Donald Tusk idzie po władzę. Inną drogą niż kiedyś

Nie nadstawiać drugiego policzka, ale publicznie oddać. Mieć determinację, spryt i sięgać po fortele. Tak lider opozycji szuka 10 mln głosów, by pokonać PiS.

02.09.2023

Czyta się kilka minut

Wszystkie „ale” Donalda Tuska
Na czele Marszu 4 Czerwca. Warszawa, 4 czerwca 2023 r. / PAWEŁ SUPERNAK / PAP

Jest jeden Donald, który za dobre wynagra­dza, a za złe karze. I to on decyduje, co jest dobre, a co złe – mówi „Tygodnikowi” niby śmiejąc się, ale jednak na serio, polityk bywający w gabinecie lidera Platformy Obywatelskiej.

W co naprawdę wierzy Tusk w polityce? – W siebie. Jest bezwzględny, ale dzisiaj to jest dobra cecha, i dlatego Donald ma szansę wygrać wybory – dodaje. Kolejny rozmówca z jego bliskiego otoczenia, pytany o największy atut szefa PO, mówi: – Naprawdę chce wygrać. Skończył się czas estetycznych i grzecznych porażek.

W PO podkreślają: ich lider haruje „jakby pochodził od innej małpy niż reszta ludzi”, ale zarazem jeszcze bardziej zaczął dbać o swoje zdrowie. Ograniczył nawet palenie cygar, które tak lubi. Robi to, bo znów chce zostać premierem. Ale nie na cztery lata, tylko – jak sam kalkuluje – na raptem 100, może 400 dni. Tyle ma mu wystarczyć, by wbić osinowy kołek w państwo PiS. Czyli – według niego – w czyste zło. Zło bez żadnego „ale”.

Wolność, ale nie symetryzm

Pasja. Furia. Wściekłość. Zdecydowanie. Gdy Donald Tusk słyszy słowo „ale”, tężeje. „To słynne »ale«. Wiecie, że tak naprawdę to, co jest przed »ale«, się nie liczy. Każdy, kto w debacie publicznej wciska na siłę to słowo »ale«: »może PiS jest zły, ale parę rzeczy...«” – wściekał się, nie kończąc zdania podczas przemówienia w 2021 r., gdy na powrót przejmował pogrążoną w kryzysie Platformę. „Jak ja to słyszę, to dostaję furii. Bo to zło, które czyni PiS, jest tak ewidentne, bezwstydne, permanentne” – dodawał.

Sam Tusk jest jednak pełen własnych „ale”, które wcale nie unieważniają tego, co przed spójnikiem.

„Ale” jest dla Tuska symbolem znienawidzonego symetryzmu. Mówi o tym rzekomym zjawisku językiem tygodnika „Polityka” i Tomasza Lisa, definiując je jako równy dystans do sensu i bezsensu, do dobra i zła. Tusk stał się w tej kwestii wręcz obcesowy wobec dziennikarzy. W rozmowie z lokalnym portalem „Zawsze Pomorze” karcił prowadzących, gdy napomknęli o słynnych „ośmiorniczkach”. „To jest jedno z moich głównych zadań w tej chwili w polskim życiu publicznym: przerwać falę symetryzmu, jaka pojawiła się kilka lat temu”.

Owoce morza pałaszowane przez ­VIP-ów w czasach rządów PO w drogiej restauracji to faktycznie zarzut błahy, ale utuczony do rangi symbolu. Tyle że rządom PO można wypomnieć sto innych, poważniejszych rzeczy i tyleż razy usłyszeć w odpowiedzi zarzut o symetryzowanie, a w efekcie działanie na rzecz PiS. Tusk od mediów oczekuje wręcz lojalności, gdyż w jego narracji Polska w 2023 r. jest nowym PRL-em – dlatego media pragnące prawdziwie wolnej Polski nie powinny czepiać się opozycji, ale tak jak kiedyś wspierać Solidarność. I skupić się na walce z PiS.

Tusk ma alergię na wytykanie potknięć i dawnych grzechów. Ale można zrozumieć dlaczego: jest najbardziej hejtowanym politykiem w mediach. TVP codziennie czyni z niego Niemca, polakożercę, agenta Kremla i Berlina – a to rodzi realne ryzyko dla bezpieczeństwa jego i rodziny. Według lidera PO nikt, nawet przed rokiem 1989, nie był tak brutalnie niszczony przez państwową telewizję.

Lider, ale partię wyjałowił

Wewnątrz Platformy Tusk zaprowadził na powrót swoje porządki. Jego władzy w partii nikt kwestionować nie próbuje. Politycy PO, ale tylko w nieoficjalnych rozmowach, mówią o obyczajach panujących dziś w partii: Tusk coś ogłasza i wszyscy biją brawo, nawet jeśli się nie cieszą. Tak było, gdy wszedł w alians z Michałem Kołodziejczakiem, zapominając mu słowa na swój temat: „Donald Tusk cofnął Polaków o kilka wieków”, i uznając, że szansa na zawalczenie z PiS o wieś jest ważniejsza. Tak też było z zapowiedzią umieszczenia Romana Giertycha na liście Koalicji Obywatelskiej – decyzję podjął samodzielnie i niespodziewanie, a niektórzy skonsternowani politycy PO musieli w ostatniej chwili odwoływać swoje wywiady, byle uniknąć pytań o adwokata.

Dziś szczytową formą krytyki decyzji Tuska jest w jego obozie... siedzenie cicho. Inni w tym czasie wychwalają mądrość i odwagę lidera. Czasem autentycznie, czasem teatralnie. Współpracownik Tuska: – Nie boi się ubrudzić rączek. Jeśli Donald uzna, że coś go przybliża do wygranej, to się nie waha, ryzykuje. Unia Demokratyczna chciała być elegancka i gdzie teraz jest?

Za przygarnięciem uzależnionego od polityki Giertycha przemawiała – a to rzecz bardzo rzadka u lidera PO – osobista sympatia i wdzięczność. Mecenas był bowiem pełnomocnikiem procesowym samego Tuska oraz jego rodziny. Lider PO chciał go za to wciągnąć do parlamentu, choć nawet badania zamawiane przez jego sztab pokazywały, że Giertych na liście KO raczej zaszkodzi, niż pomoże. Dla Tuska istotniejsze jest jednak to, by Giertych – startując w tym samym okręgu co Kaczyński – psuł mu krew i prowokował.

Badania Platformy co innego mówiły o Kołodziejczaku – przemawiały za przygarnięciem szefa AgroUnii, choć to też był ryzykowny transfer. Jeden z rozmówców „Tygodnika”, znający Tuska od lat, mówi wprost: – Donald wciągnął Kołodziejczaka, ale już teraz myśli, jak w przyszłości będzie wyglądał ich rozwód.

Tu wychodzi słabość, jaką Tusk obarczył kiedyś Platformę. Partia na serio nigdy nie zabiegała o poparcie wsi, choć mieszka na niej 40 proc. Polaków. Trzymający się w cieniu, ale bardzo wpływowy Artur Balazs, bez którego Kołodziejczak nie wszedłby w alians z Tuskiem, mówi tak: – Mam nadzieję, że osiem lat PO w opozycji jest dla Tuska lekcją pokory, którą odrobił i pochyli się nad niektórymi sprawami, w tym nad wsią i rolnictwem. Wcześniej nie bardzo chciał.

Postępujące odseparowywanie Platformy od wsi widać po wynikach kolejnych wyborów. W 2011 r. PO na wsi zdobyła 27 proc. głosów, a w 2019 r. już tylko 17. Teraz partia chce tam złapać przyczółek – wjechać na wieś może nie na białym koniu, ale na plecach Kołodziejczaka. Bez odbicia choć części tego elektoratu nie da się rządzić całą Polską.

Decyzje o Giertychu i Kołodziejczaku nie wzbudziły entuzjazmu w Koalicji Obywatelskiej, ale nikt głośno nie zaprotestował. Bo sprzeciw wobec decyzji lidera to wyrok – nawet jeśli odroczony. Wszyscy wiedzą też, że bez Tuska nie ma Platformy. Gdy go nie było, PO stoczyła się w pewnym momencie do 12 proc. w sondażach i wróżono jej los Unii Wolności, czyli mumifikacja na kartach podręczników historii. Tyle że za ten kryzys odpowiada w sporej części sam Tusk, który wyjałowił swoją partię z silnych postaci. Wyjeżdżając w 2014 r. do Brukseli oddał tekę premiera Ewie Kopacz, która zwyczajnie nie miała zdolności, by ją udźwignąć, i autorytetu, by rządzić partią. Paradoksalnie, to zwalczany przez Tuska Grzegorz Schetyna odgruzowywał PO po klęsce wyborczej w 2015 r. Z kolei w Borysa Budkę zwątpili szybko nawet ci, którzy pomogli mu zostać (na krótko) przewodniczącym partii.

Jedynie Rafał Trzaskowski – prezydent Warszawy i wiceprzewodniczący PO – cieszy się popularnością, która mogłaby utrzymać na powierzchni Platformę bez Tuska. Kłopot z prezydentem Warszawy jest jednak taki, iż jest on człowiekiem od błyszczenia, zamiłowanym w polityce europejskiej i światowej, a nie od partyjnej orki.

Hejterzy źli, ale nie nasi

Tusk widzi, że naznaczona klęskami PO potrzebuje nowej energii, i wpuszcza ostrożnie świeżą krew w partyjne szeregi – np. Andrzeja Domańskiego, głównego ekonomistę Instytutu Obywatelskiego (think tanku PO) i autora pomysłu tzw. babciowego, którego chce koniecznie wprowadzić do Sejmu. W jego otoczeniu są też sprawny organizacyjnie Marcin Kierwiński jako sekretarz partii; Jan Grabiec – skarbnik, a wcześniej rzecznik; Agnieszka Rucińska – była czołowa dziennikarka polityczna Polskiego Radia; Wioletta Paprocka-Ślusarska – szefowa sztabu. Jest też posłanka Monika Wielichowska, która – jak się mówi w PO – dba o to, by Tusk nie wpadł w stare koleiny w kwestii praw kobiet. Z kolei Paweł Graś – od lat przyboczny Tuska – został w Brukseli i tam jest jego oczami i uszami, czasami wpadając na Wiejską. To zaś rodzi w samej PO spekulacje, że Tusk po wygranej z PiS może celować w tekę szefa Komisji Europejskiej.

Spośród starych druhów przy Tusku ostał się były premier Jan Krzysztof Bielecki, od lat jego przyjaciel i mentor, ale też konsultant polityczny. Bielecki swoją karierę już zrobił, niczego od Tuska nie chce, więc tym bardziej cieszy się jego zaufaniem. Na co dzień ważniejszy jest Bartłomiej Sienkiewicz, były szef MSW, analityk, poseł, dziś główny doradca Tuska. Istotny jest też Igor Ostachowicz – spec od PR-u.

Nasi rozmówcy z Platformy przekonują, że Tusk, choć decyzje podejmuje sam, to często rozmawia z doradcami, ochrzania w siedzibie partii, ale publicznie chwali. A na Twitterze (dziś X) – czego zrozumieć nie mogą nawet politycy PO – śledzi agresywne profile: „Hirka123”, który deklaruje, że „zawsze i wszędzie PiS je... będzie”, a także „Ojca Tadeusza” i „Typowego Sebę”, chwalącego się grafiką z Janem Pawłem II i hasłem „nie zesr... się”. Są też Silni Razem – najbardziej radykalni wyznawcy Platformy, ku satysfakcji których gotów był upokorzyć znanego posła PO Sławomira Nitrasa za to, że nazwał mową nienawiści język jednego z hejterów sprzyjających Platformie. Tusk żądał też usunięcia z Campus Polska Przyszłości – imprezy organizowanej przez Rafała Trzaskowskiego, której pomysłodawcą jest Nitras – publicysty Grzegorza Sroczyńskiego, rzekomego naczelnego symetrysty Polski. Pod groźbą – uwaga – wyrzucenia Nitrasa z list PO do Sejmu.

Jednocześnie Tusk bierze publicznie w obronę Jana Pawła II i często go cytuje. W czasie wiecu w Legionowie mówił tak: „Nie lękajcie się. Przepraszam, że cytuję wielkiego Polaka, wielkiego papieża, ale te słowa (...) pasują wyjątkowo” – przekonywał, nawiązując do rządów PiS. Gotów był też do ataku na TVN za reportaż Marcina Gutowskiego „Franciszkańska 3” o postawie papieża wobec księży pedofilów w czasach, gdy Karol Wojtyła był arcybiskupem krakowskim. Mówił, że jest to „nieszczęsny” i „źle przygotowany” program, „budzący więcej emocji niż przynoszący informacji”.

Aborcja tak, ale przemodlona

Szef PO osobiście jest dość konserwatywny, choćby w kwestii stosunku do aborcji. Kreuje się jednak na politycznego gwaranta legalizacji aborcji do 12. tygodnia ciąży. Podążył po prostu za elektoratem swojej partii i działaczkami Platformy, które – pod nieobecność Tuska w Polsce – doprowadziły do liberalizacji stanowiska PO. Skoro jego partia, a przede wszystkim jej elektorat w większości chce prawa do aborcji na żądanie, to Tusk nie może być przeciw.

Wszystkie „ale” Donalda Tuska

Szef Platformy argumentuje, że Prawo i Sprawiedliwość przez wyrok Trybunału Konstytucyjnego zanegowało „kompromis aborcyjny”, którego on sam wcześniej bronił. Teraz nie ma już mowy o powrocie do rozwiązań z 1993 r., a działania PiS sprawiły, że wybór jest prosty: decyzję o aborcji podejmować może albo ksiądz z prokuratorem, albo kobieta, po konsultacjach lekarskich. Tusk opowiada się za drugą opcją. „Mam to głęboko przemyślane i w jakimś sensie mógłbym powiedzieć, że przemodlone” – stwierdził na jednym ze spotkań wyborczych.

Brzmi to paradoksalnie, ale Tusk idzie dalej. Smaga Kościół katolicki, który według niego ma „obsesję na punkcie aborcji”, i powołuje się przy tym na brak w Biblii jasnych ocen usuwania ciąży. Wchodzi wręcz w buty kaznodziei: „Chcesz przestrzegać dekalogu? Wierzysz w fundamentalne zasady chrześcijaństwa? Rozumiesz Jezusa Chrystusa? To nie możesz głosować na PiS”.

W kwestii prawnego sankcjonowania aborcji Tusk przeszedł długą drogę. Przez 20 lat szczycił się tym, że w sprawach światopoglądowych w Platformie nie ma dyscypliny, a każdy może się odwoływać do własnego sumienia. Z tym już koniec. Niespodziewanie ogłosił rok temu, że nie umieści na listach wyborczych nikogo, kto by nie chciał zagłosować za legalizacją aborcji do 12. tygodnia ciąży. Obiecał to „bezwzględnie egzekwować”. Wymusił nawet na Giertychu ślubowanie, że ten podda się dyscyplinie w głosowaniu nad ustawą legalizującą aborcję – to przepustka adwokata na listy PO.

Tusk jako premier z lat 2007-14 i jako pretendent do teki premiera w 2023 r. – o aborcji opowiadają różnymi językami. 11 lat temu w Polskim Radiu mówił: „Źle bym się czuł wśród ludzi, którzy robią aborcję na życzenie z każdego względu społecznego. (...) Jeśli warunki będą takie, że każdy będzie mógł przerywać ciążę właśnie na życzenie, to możemy wrócić do tego złego okresu, tak było w Związku Sowieckim, tak było w PRL-u”.

Dziś na spotkaniach z wyborczyniami, gdy padają pytania o tę kwestię, wspina się na wyżyny swoich retorycznych zdolności, byle stać się wiarygodnym w oczach liberalnego kobiecego elektoratu. Przekonuje, że do zmiany stanowiska doszedł, obserwując czarne marsze i rozmawiając z córką oraz żoną.

Nie programy, ale emocje

Nie ma w Polsce drugiego polityka tak doskonale grającego na emocjach jak Tusk. A to one są niezbędnym kluczem do wygrywania. Swój pogląd wyłożył dwa lata temu w „Polityce”: „Nie umiesz działać na emocjach w polityce, to daj sobie spokój z marzeniami o zwycięstwie”.

Mówił wtedy głównie o własnych emocjach, ale oczywiste jest, że chodziło mu też o umiejętność kreowania ich u wyborców. Tusk jest w tym wirtuozem, zwłaszcza jeśli wierzy w zwycięstwo. Nie katuje przy tym otoczenia swymi wizjami, z którymi – jak mawia – trzeba iść do lekarza. Nie nadstawiać drugiego policzka, ale publicznie oddać, mieć determinację, spryt i sięgać po fortele – to jest doktryna Tuska, który lubi się powoływać na Lecha Wałęsę. Brzmi jak oczywistość, ale PO długo po nią nie sięgała. Tusk więc z lekkim szyderstwem mówi o dorobku PO z czasu, gdy nie było go u sterów partii. Drwi, że jest on imponujący, ale nikogo nie obchodzi, skoro sama partia miała opuszczone ręce i zwieszone głowy. Według Tuska wybory wygrywa człowiek, a nie program. Stara się więc kanalizować społeczne emocje. Tak było w przypadku sprawy pani Joanny z Krakowa czy historii zamordowanego ośmioletniego Kamila, skatowanego przez ojczyma. „Wszystko w Polsce od kilku lat jest postawione na głowie. Królami życia są ci, którzy chleją, biją swoje dzieci, biją kobiety i pracą się nie zhańbili od wielu lat. Wymarzona polityczna klientela dla władzy” – mówił.

Nawet w samej KO łapano się za głowy na te słowa. Mistrz gry na emocjach przeszarżował. Musiał potem łagodzić przekaz o chlaniu – zaczął mówić o ludziach „błądzących, bo będących ofiarami PiS-owskiej propagandy”.

Progresywny, ale tradycyjnie

Tusk jako szef Rady Europejskiej nasiąknął problemami dzisiejszego świata. Prawi o katastrofie klimatycznej, stara się mówić bardziej inkluzywnym językiem, a zarazem wie, że zbyt szybki marsz do przodu to przepis na wyborczą klęskę.

Lapidarnie ujął to w książce „Wybór”, przekonując, że ludzie chcą poczucia stabilności i bezpieczeństwa. „Bezpieczeństwo mieszka bliżej tradycji niż postępu” – podkreślił i dał przykład: „Prawdopodobnie Rafał Trzaskowski nie wygrał, bo dla jakiejś istotnej grupy wyborców proponował zbyt szybki marsz do przodu, gdy tymczasem oni woleli się identyfikować z czymś, co jest im bardziej znane i akceptowalne”.

Trzaskowski podpisał warszawską Kartę LGBT+. Wyborczo był to strzał w prawą stopę. Tusk tymczasem nie chce nosić takich stygmatów mniejszości. Mówi „nie” małżeństwom jednopłciowym. Poprzestaje na obietnicy, że wprowadzi związki partnerskie, co często budzi wesołość, bo będąc u władzy też to obiecywał – kilkanaście lat temu.

Szuka narracji akceptowalnych dla większości. Powołuje się np. na prezydenta USA Bidena, który zwyciężył Trumpa – twierdzi, że chce pokonać polską wersję trumpizmu. „Biden niejako unieważnił pojedyncze, mniejszościowe, często bardzo progresywne narracje i zamienił je na bardziej wspólnotową, ogólnoamerykańską melodię” – mówił w „Wyborze”. I on też tak chce. Pisze: „w naszym życiu kluczowe są emocje i ich nośnik: obraz oraz najprostsza informacja”. Widać to było jak w soczewce 4 czerwca.

Wielki marsz opozycji był szczytową egzemplifikacją tej idei. Gigantyczny tłum czujący swoją siłę i Tusk – w tradycyjnie białej koszuli, z serduszkiem naklejonym na piersi, najpowszechniejszym symbolem dobra, w dodatku w narodowych barwach. Mówił, że jesteśmy tu nie tylko dla siebie, ale z miłości dla naszych dzieci i wnuków. Świetnie grał wtedy na emocjach: „Mógłbym przeczytać to, co wzruszyło mnie, kiedy zaczynaliśmy ten wielki marsz, a widziałem kilka plansz, gdzie napisaliście: »Robię to dla mojej Agusi i Michałka«. Ktoś inny napisał: »Robię to dla moich wnuczek i wnucząt«. Ja też jestem dzisiaj z wami i będę każdego dnia, noc i dzień, do dnia wyborów, wszędzie z wami, tam, gdzie będziemy bili się o wolną Polskę, o lepszą przyszłość dla Polaków. Będę cały czas pamiętał, że robię to dla waszych Aguś, dla waszych Michałków, dla mojej Lilki”.

Wygłosił mowę patetyczną, składał ślubowanie ludowi, że pokona PiS, czyli zło, i pojedna Polaków. Było to ­najlepsze kampanijne przemówienie Tuska w karierze. Pozował na ojca narodu, który jest politykiem z miłości. Ale co wynikło z tego kazania na placu Zamkowym? PO poszybowała powyżej 30 proc. poparcia w sondażach, by potem opaść. Urobek dla samej Platformy był istotny, ale opozycji nie przybliżał do przejęcia władzy – PO podebrała bowiem elektorat, ale swoim ewentualnym koalicjantom, nie PiS-owi.

Granice święte, ale są wybory

Lider PO bywa też niekonsekwentny. Czasem się na tym potyka – choćby w tak ważnej sprawie, jak wspomniane już bezpieczeństwo. Jednym z jego kluczowych elementów jest szczelna granica państwa z Białorusią i Rosją. Obawy przed jej przełamywaniem i napływem kulturowo obcych migrantów są realne – to lęk milionów Polaków.

Sięgnijmy znów do „Wyboru”. Tusk mówi w książce o „wielkich, masowych lękach” i podkreśla, że to właśnie „migracje i migranci odgrywają w nich kluczową rolę”. „Oni uosabiają wszystko to, czego najbardziej się boimy w XXI wieku” – dodawał. Wedle Tuska wywoływanie tematu migrantów sprawia, że „na końcu ujawniają się wszystkie uprzedzenia, rasowe i religijne, dotąd głęboko schowane, lecz przecież wciąż żywe”. „I stają się znowu piekielnie efektywnym paliwem politycznym” – podkreślał.

W tym kontekście zadziwiające jest to, że Tusk pokusił się o drwiny z PiS-u, gdy ten chciał stawiać mur na granicy z Białorusią. Budowę można oceniać w najróżniejszych kategoriach, w tych moralnych jest to sytuacja wyjątkowo trudna do zniesienia. Ale politycznie był to ruch przysparzający PiS-owi popularności. Zresztą, budowa zapór na granicy to nie polski wymysł: Litwa i Finlandia też je wznoszą.

Na granicy z Białorusią płot wysoki na ponad pięć metrów powstał, choć Tusk prorokował, że PiS chce jedynie rozgrabić pieniądze. Nowogrodzka dołączyła więc prowokacyjnie do planowanego w dniu wyborów referendum pytanie o jego rozbiórkę. PiS eksploatuje swój wizerunek jako twardej władzy dotrzymującej słowa, Tusk natomiast potknął się o barierę tak, jakby nie czytał własnej – przenikliwej – książki. Pozostało mu przekonywać, że wcale nie mówił, iż mur nie powstanie. Ba, teraz nawet sugeruje, że sam postawiłby mur naprawdę szczelny. Mówiąc o imigrantach sięga czasem niemal po język Konfederacji. Odzyskać wiarygodność na tym polu będzie mu jednak trudno.

Tych wszystkich „ale” znaleźlibyśmy w Tusku więcej. Jest najpoważniejszym politykiem na opozycji, ale czasami wchodzi w rolę błazna – gdy nagrywa filmiki na TikToka, bo taki jest według niego wymóg tej kampanii. Chroni prywatność swojej rodziny, ale momentami jest też ekshibicjonistyczny, bo nic tak nie ociepla wizerunku jak zdjęcie z wnuczkami całującymi go w policzki. Jest liberalnym politykiem, który będąc premierem uczył nas zaciskania pasa, ale teraz stał się wielkim populistą. Ciągnie się za nim wizerunek człowieka wygodnego, a nawet lenia (jako premier często latał do rodzinnego Gdańska), jednak w tej kampanii gryzie trawę i niezmordowanie jeździ po kraju.

Licytując się z PiS na nieoprocentowane kredyty i szybszą datę wprowadzenia 800 plus, jednocześnie Tusk jakby odmawiał ludziom prawa do mówienia, że Kaczyński cokolwiek dla nich dobrego zrobił. 500 plus, niższy wiek emerytalny, rosnąca płaca minimalna, likwidacja użytkowania wieczystego, kontynuowanie budowy dróg – szeregowi wyborcy mogą wymieniać najróżniejsze rzeczy, jednocześnie mając świadomość, że PiS zdruzgotał sądownictwo i instytucje państwa oraz na potęgę wysysa spółki Skarbu Państwa.

Wedle Tuska dzisiejszy wybór jest między dobrem i złem. Kropka. Taką manichejską narracją sam porzuca część elektoratu środka, zwłaszcza tych (sięgając znów do słowa, które jest w ustach Tuska obelgą) symetryzujących, mówiących, że „PiS jest zły, ale...”. Jakby nie rozumiał, że najcenniejsi dla opozycji wyborcy to ci niezdecydowani i wycofani, których jest być może nawet kilkanaście procent. Emocji tych wyborców Tusk nie umie lub na tym etapie kampanii nie chce jeszcze przechwycić – woli ich radykalizować. Chce, by to inni przyznali, choćby niemo: byliśmy głusi i głupi, bo śmieliśmy mówić „ale”. ©

Autor jest dziennikarzem Gazeta.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Wszystkie „ale” Donalda Tuska