Z wielkiej chmury średni deszcz

Wrocław to miejsce na mapie muzyki współczesnej szczególne. We władaniu ludzi młodych, odważnych, otwartych na nowe tendencje, biegłych w nowoczesnym warsztacie kompozytorskim, sprawnie poruszających się w meandrach problemów organizacyjnych.

14.03.2006

Czyta się kilka minut

(fot. D. Domański) /
(fot. D. Domański) /

Bodaj w żadnym innym polskim mieście tak niepodzielnie sceną muzyczną nie zawiaduje Młodość. I nie chodzi tutaj o metryki, a raczej o świeżość poglądów i zaufanie, jakim starsi wiekiem twórcy darzą młodszych. Grażyna Pstrokońska-Nawratil, Rafał Augustyn i Stanisław Krupowicz na równi z Cezarym Duchnowskim, Marcinem Bortnowskim czy Agatą Zubel oddają się z entuzjazmem nie tylko tworzeniu muzyki, ale i różnym formom jej prezentacji. Rezultat? Kilka tworzonych z pasją imprez muzycznych i wrażenie spójnego, świetnie wykształconego, niezależnego artystycznie środowiska kompozytorskiego.

Zorganizowany w 1962 roku przez Radomira Reszkę, Ryszarda Bukowskiego i Tadeusza Natansona Festiwal Kompozytorów Ziem Zachodnich miał być zrazu forum prezentacji twórców wrocławskich. Rychło jednak z imprezy prowincjonalnej przekształcił się w dość obiektywny przegląd polskiej muzyki współczesnej, który od 1988 roku nosi nazwę Musica Polonica Nova. Po latach przeobrażeń i zmian formuły doczekał się w tym roku jubileuszowej 25. edycji.

Tegoroczny przegląd imponował rozmachem. Całość trwała dziesięć dni, zabrzmiało około 100 utworów - w tym blisko jedna trzecia to prawykonania, nie mówiąc o sześciu dziełach scenicznych, co jest na skalę polską fenomenem. Obok sporej liczby kameralistów wystąpiło aż sześć orkiestr.

"Urodzinowy" dobór repertuaru mógłby być z jednej strony świadectwem historii, swoistym podsumowaniem i hołdem oddanym zarówno założycielom festiwalu, jak i tuzom polskiej muzyki XX wieku - z drugiej strony zaś dokumentacją teraźniejszości oraz odważnym spojrzeniem w przyszłość. Kłopot w tym, że ani jedno, ani drugie założenie nie zostało należycie spełnione. Statystyka festiwalu wygląda dobrze - to pewne, gorzej jednak sprawa się ma z jakością kompozycji. Obok dzieł wybitnych, wysmakowanych, zbyt wiele było produkcji artystycznie wątpliwych. Na tę sporą niestety część repertuaru tym razem spuścimy zasłonę milczenia.

Historia

Ostatnie minuty wrocławskiego festiwalu należały do Witolda Lutosławskiego. Cykl pieśni "Chantefleurs et Chantefables" do słów Roberta Desnosa zabrzmiał w interpretacji Agaty Zubel i orkiestry Aukso pod dyrekcją Marka Mosia. Jest to jedna z nielicznych partytur Lutosławskiego, która skrzy się dowcipem. Wymaga przy tym głosu subtelnego, ciepłego, niemal dziewczęcego. Barwa Zubel - mocno charakterystyczna, z niewielką przestrzenią, odstająca od brzmienia orkiestry, z wyrazistą wibracją i przenikliwością w górnych rejestrach - początkowo musiała przeszkadzać, szczególnie gdy w pamięci miało się interpretację Olgi Pasiecznik. Jednak w kolejnych odsłonach dzieła - przykładem "La Rose" czy energetyczny, kolorystycznie wyrafinowany "Le Papillon" - Zubel odnalazła własny klucz do muzyki Lutosławskiego. Dzielnie sekundował jej w tym zespół. Niegdysiejsze "Mosiątka", osiem lat temu idące za swoim charyzmatycznym dyrygentem w nieznane, zmieniły się teraz w muzyków w pełni dojrzałych, których wyraziste osobowości tworzą jedną z najciekawszych orkiestr w Polsce.

Często słychać narzekania, że niegdysiejsi piewcy awangardy, założyciele tzw. polskiej szkoły kompozytorskiej, sprzeniewierzyli się ideałom, że obecnie piszą muzykę kompromisu, zbyt łatwo układając się z szeroką publicznością. Sami zainteresowani twierdzą, że ich młodzieńcze wybryki zużyły się, że wobec przewartościowania języka muzycznego w latach 70. tworzenie w radykalnej estetyce zupełnie nie miało już sensu. Przypomnienie kilku dzieł nestorów udowodniło bezsprzeczną wartość tej muzyki, natomiast niektóre nowe kompozycje twórców starszej generacji obnażyły miałkość ich propozycji.

Choć datę powstania Quartetto per archi No. 2 Krzysztofa Pendereckiego oraz I Kwartetu smyczkowego "Już się zmierzcha" Henryka Mikołaja Góreckiego dzielą dwie dekady - co w estetyce muzyki drugiej połowy XX wieku może oznaczać niemal lata świetlne - dramaturgia obu dzieł jest podobna, a ich wartość niepodważalna. W pierwszej kompozycji, wybitnie sonorystycznej, szeroki wachlarz środków artykulacyjnych ujarzmiony został niemal klasyczną, trzyczęściową formą. Utwór drugi to przykład muzyki skonstruowanej do bólu przejrzyście, natarczywej w ekspresji, będącej swoistą esencją tego, co w muzyce Góreckiego najlepsze - huśtawki nastrojów, świadomej gry emocjami słuchacza, inteligentnie wykorzystanej prostoty. Szkoda tylko, że oba utwory w przypadku muzyków Kwartetu Wieniawski znalazły interpretatorów zbyt chłodnych, ostrożnych, a mimo to niezbyt precyzyjnych.

"Hagith" Karola Szymanowskiego jest operą podręcznikową. Wiadomo, że jest to dzieło w języku muzycznym zbliżone do dramatów Ryszarda Straussa, że kompozytor niespecjalnie go cenił, że ma kiepskie libretto. Odświeżenie zapomnianej partytury na deskach również odświeżonej Opery Wrocławskiej pozwoliło zanurzyć się w ekspresjonistycznych dźwiękach. Świetnie prowadzony przez Tomasza Szredera zespół wzbogaciła Wioletta Chodowicz w roli tytułowej. Jej pełna wrażliwości interpretacja dowiodła, że to jeden z ciekawszych polskich głosów. Raziła za to tradycyjna oprawa sceniczna, a Michał Znaniecki nie podjął próby uszlachetnienia niezbyt inteligentnego libretta ciekawymi pomysłami reżyserskimi.

Teraźniejszość

Silną reprezentację na wrocławskiej imprezie miało średnie pokolenie. Z twórców miejscowych największe brawa zebrał Rafał Augustyn za "Itinerarium - concertino" na orkiestrę i fortepian. O powodzeniu dziełka nie zdecydowały bynajmniej zgrzebnie skrojona forma, tęczowe harmonie, dźwiękowe repetycje, oktawowo zwielokrotniane figury melodyczne. Mniej ważna nawet była muzykalność orkiestry Aukso. Najbardziej podobała się ekwilibrystyka pianistyczna solisty Leszka Możdżera i utrzymana w idiomie jego improwizacji kadencja.

Dość dobrze wypadły propozycje Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil - eufoniczna "Muzyka lidyjska" - i Stanisława Krupowicza - fragment opery "Europa". Nieco gorzej wspominam "Epitafium Andrzej Panufnik in memoriam" Krystiana Kiełba. Sporo już słyszałem utworów zakotwiczonych na jednym dźwięku, choć - przyznam - bardziej wyrafinowanych konstrukcyjnie.

Z kompozytorów warszawskich najciekawiej zaprezentował się Paweł Szymański. Długo by pisać o świeżości jego postmodernistycznej propozycji, o inspirującej roli, jaką odgrywa wobec młodych twórców, ale i o kryzysie twórczym, który od kilku lat nie pozwala mu skomponować muzyki wykraczającej poza ramy wcześniej wyznaczone. W Concerto a quatro na klarnet, puzon, wiolonczelę i fortepian - znakomita interpretacja zespołu Nonstrom - nareszcie coś drgnęło. To muzyka dekonstrukcji, rozbijana na cząstki muzycznej narracji i z uporem ponownie składana. Interwałowe sygnały - tercje, tryton, sekundy i ich przewroty - tworzą materiał niezwykle konsekwentnie przetwarzany, a przy tym niepozbawiony wyrazistej dramaturgii.

Dominantą festiwalu stały się premiery dzieł scenicznych Hanny Kulenty, Tadeusza Wieleckiego i Krzysztofa Knittla. Szkoda, że ze względu na brak czasu zrezygnowano ze scenografii i ruchu scenicznego. Nowe kompozycje w interpretacji holenderskiej top-grupy Orkest de Ereprijs można było więc tylko słuchać.

"Island" Hanny Kulenty to dzieło dość osobliwe, łączące elementy koncertu solowego (partia trąbki, którą realizował Marco Blaauw, do złudzenia przypominała Koncert na trąbkę) z tradycją opowiadania bajek. Warstwę wizualną opery dokumentalnej "Rycerze okrągłego stołu" Tadeusza Wieleckiego tworzyły kadry z filmu Piotra Bikonta "Obrady okrągłego stołu". Bogate w skojarzenia partie sopranistki (Agata Zubel), która symbolizowała ówczesną opozycję, tuby - głosu partii rządzącej, i zespołu instrumentalnego uzupełniały inteligentnie dobrane dowcipne sceny dokumentu, choć - jak zawsze u Wieleckiego - doprawione szczyptą goryczy i niewysłowionej tęsknoty. Sporą dawkę autoironii zawarł w Sonata da camera nr 16 na trzech aktorów i zespół instrumentalny Krzysztof Knittel. W stojącym na pograniczu teatru muzycznego i happeningu utworze kompozytor polecił nabrać nieco dystansu do sztuki współczesnej.

Przyszłość

Ile nazwisk, tyle estetycznych poglądów i dróg poszukiwań. Nie da się młodego pokolenia sprowadzić do jednego mianownika. I dobrze. Bortnowski, Chyrzyński, Duchnowski, Gryka, Jaskot, Komsta, Kroschel, Kupczak, Mykietyn, Praszczałek, Ratusińska, Talma-Sutt, Trębacz, Widłak, Zubel, Zych. Te nazwiska trzeba zapamiętać.

Ciekawym wydarzeniem był operowy debiut Tomasza Praszczałka. W "Ester" kompozytor sięgnął po biblijną historię w opracowaniu Nikolaja Goli. Dość ograniczony materiał muzyczny poddawał rozlicznym zmianom wariacyjnym. Pozwoliło to na poprawne skonstruowanie muzycznej dramaturgii oraz zręczną i wyrazistą charakterystykę postaci. Te jednak w inscenizacji Michała Zanieckiego bardziej przypominały jarmarczne kukły niż osoby z krwi i kości. Starotestamentową opowieść reżyser przeniósł bowiem do XIX-wiecznej Rosji.

Co rusz dowiadujemy się o kolejnych operowych prapremierach twórców rozmaitych pokoleń, z wszystkich kręgów estetycznych. Dobrze, że i Polacy połknęli bakcyla i chcą zmierzyć się z tym najtrudniejszym bodaj gatunkiem muzycznym.

25. jubileuszowy festiwal Musica Polonica Nova, Wrocław 17-26 lutego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2006