Powroty warunkowe

Język polski jest moją ojczyzną. Nigdy do niego nie wróciłam, bo też nigdy go nie zostawiłam. Jest zawsze ze mną.

28.05.2018

Czyta się kilka minut

Michał Sobelman: po lewej emigracja z Polski do Izraela. Katowice, czerwiec 1969 r. Po prawej na Dworcu Gdańskim w Warszawie, 2008 r. / MICHAŁ SOBELMAN / EAST NEWS
Michał Sobelman: po lewej emigracja z Polski do Izraela. Katowice, czerwiec 1969 r. Po prawej na Dworcu Gdańskim w Warszawie, 2008 r. / MICHAŁ SOBELMAN / EAST NEWS

Pomyśl tylko: pracujesz całe życie, kierujesz firmą w Anglii i Izraelu, równocześnie odchowujesz dzieci, rozwodzisz się nawet, rodzina rozjeżdża się na kilka stron świata, a ty zostajesz z perspektywą emerytury.

– I wtedy nagle przytrafiają ci się kocie łby: faktura rzeszowskiego bruku pod podeszwami, uderzenie zapachów, dźwięków i obrazów, i nagle znów jesteś dzieckiem, w zupełnie innej czasoprzestrzeni Polski – i w taki oto sposób, nieplanowany, z dnia na dzień decydujesz, że na emeryturze zrobisz coś dla swojej duszy. Że przeprowadzisz się z Izraela do Polski i zaczniesz zmieniać lokalną społeczność. Niedługo potem kupujesz tam mieszkanie. Szaleństwo, prawda? I teraz powiedz mi, skąd to przyszło, bo ja nie umiem tego sobie wytłumaczyć.

Tyle Ichak. Ale nie tylko on spośród polskich Żydów-wygnańców ma problem ze zrozumieniem potrzeby dłuższych i krótszych przyjazdów do miejsca urodzenia. A także ze słowem „powrót”.

Or Akiva/Legnica. Odkupienie

Ichak Naor-Ajzensztros, inżynier instalacji elektrycznych: – Urodziłem się w Legnicy w 1949 r. W historycznej, zielonej kamienicy przy Żwirki i Wigury, która stoi tam do dziś. Z wczesnego dzieciństwa niewiele pamiętam – duże drewniane ławki z miejscem na kałamarz i wielką tablicę w legnickiej szkole. Spędziłem w niej ledwie kilka miesięcy, bo wkrótce wyjechaliśmy do Izraela. Miałem siedem i pół roku.

Ojciec jechać nie chciał. Dobrze mu w Polsce było. Szewc z małym sklepikiem, niczego więcej nie potrzebował. Ale moi starsi bracia postawili sprawę jasno: „Możesz zostać – my jedziemy”. Cała młodzież, która przeżyła wojnę, jechała wtedy przecież do Izraela. Więc spakowaliśmy się – rodzice, pięciu braci, trzy siostry – i jak tylko dostaliśmy wizę, przyjechaliśmy do młodego państwa.

Ichak Naor Ajzensztros w Or Akiva, Izrael, kwiecień 2018 r. / FOT. KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET

– Nie brakowało mi w Izraelu niczego. Miałem dobre życie, szybko się zaaklimatyzowałem, nauczyłem języka, nie wracałem myślami do Legnicy. Zgubiłem po drodze polski, choć odświeżały mi go co jakiś czas dzieci nowych imigrantów, zjeżdżające tu w kolejnych alijach (imigracjach). Skończyłem szkoły, rozwinąłem własny biznes. Trochę latałem po świecie. W 2007 r. prowadziłem firmę w Londynie. Moimi pracownikami byli Polacy. Nagle poczułem się jednym z nich. Byliśmy do siebie podobni, przyjaźniliśmy się, zacząłem znów mówić po polsku. I tylko się śmiałem, gdy mówili mi „panie Ichaku” – a ja w Izraelu po prostu Icek jestem! I wtedy, w tym 2007 r., jeden z pracowników zaprosił mnie do siebie do Rzeszowa. Pojechałem do Polski z rezerwą, po raz pierwszy od 1957 r. I właśnie wtedy, przez ten szary rzeszowski bruk, przypominający ten z Legnicy, wszystko mi wróciło.

Zacząłem przyjeżdżać częściej. Najpierw ślub kolejnego pracownika, tym razem w Białej Podlaskiej. W drodze powrotnej, w wigilię żydowskiego nowego roku, trafiłem do warszawskiej synagogi. Ktoś zaprosił mnie potem na kolację i oprowadził po terenie dawnego getta. Mocno poczułem, że to miejsca, po których mój ojciec chodził jako dziecko. Wzruszony do głębi, zaplanowałem kolejną wizytę.

– Zacząłem jeździć po polskich miejscowościach, pytać napotkanych tam ludzi o ich historie, zwłaszcza Żydów o to, dlaczego wrócili do Polski. W Poznaniu spotkałem Alicję Kobus i zafascynowało mnie to, jak rozwinęła tamtejszą gminę żydowską. Wreszcie trafiłem do Legnicy. Nie umiem dziś powiedzieć, jak to się stało, że tak szybko podjąłem decyzję o zakupie mieszkania. Czułem po prostu, że to właściwa droga.

– Okazało się, że w mieście jest wiele do zrobienia. Wspólnota żydowska liczy około 40 osób, brakuje jej ludzi, pieniędzy, energii. Na miejscu stoi jeszcze kirkut, dom przedpogrzebowy, bożnica. Chciałbym je odnowić i zbudować małe muzeum i fundację. Legnica miała przed wojną może tysiąc żydowskich mieszkańców, Żydów niemieckich, Jekke, a na przestrzeni lat przewijali się przez nią tacy jak ja, Żydzi polscy. Chciałbym, żeby ktoś, kto kiedyś przywiezie swoje dzieci lub wnuki do Legnicy, i powie: „Popatrz, stąd jesteśmy”, mógł im pokazać coś więcej niż cmentarz i dom przedpogrzebowy.

– Od ponad pół roku jestem Polakiem, tak formalnie, bo poczuwam się znacznie dłużej. Mam polski paszport. Mieszkanie w Legnicy w nowym budynku, nieopodal miejsca, w którym się urodziłem, właśnie kończę remontować; w maju będę w nim już pewnie nocował. Do przyszłego roku chcę przyjeżdżać okazjonalnie. Po przejściu na emeryturę chciałbym spędzać tam większą część roku.

– Mam 69 lat, siłę, energię i wiarę w to, że się uda. Że zrobię w Legnicy coś dobrego i zostawię kolejnym pokoleniom. Niech pamiętają o swoich korzeniach.

Warszawa. Pobyt

Słowo „powrót” cedzi przez zęby, wyraźnie mu nie pasuje.

– Co za „powrót”? – dopytuje się. – O co ci chodzi? Przecież nigdy nie czułem, że do Polski wróciłem.

To dziwne: siedzi z kawą w warszawskim mieszkaniu, wśród półek pełnych książek; dla takich jak on – intelektualistów, pisarzy, tłumaczy – obfite biblioteki bywają sygnałem zakorzenienia, tym bardziej wsparte argumentem ukochanej kobiety, psa o ciepłym imieniu, miliona dziecięcych wspomnień. A więc skoro dom i korzenie zapuszczane po latach nieobecności, to jak nie nazwać tego powrotem?

Ale Michałowi Sobelmanowi, emigrantowi marcowemu, który po latach przyjechał do Polski w 1992 r., stałość miejsca czy jasna granica definicji nie dają gwarancji bezpieczeństwa. Słowa dobiera ostrożnie, ze sporym marginesem błędu, tak jak „pobyt” zamiast „powrotu”.

– Paradoks mojej sytuacji – mówi – polega na tym, że przez cały mój pobyt w Polsce głową siedzę w Izraelu. Pracuję w ambasadzie, zajmuję się sprawami izraelskimi, myślami jestem bardziej tam niż tu. Nie ma w tym nostalgii, nie ma dramatyzmu wyboru. Tak się po prostu złożyło. Dramatyzm wyborów to był w ’57 czy ’68, gdy wyjazdy były łzami, szklanką upuszczoną na beton, ze świadomością, że nie będzie już może powrotu – a nie teraz.

W wywiadach Michał powtarza, że Polska w Marcu ’68 była jedynym krajem, w którym nie mógł być tym, kim się czuł: Polakiem. Ale im starszy, tym lepiej zdaje sobie sprawę z tego, że dziś dużo mówi się o jego wyjeździe, a nikt nie zastanawia się nad traumą pokolenia jego rodziców czy dziadków, ocalonych z wojny.

– Dla mnie to nie był wielki problem, raczej kwestia miesięcy, by się przestawić, zaaklimatyzować, nauczyć nowego języka, wreszcie – stać się Izraelczykiem. Ale oni? Wyjechali z jedynego kraju, który naprawdę kochali, i nie mieli już potem żadnej szansy na powrót. Dla mojego ojca jedynym prawdziwym domem była Polska. Wyrzucenie go było traumą, z której już nie wyszedł. A ile osób z tęsknoty za Polską popełniło samobójstwo?!

Rozmowa nie jest przyjemna, przepełnia ją smutek i rezygnacja, ten temat wyraźnie go kole.

– Nie rozumiesz – denerwuje się. – Straciłem dom, język, kraj. I żeby to odzyskać na nowo po pięćdziesięciu latach? Niemożliwe. Poza tym dziś jakie to są powroty? Przecież nie ma większego znaczenia, czy mieszkam tu, czy tam. Są inne czasy. Nie piszemy już listów, nie czekamy tygodniami na nieaktualne gazety. Żyjemy tam, gdzie nam wygodniej, gdzie pogoda jest ładna, sąsiedzi mili, gdzie mamy ładną okolicę.

Wylicza innych, którzy po latach nieobecności jednak podjęli próbę i przyjechali do Polski z myślą o pobycie na stałe. Część z nich wraca, bo po nocach śni im się zapach polskich lasów, pól i wiosen. A potem czują, że są i tu, i tam, i nigdzie do końca. Jest Malka z Rymanowa, przybyła tam po śmierci męża. Jest Bernard z Rzeszowa, pracownik naukowy. Albo tamten facet z Legnicy, któremu życie się w Izraelu posypało, a potem wymyślił, że dziewczyna, w której kochał się jako nastolatek, jest jego prawdziwą miłością. Skonfrontowany z zupełnie inną rzeczywistością, po dwóch tygodniach spakował się i już nie wrócił do Polski. Z drugiej strony – są ludzie w Izraelu, którzy ciągle żyją Polską. Taki powrót bez powrotu.

– Dla nas, którzy już raz wyjechali tak dramatycznie, to, co działo się w Polsce w ostatnich miesiącach, było przyczynkiem do myślenia, by już nie wiązać się z nią tak definitywnie. Albo inaczej: że skoro raz wyjechało się definitywnie, to wszelkie późniejsze powroty powinny być już jednak warunkowe.

Antysemityzm? – Mnie osobiście nigdy nie dotknął. Ale czuję go w Polsce. Bardziej nawet, to paradoksalne, niż w 1968 roku. Od ojca przejąłem ten zwierzęcy strach. Nieświadomie, bo nigdy z nim o tym nie rozmawiałem. W ogóle im dłużej żyję, tym więcej znajduję potwierdzeń dla tezy, że wspomnienia i przeżycia naszych rodziców przechodzą na nas.

I znów wzdycha gorzko, bo lista rozczarowań jest długa. Także tych izraelskich. – Przez wiele lat Izrael był dla mnie krajem idealnym. Ale zdradził mnie jeszcze bardziej niż Polska. Był naprawdę moją ojczyzną, cudownym azylem dla Żydów, a dziś, gdy tam jeżdżę, czuję się wyobcowany, nie bardzo go rozumiem, smuci mnie, że izraelscy politycy kończą w więzieniach.

„Dokąd teraz?” – myśli Michał, patrząc w szarość kamienicznego podwórka, zmęczony brakiem słońca, polityką i wewnętrznym rozedrganiem.

Może Francja? Albo Hiszpania. Nigdzie na stałe. Wobec tylu rozczarowań ojczyznami myśl o tym, że dziś nie trzeba się już wiązać z żadnym konkretnym miejscem, jest prawdziwym wyzwoleniem. Myśl o życiu w kilku krajach jednocześnie, bez potrzeby jednoznacznej identyfikacji.

Ale jest coś jeszcze, atrakcyjna oferta wobec dylematów przynależności: zakorzenienie w językach. – W normalnym kraju bym się do niego nie uciekał, ale trudno powiedzieć, by Izrael czy Polska były teraz normalne. A zatem moją i żony ojczyzną są chyba teraz najbardziej języki. Mnie to w każdym razie determinuje bardziej niż cokolwiek innego. Chyba bardziej zakorzeniony jestem w języku polskim, bo to mój pierwszy język, ale nieustannie tłumaczę i śledzę, co dzieje się w literaturze hebrajskiej. Żyję w tych dwóch obszarach, i to jest moja ucieczka.

Tel Awiw. Kontakt

Maria Lewińska, pisarka, autorka „Analfabetów z wyższym wykształceniem”: – Ilekroć przyjeżdżam do Warszawy, słyszę: „Ależ pani pięknie mówi po polsku!”. A ja na to: „Dziękuję, mam tak od urodzenia”. Ten język jest moją ojczyzną. Nigdy do niego nie wróciłam, bo też nigdy go nie zostawiłam. Jest zawsze ze mną.

Henryk Lewiński, założyciel i prezes honorowy Polsko-Izraelskiej Izby Gospodarczej: – Nasz telawiwski dom jest szczególny: od zawsze mówimy po polsku, między sobą, z naszymi dziećmi. Moja żona, pisarka, nie jest w stanie napisać książki po hebrajsku. Nasiąknęła językiem, który zna od dzieciństwa.

Maria: – Próbowałam wejść głębiej w hebrajski, walczyłam o niego. Jeden z tekstów przetłumaczyłam nawet z koleżanką, ale wyszło fatalnie. Nie mój styl. Nie potrafiłam przełamać różnicy między potocznym językiem hebrajskim, w którym żyję, a literackim językiem polskim, w którym piszę.

Henryk: – Pojechaliśmy do Szwajcarii coś załatwić. Żona mówi: „Chodź, zostaniemy tu na tydzień”. Pytam: „Marysiu, a gdy będę chciał zejść do kiosku, by kupić polską gazetę, to czy ją dostanę? Lub obejrzeć polski program telewizyjny, to będzie? A co, jeśli zechcę polską krzyżówkę? A więc po co ja tu mam być?”... Przecież ja nawet nie potrafię rozwiązać krzyżówki, jeśli nie jest po polsku! W Szwajcarii nie zostaliśmy.

Maria: – Do Warszawy przyjeżdżamy co roku w lipcu, na dwa miesiące. Przeczekujemy izraelskie upały i dobijamy się do teatrów. Bo tak się zwykle składa, że warszawskie teatry idą na urlop razem ze mną. Dlatego wymyśliłam, tak żeby od teraz przyjeżdżać pod koniec lipca, by jeszcze we wrześniu załapać się na premiery.

Henryk: – W Warszawie chodzimy też do przyjaciół. Na spacery. Na zupę wschodnią w restauracyjce w budynku, w którym mamy mieszkanie. Ja też – jeśli zdrowie pozwala – na golonkę i piwo do Kompanii Piwnej.

Maria: – Kupiliśmy to mieszkanie, bo często przyjeżdżamy. Jeżdżą też nasze dzieci, już stare konie: syn lat 48, i córka starsza o pięć lat. Ogromnie Warszawę lubią. A więc mamy mieszkanie, ale ja do Polski nigdy nie wróciłam. Nigdy też nie zamierzałam.

Henryk: – Tak, mam żal do Polski. Chciano mnie pozbawić ojczyzny, w 1957 r. przyjechałem do Izraela. Na własnej skórze przekonałem się, że niedobrze jest być innym. Tak ogólnie. Ale sentymentu do Polski nic mi nie odbierze.

Maria: – Tak, czuję się urażona. To, co nam się przydarzyło w latach 1956-60, nie powinno było się wydarzyć. Nie było żadnej przyczyny, by po II wojnie światowej wyrzucić polskich obywateli z kraju. Poza świadomością naszego żydostwa niczym nie różniliśmy się od reszty Polaków. Nie wiem, ile Polska straciła na wyjeździe kadry wykształconych ludzi: profesorów, lekarzy, inżynierów, wykładowców, dziennikarzy, pisarzy, poetów, ale Izrael niewątpliwie na tym zyskał.

Henryk: – Nie wiem, kto wymyślił, że w Izraelu jest antypolonizm. Antysemici chyba! Mieszkasz tu, i widziałaś go gdziekolwiek? Przecież ludzie tu przeszli przez obozy, wiedzą, kto je zbudował i jaki miał cel. I ja byłem zawsze dumny z tego, że Polska nie kolaborowała z Niemcami. Że cała Europa tak, a Polska nie. Choć wiem, że byli Polacy, którzy co tak się bali albo chcieli pieniądze, że wydawali Żydów gestapo. Skąd wiem? Bo swoje przeżyłem i widziałem. Wojnę, getto, ucieczkę przez Bug. Ale to wszystko nieważne. Po co to teraz ruszać? Wiesz, jaki ja byłem szczęśliwy, dumny, gdy Polska wyszła na świat, weszła do NATO, do Unii, że zaczęła przodować w Europie? A teraz co? I jeszcze mówią po tej aferze, że Polacy antysemici, a mi się serce kroi, i gdybym wcześniej nie zrezygnował z funkcji prezesa Izby, to na pewno zrobiłbym to po tej aferze.

Maria: – Może taka Polska po prostu jest. Może tacy są polscy politycy, z dekady na dekadę, że jak potrzebują coś ugrać z wyborcami, to zaczynają hecę żydowską.

Henryk: – W tym roku mieliśmy dylemat, czy na pewno do Polski jechać. Żeby rozumieć ten dylemat, trzeba mieszkać w Izraelu – nie zrozumie ten, kogo tu nie ma. W końcu pomyślałem: „Co, ja mam się na Polskę obrażać? Nie chcę przecież! No to jedziemy”.

Maria: – Że syna czy córkę spotka w Warszawie coś złego? Że ktoś im coś powie? Nie, wcale się nie martwię. Trzeba żyć trochę w Izraelu, by pozbyć się kompleksów i strachu. Izrael daje pewność siebie. Poza tym nie wiem, wytłumacz mi, skąd ci w ogóle to pytanie przyszło do głowy?! Henryk (w tle TVP i „Korona królów”): – Ale czemu cię ten telewizor tak dziwi? Ja tu żyję jak w Polsce! Niektóre programy mnie denerwują, a niektóre wręcz przeciwnie. Mój ulubiony? „Ranczo”! Uważam, że każdy z aktorów tam zasłużył na Oscara.

Maria: – Przyjazd do Polski to nie jest powrót – to trwanie w kontakcie. Z przyjaciółmi, językiem, kulturą. Nigdy tak głęboko nie weszłam w życie kulturalne Izraela jak w polskie. Tak wyszło, nie planowałam tego.

Henryk: – Ludzie, którzy zostali wychowani tak jak ja, nigdy nie opuścili Polski.

Wrocław. Dawka, na przekór

Jako dziecko musiał być wrażliwy, obserwujący, przenikliwy. Bardziej niż inne dzieci: wyczulony na piękno, detale, emocje, ale i na ból, na czyjś smutek i na strach. Może dlatego tak trudno mu było wyjechać z Wrocławia. Bolało go bardziej niż innych. Lev Stern, artysta i architekt: – Musiał ten wyjazd trafić na czas, w którym buduje się osobowość człowieka. Może dlatego tamten mój wyjazd w 1959 r., piętnastolatka urodzonego wprawdzie w Związku Sowieckim, ale wychowanego i do cna przesiąkniętego Wrocławiem, był tak traumatyczny. Tak bardzo go nie zrozumiałem i nie przyjąłem.

Za to Jerozolima przyjęła go ciepło. Przyzwyczaił się do tamtejszego słońca, do antycznych murów i tętniącego między nimi niepokoju. Opanował hebrajski. Polska, Wrocław zeszły na dalszy plan. Ale nigdy o nich nie zapomniał. W 1987 r. przeczytał w izraelskiej gazecie, że można otrzymać wizę na przyjazd do Polski. Nie zastanawiał się. Załatwił papiery i przyjechał tak szybko, jak to było możliwe.

– Wrocław mnie wtedy szalenie zaskoczył, i moje uczucie do niego też. Zorientowałem się, jak głęboki jest to związek, jak silny wpływ na mnie przez całe życie miały jego fizyczne czynniki: architektura, struktura, zabytki, historia. Jak mnie to ukształtowało, moją wyobraźnię jako artysty i architekta, ale też wrażliwego człowieka. Zacząłem odkrywać znaki detali architektonicznych, których całe życie używałem w moich projektach, a nie pamiętałem ich źródła. Dziś, jako dorosły architekt, widzę, że most Grunwaldzki czy kompleks Hali Ludowej to wielkie architektury, i że byłem wielkim szczęściarzem, że wyrastałem pośród tego.

Potem wrócił do Jerozolimy i wiedział już, że nie na długo. Zaczął przyjeżdżać do Wrocławia, najpierw co dwa-trzy lata, potem co parę miesięcy. W 2011 r. przeprowadził się nad Odrę na stałe.

Lev Stern, Wrocław, maj 2014 r. / FOT. MIECZYSŁAW MICHALAK / AGENCJA GAZETA

Ludzie mówią mu, że powrót przechodzi człowiekowi szybko, mniej więcej dwa lata po przyjeździe, po pierwszych rozczarowaniach. A jemu nie przeszło po sześciu. W 2014 r. skończył pisać i opublikował książkę „Wrocław. Jerozolima. Wrocław” w opracowaniu Moniki Braun. Opisał w książce swoje przeżycia.

O Wrocławiu mówi „mój dom”. Za Jerozolimą nie tęskni, ale odczuwa wielką przyjemność, przyjeżdżając do Izraela. Kocha go, czuje z nim silną więź, także ideologiczną. – Ale miałem tę możliwość, ten luksus, by wybrać miejsce, w którym chciałbym żyć. I wybrałem Wrocław, bo też go kocham – a tu codzienność jest dla mnie dobra i przyjemna. To ciekawe, jak wrażenia z dzieciństwa wpływają na te zmysły najbardziej podstawowe. Na przykład pogoda, przechodzenie zimy w wiosnę, a wiosny w lato. Całe poczucie upływającego czasu, tak w Izraelu inne. Nie przyzwyczaiłem się tam do trwającego miesiącami lata, gorączki, hamsinów. Ani do tego, że latem nie mogę wyjść w południe na spacer, bo jest zbyt upalnie. Nie mówiąc już o zapachach, widokach, smakach, wszystkim, co tak silnie utkwiło mi pod skórą w dzieciństwie. No i otoczenie architektury Wrocławia, tak specyficzne i fascynujące. Sam jestem zdziwiony, jak silny ma to wszystko na mnie wpływ.

Czuje dyskomfort, przyparty do muru pytaniem o swoją tożsamość. Nie ma we mnie potrzeby, by zamykać się w granicach słów. Polak, Izraelczyk, Żyd? Europejczyk, przywiązany do tej kultury, mentalności, historii. I Izraelczyk. Z ukształtowanym przez doświadczenie Holokaustu w pokoleniu jego rodziców poczuciem, że tę tożsamość można pokierować jakoś inaczej, nie tylko w stronę Izraela. Ale w stronę Polski, tak trochę dawka (hebr). – na przekór historii.

– Dopiero odkąd jestem w Polsce, odkrywam wiele nowych rzeczy o sobie. Na przykład niewyobrażalną głębię hebrajskiego. Pojęcia nieprzetłumaczalne na żaden inny język, wyjątkowe. I nagle rozumiem, że czasami trzeba się oddalić, żeby znaleźć piękno czegoś, co jest nam drogie.

I może to jest odpowiedź na pytanie, które tak nurtuje powracających warunkowo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2018