Podróż do krainy Marine

Gdy w czerwonych szpilkach wchodzi na scenę, wszyscy się podrywają. „Jesteśmy u siebie!” – krzyczą. Dzięki nim, ludziom swojskiej Francji, Le Pen chce zostać prezydentem.

08.04.2017

Czyta się kilka minut

Przewodnicząca Frontu Narodowego Marine Le Pen na wiecu wyborczym w Lille, 26 marca 2017 r. / Fot. Kristina Afanasyeva / SPUTNIK / EAST NEWS
Przewodnicząca Frontu Narodowego Marine Le Pen na wiecu wyborczym w Lille, 26 marca 2017 r. / Fot. Kristina Afanasyeva / SPUTNIK / EAST NEWS

Na pierwszy rzut oka atmosfera jak na pikniku. Śmiechy, przekrzykiwanie się, wesołe śpiewy. W autobusie może 50 osób, głównie w średnim i starszym wieku. Są rodziny z nastoletnimi dziećmi, nobliwe starsze panie. Ale też młodzi w dżinsach i wyciągniętych swetrach. Mało odświętnych strojów. Uwagę zwraca elegant z apaszką, wyglądający na paryskiego „bobo”, jak określa się snobistycznych przedstawicieli klasy średniej.

Na przednim siedzeniu André Kalinarczyk, weteran partii z 25-letnim stażem. Zagrzewa innych. – Vive Marine! – woła. Odpowiadają mu słabe głosy ludzi zajętych rozmowami. – Ech, jakoś cicho. Atmosfera już nie taka jak kiedyś. Bywało gorącej – kręci głową André.

Wszyscy pasażerowie to aktywiści lub sympatycy Frontu Narodowego. Jadą z miasteczka Hénin-Beaumont na wielki wiec wyborczy w Lille. Na wiec swojej kandydatki na prezydenta: Marine Le Pen. Tej niedzieli podobne specjalne autokary dla działaczy Frontu wyjechały z wszystkich większych miejscowości na północy Francji.

André – jak wielu mieszkańców byłego okręgu górniczego Pas-de-Calais – pochodzi z polskiej imigracji. Jest radnym w Hénin-Beaumont z ramienia Frontu. Pamięta czasy, gdy partią kierował ojciec Marine, Jean-Marie. Zna też od dawna jego córkę. Przyznaje, że nie zawsze rozumie jej posunięcia. Ale wierzy, że wie, co robi.

– To niezwykła kobieta. Zrównoważona i dobrze wychowana. Kiedyś tańczyłem z nią na zabawie – wybucha rubasznym śmiechem.

Prolog: Rozmowy w autobusie

Fabrice siedzi samotnie, wpatrzony w szybę. Brodacz koło czterdziestki, w „skórze”. Zamyślony, nieobecny. Kiedyś finansista, próbuje zmienić zawód. Interesuje się technikami relaksacyjnymi. Mówi, że chce „pomóc ludziom połączyć się z samymi sobą”.

We Froncie Narodowym Fabrice działa od 20 lat. Dlaczego wstąpił? Przyznaje, że gdy chodzi o prawa pracownicze, w głębi duszy jest po stronie lewicy. Ale jest prawicowy, gdy idzie, jak podkreśla, o obronę suwerenności: – Pochodzę z rodziny wojskowej. U nas w domu pojęcie patriotyzmu było bardzo ważne, Francja nie ma już suwerenności, oddała władzę stanowienia prawa do Brukseli, nie ma swojej waluty i nie może sama obronić swego terytorium. Ludzie w Brukseli, jak Komisja Europejska, nie są wybrani przez narody, a narzucają wszystkim swoje przepisy – denerwuje się.

Fabrice twierdzi, że sprzeciwia się Unii „takiej, jaka jest”, choć ogólnie to nie popiera wyjścia Francji ze wspólnoty: – Liczę na to, że jak Le Pen zostanie prezydentem, to wynegocjuje z Brukselą lepsze dla nas warunki, np. wyjście z Schengen i przywrócenie kontroli granicznych. I że zahamuje niszczenie całej opieki socjalnej, którą stworzyli nasi rodzice i dziadkowie.

– Wszyscy na górze to złodzieje! Mam nadzieję, że Marine będzie inna, jak dojdzie do władzy. W każdym razie gorzej już być nie może – mówi inna pasażerka, emerytka Yvonne, sympatyczka Frontu. – Jestem córką górnika i wdową po górniku, czuję wielką dumę – podkreśla dobitnie. – A dostaję niecałe 600 euro emerytury miesięcznie. Jak za to żyć?

– Nie wolno nas nazywać rasistami – dodaje Yvonne. – Nie chcę wyrzucić z Francji imigrantów. Moi rodzice pomagali uchodźcom z Belgii w czasie II wojny światowej. Ale dziś, gdy nie ma pracy ani mieszkań dla Francuzów, jak mamy pomagać cudzoziemcom?
W Hénin-Beaumont po kopalni zostały dziś tylko hałdy górujące nad okolicą. Bezrobocie należy tam do najwyższych w kraju: dochodzi do 20 proc.

Akt pierwszy: W imieniu ludu

Autobus dociera do Lille. Przed wejściem do sali koncertowej Zenith (ma 5 tys. miejsc siedzących) wije się długa kolejka. Łopoczą francuskie flagi i niebieskie transparenty z hasłem „Marine Présidente”. Czekając w tej kolejce – tak jak w autobusie – można zapomnieć, że Francja to kraj imigrantów o różnych kolorach skóry. Biali Francuzi i Francuzki stanowią przygniatającą większość.

Stąd w tłumie wyróżnia się czarnoskóry Balde. Siedzi na ławce przed Zenithem z dwiema córeczkami. Mówi, że przyszedł tylko posłuchać, bo na pewno nie zagłosuje na Front. – Na tym polega demokracja: możesz się z czymś nie zgadzać, ale tego słuchasz. Uważam, że Front jest niebezpieczny, chce dzielić ludzi. Le Pen nie lubi cudzoziemców ani Francuzów o innej niż biała skórze – mówi Balde.

Mężczyzna pochodzi z Gwinei, jest recepcjonistą. – Żyję tu od 15 lat, pracuję, chcę wychowywać dzieci w demokracji, nie w dyktaturze. Jeśli wystąpimy ze strefy euro, będzie chaos. Jak po Brexicie w Wielkiej Brytanii, grozi nam panika – mówi Balde.
Na odchodne dodaje: – Dostałem francuskie obywatelstwo, ale jeśli Francja będzie chciała mi je odebrać, to oddam.

 Obywatelstwo ma się w sercu, a nie na papierze. Czuję się obywatelem świata.

Zenith się zapełnia. W kuluarach rozchodzą się koszulki z napisem „W imię ludu!” (hasłem wyborczym Le Pen), migające plakietki, nawet spinki z niebieską różą, znakiem jej kampanii. W sklepiku Frontu za trzy euro można też kupić zmywalne tatuaże z tym symbolem.

Publiczność się rozgrzewa. Słychać na przemian przyśpiewkę kibiców „On va gagner!” (Zwyciężymy!) i okrzyki „On est chez nous!” (Jesteśmy u siebie!). Na estradę wchodzi popularny aktor Franck de la Personne, który – jako jedyny dotąd celebryta – wspiera kampanię Le Pen. Przekonuje, że tylko Front może obronić kulturę francuską przed śmiertelnymi ciosami globalizacji: – Kluczem są dwa słowa: „preferencja narodowa”. To Francja jest rozwiązaniem! – w odpowiedzi rozlegają się brawa na widowni.
Na wielkim ekranie oglądamy klipy wyborcze Le Pen. Z codziennych trosk zwierzają się widzom zwykli Francuzi: rybak, emerytka, drobny przedsiębiorca, rolnik, policjantka i studentka o śniadym kolorze skóry. Wszyscy powtarzają: „Potrzebuję Marine”. Na co kandydatka odpowiada: „Potrzebuję was, żeby przywrócić we Francji porządek”.

Kolejny spot: najpierw Marine Le Pen spogląda w dal ze skalistego wybrzeża, potem stoi za sterem statku. To czytelna gra jej imieniem („marine” po francusku znaczy „morska”). I znowu fraza: „Zrobię wreszcie porządek”.

Mija chwila – i już cały Zenith tonie w niebiesko-biało-czerwonych flagach narodowych i ogłuszających krzykach. Nareszcie! Na scenę wchodzi ona. Z najdalszych miejsc widać jej jaskrawoczerwony żakiet i szpilki dobrane do ciemnych spodni.

Marine Le Pen dziękuje gorąco rodakom z północy. Nie jest to kurtuazja. Od lat w tym dawnym regionie górniczym bije ona rekordy popularności. To w Nord-Pas-de-Calais córka Jeana-Marie Le Pena stoczyła swe pierwsze zwycięskie wyborcze walki.
Z wigorem oratorki rysuje w czarnych barwach obraz Francji: kraj pogrąża się w zapaści gospodarczej, traci coraz bardziej tożsamość i suwerenność, jest bezradny wobec terrorystów.

Kto jest winny? – pyta Le Pen. To jasne: „Oligarchia”, „System” lub „Kasta”. Widownia buczy. – Moi przeciwnicy pragną więcej Unii Europejskiej, chcą dominacji Niemiec. Ja chcę więcej Francji! – woła. Tylko ona, ona jedna, ma szansę pokonać „System”.
Le Pen powtarza obietnice, że gdy zostanie prezydentem, będzie renegocjowała z Unią powrót franka oraz „suwerenność terytorialną, ustawodawczą i budżetową”. Podkreśla, że po zakończeniu tych negocjacji zorganizuje referendum, by Francuzi sami zdecydowali, czy chcą powrotu narodowej waluty. – To wy będziecie mieć tu ostatnie słowo – woła. Aplauz. Ale jeśli rodacy zechcą zostać w strefie euro, zaakceptuje to.

Marine Le Pen zapowiada też, że wycofa Francję z wojskowych struktur NATO. Jak to uczynił kiedyś generał de Gaulle. Po to, aby zapewnić państwu niezależną politykę obronną.

Akt drugi: Wrogowie ludu, czyli „Kasta”

Atak na „Kastę” ma dwóch wyraźnych adresatów: to główni konkurenci Le Pen.

Pierwszy to centrysta Emmanuel Macron. Niezależny kandydat, były minister gospodarki w rządzie socjalistów, wcześniej bankier Rotszyldów. Drugi jej konkurent to konserwatywny François Fillon, wcześniej premier za prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego.
Niespełna 40-letni Macron – twórca ruchu politycznego En Marche! (Naprzód!) – mówi o sobie, że nie jest ani z prawicy, ani z lewicy. Zapowiada, że połączy dwie Francje. Na trzy tygodnie przed wyborami po raz pierwszy wyprzedził w sondażach prowadzącą dotąd zdecydowanie Le Pen. Ale różnica sondażowa między nimi jest minimalna: oboje mogą liczyć na około 25 proc. elektoratu w pierwszej turze.

Od tej dwójki odstaje Fillon, kandydat konserwatywnych Republikanów. Stracił poparcie, gdy najpierw media, a potem organy ścigania postawiły mu zarzut fikcyjnego zatrudniania żony jako asystentki parlamentarnej. Po piętach depcze mu teraz Jean-Luc Mélenchon, kandydat skrajnej lewicy.

Le Pen oskarża Macrona wprost o „nienawiść do Francji” i „zdradę”, cytując niedawne słowa kandydata podczas pobytu w Algierii o tym, że kolonizacja była „zbrodnią przeciw ludzkości”. Zarzuca mu też jego proeuropejską postawę: młody polityk jako właściwie jedyny w tej kampanii mówi o umocnieniu UE, sprzeciwiając się antyunijnym hasłom Frontu.

– Macron to Jean-Claude Van Damme polityki – grzmi w Lille liderka Frontu. Co dokładnie oznacza to porównanie do aktora, nie jest jasne. Nie chodzi chyba o prężenie muskułów, raczej o przypisywanie liderowi En Marche! miernych zdolności politycznych i skłonności do destrukcji.

Pytana w kuluarach, większość zwolenników Le Pen kwituje konkurenta podobnie: „To wysłannik banków”. Tak mówi też Gaylord, młody działacz Frontu. Jest też zdeklarowanym gejem – do Lille przyjechał z małego miasta, razem ze swoim partnerem życiowym.

– Macron działa w interesie finansjery. Nie ma programu, jest tu godnym następcą Hollande’a – uważa Gaylord, który wyraźnie nie lubi odchodzącego prezydenta-socjalisty. Chłopak uważa, że Front jest partią przyjazną dla gejów i lesbijek. Przecież, jak mówi, w partii nie brak otwartych homoseksualistów na eksponowanych pozycjach.

Na wiecu cięgi od Le Pen zbiera też drugi jej konkurent, Fillon. I jego, i Macrona liderka Frontu obdziela ciosami po równi: jako przedstawicieli kapitału i odrażającej dla niej globalnej oligarchii.

Akt trzeci: Unia umrze, niech żyje nowy wiek!

Tymczasem atmosfera w Zenicie osiąga punkt kulminacyjny. Le Pen rozpala się, zachęcona entuzjazmem sympatyków. Przerywają jej okrzyki: „Zwyciężymy!”, „Jesteśmy u siebie!”.

– Nadchodzi godzina starcia globalistów i patriotów. Rodzi się nowy wiek. Unia Europejska wkrótce zginie. Narody już jej nie chcą! – mówi. Ludzie wstają. Trójkolorowe flagi przykrywają trybuny.

A Le Pen mówi, że ostatnio spotkała „prawdziwych mężów stanu”: prezydentów Libanu, Czadu i Rosji. Przy nazwisku Putina publiczność wpada w trans. To największa owacja tego mityngu. Na parterze dziesiątki relacjonujących spotkanie dziennikarzy patrzą po sobie z niedowierzaniem. – Nie potrafię tego zrozumieć! – szepcze siedzący obok wysłannik lokalnej gazety.

Wystąpienie Le Pen trwa już godzinę, ale jej wigor nie słabnie. Wzywa słuchaczy, aby dołączyli do „wielkiego ruchu planetarnego”: – Insurekcja demokratyczna narodów podbija świat! – woła, robiąc aluzję do wyboru Trumpa i Brexitu. Jej końcowe słowa zagłusza już entuzjazm widowni. Z tysięcy gardeł dobywa się teraz „Marsylianka”.

To już koniec. Napięcie opada, ludzie zaczynają się rozchodzić. Młodzi fani korzystają z okazji, by zbliżyć się do swej idolki i zrobić sobie z nią zdjęcie.

Podchodzę do blondynki, która stoi nadal nieruchomo, jak zaczarowana. – Piękne przemówienie. Czuję, że wygramy – mówi Jeanne, która do Frontu wstąpiła w wieku 16 lat.

Dziewczyna pochodzi z Lille, studiuje w Paryżu. – Marine do mnie przemawia, ma niezwykłą osobowość, w dodatku jest kobietą – wyrzuca gorączkowo. – Jej miłość do Francji, chęć przywrócenia jej wielkości i powrotu do narodowych korzeni, tego wszystkiego pragnę. Inni kandydaci, jak Fillon, są hipokrytami. Nie można kochać kraju i jednocześnie popierać Unię.

Czy Jeanne może wytłumaczyć, skąd to powszechne uwielbienie dla Putina? Odpowiada w sposób typowy dla lepenistów: – Putin ucieleśnia silnego męża stanu, którego Francuzi nie mieli od bardzo dawna. Uosabia dla Rosjan tę samą nadzieję, którą jest Marine dla Francji.

A aneksja Krymu, wojna przeciw Ukrainie, prześladowanie rosyjskiej opozycji? – On jest kochany przez swój naród, został demokratycznie wybrany. Rosjanie popierają to, co robi – mówi Jeanne. Dodaje, że przecież Krym z własnej woli przyłączył się do Rosji.

O relację Le Pen z Putinem zagaduję zastępcę mera Hénin-Beaumont i działacza Frontu Laurenta Brice’a. Jego żona jest Polką.
– Osobiście nie mam dla Putina sympatii – odpowiada. – Ale cenię w nim wolę walki z islamizmem. I uważam, że sam fakt spotkania z prezydentem Rosji umacnia pozycję Marine na arenie międzynarodowej. Choć w tej sprawie moja polska żona ma inne zdanie – przyznaje.

Epilog: Hénin-Beaumont jak Francja

Autobusy z sympatykami wracają do Hénin-Beaumont. Niegdyś miasta-bastionu lewicy, dziś twierdzy Marine Le Pen, która w poprzednich wyborach prezydenckich w 2012 r. zajęła tu w pierwszej turze pierwsze miejsce, przed obecnym prezydentem Hollandem.

Jak to się stało, że 25-tysięczne miasto, przez lata rządzone przez socjalistów, przeszło w ręce skrajnej prawicy? Nawet miejscowa lewica przyznaje, że to nieudolne zarządzanie i afery finansowe w Partii Socjalistycznej doprowadziły Hénin-Beaumont na skraj ruiny. I pchnęły mieszkańców w objęcia silnego tutaj Frontu. A nowa władza przeprowadza odkładane latami inwestycje: remont ratusza, odnowę zabytkowego kościoła św. Marcina (z kasy samorządu), renowację parku. I to właśnie merostwo rządzone przez Front wydało zgodę na budowę nowego meczetu w mieście. Paradoks: bo Marine Le Pen wiele razy rozgrywała strach przed ekspansją islamu we Francji i sprzeciwiała się wznoszeniu nowych meczetów.

Czy Francja po pięciu latach rządów socjalistów przypomina dziś Hénin-Beaumont? Czy błędy lewicy wykorzysta ambitna i pragmatyczna liderka Frontu?

Mieszkańcy miasteczka niechętnie mówią o polityce. Właściciel baru obok ratusza wzrusza ramionami: – Przed wyborami zachodzi do mnie czasem nawet dziesięciu dziennikarzy dziennie. Dziwi się pan, że mam dość?

Stały klient baru, muzułmanin Kamel, na co dzień elektryk na kolei: – Marine Le Pen? Nie, nie boję się. Są też francuscy muzułmanie, którzy ją popierają. Mam obywatelstwo francuskie, więc jestem spokojny. Ale cudzoziemcy to inna sprawa...
Trochę dalej, za kościołem, jest sklep mięsny z rysunkiem orła w koronie przy wejściu. Właściciele to potomkowie polskich imigrantów, choć nie mówią słowa po polsku.

Sprzedawca kręci przecząco głową: – Wybory? Nie, dziękuję, nic nie powiem. Jestem handlowcem. U nas się mówi: „Nie gryzie się ręki, która cię żywi”. Musimy dobrze żyć z każdym. I z socjalistami, i z Frontem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2017