Pokój specjalnej troski

Przez 10 lat, które minęły od zawarcia "porozumienia pokojowego z Wielkiego Piątku" w kwietniu 1998 r., Irlandia Północna pożegnała się z terroryzmem. Jednak w tym miejscu słowo "pokój" nadal bezpieczniej opatrzyć znakiem zapytania.

08.04.2008

Czyta się kilka minut

Popularny w Irlandii Północnej tzw. mural; przedmiescia Ulsteru, rok 1998 / fot. Teresa Stylińska /
Popularny w Irlandii Północnej tzw. mural; przedmiescia Ulsteru, rok 1998 / fot. Teresa Stylińska /

Nie wybuchają bomby, skończyły się zamieszki i choć ciągle zdarzają się dziwne zabójstwa, gdzie nie można wykluczać tła politycznego, są to wypadki rzadkie. Wojska brytyjskie po prawie 30 latach opuściły prowincję, pozostał tylko nieduży kontyngent. W tegorocznych obchodach Dnia św. Patryka w Belfaście uczestniczyli protestanci - co ma swoją wymowę, bo do tej pory święto patrona Irlandii ignorowali.

Marzenia i realia

Również w świecie politycznym po okresie zamętu zapanował spokój. Przed rokiem Irlandia Północna odzyskała samorząd, zawieszony pięć lat temu przez Londyn, gdy natężenie sporów między partiami katolickimi i protestanckimi osiągnęło poziom uniemożliwiający współpracę. Ciekawe, że sukces na tym polu osiągnęły nie partie umiarkowane, lecz radykalne: katolicka Sinn Fein i protestancka Partia Demokratycznych Unionistów (DUP). Ugrupowania para-

militarne po obu stronach wyrzekły się przemocy i to jest najważniejsze. Skoro nawet Irlandzka Armia Republikańska, największa grupa zbrojna, ogłosiła, że "wojna się skończyła" - to chyba naprawdę się skończyła.

Irlandia Północna to nadal takie miejsce, gdzie trudno o pewniki, a słowo "pokój" bezpieczniej opatrzyć znakiem zapytania. Bo przecież zjednoczenie Irlandii wciąż jest celem jeśli nie dla wszystkich, to dla wielu Irlandczyków. "To już nie jest odległe marzenie, ale zadanie na teraz. Musimy bardziej intensywnie nad tym pracować" - wzywał Gerry Adams, lider Sinn Fein, w niedawnym wystąpieniu w 92. rocznicę powstania wielkanocnego w Dublinie.

Nic więc dziwnego, że nieufność nie zniknęła. Rada Miejska Belfastu może sobie debatować o potrzebie zburzenia wielkich betonowych murów, które oddzielają dzielnice katolickie od protestanckich, jednak mieszkańcy nie tylko się do tego nie kwapią, ale tu i ówdzie stawiają nowe. Pokój pokojem, lecz za murem, z zamykanym na noc przejściem, każdy czuje się bezpieczniej.

"My sami"

Ale 10 zaledwie lat to historia krótka i tak świeża, że jeszcze trudno traktować ją z należytym respektem. Zwłaszcza w Irlandii. Bo Irlandczycy w ogóle, a ci z Irlandii Północnej w szczególności, mają żywy i osobisty stosunek do wydarzeń sprzed 100, 150 czy nawet 300 lat.

Nie dotyczy to jedynie katolików. Weźmy choćby bitwę nad Boyne, 12 lipca 1690 r., która przypieczętowała podbój Irlandii przez Anglię. To dzień wielkich parad członków protestanckiego Zakonu Orańskiego, a jeszcze parę lat temu również regularnych starć z katolikami. Albo Wielki Głód 1845-48, gdy nieurodzaj ziemniaków, podstawy pożywienia, sprawił, że 1,5 mln ludzi zmarło z głodu, a drugie tyle opuściło kraj. Irlandia, zamieszkana wówczas przez 8 mln ludzi, do dziś nie odrobiła tych strat. Wielki Głód to dla Irlandczyków koronny dowód przewrotności i złej woli Anglików, którzy nie kiwnęli palcem, by im pomóc. Dalej, jest rok 1916 i powstanie wielkanocne, które choć stłumione utorowało drogę niepodległej Irlandii. Bohaterami stają się ludzie, którzy wkrótce wywalczą wolność - Eamon de Valera i Michael Collins.

W 1922 r. powstaje Wolne Państwo Irlandzkie. Nie takie jednak, o jakim marzyli bojownicy utworzonej w 1916 r. IRA czy członkowie założonej w 1905 r. nacjonalistycznej partii Sinn Fein, której nazwa dobitnie oddaje stosunek Irlandii do Brytyjczyków: "My sami". Wolna Irlandia nie objęła całej wyspy, a tylko 26 z 32 hrabstw. Sześć hrabstw północnych, część dawnego Ulsteru, zostało pod władzą brytyjską. Katolicy byli tu w mniejszości, aż dwie trzecie (milion ludzi) stanowili protestanci, potomkowie szkockich osadników z XVII w. To stanowiło zarzewie konfliktu. Bo z jednej strony katolicy w Ulsterze zawsze byli obywatelami drugiej kategorii, z drugiej zaś - nigdy nie wyrzekli się myśli o jednej Irlandii.

W 1969 r., gdy katolicy zaczęli coraz głośniej domagać się swych praw, nastąpił wybuch. Ulster sparaliżowały zamieszki, przemoc, zamachy. Odrodziła się IRA, w odpowiedzi protestanci utworzyli własne organizacje paramilitarne. Miejscowy rząd był bezradny, więc władzę przejął Londyn.

Odtąd w pamięci pozostają raczej miejsca niż daty: Londonderry (żołnierze brytyjscy zabijają 14 manifestantów), Enniskillen (bomba w pubie, 11 zabitych), Shankill Road (10 ofiar w sklepie rybnym), Omagh (29 ofiar). Ostatniego zamachu dokonano już po porozumieniu pokojowym.

Gerry zawsze u siebie

Choć konflikt dzieli katolików i protestantów, nie jest to wojna religijna. W Ulsterze nikt nie spiera się o wiarę. To twarda wojna dwóch narodowości. Katolicy, zwani nacjonalistami, czują się Irlandczykami. Protestanci, czyli unioniści, nie wyobrażają sobie rozerwania unii z Koroną brytyjską. Tych dwóch postaw nie da się pogodzić. Co dopiero, gdy naprzeciw siebie stają ci, którzy bronią ich siłą - republikanie i lojaliści.

Miałam okazję spotkać się z dwoma czołowymi przedstawicielami obu tych grup. Wiele ich, wbrew pozorom, łączyło. Obaj pochodzili z niezamożnych rodzin i wychowali się w dzielnicach robotniczych. Obaj byli terrorystami - jeden w IRA, drugi w lojalistycznych Ochotniczych Siłach Ulsteru (UVF). Obaj siedzieli w więzieniu, tym samym zresztą: Long Kesh, przemianowanym później na Maze, twierdzy dla terrorystów. Obaj byli celem zamachów. I obaj mocno zaangażowali się w zabiegi o pokój.

To Gerry Adams i David Ervine.

Adams nie przyznaje się, że należał do IRA, choć kiedyś był podobno jednym z jej dowódców w Belfaście, a jako 24-latek brał udział w tajnych (nieudanych) rozmowach IRA z rządem brytyjskim. Pochodzi z rodziny, gdzie przynależność do IRA jest niemal dziedziczna: byli w niej jego rodzice, wujowie, bracia. W latach 80., gdy stanął na czele Sinn Fein, wyrósł na głównego polityka republikanów, realizującego strategię "urny i karabinu": walki zbrojnej IRA i politycznej Sinn Fein. Dała ona Sinn Fein pierwsze mandaty w Izbie Gmin (jej deputowani, w tym Adams, nigdy się tam nie pojawili, by nie przysięgać na wierność królowej).

Na spotkanie umówiłam się w Connolly House, centrum kulturalnym katolickiej dzielnicy Andersonstown w zachodnim Belfaście. Czas był gorący, parę miesięcy przed zawieszeniem broni. Nie każdy taksówkarz chciał tu jechać, protestanccy omijali dzielnice katolickie i odwrotnie. Adams się spóźnił, ale czekając na niego, miałam okazję stwierdzić, jak jest popularny - Gerry to, Gerry tamto. Gdy przyszedł - wysoki, brodaty, jak zawsze w sztruksowej marynarce - witano go jak starego przyjaciela.

W owym czasie wiadomo już było, że władze brytyjskie szukają sposobów, by przekonać dowództwo IRA do zawieszenia walki, warunku wstępnego rozmów pokojowych, i liczą na pomoc Sinn Fein. Ale na pytanie, czy partia się tego podejmie, niezmiennie słyszałam odpowiedź: "To nie nasze zadanie. To sprawa IRA. Sinn Fein nie ma nic wspólnego z IRA".

Czy naprawdę nie miała? Nikt w to nie wierzył. Nie wiadomo tylko było, jak duży jest to wpływ. Czy na tyle, by przekonać IRA do rozmów i nie dopuścić do poważnego w niej rozłamu? Czas pokazał, że tak.

Dialog zrodzony w więzieniu

David Ervine nigdy nie ukrywał, że był terrorystą. Jako młody człowiek wstąpił do UVF, jednej z trzech największych organizacji lojalistów protestanckich. Nie było to trudne, bo, jak mówił, w jego dzielnicy powszechnie wiedziano, kto w czym działa. Wpadł, gdy policja skontrolowała samochód, który prowadził. Auto było skradzione, a w bagażniku leżała bomba. Został skazany na 11 lat. Odsiedział połowę.

Gdy spotkaliśmy się parę lat temu w jego biurze we wschodnim protestanckim Belfaście, Ervine od dawna nie był w UVF. Założył własną partię, Postępową Partię Unionistyczną, był deputowanym do północnoirlandzkiego parlamentu. Jego partia jest niewielka, ale to on przydawał jej znaczenia, bo wśród tych, którzy doprowadzili do porozumienia z Wielkiego Piątku, był postacią pierwszoplanową. Dlatego gdy trzy miesiące temu zmarł na zawał, hołd oddali mu wszyscy. Także republikanie. W pogrzebie, rzecz niezwyczajna, wziął udział Adams.

Ervine uważał, że pragnienie zaprowadzenia pokoju w Ulsterze zrodziło się w Long Kesh, wśród osadzonych tam członków grup paramilitarnych. Zakrawa to na paradoks, ale nie jest przypadkiem, bo byli to ludzie, którzy na własnej skórze doświadczyli, do czego prowadzi wojna i tylko wojna. - Powoli dochodziliśmy do wniosku, że coś musi się zmienić. I to niezależnie od siebie, bo lojaliści i republikanie nie utrzymywali przecież kontaktów - opowiadał mi Ervine. - Gdy już wyszedłem na wolność, zerwałem z UVF. Mimo to organizacja zleciła mi nawiązanie kontaktów z IRA. I tak, po spotkaniach z ludźmi, z którymi dawniej bałbym się wręcz rozmawiać, zorientowałem się, że IRA naprawdę zaczyna myśleć o pokoju.

Położenie kresu terrorowi to tylko jedna strona medalu, wstęp do prawdziwego dialogu. Bo chodzi nie tylko o dialog polityków, nawet eksterrorystów, ale dialog obu społeczności, a to trudniejsze. - W Irlandii Północnej jesteśmy głęboko podzieleni - ubolewał Ervine. - Żyjemy osobno, mamy osobne szkoły, szpitale, cmentarze, boimy się drugiej strony i demonizujemy się wzajem. W ogóle się nie znamy. Są tacy protestanci, którzy nigdy w życiu nie mieli okazji osobiście poznać katolika. Tym trudniej jest ten konflikt rozwiązać. Ale można nad nim zapanować. I to jest ten pierwszy krok.

Panowanie nad konfliktem

Panowanie nad konfliktem przynajmniej na razie się udaje. Zniknął dawny Ulster, patrolowany przez wojsko, poprzecinany blokadami, ostrożny, bo w każdej chwili, w każdym miejscu może przecież wybuchnąć bomba. Irlandia Północna na dobre już chyba odzyskała samorząd, protestanci i katolicy wspólnie sprawują rządy, nie najgorzej układa się też współpraca w trójkącie Belfast-Dublin-Londyn. Rodzina królewska może bez obaw odwiedzać prowincję, a niewykluczone, że pewnego dnia przyjedzie tu papież Benedykt XVI. Kiedyś taka wizyta była nie do pomyślenia.

Jedną z najbardziej znamiennych oznak zmian jest reforma policji. Dawna Royal Ulster Constabulary, znienawidzona przez katolików, bo pozostająca w rękach protestantów, została zastąpiona wspólną PSNI, Służbą Policyjną Irlandii Północnej. W jej radzie nadzorczej zasiada wicepremier Martin McGuinness, zastępca Adamsa i łącznik Sinn Fein z IRA. Jego współpraca z szefem rządu pastorem Ianem Paisleyem, słynącym z nieprzejednania wobec katolików, układa się nadspodziewanie dobrze. Być może dlatego, że żaden z nich, przy swej przeszłości, nie musi się bać oskarżeń o ustępliwość wobec drugiej strony.

Bo konfliktów nadal nie brakuje. Rada Wojskowa IRA, mimo nacisków Paisleya, nie została formalnie rozwiązana. IRA oddała broń, ale grupy protestanckie nadal ją mają, obiecały tylko, że nie zrobią z niej użytku. To, zdaniem wielu, nie jest sprawiedliwe. Protestanci są przeciwni nadaniu irlandzkiemu statusu języka urzędowego. DUP w ogóle nie weźmie udziału w wielkich obchodach rocznicy porozumienia. Zamiast tego zamierza uczcić pierwszą rocznicę przywrócenia samorządu - 7 maja. Ian Paisley ma wówczas ustąpić ze stanowiska. Co będzie dalej, nie wiadomo. Na pokój w Ulsterze ciągle więc należy dmuchać i chuchać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008