Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Premier ostentacyjnie omija i nie podejmuje rozmowy z prezydent Gdańska, która stoi na trasie jego świty. Można by rzec, że takie symboliczne ignorowanie osób z przeciwnego obozu politycznego jest i tak dość łagodną czy nieszkodliwą sprawą w kraju i epoce, w których retorycznym standardem jest przypisywanie im niskich intencji lub w najlepszym razie naiwnej głupoty. Jednak takie drobne gesty szkodzą nam wszystkim niekiedy więcej niż setki obraźliwych słów i świadczą o niezrozumieniu, czym jest państwo, jego struktura instytucjonalna różna od wspólnoty o charakterze „organicznym”, takiej jak ród, sekta czy kółko wzajemnej adoracji. To nie o dłoń oraz osobę (choćby najbardziej niesympatyczną) Mateusza Morawieckiego chodzi, ale o urząd, który pełni. To nie ta konkretna pani polityk, tylko miasto Gdańsk zamierzało prosić premiera o udział w debacie. W każdej okoliczności od polityków – czyli ludzi deklarujących gotowość uczestniczenia w wyborczej i parlamentarnej grze, aspirujących do ról państwowych – należy oczekiwać szacunku dla urzędów i struktur, które są ponad nimi, które nie mają twarzy ani nazwiska. Działacze opozycji mogą być przekonani o swoich racjach i mieć tysiąc powodów chcieć zastąpić obecną władzę. Ale przez sam fakt, że próbują ich zastąpić, przyznają, że pod pewnym względem należą do tego samego świata, co tamci. Odwracanie się plecami każe wątpić, że komuś tu chodzi o zarządzanie krajem w imieniu i na rzecz wspólnoty obywateli, a nie władzę nad podwórkiem. ©℗