Komiwojażer dobrej zmiany

Ruszający sezon polityczny da odpowiedź na pytanie, czy Jarosław Kaczyński rzeczywiście szykuje sukcesję. Już dziś wiadomo jednak, że Mateusz Morawiecki zrobi wszystko, aby zostać delfinem.

03.09.2018

Czyta się kilka minut

Odsłonięcie pomnika Lecha Kaczyńskiego, Szczecin, czerwiec 2018 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER
Odsłonięcie pomnika Lecha Kaczyńskiego, Szczecin, czerwiec 2018 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER

Grafik premiera jest napięty do granic możliwości. Od tygodni jeździ po Polsce. Spotyka się ze wszystkimi. I przemawia w stylu: „Zagranica to zło, opozycja to zło, media to zło. Kocham Polskę, więc kocham PiS”, czemu towarzyszy zazwyczaj obiecywanie wszystkim wszystkiego.

Do tego dużo autopromocji. Podejmowanie medalowych sportowców, błyszczenie na państwowych obchodach rocznic. Niedawno witał nawet strażaków, którzy wracali ze Szwecji, gdzie pomagali gasić pożary lasów.

Ta nadaktywność – nawet jeśli czasem groteskowa – przynosi efekty sondażowe. Morawiecki jest jednym z najlepiej ocenianych polityków, a badani stawiają go ponad jego poprzedniczkę, a dziś zastępczynię – Beatę Szydło. To kapitał, który zbudował przez niespełna 10 miesięcy rządów.

Gdzie ten aksamit

Gdy Mateusz Morawiecki stawał na czele rządu, wyglądało to na mistrzowski ruch prezesa PiS. Po zakończeniu – tak się wówczas wydawało – wszystkich wojen i zamknięciu kontrowersyjnych frontów Morawiecki miał się stać uśmiechniętą twarzą PiS. Łagodząc politykę, miał przyciągnąć wyborców środka, zmrożonych trwającymi przez pierwszą połowę kadencji krucjatami Kaczyńskiego, w których bezwolnym narzędziem była premier Beata Szydło. W eleganckim garniturze, skrojonym jeszcze w czasach bankowej prezesury, władający angielskim, znający Zachód – miał zakończyć spór z Brukselą, podejrzewającą PiS o naruszanie praworządności mierzonej unijnymi zasadami.

Albo Kaczyński miał zupełnie inny plan, albo też Morawiecki swej roli nie podołał. Dość powiedzieć, że za jego rządów PiS nie stał się bardziej aksamitny, tylko jeszcze bardziej chropowaty. Konflikt z Brukselą zaś wręcz wszedł w nową, ostrzejszą fazę.

Tarapaty, w jakie wpakował się premier zaraz na początku swych rządów, doskonale pokazują sprzężenie między nim a Kaczyńskim – które w praktyce uniemożliwia zasadniczą zmianę w polityce PiS.

Chodzi o głośną nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej z początku roku. Władze Izraela i Stanów Zjednoczonych uznały, że to przepisy naruszające wolność słowa, a nawet wymierzone w ocalałych z Zagłady, z których niektórzy obwiniają za swój los nie tylko Niemców, ale i Polaków. Ale skoro Jarosław Kaczyński uznał, że PiS nie odda ani guzika, to Mateusz Morawiecki grał według tego scenariusza.

Projekt powstał w resorcie sprawiedliwości kilkanaście miesięcy przed objęciem przez niego premierowskiej teki. Ale to był test dla Morawieckiego – i premier był bliski całkowitej katastrofy: w atmosferze ogromnego napięcia dolał oliwy do ognia swym lutowym wystąpieniem w Monachium, gdzie mówił o „żydowskich sprawcach Holokaustu”.

Premier Izraela Benjamin Netanjahu się wściekł, w rozmowach telefonicznych z Morawieckim zarzucał mu chęć ukrycia współodpowiedzialności Polaków za Holokaust. Nawet część przedstawicieli obozu władzy uważała, że takie starcie ze środowiskami żydowskimi oznacza koniec Morawieckiego na arenie międzynarodowej.

Największym sukcesem jego premierostwa jest właśnie to, że w tej wyjątkowo trudnej i delikatnej sytuacji nie dał się pogrzebać. Przekonał Kaczyńskiego, że ustawę o IPN należy wyrzucić do kosza, i przeprowadził to w ciągu jednego dnia, uzyskując w zamian od Netanjahu wspólną deklarację historyczną, korzystną dla PiS z politycznego punktu widzenia.

W tym scenariuszu była też rola dla Kaczyńskiego – mógł wykonać swe tradycyjne tournée po mediach prawicy i opanowanej przez PiS telewizji publicznej, by przedstawić aktualną linię partii: że to ogromny sukces. Oczywiście, jasno podkreślając, że to w dużej mierze sukces Morawieckiego.

Właściciel firmy Polska

Dla przyszłości PiS relacja Kaczyńskiego z Morawieckim jest kluczowa. Premier to wie, więc wciąż działa tak, jak kiedyś, gdy był prezesem oddziału zagranicznego banku. Premierostwo jest dla niego jak zarządzanie firmą, która ma właściciela – jest nim Kaczyński. A z właścicielem nie tylko trzeba dobrze żyć i być mu oddanym. Czasem należy go zauroczyć i omotać, by coś uzyskać.

W pierwszej kolejności chodzi oczywiście o trwanie na wysokim stołku, co i w bankowości, i w polityce Morawieckiemu się podoba. Ale w perspektywie to znacznie poważniejsza rozgrywka: o to, co po Kaczyńskim. Gdy prezes niedomagał zdrowotnie i leżał w szpitalu, Morawiecki jako jeden z nielicznych regularnie go odwiedzał. To pokazuje szybkie zbliżenie polityków, którzy jeszcze niespełna trzy lata temu ledwie się znali.

W ten sposób Morawiecki stał się fenomenem, jeśli chodzi o relacje z Kaczyńskim. Prezes do ścisłego kręgu wtajemniczenia nie dopuszcza praktycznie nikogo spoza grona wiernych, wieloletnich towarzyszy oraz znajomych spoza polityki, którzy stali przy nim w czasach posuchy.

Partia te względy okazywane premierowi widzi. I słyszy – bo Kaczyński nie marnuje żadnej okazji, bo go pochwalić, wysuwając w ten sposób przed szereg na starcie wyścigu po schedę. Jeszcze gdy jako wicepremier w rządzie Szydło Morawiecki kreślił swe słynne plany bombastycznego rozwoju Polski, ujmowane w komputerowe prezentacje, Kaczyńskiemu zdarzało się polać go zimną wodą i publicznie obsztorcować.

Jednak odkąd został premierem, prezes nie powiedział na jego temat ani jednego krytycznego zdania.

Po najtwardszej linii

Na przykładzie ustawy o IPN widać, że Morawiecki ma zdolność przekonywania Kaczyńskiego do swych racji. Ale sięga po nią nader rzadko. Nieoficjalnie wiadomo, że ma duży dystans do radykalnych zmian dotyczących Sądu Najwyższego, za pomocą których mają zostać usunięci najstarsi sędziowie, w tym pierwsza prezes Małgorzata Gersdorf – mimo że chroni ją konstytucyjna kadencja. Morawiecki nie chciał złożyć kontrasygnaty pod decyzjami prezydenta w tej sprawie, ale nie podjął żadnej realnej próby zawrócenia PiS z niebezpiecznej ścieżki.

Oczywiście może być tak, że w kierownictwie PiS zapadła decyzja, by nie flirtować z elektoratem bardziej umiarkowanym, skoro ostra linia partii – wspierana twardą pięścią kierowanego przez nią państwa – daje sondażową przewagę na starcie zbliżającego się serialu wyborczego. Ale z drugiej strony widać gołym okiem, że to PiS zmieniło Morawieckiego, nie zaś Morawiecki zmienił PiS.

Ba, bywa bardziej pisowski od PiS. Nigdy ani na krok nie odstąpił od partyjnej ewangelii politycznej, wszystkie jego wypowiedzi co najmniej mieszczą się w radykalnej retoryce PiS, a czasem są wręcz jej kwintesencją.

Radykalny znaczy wiarygodny

Z jednej strony to dlatego, że Morawiecki wciąż jest politycznym nowicjuszem, bez żadnej pozycji w partii, z krótką biografią w życiu publicznym. Całą władzę opiera na jednym tylko fundamencie – pozycji Kaczyńskiego.

Z drugiej strony stawianie na radykalizm to dla Morawieckiego próba uwiarygodnienia się w twardym elektoracie, kluczowym dla PiS. Dzięki niemu Kaczyński przetrwał osiem ciężkich lat w opozycji i oparł się na nim po Smoleńsku.

Dla pisowskich radykałów Morawiecki na dzień dobry był znacznie mniej wiarygodny od Szydło. Nie toczył wojny z Wałęsą, nie zawierał sojuszu z Lepperem i Giertychem, nie tkwił dwóch kadencji na chudym, opozycyjnym wikcie. Na miesięcznicach smoleńskich zaczął się pojawiać już po wyborach w 2015 r., gdy wszedł do rządu.

W dodatku, gdy PiS zawsze firmowało walkę z bankami – za poprzedniej kadencji tworząc komisję śledczą, a tym razem obiecując pomoc dla frankowiczów – to Morawiecki był w III RP prominentnym prezesem zagranicznego banku, pożyczającego Polakom w szwajcarskiej walucie.

Zasiadał też w Radzie Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku, i to nawet jeszcze po Smoleńsku – co w nieco innym świetle stawia jego dzisiejszy akceptujący ton dla smoleńskich oskarżeń Kaczyńskiego wobec lidera PO. Ba, dał się nawet nagrać na taśmach kelnerów w knajpie u „Sowy”, które dla PiS stanowią dowód upadku państwa za czasów Platformy.

Tak, jest pisowskim neofitą. Choć znany z konserwatywnych poglądów i sponsorowania za pieniądze banku dzieł bliskich prawicy, to twardym w deklaracjach pisowcem stał się wtedy, gdy Kaczyński objął władzę i pozwolił mu wejść do polityki od razu na sam szczyt. Na co w Platformie nie miał najmniejszych szans.

Dziś, gdy atakuje poprzedni rząd, któremu wszak doradzał, uwiarygadnia sam siebie w twardym elektoracie PiS. Mechanizm ten – stałe pilnowanie twardości partyjnej linii – uniemożliwia mu marsz ku centrum. Będzie najtwardszym z twardych tak długo, jak długo będzie się czuł niepewnie w swej adoptowanej politycznej rodzinie.

Wymarzony partner

Jednocześnie w osobie Morawieckiego Kaczyński ma nareszcie premiera, jakiego sobie wymarzył. To, co nie udało się ponad dekadę temu z Kazimierzem Marcinkiewiczem (który wybijał się na niezależność i za bardzo zbliżył się do środowisk biznesowych), co nie udało się z Beatą Szydło (której nie poważał i którą traktował instrumentalnie), ma szansę wreszcie się ­ziścić: Morawiecki to premier żyjący w symbiozie z prezesem.

To, co było zaletą Szydło w elektoracie PiS – pochodzenie z małej miejscowości, realny awans społeczny bez wielkiego wykształcenia – budowało między nią a Kaczyńskim barierę nie do pokonania. Są z różnej gliny, a prezes uwielbiał okazywać jej swą żoliborską wyższość.

Dlatego Szydło przestała liczyć na powrót do gry na krajowym podwórku. Chce kandydować wiosną do Parlamentu Europejskiego. W głębi ducha liczy jeszcze na ostatni gest Kaczyńskiego i komisarską tekę w nowej Komisji Europejskiej, która powstanie po eurowyborach.

To zresztą charakterystyczny rys rządów PiS przełomu Morawieckiego i Szydło. Żaden minister zdymisjonowany pod naciskiem nowego premiera i za zgodą Kaczyńskiego publicznie nie bryknął – nawet nietykalny wcześniej Antoni Macierewicz. Żaden odwołany prezes spółki się nie odwinął – nawet prezes Orlenu Wojciech Jasiński, towarzysz Kaczyńskiego od blisko pięciu dekad, z przerwą na członkostwo w PZPR.

Kaczyński za taką twardą lojalność płaci. Macierewiczowi dał nadzieje na powrót do politycznej gry. Jasiński zaś dostał doradczą fuchę w innej państwowej firmie, Enerdze.

Rzeź wiarusów

Eurowybory staną się dla Morawieckiego szansą na umocnienie się w partii – właśnie ze względu na emigracyjne plany wierchuszki PiS, nie tylko Szydło. Część weteranów, na czele z marszałkiem Sejmu Markiem Kuchcińskim, zdaje sobie sprawę, że stan politycznej prosperity nie będzie trwać wiecznie. Wiosenne eurowybory to dla nich ostatnia szansa, by spieniężyć w euro poświęcenia, które latami ponosili dla Kaczyńskiego.

Gdyby rzeczywiście prezesowscy wiarusi wybrali się do Strasburga i Brukseli, wewnątrz PiS nastąpi personalna i pokoleniowa zmiana, z której Morawiecki może skorzystać. Jeśli będzie potrafił. Sukcesem Morawieckiego byłoby też pozbycie się Jacka Kurskiego z TVP. Nieoficjalnie wiadomo, że premier zupełnie nie trawi propagandy tej telewizji. Co prawda Kurski zarzeka się, że nie zamierza kandydować w eurowyborach, ale każdy, kto go zna, wie, że na opłacanej setkami tysięcy rocznie synekurze w europarlamencie czuł się w przeszłości najlepiej. Znów – wszystko w rękach Kaczyńskiego.

Na razie dostępu do ucha prezesa Morawiecki używa właśnie głównie do inspirowania roszad kadrowych w rządzie i państwowym biznesie. Do czystki z początku roku – w której stracił posadę Macierewicz, a do tego toruński minister środowiska Jan Szyszko, szef MSZ Witold Waszczykowski oraz minister zdrowia Konstanty Radziwiłł – Morawiecki dołożył niedawno głowę ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. To także sprawdzony partyjny towarzysz Kaczyńskiego, chroniony dotąd nieformalnym immunitetem. Ale prezes dał się Morawieckiemu przekonać, że Jurgiel to minister anachroniczny, który nie radzi sobie z pogarszającymi się nastrojami na wsi, a bez elektoratu wiejskiego PiS władzy nie utrzyma.

Następny do dymisji może być inny prezesowski zaufany, szef MON Mariusz Błaszczak – w partii panuje powszechne przekonanie, że jest marnym ministrem obrony. W dodatku współpraca między nim a premierem się nie układa. Ostatnio Morawiecki w ostatniej chwili zablokował mu zakup liczących trzy dekady australijskich fregat. Uznał, że to złom, który do niczego się nie nadaje. Nie mógł tego zrobić bez zgody Kaczyńskiego, na pewno nie wobec Błaszczaka.

W różnych spekulacjach Błaszczak przymierzany jest a to do marszałkowskiego fotela po Kuchcińskim, a to do szefostwa Najwyższej Izby Kontroli. Formalnie NIK będzie do obsadzenia za rok, ale ruszył proces karny obecnego prezesa tej instytucji, Krzysztofa Kwiatkowskiego – w sprawie ustawiania konkursów na stanowiska – co może przyspieszyć bieg zdarzeń.

Kłopoty z empatią

Czy Morawiecki pokazał za swych rządów talent polityczny? Oczywiście: można za jego zasługę uznać zakończenie konfliktu z Izraelem i USA. Tyle że na wypracowanie jak najmniej upokarzających warunków wycofania się z ustawy o IPN pracowała cała wierchuszka PiS. Inna rzecz, że trudno uznać za wielki sukces wycofanie się z własnej klęski.

Współpracownicy premiera narzekają, że brakuje mu społecznego wyczucia, że nie potrafi nawiązywać kontaktu z ludźmi i źle się czuje w bezpośredniej konfrontacji. W tym sensie jest trochę jak Bronisław Komorowski, którego defekty przyczyniły się do porażki w wyborach prezydenckich.

– Dlaczego Morawiecki nie potrafił rozładować protestu osób niepełnosprawnych w Sejmie? Przecież rozmawiał z tymi ludźmi – pytam jednego z ministrów, uważanych za jego sojusznika.

– Mateusz taki jest. Ma kłopot z okazywaniem empatii, źle się z tym czuje. To jest jego defekt i na razie nic się nie daje z tym zrobić.

W tamtej sytuacji Morawiecki zachował się wedle wszelkich pisowskich prawideł: zaprosił przedstawicieli innych organizacji niepełnosprawnych i podpisał z nimi porozumienie, tak aby wyglądało to na rozwiązanie problemu. W istocie jednak dogadał się z łamistrajkami, z których zresztą część zdała sobie sprawę ze swej roli dopiero po uściśnięciu premierowskiej prawicy.

Rachunek od Solidarności

Przed Morawieckim staje dziś znacznie poważniejsze zadanie, którego takimi trikami nie rozegra. Przeciw jego rządowi wystąpił doświadczony w politycznych bojach lider Solidarności Piotr Duda, który postanowił wystawić PiS rachunek za poparcie, którego mu udzielał. Żąda podwyżek w budżetówce, która – jak rodziny niepełnosprawnych – zgrzyta zębami, słysząc kolejne peany Morawieckiego na temat rewelacyjnej sytuacji finansów państwa. Wszak pracownicy państwa mają zamrożone płace od 2010 r. Ale to dopiero początek listy oczekiwań Dudy. Przewodniczący domaga się dymisji dwojga ministrów krytykowanych przez „S”: Anny Zalewskiej od edukacji i Łukasza Szumowskiego od zdrowia.

Na początku sierpnia Morawiecki odwiedził Dudę, co samo w sobie pokazuje, kto jest w tym duecie petentem. Na razie nic nie wskórał, a przecież kryzys w relacjach prospołecznego rządu z najpoważniejszym, wspierającym go związkiem zawodowym byłby dla PiS katastrofą.

W dodatku Morawiecki jest pod ścianą, bo na horyzoncie pojawiają się ciemne chmury – bezrobocie przestaje znacząco spadać, a w budżecie widać dno. To niekorzystna dla niego sytuacja na starcie wyborczego maratonu, który miałby go wynieść na szczyt PiS.

Nowy ojciec

Jeszcze przed pierwszą rocznicą rządów Morawieckiego można się pokusić o nakreślenie stref jego wpływów, nazwanie przyjaciół i wskazanie wrogów.

Na pewno za premierem stoi zasadnicza część najwierniejszej gwardii Kaczyńskiego. Chodzi o polityków takich jak szef MSWiA Joachim Brudziński, rzeczniczka partii Beata Mazurek czy szef klubu PiS Ryszard Terlecki, którzy ślepo podążają za wskazaniami prezesa.

Morawieckiego wspomaga też wicepremier Jarosław Gowin i inni członkowie rządu z nim związani, choćby ministrowie Jadwiga Emilewicz (przedsiębiorczość), Teresa Czerwińska (finanse) czy wspomniany Łukasz Szumowski (zdrowie). Tyle że oni mają słabą pozycję polityczną.

Ochłodziły się relacje Morawieckiego z prezydentem, nie tylko w sprawie ustaw sądowych. Dla przykładu: Andrzej Duda wspierał australijskie plany zakupowe Błaszczaka.

Na kontrze do Morawieckiego jest szef służb Mariusz Kamiński, który ostatnio częściej gra do jednej bramki z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. To właśnie Ziobro jest głównym oponentem premiera. To skrzętnie skrywana, choć brutalna wojna. Dość powiedzieć, że Morawiecki podejrzewa Ziobrę o większość niewygodnych dla niego prasowych przecieków, choćby dotyczących przepisania na żonę części wielomilionowego majątku.

Kaczyński w tym starciu sprzyja Morawieckiemu, który zresztą otwarcie donosi prezesowi na Ziobrę. Gdy ojciec premiera Kornel Morawiecki opowiada publicznie coraz większe bzdury – jak choćby ostatnio, gdy w wywiadzie dla agencji RIA Novosti składał hołdy Putinowi i mówił o „połączeniu duchowym i cywilizacyjnym” Polski i Rosji – widać wyraźnie, że z synem politycznie łączy go już niewiele. Bo politycznym ojcem Mateusza Morawieckiego staje się właśnie Kaczyński.

Oczywiście, lider PiS może go jeszcze wiele razy wydziedziczyć. Ale widać wyraźnie, że w szczycie politycznej kariery, gdy zdrowie zaczyna jednak szwankować i opuszczają go witalne siły, to w Morawieckim Kaczyński pokłada strategiczne nadzieje. ©

 

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.


CZYTAJ TAKŻE:

Kaczyński wraca do gry: Pierwsze od wielu miesięcy programowe wystąpienie prezesa PiS podsyca plotki o coraz brutalniejszych wojnach w obozie władzy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2018