Powrót sąsiadów

O bohaterach tych zdjęć nie wiemy prawie nic, nie znamy ich imion. Wiemy tylko, że byli Żydami i żyli w miasteczku Żarki. I że 75 lat po ich śmierci zdjęcia to jedyny ślad, jaki po nich pozostał.

27.06.2017

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy Żarek koło Częstochowy na zdjęciach wykonanych przez miejscowego fotografa Józefa Baciora. / Z albumu „Żarki żydowskie. Zaginione fotografie”, wydanego przez Fundację Brama Cukermana
Mieszkańcy Żarek koło Częstochowy na zdjęciach wykonanych przez miejscowego fotografa Józefa Baciora. / Z albumu „Żarki żydowskie. Zaginione fotografie”, wydanego przez Fundację Brama Cukermana

Środkiem parku w miasteczku Żarki – 25 km na południowy wschód od Częstochowy – wije się strumień. Ci, co tu przyszli z dziećmi, obsiedli brzegi. Jest żydowski Nowy Rok. Felek Fajnbaum – na pierwszym planie, z opaską na ramieniu – założył świąteczny garnitur. W dali jedno z dzieci podnosi kamyk, wrzuca do rzeki. Zgrabna kobieta ostrożnie wytrzepuje kieszenie eleganckiego płaszcza. Kamień i okruszki lecą do wody. Kobieta i dziecko wiedzą, że od tego taszlichu [żydowski obrzęd noworoczny – red.] grzechy nie będą im już mąciły myśli. To zdjęcie pierwsze.

Zdjęcie drugie: Zysmanowie z dziećmi w żareckim lasku fabrycznym. Śmieją się. Mendel dokazuje jak zwykle. W modzie są spodnie w paski, więc teraz cała rodzina stoi w tych paskach przed aparatem fotografa. Kojarzą im się z laskiem i rzeką, smakiem pierwszych truskawek.Zdjęcie trzecie: Maniek, Szmulik, Rysiek, Hela, Rutka i Baśka – jedyna w grupie gojka, na zdjęciu odwrócona plecami. Siedzą w trawie rozbawieni, piękni dwudziestoletni, życie przed nimi. Oko fotografa wcina się w gadaninę – tę o wszystkim i o niczym, o książkach, ślubie Ceśki i o tym, co chłopcy ostatnio robili u szorów, członków młodzieżowej organizacji Ha-Szomer Ha-Cair. Jedno z nich złamało reguły, zdarło opaskę z gwiazdą Dawida. Leży odrzucona w trawie, w kadrze znalazła się przypadkiem.

Nie, to wszystko nie jest prawdą… Nad rzeką – to nie taszlich. W lasku – nie truskawki. Na łące – nie o Ceśce toczy się rozmowa. O czym zatem? Nie wiemy. Nie wiemy nawet, kim są ludzie ze zdjęć. Nie znamy ich przeszłości i teraźniejszości. Znamy tylko przyszłość: zerwaną ciągłość, przerwane życie. Znamy też miejsce. I historię tego, który fotografował.

Twarze z pudełka

Nazywał się Józef Bacior. Był samoukiem: fotografii uczył się z książek, pilnie, aż zdobył uprawnienia. Od 1937 r. chodził po Żarkach z aparatem, robił ludziom zdjęcia. Wszystkie na zewnątrz, w podwórzach gospodarstw, w ulubionym przez mieszkańców lasku fabrycznym (zwanym „Tanecznym mostem”), w okolicach ul. Myszkowskiej, przy której mieszkał. Po zdjęcia do Baciora przychodzili głównie Żydzi, bo w pięciotysięcznych Żarkach żyło ich aż 3 tys. (stąd nazywa się Żarki, podobno do dziś, „żydowskimi”).

Niemiecki nalot we wrześniu 1939 r., okupacja, utworzenie getta, wreszcie wywózka Żydów w październiku 1942 r. zmieniły jego zawodowe życie: otrzymał pożydowski lokal przy Rynku, gdzie wykonywał zdjęcia portretowe. Nie chodził już z aparatem. Minęła wojna, dawni klienci nie wrócili. Baciorowi zostały klisze z utrwalonymi na nich twarzami.

Niemal 70 lat później Jolanta i Wojciech Gałeccy porządkowali w Będzinie mieszkanie po rodzicach Jolanty. W szufladzie znaleźli pudełko, a w nim ok. 700 zdjęć należących do Heleny i Jehoszuy Najmanów, ocalonych z Holokaustu, którzy w latach 60. XX wieku wyemigrowali do Australii. Zdjęcia zostawili, przekazali pod opiekę swemu przyjacielowi Henrykowi Jarosińskiemu, ojcu Jolanty. Gałeccy skontaktowali się z będzińską fundacją Brama Cukermana, prowadzoną przez Karolinę i Piotra Jakoweńków. Małżeństwo odnalazło w Sydney syna Najmanów, Henryka. Ten zaś przekazał zdjęcia fundacji.

„Zakład fotograficzny Józef Bacior, Żarki, Myszkowska 31 b”: taka pieczątka powtarza się na odwrocie wielu zdjęć. Idąc tym tropem, Jakoweńkowie odnaleźli wnuka fotografa, Damiana Kota. Ten zaś przekazał im kolejnych kilkaset zdjęć zrobionych przez dziadka, w formie klisz. Znalazł je na strychu rodzinnego domu.

I tak, po wielomiesięcznej pracy, Brama Cukermana mogła wydać album „Żarki żydowskie. Zaginione fotografie” – ze zbiorem tychże zdjęć i fragmentami wspomnień z pinkesu, księgi pamięci „Kehilat Żarki”, wydanej w latach 50. XX w. przez Ziomkostwo Żarek w Izraelu.

Ale Jakoweńkowie czuli niedosyt. Mimo spotkań ze starszymi żarczanami i potomkami żareckich Żydów, na zdjęciach udało im się zidentyfikować z nazwiska zaledwie jedną osobę.

Kożuszek latem

Bacior nie miał reporterskiego zacięcia, pewnie zresztą o tym nie myślał. Nawet wtedy, gdy wędrował po miasteczku z aparatem, to nie po to, aby dokumentować jego codzienność. Musiał zarobić na chleb.

Bohaterowie zdjęć wyraźnie więc pozują, mają kontrolę nad tym, jak zapamięta ich klisza. Wcześniej przyczeszą włosy, założą świąteczne ubranie. Kobiety odprasują marynarskie kołnierze dziecięcych bluzek. Jedna ubierze córkę w kożuszek i kapturek, choć jest lato. Na progach domów i w oknach staną uroczyście całe pokolenia: babcie, ojcowie, dzieci, wnuki, nawet domowe zwierzęta. Są zdjęcia przyjaciół, grupowe i w parach. Dzieci podczas zabawy. Rodziny podczas biesiady. Na jednym odbicie w oknie zdradzi sylwetkę fotografa przy pracy.

Ze skromnością żareckich domów, błotnistych dróg, podwórek z połamanymi płotami kontrastuje lokalna moda. Eleganckich kostiumów, płaszczy, kapeluszy (kryjących część twarzy), sukienek czy sandałków takich jak te z żareckich zdjęć nie powstydziłaby się modnisia z Krakowa czy Warszawy. No i rower – symbol statusu – pojawia się obowiązkowo. Na wielu zdjęciach ten sam i na tym samym podwórzu. Zmienia się tylko osoba.

Ulubione miejsce wypoczynku – lasek fabryczny vel „Taneczny most” – staje się tłem wielu zdjęć. Rodzinne pikniki, zakochane pary, dzieci wśród drzew. I kilka szczegółów, które przypadkowo się tu znalazły: przemykający lodziarz; spodnie wrzucone na gałąź, zanim właściciel wskoczył do rzeki. I nieodłączny element piknikowych zdjęć: walające się odpadki.

Opaska zdradza zmianę

Mężczyźni na zdjęciach zwykle pojawiają się wspólnie. Jest drużyna piłkarska, nie brak też grupki pozującej w garniturach i kapeluszach jak z żurnala. Rzadziej na zdjęciach widać żydowskich ortodoksów: starszych lub dzieci. Pokazuje to jarmułka, czapka z krótkim daszkiem. Na zdjęciu chłopców – księga na kolanach i zalążki pejsów nad uszami.

To ten rzadki moment, gdy pochylając się nad zdjęciami Baciora mamy pewność, że przedstawiają żareckich Żydów. Bo tych, którzy noszą się po europejsku, nie sposób odróżnić od miejscowych chrześcijan.

Za to zdjęcia późniejsze, okupacyjne, boleśnie to rozróżnienie ułatwiają: na ramionach Żydów pojawiają się opaski z gwiazdami, w spojrzenia wkrada się czujność.

O specyfice żareckich zdjęć okupacyjnych i różnicy między nimi a pochodzącymi z tego okresu z innych miast na mapie Polski opowiada badający temat prof. Jacek Leociak. – W małych miastach getto nie miało murów, więc zachowana na zdjęciach pozorna normalność kontrastuje z noszonymi przez Żydów opaskami – mówi „Tygodnikowi”. – Np. po zamknięciu warszawskiego getta nastąpiła w życiu Żydów ogromna zmiana, której w przypadku Żarek nie widać. Przeciwnie: nie widzimy tu głodu, przemocy, wyniszczenia, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Zdjęcia żareckie są więc niejako na marginesie Zagłady, bo nie pokazują jej doświadczenia, które znamy z innych źródeł. Pokazują też continuum przestrzeni, wciąż widzimy w tle te same uliczki i nic oprócz opaski nie zdradza zmiany.

Utopia czy fakt

Jedyną osobą, którą przed publikacją albumu udało się Jakoweńkom zidentyfikować, był Motek (Mordechaj) Weinryb – członek młodzieżowego ruchu Ha-Szomer Ha-Cair, który przeżył Zagładę i później mieszkał w Izraelu i Niemczech.

Za to już po publikacji do Bramy Cukermana zaczęły się zgłaszać osoby, które wiedziały więcej. – Napisała do nas z USA Debbie Bornstein, córka żarczanina ocalonego z Holokaustu. Na jednym ze zdjęć zobaczyła Dorę, babcię ojca, z jego kilkuletnim wówczas bratem Samuelem – mówi „Tygodnikowi” Karolina Jakoweńko. – Na innym zdjęciu Henryk Rakowski z Żarek rozpoznał Różę Pozner lub Pojzner. Z kolei w postaciach mężczyzny z laską i dziewczynki z koralami nasz radny Alojzy Zieliński rozpoznał Stanisława Starosteckiego z córką Marianną, żarczan-chrześcijan. Zaś we właścicielce sklepu pod szyldem „Chrześcijańska Cherbacianka” [pisownia oryginalna] swoją ciocię Cecylię zidentyfikowała Leokadia Grzybek. W sumie dotąd rozpoznaliśmy sześć osób. To już wielki sukces – Karolina Jakoweńko liczy, że uda się rozpoznać kolejne.

Po kwietniowej promocji albumu w Żarkach do Jakoweńków podchodzili mieszkańcy. – Dziękowali nam za ten album. Co ciekawe, z wyraźną ulgą zauważali, że te zdjęcia wcale nie pokazują dwóch odrębnych światów, żydowskiego i polskiego, lecz jeden wspólny, i to wydało im się piękne. Oczywiście wszyscy wiemy, że nie było idealnie. Ale mieszkańcy, którzy nie byli przecież świadkami tamtych zdarzeń, i tak uznali obraz wyłaniający się ze zdjęć za bardzo budujący – mówi Karolina Jakoweńko.

Z takim pozytywnym obrazem, wyłaniającym się z żareckich zdjęć, nie zgadza się prof. Leociak: – To symptomatyczne, że ludzie boją się zobaczyć na tych zdjęciach coś strasznego. Pamięć zbiorowa wyrzuca to, co trudne. Czyli to, że idylliczna wspólnota polsko-żydowska była mitem, choć chcielibyśmy, aby była rzeczywistością. O tym, że ludzie faktycznie mogli się spotykać, świadczą zdjęcia z lasku fabrycznego, gdzie widzimy wspólną rekreację. Ale proszę spojrzeć na inne zdjęcie, gdzie dwie kobiety stoją w drzwiach sklepu „Chrześcijańska Cherbacianka”. Chrześcijańska, czyli nie-żydowska. Dla mnie to przykład pozornej jedności świata żydowskiego i chrześcijańskiego w przedwojennej Polsce. Nie było tej jedności ani w Żarkach, ani gdziekolwiek indziej w Polsce. Gdyby była, herbaciarnia pozostałaby herbaciarnią.

Wspomnienia ocalonych

Pewnym wkładem do dyskusji, jakie były relacje między Polakami i Żydami w przedwojennych i okupacyjnych Żarkach, mogą być relacje nielicznych ocalonych Żydów.

Elie Zborowski, urodzony tu w 1925 r., opowiadał – w książce Wioletty Weiss pt. „Pozostało nas tak niewielu. Wspomnienia z pewnego sztetla” – że wraz ze wzrostem wpływów endecji w Polsce w miasteczku odczuwało się niechęć do Żydów. Doświadczył tego, choć był jeszcze dzieckiem. „Wspólnego życia społecznego nie było w naszym miasteczku i z tego, co wiem, nie było go też w innych małych miejscowościach” – wspominał.

Mordechaj Weinryb (jeden z sześciorga zidentyfikowanych) w tej samej książce mówił: „W 1937 roku pogrom endecki odbył się w Żarkach. Na szczęście wiedzieliśmy o nim wcześniej. Donieśli nam o tym Polacy. Nie pamiętam już, kto dokładnie. Tego dnia rano z Częstochowy przyjechało około 100 osób autami i autobusami. Wszystkie sklepy żydowskie były zamknięte, okna zabite deskami. Zrobiliśmy barykadę z wozów. My, młodzież żydowska, byliśmy bardzo dobrze zorganizowani. Zaczęli nas atakować kamieniami i kijami. Wybijali szyby w sklepach żydowskich. Rozpoczęła się regularna walka uliczna. Ja rzucałem kamieniami, moi koledzy walczyli łomami i kijami. Jeden z endeków dostał kamieniem w nogę. Spaliliśmy im auto. W końcu odjechali. Policja nie aresztowała ani jednego endeka. W więzieniu natomiast znalazło się kilkunastu Żydów. Obwinili nas, że strzelaliśmy. A my wtedy jeszcze nie mieliśmy broni. To jest ta sprawiedliwość”.

Po tym, jak Niemcy wywieźli Żydów z żareckiego getta na śmierć, Elie Zborowski ukrywał się wraz z matką i dwójką rodzeństwa u Polaków, Marii i Józefa Płaczków. Następnie u rodziny Kołaczów w pobliskich Bobolicach. Instytut Yad Vashem uhonorował obie rodziny tytułami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Natomiast ojciec Eliego, Mosze, zginął w trakcie ucieczki z obozu z rąk polskich chłopów. Zborowski, który złożył w Yad Vashem świadectwo o odwadze obu rodzin, podkreślał później, że jedni Polacy zabili mu ojca, ale inni uratowali jego i resztę rodziny, i że w kwestii ludzkich zachowań trudno generalizować.

Co pozostanie

Każde zdjęcie to powrót umarłego – za Rolandem Barthes’em powtarza we wstępie do żareckiego albumu prof. Leociak. Z perspektywy naszej dzisiejszej wiedzy, 75 lat od apogeum Zagłady, czarno-białe zdjęcia z Żarek nabierają nowego znaczenia. Ale mówią nam mniej, niżbyśmy chcieli. Pozostawiają za to pytania: o żareckich Żydów, o ich tożsamość i losy. A także o nas samych.

Nawet jeśli więc na wiele z pytań o przeszłość nie poznamy odpowiedzi, i gdyby nawet nie udało się już nikogo zidentyfikować, zostaną zdjęcia i twarze. I ci mieszkańcy dzisiejszych Żarek, którzy podchodzili do Karoliny i Piotra Jakoweńków, aby podziękować za to, że mogą je zobaczyć. Że mogą poznać swoich przedwojennych sąsiadów. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2017