Ładowanie...
Pożywka dla memów
Pożywka dla memów
Dzień Bożego Ciała w mediach społecznościowych zdominowały dwa obrazy i toczące się wokół nich dyskusje. Pierwszy to film ukazujący księdza, który wiezie na procesji monstrancję z Najświętszym Sakramentem w czerwonym kabriolecie. Drugi to fotografia sprzed dziesięcioleci, na której widać kapłana idącego z Najświętszym Sakramentem (Wiatykiem), na co wskazuje komża i stuła, oraz dwóch chłopów padających na kolana w błoto. Wokół drewniane chałupy, a przed nimi para wołów.
Te dwa obrazki uświadomiły mi, że teza o „potędze wizerunków” wypracowana przez Davida Freedberga w odniesieniu do obrazów, w czasach powszechnej dostępności do kamery i aparatu w smartfonie oraz zbiorowej pamięci, która nie zapomina nigdy – czyli internetu, nabiera nowego i bardzo niepokojącego znaczenia. Żyjemy już nawet nie w świecie spektaklu, ale w świecie „tego, co zobaczone”.
Własnym życiem
Zacznę od fotografii sprzed lat. Zdjęcie pokazujące księdza z wiatykiem i klękających ludzi to zdjęcie ikoniczne, takie, które jednym ujęciem wyraża sens, ideę, zjawisko. Dla człowieka wierzącego, który niejednokrotnie widział kapłana idącego do chorego z Komunią, to zdjęcie jest czytelne i jednoznaczne. Owszem, może dzisiaj klękających jest mniej, ale i księży pieszo idących do chorych też coraz mniej. Najczęściej jeżdżą samochodem. Okazuje się jednak, że zdjęcie nie musi być wcale czytelne. Ktoś z dyskutantów zinterpretował to zdjęcie jako symboliczny wyraz relacji między owym klęczącym chłopem a księdzem, wychodząc widocznie z założenia, że owo na kolana padnięcie dotyczy księdza jako takiego, a nie księdza z Komunią w bursie. „Z całym szacunkiem, ale sutanna nie czyni z faceta pana”. I tak oto zdjęcie „eucharystyczne” stało się zdjęciem „socjologicznym” lustrującym feudalne stosunki panujące w Kościele.
I drugi obraz. Ów nieszczęsny kabriolet z księdzem i monstrancją w jego rękach. Nie przeprowadzałem szczegółowego dochodzenia, jak to się stało, że do tej sytuacji doszło. Można jednak w sieci znaleźć wyjaśnienie stanu rzeczy: schorowany kapłan mający trudności z chodzeniem, bo – jak sam wyjaśniał w wypowiedzi dla wprost.pl – czeka go operacja kolana, i parafianie, którzy zorganizowali mu taką pomoc, akurat takie auto było dostępne. Film oczywiście nie zawiera w sobie kontekstu, nie jest opatrzony wyjaśnieniem. Film tylko ukazuje i – jak każdy obraz – uwodzi.
A ma czym uwodzić: czerwony kabriolet, w którym siedzi ksiądz, uruchamia wszystkie konteksty mówiące o bogactwie stanu duchownego. Przeczytałem, że film „zrobił kierowca białego mercedesa, który akurat wracał z myjni i sam nie był uczestnikiem procesji”. Niestety, mało komu chce się teraz doczytać, jak było. Obraz pozostał i żyje własnym życiem, żywiąc hejterów, prześmiewców, stając się pożywką dla memów.
Co zostało zobaczone
Freedberg w swojej monografii o potędze obrazu nawiązuje do traktatu De pictura Leona Battisty Albertiego z roku 1435. Otóż Alberti pisał, że reakcje na wizerunki opierają się na uruchomieniu potencjału odbioru tkwiącego w oglądającym i zachowującym się w określony sposób widzu, lub też na wymianie zachodzącej między dziełem a widzem. Kluczowe wydaje mi się owo „uruchomienie potencjału odbioru”, które determinuje sposób oglądania, przekształcając „to, co pokazane” (quod est demonstratum) w „to, co zobaczone” (quod est visum). Horacy dodaje: „słabiej wzrusza umysły to, co wchodzi uszami, niż to, co podpada pod wierne oczy i co widz sam sobie opowiada”.
Ano właśnie. Ile „sami sobie opowiadamy” oglądając ten obraz i ten film? Wspomniany komentator zdjęcia „opowiedział sobie” całą antyklerykalną narrację. Twórca filmu o księdzu w kabriolecie przypuszczalnie „opowiedział sobie” narrację o rozbijaniu się księży drogimi samochodami. Jak teraz te umysły wzruszyć prawdziwą narracją o tych wizerunkach?
Uwodzenie
Jak zauważa Bernt Össterman, obrazy mogą w określonych warunkach zmieniać historię, a nawet ją deformować. W tym przypadku mamy do czynienia z autonomią obrazu rozumianą jako władza poznawcza w stosunku do historii. I tak oto obrazy „panują” nad historią: autonomicznie ją kreując albo decydując o jej znaczeniu. Jeden obraz może stać się historią feudalnych relacji w Kościele, drugi – tegoż Kościoła bogactwa. Czyby więc rację miał św. Izydor, który w swoich Etymologiach pisał: Pictura autem dicta quasi fictura; est enim imago ficta, non veritas?
Dlatego otwartość obrazu domaga się krytycznej interpretacji ze strony słowa. Obraz trzeba „domknąć”, inaczej grozić nam może uwiedzeniem nieprawdą. I zacznie żyć swoim drugim, internetowym życiem, w którym niewielu dopyta o kontekst, źródło, okoliczności powstania obrazu, a da się uwieść już nawet nie obrazowi, ale własnej narracji, z którą do tegoż obrazu podchodzi.
Autor artykułu

Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Podobne teksty
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]