Pospolite ruszenie na zakręcie

KOD przeżywa kryzys. Jego problem dotyczy nie tylko demokratycznej legitymacji lidera. Jeśli ruch uzyska bardziej spójną formułę, wejdzie w paradę partiom opozycji.

27.11.2016

Czyta się kilka minut

Zorganizowana przez KOD akcja układania żywego napisu „Mamy dość”, krakowskie Błonia, 23 października 2016 r. / Fot. Marek Lasyk / REPORTER
Zorganizowana przez KOD akcja układania żywego napisu „Mamy dość”, krakowskie Błonia, 23 października 2016 r. / Fot. Marek Lasyk / REPORTER

Budujemy armię, gdy trwa bitwa – mówi „Tygodnikowi” Krzysztof Łoziński, pomysłodawca Komitetu Obrony Demokracji. Zaczęło się od jego krótkiego tekstu opublikowanego w internecie 18 listopada 2015 r. Inaczej go sobie jednak wyobrażał: to miał być nowy Komitet Obrony Robotników w czasach Prawa i Sprawiedliwości – mała organizacja, która stawi czoło „próbie zmiany ustroju z demokracji na dyktaturę Jarosława Kaczyńskiego”. Pomysł podchwycił Mateusz Kijowski, informatyk i działacz społeczny. Stworzył na Facebooku profil KOD-u – i wokół tego skupiło się pospolite ruszenie.

Gdzie dziś? Jako stowarzyszenie KOD zarejestrował się 1 marca. Wciąż nie ma władz z pełną legitymacją. – Formacja, która walczy o demokrację, nie jest w stanie po roku działania demokratycznie wybrać własnych przywódców. W Solidarności też to trwało długo, ale po roku legitymacja Lecha Wałęsy została na zjeździe potwierdzona, choć sytuacja była wówczas nieporównanie trudniejsza – mówi „Tygodnikowi” prof. Antoni Dudek, historyk i politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Wewnętrzne wybory w KOD-zie trwały, ale zostały wstrzymane, choć wyłoniono już władze czterech regionów. – Pojawiły się wątpliwości dotyczące formy i terminu powiadomień członków – tłumaczy biuro prasowe KOD-u. Teraz plan jest taki: do lutego wskazanie władz regionalnych, a w marcu.
Władysława Frasyniuka zadziwia „niesprawność organizacyjna” Komitetu. – Stowarzyszenie powinno być niewielkie, sprawnie zarządzane i w stałym kontakcie z wielkim KOD-em, czyli polskim społeczeństwem – mówi „TP”.

Liczba członków KOD-u wciąż jednak rośnie. Przy skłóconym przywództwie jeszcze bez demokratycznej legitymacji i pod ciągłym propagandowym ostrzałem ze strony mediów bliskich PiS-owi, grozi mu implozja.

– Musimy pokazywać, że nie jesteśmy komunistami i złodziejami – żali się Łoziński. Komitet liczy 8 tys. „szeregowców”, a co tydzień nawet stu kolejnych podpisuje się pod deklaracjami przystąpienia. Nowi członkowie nie są weryfikowani, więc wstąpić może niemal każdy.

Limit się wyczerpuje

Pierwszą i dotychczas jedyną powszechnie rozpoznawalną twarzą Komitetu pozostaje Mateusz Kijowski (rocznik ’68). Zawodowo zajmował się mnóstwem rzeczy: od projektowania śpiworów, administrowania siecią w redakcji „Gazety Wyborczej”, własnego biznesu, po stanowisko dyrektorskie w PZU. W działalności publicznej sprzeciwiał się ruchowi antyszczepionkowemu, tworzył stowarzyszenie Stop Gwałtom i zakładał spódnicę, by protestować przeciwko tezom, że to kobiety je prowokują. Cały czas ciągnie się za nim sprawa nie w pełni płaconych alimentów na dzieci z poprzedniego małżeństwa. Barwny, bezpośredni w kontaktach, KOD-owi poświęcił się bez reszty.
Radomir Szumełda, wiceprzewodniczący i koordynator krajowy KOD-u, w życiu publicznym nie jest nowicjuszem. Był działaczem PO z Gdyni (w 2011 r. kandydował do Sejmu), dobrym znajomym Donalda Tuska. Otwarcie mówi, że jest gejem. Rok temu porzucił PO. Prywatnie jest biznesmenem – w Trójmieście prowadzi klub Atelier i restaurację Big Apple.

Między liderami nie ma jednak harmonii. Związany z KOD-em politolog, prof. Radosław Markowski ironizuje: – KOD to nie są zdrajcy, bo jakby nimi byli, to by się tak po polsku nie kłócili. Gdyby byli porządnymi judaszami, to KOD działałby dużo lepiej. Ich kłótnie wskazują, że są Polakami-katolikami z krwi i kości.

Utajony wcześniej konflikt wypłynął po demonstracji 11 listopada. Kijowski – niesiony euforią tuż po marszu – stwierdził: „Mam nadzieję, że następnym razem albo za dwa lata pójdziemy razem z narodowcami. Mam nadzieję, że zobaczymy, jak wiele mamy wspólnego, i będziemy się starać działać razem”.

Dla Szumełdy to było zbyt wiele: „Limit niefortunnych wypowiedzi, pod którymi coraz więcej ludzi ma problem, żeby się podpisać, wyczerpuje się”. Kijowski odparł, że „numer 2” w KOD-zie „wyklucza, dzieli i sortuje” Polaków. Stawiał pytanie o sabotaż w Komitecie i podkreślał, że „podgryzanie lidera niekoniecznie wystarcza, żeby samemu zostać liderem”. Tak dyskutowali za pomocą blogów. Szumełda na pytanie, czy Kijowski – jego szef – jest dla niego autorytetem, odpowiada, że to dobre pytanie. „W pewnym sensie tak”.

– Są głosy, że należy zweryfikować moje przywództwo, a są i takie, że nie. Nie mam z tym żadnego kłopotu. Taka dyskusja powinna się toczyć w każdej organizacji działającej publicznie – mówi Mateusz Kijowski. Wciąż idealistycznie przypomina zdania z deklaracji KOD-u o „współdziałaniu wszystkich, dla których ważne są wartości demokratyczne”. Ale już np. Jacek Parol (jeden z założycieli Komitetu, legitymacja nr 15) pisze, że „KOD pogubił więcej ludzi, niż mu zostało”. „W mojej ocenie – mogę się mylić – KOD nie przetrwa tego kryzysu, ale nie to jest najistotniejsze. Opamiętajmy się. Wszyscy bez wyjątku” – pisze na Facebooku. I ma na myśli nie tylko spięcia wewnątrz KOD-u, ale również z innymi organizacjami.

W społecznej świadomości KOD to Kijowski. Media taki stan utrwalają, bo – jak można usłyszeć w Komitecie – gdy zaproszenia nie może przyjąć Kijowski, to najczęściej staje się ono nieaktualne. Nie jest to wina samego Kijowskiego, bo KOD cierpi na deficyt postaci z charyzmą. Ale nie tylko tego brakuje Komitetowi.

Sztab w budowie

Mateusz Kijowski nie kryje, że „nie ma sztabu doradców, ani nawet sztabiku”. Po roku funkcjonowania KOD-owi brak intelektualnego zaplecza, które udźwignęłoby ciężar starcia na argumenty z PiS-em i dałoby oręż sympatykom. W wojnie na narracje wizerunkowe KOD też pozostaje pospolitym ruszeniem – stąd pochopne wciąganie na sztandary Romana Dmowskiego, a z drugiej strony hasło reklamujące marsz 11 listopada: „Idę, bo nie każdy, kto ma inne zdanie, musi być lewakiem”. Za Dmowskiego KOD przeprosił, a z „lewaków” się wycofał.

Już jednak w maju Komitet zapowiadał, że powstanie think tank pod kierownictwem Władysława Frasyniuka. KOD, zdaniem byłego opozycjonisty, nie powinien funkcjonować od demonstracji do demonstracji, zaś Mateusz Kijowski cały czas po świecie polityki porusza się jako „organizator eventów”, a nie przywódca ruchu: – Słabością KOD-u jest brak mocnego zaplecza intelektualnego. Mam pewien żal, także do siebie, że intelektualistom tak często trzeba mówić: „no zrób!”. No ale trzeba powtarzać.

Szefem think tanku został ostatecznie prof. Radosław Markowski. W rozmowie z „TP” uzasadnia: – Nikt mnie nie zwolnił z bycia obywatelem, więc zgodziłem się być szefem Demokracji XXI Wieku (D21). Konstytucja mojego kraju jest łamana, ale można się temu jeszcze spokojnie przeciwstawić.
Deficyt KOD-u w warstwie analitycznej widać choćby po suchych statystykach. Afiliowany przy KOD-zie portal Koduj24.pl (kieruje nim Magdalena Jethon) od czerwca do teraz niemalże nie zanotował wzrostu liczby użytkowników (ok. 100 tys. tygodniowo), a liczba odsłon wręcz spadła. Często wyniki odwiedzin witryny były tak niskie, że w badaniu Gemius/PBI nawet nie był uwzględniany. Dla porównania startujący z niższego poziomu serwis OKO.press, zajmujący się prześwietlaniem rządu PiS-u, w tym samym czasie zwiększył liczbę odbiorców czterokrotnie.

Na FB Komitet ma za to duży zasięg: prawie ćwierć miliona sympatyków. Komunikacja ogniskowana na portalu społecznościowym potwierdza tylko, że KOD wciąż funkcjonuje jak pospolite ruszenie. – Boję się, że Mateusz Kijowski zadowoli się pozornym działaniem na Facebooku – komentuje Frasyniuk.

Członkowie płacą po 10 zł składki miesięcznie, ale działalność stowarzyszenia i D21, wykłady Latającego Uniwersytetu Demokracji, spotkania, marsze oraz zgromadzenia finansowane są też z kwest. 11 listopada do puszek wpadło ok. 100 tys. zł, a od grudnia minionego roku do września 2016 r. uzbierano ok. 1,1 mln zł. Czy to dużo? Sympatycy są hojni, ale koszt jednej tylko demonstracji solidarnościowej z Lechem Wałęsą w Gdańsku to 25 tys. zł. W KOD-zie pracują wolontariusze, nikt nie ma etatu. Mateusz Kijowski nie pobiera wynagrodzenia, ale otrzymuje zwrot kosztów związanych z działalnością w Komitecie.

Żeby było, jak było

KOD szybko zaczął przyciągać legendy i znane postaci publiczne będące w ostrej w kontrze do PiS-u. Już kilka dni po tym, jak na Facebooku Kijowski założył profil KOD, „Gazeta Wyborcza” uczyniła z tego temat na pierwszą stronę. Adam Michnik zaczął bywać na marszach, a w samym Komitecie nie potrafią zliczyć, ile spotkań z nim już zorganizowano. Kilkadziesiąt. Nieprzypadkowo w czasie demonstracji z 24 września jeden z działaczy mówił z przymrużeniem oka, że „są klubami »GW« i rodziną Radia Tok FM”.

Komitet ma wobec „GW” dług wdzięczności: – Adam Michnik zrobił już dla KOD-u bardzo dużo. Czasami „Gazeta” przypomina biuletyn Komitetu, tak jak kiedyś Unii Wolności. Dała mu olbrzymi napęd na początku, bo zaktywizowała swoich własnych czytelników do działania w KOD-zie i uczestniczenia w demonstracjach. Ten napęd już się jednak wyczerpuje – podkreśla prof. Dudek.
– To raczej „GW” zaczęła podążać za falą KOD-u i ją wzmocniła, a nie odwrotnie. „Gazeta” straciła moc sprawczą i nigdy już jej mieć nie będzie – sądzi dr Jacek Sokołowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nawet jeśli obaj naukowcy przesadzają, to wspólnota KOD-u i „GW” jest oczywista.

Nie tylko Michnik, ale i Lech Wałęsa zgodził się odbyć tournée po Polsce. Na spotkania przychodzi po kilkaset osób, czasami padają okrzyki „Bolek”, ale dominuje gruba warstwa lukru i uwielbienia dla legendy Solidarności. W orbicie KOD-u jest też Bronisław Komorowski, a i Aleksander Kwaśniewski nie odmówił udziału w marszu. Bywają też Jerzy Stępień i Henryk Wujec. Wszyscy oni nie są jednak generałami, którzy mogliby stanąć na czele kontrrewolucji. KOD ma wielu mentorów i patronów, ale cierpi na deficyt realnych przywódców na czas wojny. Warto tu przypomnieć zdanie z tekstu pomysłodawcy KOD-u Krzysztofa Łozińskiego: „KOD nie jest zadaniem dla emerytów”.

Do tej pory na marszach dominują osoby po czterdziestce. Frasyniuk tę kwestię pokoleniową tłumaczy tak, że zaktywizowali się ludzie, którzy wiedzą, jaką cenę płaci się za konflikt w państwie, bo pamiętają rok ’80, ’81 i ’89, i chcą uniknąć podobnych wstrząsów. PiS tłumaczy to inaczej. Joachim Brudziński mówił o elicie, ludziach „w futrach z szynszyli”, a prezydencki minister Krzysztof Szczerski o „norkach”.
KOD na razie sam do końca nie wie, kto do niego należy: – Jeśli KOD się zainteresuje, kim są członkowie stowarzyszenia, to zrobimy takie autorefleksyjne badanie, by sprawdzić, czy to rzeczywiście np. gorszy sort albo ludzie odcięci od koryta – ironizuje prof. Radosław Markowski.

W obliczu PiS-owskiej rewolucji cel rodzącego się KOD-u lapidarnie ujęła reżyserka Agnieszka Holland: „Kochani, walczymy o to, żeby było tak, jak było”. Powrotu jednak nie ma, bo PiS zyskał ogromną władzę i dotknął – udolnie czy nie – żywotnych problemów. Już sam program 500 plus to przewrót dla pokolenia młodych dorosłych, gdy różne obszary ich życiowego ryzyka zostały wcześniej sprywatyzowane.

Wałęsa celnie diagnozuje przyczynę „dobrej zmiany”. Mówi prosto: „Zapomnieliśmy o ludziach”. Ale jest bezradny w szukaniu recept. Rysowana przez niego perspektywa dwumilionowej demonstracji i zmuszania PiS-owców do „wyskakiwania przez okna” urzędów tylko odbiera mu powagę. Były prezydent nie jest w stanie dolać paliwa żadnemu projektowi politycznemu.

– Podział w Polsce jest taki, że są ci, którzy są przywiązani do starego i chcą go bronić, i ci, którzy odrzucają stare nawet w imię nieznanego. Dziś przecież nikt do końca nie wie, co wyniknie z działań PiS-u, tym niemniej sondaże wyraźnie wskazują, że grupa wyborców, którzy wolą ryzyko od „powrotu do przeszłości”, jest większa od tych, którzy chcieliby, żeby „było tak, jak było” – mówi dr Jacek Sokołowski.

Napęd trybunalski

Obecność na scenie publicznej KOD-u zaczęła się od protestów przeciw bezceremonialnemu sparaliżowaniu Trybunału Konstytucyjnego przez PiS. Prezes TK Andrzej Rzepliński wyrósł w oczach KOD-u na filar państwa prawa, ale jego kadencja upłynie 19 grudnia. PiS uczyni wszystko, aby w jego fotelu zasiadła osoba bliska tej partii.

– Trzeba mówić wprost: to zamach stanu, próba zmiany ustroju z demokracji na dyktaturę Jarosława Kaczyńskiego. TK to pierwszy bunkier, który chcą zdobyć – ocenia w rozmowie z „TP” Krzysztof Łoziński.

Nowy projekt PiS-u zakłada, że po odejściu Rzeplińskiego to prezydent Andrzej Duda wskaże p.o. prezesa TK i ta osoba zwoła Zgromadzenie Ogólne, włączając do niego także sędziów, których ustępujący prezes nie dopuszczał do orzekania. Następnie zgromadzenie przedstawi prezydentowi PiS-owskiego nominata w gronie kandydatów na prezesa, a prezydent złoży podpis pod jego nazwiskiem. „Bunkier” przy al. Szucha w Warszawie jest o krok od upadku.

Paliwo trybunalskie jest zatem na wyczerpaniu. – KOD jest jak bąbelek, który narodził się ze złości na to, że PiS wygrał wybory. Rozrósł się, bo PiS zaczął robić rzeczy, które zaniepokoiły większą rzeszę ludzi. A gdy wojna o TK przeszła w fazę wygasania, to również KOD kurczy się do puli wyjściowej. Ten bąbelek już się raczej na nowo nie napompuje społecznym gniewem – przekonuje dr Sokołowski.
KOD, chcąc trwać, będzie zmuszony zogniskować swoją działalność wokół nowych tematów. Komitet zaangażował się już w sprawę dopuszczalności aborcji, ale ta dyskusja okazała się epizodem. Wespół ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego protestuje przeciwko reformie edukacji, a na swoim marszu gościł prezesa ZNP Sławomira Broniarza.

Nowe wątki są zauważalne. Szumełda wspiera – nota bene wbrew Kijowskiemu – obywatelski strajk 13 grudnia. Postulaty? Oprócz dymisji rządu PiS-u i pozostawienia w spokoju TK, także prawa kobiet, „zatrzymanie chaosu w oświacie”, wprowadzenie przyjaznego rozdziału państwa od Kościoła, walka z przejawami nacjonalizmu, wycofanie się z ekshumacji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej.

Czas zimowy

Im bardziej jednak KOD będzie się orientował na tematy typowe dla partii politycznych, tym większą konkurencję będzie stanowił dla dzisiejszych zdeklarowanych przyjaciół: PO, Nowoczesnej i lewicy. Wytrawni polityczni gracze od początku kalkulują, jak zostać dysponentem społecznej emocji kanalizowanej teraz przez KOD. Nieprzypadkowo za kulisami marszu z 7 maja – do tej pory największej demonstracji antyrządowej – toczyła się rozgrywka, kto ma być kierownikiem zgromadzenia. Stanęło na tym, że PO ubiegła KOD w zgłoszeniu demonstracji do ratusza i szefem marszu został jeden z zaufanych współpracowników Grzegorza Schetyny. Utarczki o to, kto i w jakiej kolejności może przemawiać na tej i innych demonstracjach, to norma.

KOD chciał stworzyć platformę współpracy dla opozycji, ale dynamiki w niej nie ma. PO nie weszła do koalicji Wolność Równość Demokracja. Polskie Stronnictwo Ludowe wycofało się, uznając, że WRD skręciła w lewo. Lewicowa kanapa – Partia Zieloni – zawiesiła uczestnictwo, bo Kijowski powiedział kilka pozytywnych słów o narodowcach, a przykrych o antyfaszystowskich bojówkach. Partia Razem do koalicji nie przystąpiła i wzywa KOD do zmiany lidera. Nowoczesna trwa w WRD, ale w przypadku partii Ryszarda Petru to PR-owy zabieg obliczony na podtrzymywanie zainteresowania sobą. Koalicję zasilili z kolei Europejscy Demokraci Michała Kamińskiego i Stefana Niesiołowskiego – formacja czterech posłów o zerowym poparciu społecznym.

I jeszcze jedno, co uderzy w KOD w najbliższych kilku miesiącach, rzecz prozaiczna: mróz. Przezimowanie KOD-u też jest pewnym wyzwaniem, bo wiąże się z niższą frekwencją na demonstracjach. Komitet już kiedyś zapadł w letarg, w wakacje. Do dziś Frasyniuk uważa to za straszny błąd. Bo jak to? Sezon urlopowy ma zakładać też wolne od obrony demokracji? – KOD zmarnował gigantyczną energię – mówi.

– Pospolite ruszenie na pewnym etapie albo zmienia się w regularną armię, co nie musi wcale oznaczać partii politycznej, albo ulega rozwiązaniu i kończy swoją dziejową misję – ocenia prof. Dudek. A Frasyniuk przekonuje, że wszystko się uda, ale muszą być dwie rzeczy: organizacja i pieniądze. Dziś brakuje obydwu, a KOD przeżywa kryzys przywództwa. Entuzjazm to już za mało. ©

Autor jest dziennikarzem Wirtualnej Polski

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2016