną po omacku, podsłuchują kolegów z zagranicy i uczą się na własnych błędach. Ale się uczą (przynajmniej ogarniać formę). Bo ich problemem nie jest brak talentu albo inwencji muzycznej. Problemem jest nieumiejętność złożenia wszystkich elementów w spójną wizję artystyczną. W pierwszej odsłonie „Projektu P” dostaliśmy znakomitą instalację dźwiękową i coś w rodzaju kabaretu, teatralno-muzyczny pamflet na organizatorów przedsięwzięcia. Rok później świadomi swego warsztatu kompozytorzy walczyli z koncepcją zdolnego reżysera, który z premedytacją zniszczył to, co w operze niezbywalne, czyli muzykę. W obecnym, trzecim sezonie zaczęło wreszcie coś świtać.
Wprawdzie libretta i tym razem okazały się nieporadne, a chwilami nieznośnie pretensjonalne, ale przynajmniej było czego posłuchać i na co popatrzyć, jeśli nawet reżyser Michał Borczuch nie w pełni wykorzystał potencjał obydwu partytur. Mieszkająca od kilkunastu lat w Holandii Katarzyna Głowicka, autorka „Requiem dla ikony”, historii o Jackie Kennedy i pierwszym w dziejach paparazzo, doskonale czuje formę operową i umie prowadzić solistów przez labirynt współbrzmień żywych instrumentów z elektroniką. „Voyager” Sławomira Kupczaka przybrał postać ironicznej refleksji nad ludzką pychą i samotnością w kosmosie – wyrafinowanej formalnie, pełnej kryptocytatów i mądrych odniesień stylistycznych. Trafiło się kilka wyśmienitych kreacji wokalnych (Patrycja Krzeszowska-Kubit, Michał Sławecki) i zapadających w pamięć obrazów teatralnych (ćmy lgnące do światła w finale „Voyagera”). Muzycy wiedzieli, co grają. Bassem Akiki wiedział, czym dyryguje.
A potem zapadła kurtyna. Projekt się skończył, zanim się zaczął na dobre. Jeśli na scenie narodowej nie znajdzie się stałe miejsce dla nowej opery – to dopiero będzie wydarzenie bez precedensu. ©
REQUIEM DLA IKONY – opera kameralna, muzyka Katarzyna Głowicka, libretto Krystian Lada;
VOYAGER – opera kameralna, muzyka Sławomir Kupczak, libretto Michał Borczuch. Utwory zamówione przez Teatr Wielki – Operę Narodową w ramach „Projektu P”, dyryguje Bassem Akiki, wykonanie: soliści, Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej.