Powrót z niebytu

"Dokumentalistki" dowartościowują to, co trwałe - choć, wydawać by się mogło, ulotne chwilą.

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Anna Beata Bohdziewicz, fragment Fotodziennika, czyli "Piosenki o końcu świata", prowadzonego od 1982 r. /
Anna Beata Bohdziewicz, fragment Fotodziennika, czyli "Piosenki o końcu świata", prowadzonego od 1982 r. /

Największym atutem otwartej przed kilku dniami wystawy "Dokumentalistki" jest to, że uwydatnia ona ten aspekt fotografii, który długo umykał (i chyba nadal umyka) krytykom i historykom sztuki. Dla wielu z nich dokument fotograficzny oznaczał jedynie powierzchowność i ulotność gazety, sterylność i dokładność naukowych "fiszek", albo "wsobność" rodzinnych kronik - ważnych jedynie jako źródło badań, rzadko natomiast jako dzieło, by nie mówić już o arcydziele.

Między pokorą a siłą

Tymczasem, przemierzając kolejne sale "Zachęty", konfrontowani jesteśmy z coraz trudniejszymi pytaniami. W którym momencie rzemiosło staje się sztuką? Czy funkcja obserwatora jest sprzeczna, czy też współbrzmi z pozycją artysty? Innymi słowy: jak zachować równowagę między świadectwem a kreacją, a co za tym idzie, między pokorą a siłą? Czy rzeczywiście w fotografii jest miejsce na wolność fotografowanego? Jak czytać te zdjęcia - w czasie czy poza czasem, w którym powstały?

Pytania można by mnożyć. Najważniejszy jest jednak fakt, że "Dokumentalistki" dowartościowują to, co trwałe - choć, wydawać by się mogło, ulotne chwilą. Coś, co staje się sztuką, choć wynika z wydarzenia albo z publicystyki. Dlatego dobrym dopełnieniem tej prezentacji są gazety. Najróżniejsze: od "Kuriera Ilustrowanego", "Wędrowca" czy "Kraju" (w których na przełomie XIX i XX w. swoje obrazy miast i ludzi publikowała znakomita Jadwiga Golcz), poprzez "Żołnierza Polskiego", gdzie ukazała się (zanim niemal w całości skonfiskowała ją SB) słynna dokumentacja pogromu kieleckiego, zarejestrowana przez Julię Pirotte, aż po zaangażowane społecznie fotografie Marii Zbąskiej z cyklu "Złe chłopaki z mojej ulicy", całkiem niedawno publikowane w "Gazecie Wyborczej".

Jednocześnie wystawa, proponując alternatywną wobec podręcznikowej - bo opartą na kluczu genderowym - historię Polek-fotografek, nie osuwa się w jakąkolwiek ideologię. Po prostu: mamy do czynienia z bardzo dobrymi zdjęciami, często autorek nieznanych. A także z oryginalną propozycją podziału fotografii dokumentalnej na nieprzewidywalne "sektory".

Coming out

Oczywiście, chodzi o powrót z niebytu, o wpisanie do dziejów fotografii tego, co - z różnych powodów - zostało z niej wykluczone. Pamiętać przy tym trzeba, że w oficjalnym kanonie brakuje nie tylko kobiet. Zrozumiała, uzasadniona i nadal żywa trauma przeszłości nie pozwala np. w socrealizmie zobaczyć imperialnego stylu artystycznego, w którym - choć determinowały go propaganda, lęk albo koniunkturalność - możliwe czasem były, zwłaszcza w dziedzinie fotografii, dzieła interesujące.

Tu po raz kolejny przywołać trzeba nazwisko Julii Pirotte: sfotografowany przez nią pod koniec lat 40. robotnik, mimo że wkrótce zamieni się w plakat-agitkę, zachowuje jeszcze uniwersalną siłę - zresztą autorka zdjęcia, przedwojenna żydowska komunistka z Końskowoli, w czasie wojny zaangażowana we francuski ruch oporu, nie była zwykłym politrukiem.

Dlatego, paradoksalnie, fotografie Julii Pirotte dobrze korespondują z pracami Anny Beaty Bohdziewicz - artystki, która zasłynęła fotografiami z cyklu "Spalona Solidarność" (po wprowadzeniu stanu wojennego Bohdziewicz w symbolicznym geście nadpaliła zdjęcia ludzi związanych z tym ruchem). Może o utopijnej wspólnocie myślenia dwóch skrajnie różnych artystek najwięcej mówi zdanie Bohdziewicz - autorki kontynuowanego od 1982 r. do dzisiaj "Fotodziennika, czyli piosenki o końcu świata": "Jednostkowe świadectwa uczestnictwa w Historii wydają mi się zawsze najciekawsze, bo poprzez nie możemy najlepiej odczuć czas, który minął".

W głównym nurcie mówienia o fotografii są jeszcze inne przemilczenia, zaniedbania, wykluczenia. Obawa przed "swojskością", "czułostkowością", a nawet kiczem nie pozwala dziś np. dowartościować koncepcji "fotografii ojczystej" Jana Bułhaka - choć przecież była to ciekawa, także ze względu na formę, wariacja na temat "stylu narodowego", oparta na estetyzacji krajobrazu. Autorka warszawskiego projektu Karolina Lewandowska - słusznie - zwraca też uwagę na niedowartościowanie szkoły polskiego reportażu. O tym wszystkim mówi wystawa w "Zachęcie".

Klucz genderowy

Nie oznacza to jednak, że genderowy klucz nie ma dla niej żadnego znaczenia. Przyznać trzeba, że przez długie lata kobiety nie miały lekko w zawodzie fotografa. Owszem, uznawano, że fotografia, której nie potrafiono jednoznacznie przyporządkować ani sztuce, ani rzemiosłu, bliższa jest naturze kobiecej niż malarstwo czy rzeźba. Z drugiej jednak strony, w 1933 r. wśród 31 członków prestiżowego Fotoklubu Polskiego znalazły się jedynie dwie fotografki.

A przecież już wśród pionierek tej dziedziny były osobowości wybitne. Choćby Maria Czaplicka,

która w 1915 r., przemierzając Syberię, dokumentowała fotograficznie egzystencję mieszkających tam ludów. Z jej prac, wykonanych w niezwykle trudnych (nie tylko klimatycznie, ale i kulturowo) warunkach, przebija liryzm i zafascynowanie obcością, a jednocześnie świadomość, że granice jej poznania pozostają ograniczone.

O tym, że zwykła dokumentacja, np. naukowa, może przemienić się w sztukę, świadczy też seria portretów ludzkich dłoni, które dla męża-dermatologa wykonała w latach 1930-35 Janina Mierzecka. Na jej fotografiach ręce opowiadają nie tylko o chorobowych dolegliwościach "modeli" - patrzymy na zniekształcone dłonie pracza-farbiarza, hutnika, cukiernika - ale także o powadze ich profesji. Praca fizyczna (w dziejach fotografii trudno bowiem znaleźć apologie biura albo banku) to zresztą jeden z najczęstszych tematów fotografii dokumentalnej.

Fotografki wchodziły nie tylko do warsztatów rzemieślniczych, hut czy kopalń, ale nawet - o wiele wcześniej niż odsądzona swego czasu od czci i wiary Katarzyna Kozyra - do rzeźni. Wchodziły tam w różnych celach. Czasem po to, by (jak Maria Kietlińska pod koniec lat 30.) dostrzec urodę, porządek i spokój pracy. Kiedy indziej, by - jak Halina Holas-Idziakowa w latach 70. - przetransponować przemysłowość na wartości formalne, niemal abstrakcyjne (choć pierwszeństwo w syntetycznym, matematycznym myśleniu o nowoczesności, zarówno urbanistycznej, jak i socjologicznej, niewątpliwie należy się gliwiczance ze Stanisławowa - Zofii Rydet). Wreszcie, by - jak w przypadku Anny Chojnackiej (avant la lettre, bo już w latach 50.) - zrelacjonować ekologiczną apokalipsę.

Ciąg zderzeń

Cała wystawa opiera się na ciągu dyskretnych, ale jednoznacznych zestawień, zderzeń, spotkań albo konfrontacji. Wpisanych w znaczeniowe i formalne funkcje fotografii dokumentalnej, rozpisane między tematy tak zobowiązujące, jak "metonimie człowieczeństwa", "zaangażowanie", a choćby i "pole sztuki".

Estetyczne i historyczne zadziwienia rodzą się np. wtedy, gdy amatorskie fotografie Ireny Kummant-Skotnickiej, sanitariuszki rejestrującej codzienność Powstania Warszawskiego, spotykają się z dokumentacją, którą w czasie kilkudniowego antynazistowskiego powstania w Marsylii w 1944 r. wykonała Julia Pirotte. Albo gdy pod hasłem "Targ" znaleźć można fotografie przedstawiające przedwojenne wileńskie "Kaziuki" (Janina Mierzecka), sprzedawczynię wśród pustych regałów sklepowych z lat 80. (Joanna Helander), a wreszcie - zadowolonych konsumentów w supermarkecie (Julia Saniszewska).

Bo warszawska wystawa mówi o czymś jeszcze: o poczuciu podobieństwa, ciągłości i kontynuacji, które daje człowiekowi dokumentalne zdjęcie. Zobaczona okiem fotografa (fotografki) rzeczywistość zawsze wykracza poza swój czas.

"DOKUMENTALISTKI - POLSKIE FOTOGRAFKI XX WIEKU"; Warszawa, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki; kuratorka: Karolina Lewandowska; wystawa potrwa do 18 maja; prezentacji towarzyszy album wydany przez wydawnictwo Bosz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008