Leki i całe zło

Mimo doniesień o powstaniu skutecznej szczepionki na COVID-19 wciąż pojawia się wiele pytań. Również takie, czy przy okazji walki z pandemią uda się uzdrowić relacje coraz słabszych państw z coraz silniejszymi producentami leków.

16.11.2020

Czyta się kilka minut

W laboratorium firmy Kocak  w Terkidag trwają prace nad turecką szczepionką na COVID-19.  3 października 2020 r. / ABACA / PAP
W laboratorium firmy Kocak w Terkidag trwają prace nad turecką szczepionką na COVID-19. 3 października 2020 r. / ABACA / PAP

W roztrzęsionym świecie notowań giełdowych dochodzi czasem do zdarzeń o znaczeniu sięgającym daleko poza bieżącą chwilę. Tak było 9 listopada, kiedy agencje prasowe i serwisy internetowe zaczęły żonglować informacją koncernu farmaceutycznego Pfizer, który ogłosił, że ma wyczekiwaną od miesięcy szczepionkę przeciwko SARS-CoV-2. Po przebadaniu ok. 90 proc. spośród 43 538 uczestników testów z różnych krajów firma ogłosiła, że skuteczność jej preparatu sięga aż 90 proc. po siedmiu dniach od podania drugiej i ostatniej dawki (pierwszą podaje się trzy tygodnie wcześniej).

Giełdy na całym świecie oszalały z euforii. Nadzieja na rychłe opanowanie pandemii, która każdego dnia kosztuje globalną gospodarkę miliardy dolarów, zmaterializowała się w formie produktu znanej firmy farmaceutycznej. W górę – tyle że mniej zdecydowanie – ruszył także wykres akcji Pfizera na Wall Street. Pod koniec sesji notowania były już jednak na lekkim minusie, który – z przerwami na chwilowe wzrosty – powiększał się przez kilka kolejnych dni.

Co się stało? Być może informacja przedostała się do inwestorów wcześniej i wywołany nią wzrost zainteresowania akcjami Pfizera pokrył się z entuzjazmem, jaki zapanował na Wall Street w związku z coraz pewniejszym zwycięstwem ­Joego Bidena w wyborach prezydenckich. W piątek 6 listopada pod koniec sesji notowania Pfizera wystrzeliły w górę jak świeca, poniedziałkowa wyprzedaż byłaby więc realizacją zysków. Albo – co wydaje się bardziej prawdopodobne – starzy giełdowi wyjadacze, wczytawszy się w detale komunikatu koncernu, doszli jednak do wniosku, że ogłoszone właśnie zwycięstwo w wojnie z pandemią jest w najlepszym razie wygraną w jednej bitwie.

Mecz do jednej bramki

Pfizer to jeden z najbardziej znanych koncernów farmaceutycznych, który ma na koncie kilka głośnych leków – jak choćby viagrę na zaburzenia potencji czy przeciwdepresyjny zoloft, który pojawia się w fabułach wielu amerykańskich filmów. Do osiągnięć firmy należy także zamiana naukowego sukcesu Alexandra Fleminga, jakim było odkrycie penicyliny, w lek, który w 1944 r. wszedł na stałe do arsenału medycznego US Army. W zeszłym roku przychody Pfizera przekroczyły 51 mld dolarów, co dało mu (pomimo spadku o prawie dwa miliardy dolarów rok do roku) drugie miejsce na liście największych producentów leków świata. Ten nieformalny klub, zrzeszający zwyczajowo 20 najbogatszych graczy branży, bywa nazywany także Big Pharmą. W ubiegłym roku próg wejścia stanowiły tu przychody rzędu 14,4 mld dolarów rocznie – tyle wypracowała zamykająca to zestawienie spółka Biogen z Bostonu. Dla przeciętnego Amerykanina czy Europejczyka są to oczywiście kwoty niewyobrażalne, ale w porównaniu z choćby przychodami cyfrowych gigantów z Doliny Krzemowej czy koncernów paliwowych nie robią już takiego wrażenia, jak jeszcze przed dekadą. Dość powiedzieć, że na tej liście, i to gdzieś w połowie stawki, zmieściłby się w zeszłym roku PKN Orlen. W rywalizacji o miano najbardziej dochodowej branży światowej gospodarki Big Pharma nie jest już faworytem, ale wciąż ma się na tyle dobrze, by globalne zapotrzebowanie na szczepionkę przeciwko koronawirusowi traktować jako jeszcze jedno lukratywne zlecenie – ale nie kontrakt stulecia.

W sytuacji wywołanej przez ekspansję koronawirusa Big Pharma może w dłuższej perspektywie dostrzegać wręcz zagrożenie dla swojego modelu działania – nawet pomimo wielkich zysków, jakie niebawem zapewni jej sprzedaż szczepionki. Pandemia wymusiła bowiem coś, do czego większość krajów była dotąd niezdolna: budowę międzynarodowej polityki zakupowej leków. Jak zauważa Tadeusz Jędrzejczyk, szef Narodowego Funduszu Zdrowia w latach 2014-16, nawet Unia Europejska, która jakiś czas temu zgodziła się na wyjęcie polityki zdrowotnej spod prerogatyw państw członkowskich, wciąż nie potrafi utworzyć procedur, które pozwoliłyby na wspólne zakupy leków – a tym samym na spore oszczędności. Z punktu widzenia koncernów farmaceutycznych o wiele wygodniej rozmawiać osobno z każdym krajem członkowskim. Wygląda na to, że dopiero zagrożenie paraliżem gospodarek i społeczeństw, jakie wywołał koronawirus, zdołało przezwyciężyć opór lobbystów firm farmaceutycznych.

Big Pharma – jak pisze w książce „Prawda o firmach farmaceutycznych” Marcia Angell, wieloletnia redaktor naczelna branżowego amerykańskiego periodyku „The New England Journal of Medicine” – nie tylko produkuje i sprzedaje leki. Jej prawdziwym zajęciem jest wątpliwe etycznie kształtowanie świata polityki i gospodarki w taki sposób, by zwiększyć zapotrzebowanie na swoje produkty. Finansując badania naukowe może wręcz wpływać na to, co zostanie uznane za jednostkę chorobową. Kiedy przed kilku laty Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) obniżyła próg nadciśnienia, wielu lekarzy dopatrzyło się w tym właśnie interwencji Big Pharmy, która w ten prosty sposób poszerzyła grono potencjalnych klientów. Farmaceutyczne giganty nie tylko uczestniczą więc w rynkowej grze, ale także ustalają jej zasady. Chętnie obsadzają też swoich ludzi w podwójnej roli „niezależnych” ekspertów. W trakcie epidemii świńskiej grypy na początku tej dekady specjalnym doradcą rządu brytyjskiego został sir Roy Anderson, gorący orędownik masowych szczepień. Rządowa posada nie przeszkadzała mu w zasiadaniu w radzie nadzorczej firmy GlaxoSmithKline, za co inkasował 116 tys. funtów.

Dotychczas sytuacja była jednak o tyle prostsza, że w walce o rządowe kontrakty firmy farmaceutyczne ryzykowały przynajmniej własny kapitał, finansując badania, produkcję, wreszcie marketing i lobbing. Tym razem jest inaczej – w wielu krajach za wszystko to płacą z góry nabywcy.

Kupić czas

Amerykańska administracja już latem zakontraktowała w firmie Pfizer 100 mln szczepionek za 1,95 mld dolarów, czyli po 19,5 dolara za sztukę. Waszyngton zamówił więc nieistniejący preparat o nieznanych właściwościach i nieprzebadanej skuteczności. Na podobny hazard zdecydowała się jednak większość krajów, wychodząc z założenia, że każda zwłoka w szczepieniu będzie kosztować więcej niż sam kontrakt. Czy umowy z koncernami zawierają klauzule umożliwiające renegocjację na wypadek, gdyby szczepionki okazały się nie tak skuteczne, jak przedstawiają to producenci? Nie wiadomo. Szczegóły kontraktów są tajemnicą stron. Tymczasem – jak zastrzega dr hab. Jarosław Woroń, kierownik Zakładu Farmakologii Klinicznej Collegium Medicum UJ – wyniki badań klinicznych, które zapowiedział opinii publicznej Pfizer, mają świadczyć tylko o tym, że w grupie ponad 40 tys. dobranych odpowiednio uczestników badania zanotowano 90 proc. skuteczność szczepienia. Jaką zaobserwujemy po zaszczepieniu setek milionów ludzi? Na jednoznaczną odpowiedź poczekamy co najmniej do końca przyszłego roku. Może się okazać, że preparat po podaniu faktycznie zapewni długotrwałą odporność 90 procentom zaszczepionych. Równie realny jest jednak scenariusz, w którym skuteczność będzie oscylować na poziomie 40 czy nawet 30 proc.

Pod znakiem zapytania stoi także trwałość nabytej w ten sposób odporności. Badania nad szczepionkami rozpoczęły się przecież kilka miesięcy temu. Kilka pierwszych kroków na drodze do jej stworzenia branża pokonała etapami w ciągu minionych dwóch dekad, kiedy na radarach farmaceutów pojawiły się SARS i MERS, niebezpieczne choroby układu oddechowego wywoływane również przez koronawirusy. Rozwój epidemii SARS udało się zdusić w zarodku w 2002 i 2003 r. Także MERS, która zagroziła światu w pierwszej połowie kończącej się właśnie dekady, nie zdążyła na szczęście przybrać rozmiarów pandemii.

Po obydwu zostały jednak w archiwach koncernów farmaceutycznych obszerne dossier, po które producenci sięgnęli na początku tego roku, kiedy stało się już jasne, że epidemii nowego koronawirusa nie uda się zatrzymać ani na rogatkach Wuhan, ani w samych Chinach. Kiedy wirus rozlał się na wszystkie kontynenty, paraliżując globalną gospodarkę i narodowe systemy opieki zdrowotnej, sytuacja stała się na tyle groźna, że do wyścigu po szczepionkę włączyły się rządy, oddając badaczom do dyspozycji praktycznie nieograniczone subsydia. W połowie marca niemieckie media ujawniły, że gabinet Donalda Trumpa miał zaoferować firmie CureVac z Tybingi lukratywny kontrakt, który gwarantowałby USA pierwszeństwo w dostępie do szczepionki, nad którą naukowcy z CureVac pracowali wespół z badaczami państwowego Paul-Ehrlich-Institut.


Czytaj także: Klaus Bachmann: Trzy razy do tej samej rzeki


W marcu Trump, który wcześniej bagatelizował zagrożenie ze strony SARS-CoV-2, zaprosił do Białego Domu przedstawicieli największych amerykańskich koncernów farmaceutycznych, aby wraz z lekarzami i administracją wytyczyć najprostszą ścieżkę do szybkiego opracowania szczepionki na wirusa wywołującego COVID-19. Inicjatywa Warp Speed, jak nazwano program, już pod koniec marca otrzymała od Kongresu finansowanie w wysokości blisko 10 mld dolarów, z czego 3 mld przekazano renomowanemu National Institute of Health, drugiej – po Uniwersytecie Harwardzkim – instytucji badawczej globu z największą liczbą przełomowych odkryć w dziedzinie biochemii. W obliczu zagrożenia pandemią i wywołaną przez nią recesją nawet najwięksi krytycy polityki Trumpa przeszli do porządku dziennego nad faktem, że z kongresowych 10 mld dolarów niemal 65 proc. przekazano do dyspozycji Biomedical Advanced Research and Development Authority (BARDA), stosunkowo niewielkiej rządowej agencji, która łączy funkcję laboratorium pracującego samodzielnie nad nowymi lekami z działalnością rasowego funduszu venture ­capital, który w zamian za udział w przyszłych zyskach dofinansowuje badania prywatnych podmiotów farmaceutycznych.

Wraz z dodatkowymi funduszami BARDA dostała też z Waszyngtonu klarowny przekaz: tym razem gra toczy się nie o godziwą stopę zwrotu z zainwestowanego kapitału, lecz o jak najszybsze wprowadzenie szczepionki do obiegu, nawet kosztem finansowania badań prowadzonych w sposób nie do końca zgodny z regułami sztuki (patrz: ramka). BARDA miała stać się po prostu rodzajem wehikułu, przez który pieniądze z budżetu federalnego przepłyną do prywatnych podmiotów po to, żeby jak najszybciej opracowały produkt, który budżet federalny następnie od nich kupi (dopiero kilka dni temu, po wyborach, ze sztabu prezydenta elekta zaczęły docierać głosy, że pieniądze przelane agencji powinny były zasilić program testów na COVID-19, zamiast finansować nierzadko wątpliwej jakości badania). Podobny nakaz obniżenia wymogów związanych z procedurą rejestracji nowego leku i wprowadzenia go do obiegu dostały także amerykańskie organa certyfikacji na czele z Agencją Żywności i Leków (FDA). Sukces, jaki (być może przedwcześnie) odtrąbiła Big Pharma, ogłaszając światu przybycie z antywirusową odsieczą, jest więc w dużej mierze zasługą władz, które nie tylko poluzowały firmom proceduralne węzły, ale też hojnie rzuciły groszem, pozwalając prowadzić badania z rozmachem, a czasem wręcz z dezynwolturą, na jaką koncerny raczej by sobie nie pozwoliły wydając swój kapitał.

Świat do szczepienia

Tytaniczny globalny wysiłek, który zaowocował powstaniem szczepionki w rekordowo krótkim czasie, może jednak łatwo wziąć w łeb. Dla większości mieszkańców krajów wysoko rozwiniętych 20 dolarów za szczepionkę nie stanowiłoby wydatku nie do udźwignięcia – nawet gdyby przyszło pokryć go w całości z własnej kieszeni. Dla mieszkańców ubogich lub pogrążonych w ostrej recesji państw Globalnego Południa może być jednak – jak zwykle – nie do przeskoczenia. Niebagatelne mogą być też problemy logistyczne – szczepionkę Pfizera trzeba przechowywać w temperaturze minus 70 stopni Celsjusza, co łatwiej uzyskać w Europie czy w USA, zwłaszcza zimą, niż w Afryce Subsaharyjskiej albo Azji Południowo-Wschodniej. A jeśli z powodów ekonomicznych nie uda się zaszczepić mieszkańców biedniejszych krajów, odbije się to negatywnie na efektach medycznych.

WHO szacuje, że w 2019 r. globalne wydatki na szczepionki sięgnęły 41,7 mld dolarów, z czego aż 74 proc. pochodziło z portfeli Amerykanów, Kanadyjczyków i Europejczyków – czyli ok. 11 proc. mieszkańców globu. Udział najludniejszego kontynentu, Azji (4,4 mld mieszkańców), w wydatkach na szczepionki nadal nie przekracza 12 proc., w przypadku Afryki oscyluje na poziomie zaledwie 4-5 proc. i od lat praktycznie drobi w miejscu – mimo że to właśnie ten ostatni kontynent cieszy się obecnie największym przyrostem naturalnym. W prognozach na pięć najbliższych lat WHO zakłada wzrost globalnych wydatków na szczepionki o blisko 25 proc. – do 54 mld dolarów – ale nie przewiduje właściwie żadnej zmiany struktury popytu: kluczowymi klientami producentów szczepionek pozostaną zamożni, lecz statystycznie coraz starsi obywatele rejonu Atlantyku, do których w nieco większej niż dotychczas liczbie dołączą najbogatsze warstwy znacznie młodszych społeczeństw Azji.

Jeśli założyć, że na tych samych, czysto wolnorynkowych zasadach miałaby się odbyć także dystrybucja szczepionek przeciw SARS-CoV-2, można z góry odtrąbić porażkę. Pod koniec października think tank RAND Europe opublikował wyliczenia, z których wynika, że gdyby taką kuracją objęto jedynie obywateli państw, które mogą samodzielnie wyprodukować szczepionki (USA, Niemcy, Francja, Szwajcaria, Chiny), straty wywołane w światowej gospodarce przez pandemię zmniejszyłyby się z 3,4 do 1,2 bln dolarów rocznie (znacząco, ale wciąż to wartość ok. 25 proc. rocznego PKB globu). Gdyby szczepienia rozszerzono na resztę wysoko rozwiniętych krajów świata (grupa G20), straty gospodarki udałoby się zmniejszyć do ok. 292 mld dolarów rocznie. Gdyby podobne ograniczenie uderzyło jedynie w najuboższe państwa, światowe PKB skurczyłoby się w skali roku do 153 mld dolarów – ale paradoksalnie odczułyby je głównie gospodarki USA, Chin i UE, które wskutek niewyhamowanej pandemii traciłyby łącznie aż połowę tej sumy.

Cena zwycięstwa

O powodzeniu globalnej potyczki z koronawirusem za pomocą szczepionki zdecyduje więc w dużej mierze gotowość społeczności międzynarodowej do współpracy. WHO w tym celu stworzyła już porozumienie COVAX, którego celem jest ujednolicenie zasad dostępu do szczepionki dla wszystkich krajów globu. Wiadomo jednak, że za ten egalitaryzm będą musiały zapłacić najbogatsze kraje. Ile? To zależy głównie od sprzedającego.

Problem w tym, że firmy farmaceutyczne skrzętnie ukrywają wszelkie dane, które pozwoliłyby odpowiedzieć na pytanie, ile powinna wynosić „godziwa” cena leku. Z publikowanych informacji wynika, że opracowanie nowego preparatu i jego badanie kliniczne pochłania obecnie średnio 1,3 mld dolarów – o pół miliarda dolarów więcej niż na początku stulecia. Eksperci od ekonomiki leczenia podchodzą jednak sceptycznie do tych wyliczeń wskazując, że samo proste podzielenie wydatków na badania i rozwój przez liczbę preparatów wprowadzonych przez branżę do obiegu daje kwoty o wiele niższe, oscylujące w granicach 400 mln dolarów za nowy lek. Nieliczne przecieki z branży każą przypuszczać, że podawane oficjalnie koszty znajdują uzasadnienie tylko w przypadku preparatów opracowywanych od początku do końca przez koncerny farmaceutyczne – czyli najwyżej co czwartego. Większość leków drogi do pacjenta nie rozpoczyna bowiem – jak przekonują PR-owcy branży – w laptopach i próbówkach inżynierów koncernów, lecz w uniwersyteckich zaciszach i małych firmach innowacyjnych. Co więcej, w przypadku nowego koronawirusa od samego początku społeczność naukowa konsekwentnie upubliczniała, bez ograniczeń, wszystkie wyniki swoich badań. Firmy farmaceutyczne otrzymały potężną ilość wiedzy za darmo.

Analiza raportów amerykańskiego stowarzyszenia firm farmaceutycznych PhRMA wskazuje, że dla dziesięciu największych graczy wieloletnia średnia wydatków na badania i rozwój nowych produktów oscyluje dziś w granicach 17 proc. rocznych przychodów ze sprzedaży. Jeśli jednak zestawić te kwoty z inną pozycją w raportach rocznych – marketingiem oraz wydatkami na administrację – okazuje się, że nakłady na innowacje nie stanowią nawet połowy kwoty wydawanej na ten drugi cel. Tę zadziwiającą dysproporcję łatwiej zrozumieć po dokładniejszym przyjrzeniu się temu, co wypuszczają do aptek wielkie koncerny. Leki o działaniu rzeczywiście przełomowym stanowią – jak pisze Marcia Angell – najwyżej 15 proc. rocznej produkcji branży. Uwaga przemysłu koncentruje się dziś natomiast na preparatach zwanych z angielska me-too drugs, będących chemiczną wariacją znanych leków. Dzięki kosmetycznej czasem zmianie receptury koncerny uzyskują nowy preparat różniący się od poprzednika tylko tym, że jest objęty ochroną patentową dającą właścicielowi wyłączność na jego produkcję przez kolejnych kilkanaście lat. W tym czasie lek drożeje – jak wylicza Marcia Angell – średnio o 50 proc. Gdy kończy się ochrona patentowa i na bazie receptury opracowanej przez wielki koncern mniejsze firmy zaczną produkować generyki, cena referencyjnego preparatu spada zwykle do ok. 20 proc. tej ze szczytowego okresu ochrony patentowej.

Szczepionka przeciwko koronawirusowi niemal na pewno nie sprawi, że ­COVID-19 w kilka miesięcy zniknie z naszego życia. Być może ochrona nie będzie trwała – i przeciwko SARS-CoV-2 będziemy musieli się szczepić tak, jak obecnie na grypę. Biorąc pod uwagę pełen rachunek pandemicznych strat – będzie to jednak i tak wielkie zwycięstwo. ©℗

Szczepionka: jak to się zwykle robi

NAJCZĘŚCIEJ PODAJE SIĘ, że wyprodukowanie szczepionki zajmuje kilkanaście lat. W niedawnym artykule mikrobiologa Floriana Krammera w „Nature” padła liczba 15. Co właściwie zajmuje tyle czasu?

▪ PIERWSZYM KROKIEM jest dogłębne poznanie przeciwnika. Bywa, że początkowo znana jest tylko choroba i nie wiadomo, jaki wirus ją wywołuje albo czy w ogóle jest to wirus. Gdy zidentyfikujemy podejrzanego, należy opisać jego strukturę, otoczkę, mechanizm namnażania oraz wyizolować i poznać genom. W toku tych badań wyłania się zwykle „pomysł na szczepionkę”, który początkowo testuje się na liniach komórkowych albo zwierzętach. Wszystkie opisane dotychczas czynności określa się łącznie jako badania przedkliniczne. Mogą trwać latami, zwłaszcza gdy brakuje motywacji i/lub pieniędzy.

▪ GDY POMYSŁ NA SZCZEPIONKĘ jest obiecujący, można zgłosić projekt badań klinicznych, czyli plan testów z udziałem ludzi, prowadzący już do produktu. Standardowo wyróżnia się trzy fazy badań klinicznych. W pierwszej, przeprowadzanej z udziałem niewielkiej grupki (np. 20) ochotników, sprawdza się zwłaszcza, czy projekt spełnia elementarne wymogi bezpieczeństwa. Jeśli tak jest, przystępuje się do fazy drugiej (z udziałem, powiedzmy, 200 osób), w której bliżej ocenia się skuteczność i dobiera idealną dawkę. To właśnie na tym etapie zaczyna się prawdziwa praca nad „podkręcaniem” szczepionki: testowaniem jej rozmaitych wersji, alternatywnych formuł, dodatków, stężeń. Najlepsi kandydaci trafiają do fazy trzeciej, do której zaprasza się już tysiące uczestników, dobranych tak, aby dobrze reprezentowali miliony. Są tam młodzi i starzy, przedstawiciele mniejszości etnicznych, osoby chorujące przewlekle itd. Wszystko po to, aby w przyszłości, gdy szczepionka trafi na rynek, czekało nas jak najmniej zaskoczeń. Cała procedura badań klinicznych szczepionki, jak podaje Krammer, trwa typowo od 5 do 7 lat. Dlaczego? Na każdym etapie śledzi się skutki uboczne w skali miesięcy, a utrzymywanie się odporności nawet przez ponad rok. Dopiero kiedy spłyną wyniki takich obserwacji, przystępuje się do kolejnej fazy.

▪ JEŚLI WSZYSTKO PÓJDZIE PLANOWO (a ogółem tylko jedna trzecia badań klinicznych nad szczepionkami kończy się sukcesem), projekt musi zostać zatwierdzony przez odpowiednią agencję (co zajmuje zwykle ­rok-dwa). Dopiero potem rusza produkcja.

▪ CO TU MOŻNA PRZYSPIESZYĆ? Jeśli wirus zostaje szybko zidentyfikowany, jego bliscy krewniacy zaś byli już wcześniej badani pod kątem szczepionki (a tak właśnie jest z SARS-CoV-2), to badania przedkliniczne mogą ulec poważnemu skróceniu – i rzeczywiście, już w marcu pojawiły się pierwsze projekty badań klinicznych nad szczepionką na COVID-19. Jeżeli agencje oceniające nadadzą priorytet danemu wnioskowi, a producent zaryzykuje i zacznie produkcję szczepionki, nie wiedząc, czy będzie mu wolno ją sprzedawać, ostatnie etapy też ulegną skróceniu. Co jednak z badaniami klinicznymi?

▪ „MODEL SKRÓCONY”, stosowany w przypadku nowego koronawirusa, przewiduje, że trzy fazy badań mogą się na siebie nakładać. W przypadku szczepionki firm Pfizer i BioNTech faza I i II rozpoczęły się jednocześnie, 29 kwietnia tego roku (i wciąż trwają), a faza III – 27 lipca. To właśnie budzi największe kontrowersje. Model taki nie pozwala bowiem na stosowanie normalnej procedury udoskonalania szczepionki przed rozpoczęciem kolejnej fazy, nie mówiąc już o tym, że kilka miesięcy to za mało, aby spełnić elementarne wymagania związane choćby z monitorowaniem skutków ubocznych. Przykładowo, w opisie fazy I badań klinicznych nad szczepionką Pfizera rozpoznano, że skutki te powinny być monitorowane przez sześć miesięcy. Dla niektórych pacjentów (ostatni został zaszczepiony 19 czerwca) okres ten jeszcze nie minął. Ruszyła jednak faza III, a władze firmy Pfizer ogłosiły już sukces i rozpoczęły negocjacje z władzami wielu krajów, obiecując, jak donosi BBC News, że do końca przyszłego roku są w stanie wyprodukować 1,3 mld porcji szczepionki. Tymczasem formalnie nie został jeszcze zakończony etap zbierania podstawowych danych fazy I!

W TAKIM TRYBIE I TEMPIE nigdy jeszcze nie przygotowywano szczepionki. ©(P)

ŁUKASZ LAMŻA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2020