Porozmawiajmy o „Big Pharmie”

W pandemii widzimy na własne oczy, że koncerny farmaceutyczne stały się zbyt potężne. Czy da się coś z tym zrobić?
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

28.01.2021

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Z pozoru może się wydawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Szczepionka przeciw COVID-19 powstała szybciej, niż głosiły pierwsze zapowiedzi: z czterech lat (o których była mowa na przedwiośniu 2020 r.) zrobiło się 10 miesięcy. A nazwy firm, którym to zawdzięczamy, są już doskonale znane szerszej publiczności: to przede wszystkim działające w kooperacji nowojorski Pfizer i niemiecka BioNTech z siedzibą w Moguncji, ale także szwedzko-brytyjska AstraZeneca, amerykańskie Moderna albo Johnson&Johnson czy francuskie Sanofi. Szacuje się, że tylko Pfizer i BioNTech zarobią na samej sprzedaży szczepionki jakieś 13 mld euro. Ale czy uczestnikom tego szlachetnego wyścigu o uratowanie świata godzi się zaglądać do portfela, zamiast być wdzięcznym, że dzięki nim jesteśmy dziś bliżej wyjścia z dramatu pandemii?

Wolny rynek dla biedaków, socjalizm dla bogatych

Zacznijmy od początku. Czyli od samego rynku, na którym spotykają się podaż i popyt na covidową szczepionkę. Fakt, że nad jej opracowaniem trudziło się kilka koncernów po obu stronach Atlantyku, nie czyni jeszcze rynku farmaceutyków obszarem wolnej, zbawiennej i uczciwej konkurencji. Przeciwnie: akurat branża „Big Pharma” uchodzi od dekad za tejże konkurencji wręcz podręcznikowe zaprzeczenie. Ale tu ciekawostka – bo wcale nie jest tak, że rynek farmaceutyczny ledwo dyszy pod ciężarem jakiegoś państwowego przeregulowania czy nadmiernej ingerencji państwa. Jak więc opisać tę branżę? Chyba najlepiej udało się to już dobrych kilka lat temu koreańskiemu ekonomiście Ha-Joon Changowi, który w takich przypadkach powiadał, że mamy tu do czynienia z czystym „socjalizmem dla bogatych”. A dokładniej, z oligopolem (konkurencją monopolistyczną) kilku prywatnych koncernów, które tylko udają, że się ze sobą ścigają, a tak naprawdę w pełni kontrolują podaż produktu, na który istnieje olbrzymi popyt. Popyt ten jest – jak to mówią ekonomiści – „sztywny”. To znaczy taki, z którego kupcy nie mogą ani zrezygnować, ani go w praktyce niczym zastąpić. Dzieje się tak dlatego, że dostępu na rynek broni tutaj precyzyjny system barier i zasieków. Z niechcianą konkurencją niech się boksują drobni handlarze czy inni dostawcy bieda usług. „Big Pharma” takich niedogodności na co dzień nie doświadcza. Wolny rynek dla biedaków, socjalizm dla bogatych.


CZYTAJ TAKŻE

DAWKA NADZIEI: Od kilku tygodni szczepionki trzech producentów: Pfizera, Moderny i AstraZeneca, podawane są w Europie milionom osób. Co dziś o nich wiemy? >>>


 Wspólny refren

Aby zrozumieć, jak to się zaczęło, musimy cofnąć się do lat 80. To wtedy tacy ludzie jak ówczesny szef Pfizera Edmund Pratt zaczęli konstruowanie owej twierdzy, która dziś broni interesów „Big Pharmy”. Czas był ku temu najlepszy z możliwych. Zwycięstwo w zimnej wojnie przechylało się już wyraźnie na stronę kapitalistycznego Zachodu, a słowo „liberalizacja” odmieniane było z nabożną czcią w przeróżnych zakątkach świata od Limy po Władywostok. Jednocześnie nie było jeszcze tak dokładnie widać efektów ubocznych wolnorynkowej ortodoksji, a co za tym idzie, opór ze strony przegranych globalizacji nie mógł się jeszcze skrystalizować. Każdego, kto krytykował, łatwo było więc przedstawić jako „wiecznie wczorajszego oszołoma”. A może nawet kryptokomunistę i wroga wolności. 

Wspomniany już Edmund Pratt z Pfizera był przekonany, że trzeba kuć żelazo póki gorące. To z jego inicjatywy powstała organizacja o nazwie Intellectual Property Committee (IPC). Ten Komitet Własności Intelektualnej był potężną machiną lobbingową skupiającą wielkie firmy z wielu branż: od farmaceutycznej po informatyczną (jej drugim ojcem chrzestnym był prezes IMB John Opel). Ich cel był prosty: przeszczepienie rygorystycznego amerykańskiego systemu patentowego i praw autorskich na szczebel globalny. Pratt działał w duchu „neoliberalnego ekumenizmu” – zasiadając w gronie doradców zarówno Demokraty Jimmy’ego Cartera, jak i Republikanina Ronalda Reagana. „W ten sposób temat własności intelektualnej stał się jak refren radiowego przeboju. Nucili go wszyscy, którzy nucić powinni” – pisali Peter Drahos i John Braithwaite w wydanej w roku 2007 książce „Information Feudalism. Who owns the knowledge economy?” („Informacyjny feudalizm. Czyja jest gospodarka oparta na wiedzy?”).


Polecamy: WOŚ SIĘ JEŻY – autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "Tygodnika Powszechnego"


W ten sposób „własność intelektualna” stała się ważną częścią tzw. rundy urugwajskiej, czyli trwających od lat 80. międzynarodowych negocjacji handlowych, które dekadę później zaowocują stworzeniem Światowej Organizacji Handlu (WTO). Dla przyszłości „Big Pharma” w tym pakiecie szczególnie interesujący był tzw. załącznik TRIPS, czyli Porozumienie w sprawie Handlowych Aspektów Praw Własności Intelektualnej. Weszło ono w życie w roku 1995. Pakiet był tak skonstruowany, że kraje, które chciały stać się częścią nowego liberalnego ładu, nie miały innego wyboru jak TRIPS podpisać. Więc podpisywały (Polska również). Dla koncernów farmaceutycznych zwycięstwo było więc totalne i bezwarunkowe. To dzięki TRIPS Pfizer i inni mogą dziś po opatentowaniu leku być jego wyłącznym właścicielem przez następnych 20 lat. Posiadając taką moc, właściciel leku może dowolnie zarządzać jego podażą. Na przykład ograniczając jego dostawy, co w warunkach sztywnego – jak już wspominaliśmy – popytu musi doprowadzić do wzrostu ceny. Kopie (tzw. leki generyczne) można będzie produkować wszak dopiero za… dwie dekady. To jednak nie wszystko. TRIPS tak bardzo podniósł barierę wejścia do dużej gry na rynku farmaceutycznym, że uczynił z koncernów „Big Pharma” globalnych potentatów. A także graczy zdolnych do wyznaczania faktycznych kierunków rozwoju branży leków. Latem 2020 r. brytyjski „Guardian” donosił, że w roku 2017 „Big Pharma” zignorowała ponaglenia Komisji Europejskiej, by zająć się badaniami leku na dokładnie ów patogen, który trzy lata później poznamy aż za dobrze. Koncerny uznały wówczas, że takie badania są… mało zyskowne. 

Dobra wola koncernów

Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że kryzys związany z pandemią podziałał jak szkło powiększające. Teraz już naprawdę trudno utrzymywać, że „Big Pharma” to wymysł zwolenników teorii spiskowych oraz amerykańskich thrillerów medycznych. Pytanie brzmi oczywiście, czy ta świadomość problemu będzie mogła doprowadzić do realnej zmiany? Już w październiku 2020 r. Indie i RPA wystąpiły z inicjatywą, by w przypadku szczepionki przeciw COVID-19 ograniczyć ochronę własności intelektualnej wynikającą z TRIPS. Głosu krajów tzw. globalnego południa warto posłuchać, bo mają one z „Big Pharmą” wiele otwartych rachunków za lata blokowania przez koncerny prac nad skutecznymi i dostępnymi lekami na AIDS albo malarię. Argument używany przez rządy RPA oraz Indii cieszy się poparciem sporej grupy ekspertów ONZ, a ostatnio nawet papieża Franciszka. Głoszą oni, że jeśli nie poluzujemy ochrony patentowej, to proces budowania stadnej odporności na COVID-19 będzie trwał latami. Na dodatek będzie generował nowe nierówności, bo lek trafi w pierwszej kolejności do krajów bogatych, co oznacza wyrok śmierci dla setek tysięcy mieszkańców globalnego południa. Zwolennicy luzowania ochrony patentowej wskazują, że… nie będzie to nawet wcale załamanie układu TRIPS, który ma klauzule ratunkowe głoszące, że w przypadku „zagrożenia zdrowia publicznego” koncerny mogą zostać zmuszone do udzielenia „przymusowej licencji” na udostępnienie leku. 

„Big Pharma” broni się dwojako. Pierwszy sposób to straszenie. Jeśli naruszymy ochronę patentową – powiadają farmaceutyczni lobbyści – to kolejnych innowacji medycznych już nie będzie i wszyscy wyjdziemy na tym jak najgorzej. Czasem usłyszeć tu można jeszcze potępienie naruszania praw własności intelektualnej jako zwykłej kradzieży. Na szczęście na oba te zarzuty da się dość przekonująco i sensownie odpowiedzieć. Argument o tym, że bez prywatnej innowacyjności nie będzie postępu, warto kontrować, pokazując, jak mocno innowacje „Big Pharmy” (i w ogóle wszystkie prywatne innowacje ostatnich lat) bazują na państwowej pomocy. Tak udzielanej bezpośrednio, jak i pośrednio. Pragnących poznać szczegóły, odsyłam choćby tutaj >>>. Nie można także zapominać, że z powodu wspomnianej już potęgi „Big Pharmy” wiele badań nad społecznie użytecznymi lekami po prostu nie ma szansy zaistnieć. A to dlatego, że uchodzą za nieopłacalne. Przeciwstawiać się temu można poprzez pokazywanie, że rozwój leków jest rodzajem „dobra publicznego”, w przypadku którego logika nastawionego na zysk prywatnego koncernu wręcz nie powinna być decydująca. Na podobnej zasadzie, na jakiej publiczny transport kolejowy albo publiczne szkolnictwo nie może się kierować logiką zysku, bo niechybnie skończy się to społeczną katastrofą. Oczywiście model przekształcenia rynku farmaceutycznego w usługę publiczną może być realizowany na różne sposoby: od faktycznej częściowej renacjonalizacji tego sektora i wejścia państwa w role udziałowca „Big Pharmy”, po bardziej liberalne modele ściślejszej regulacji.


CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>


Aby temu zapobiec, koncerny użyją jednak swojej najsilniejszej broni. To znaczy, odpowiedzą… wyniosłym milczeniem. Połączonym z intensywną pracą lobbingową za kulisami demokracji. To właściwie już się dzieje. Kilka dni temu portal Euroactiv wystosował pytanie, czy Komisja Europejska, widząc problemy z dystrybucją szczepionek przeciw COVID-19, planuje jakieś posunięcia w temacie patentów. Odpowiedź była prosta, lecz jednoznaczna: „Nie, Komisja niczego takiego nie planuje”. Tematu szczepionki nie dotyka też amerykański prezydent Joe Biden, zaś administracja jego przeciwnika odgrywała w ostatnich miesiącach wręcz rolę blokującego wszelkie inicjatywy na polu podważania TRIPS. Z resztą, do spółki z innymi zachodnimi stolicami.

I jak to zwykle bywa, jedynym, na co tu i teraz można liczyć, jest... dobra wola producentów i ich samoregulacja. Koncerny Moderna czy AstraZeneca faktycznie już jesienią zapowiedziały, że nie będą aż tak bojowo dochodzić swojego szczepionkowego patentu. Ale tylko „w czasie pandemii”. Co to znaczy „w czasie pandemii” i kiedy ta swoista „wolnizna” się skończy? To zależy tylko i wyłącznie od dobrej woli wyżej wymienionych koncernów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej