Pod horyzontem mrówek

Odgłosem, który od rana pierwszego dnia pobytu po ostatni tutaj zmierzch niezmiennie towarzyszy mi na balkonie, jest desperackie wycie silników ręcznej piły ścinającej konary (Husquarna?). Jedyne, co się zmienia, to odległość, a więc i natężenie dźwięku. Pracujących nie widzę i nawet nie wiem, czy gdybym zeszła na trawnik, natknę się na nich, czy też pracują gdzieś dalej. Całe uzdrowisko to właściwie jeden park, jeszcze ciągle w nienajgorszej kondycji, choć zmiany właścicieli dobrze nie wróżą. Ale uderzenie kilku letnich wiatrów lokalnych o sile huraganów pozostawiło spustoszenia, których nie zaleczy się teraz w parę tygodni. To, co słyszę co dzień przez cały pobyt, to przecież zaledwie usuwanie połamanych gałęzi i pniaków.

03.09.2007

Czyta się kilka minut

Przeważająca większość z nas to przyjezdni. Goście, których oddziela od miejsca, w którym przebywają, coś jak cieniutka szyba szklana, niepozwalająca na nawiązanie prawdziwych więzi. Jesteśmy zadowoleni lub nie, coś tam chętnie poznamy, a coś innego wcale nas nie przejmie, ale gdy tak przez parę tygodni zasnuwamy tu swoje życie, jesteśmy zwróceni ku sobie samym i nastawieni na to, że wszystko, co dla nas ważne, zaraz ze sobą zabierzemy. Więc nie przychodzi nam na myśl, by tu pozostawić jakiś ślad po sobie. Może destrukcji przez to więcej, bo mniej nas obchodzi, czy coś tu zostanie na później, czy niekoniecznie. A nurt wydarzeń toczących się gdzieś w dalszej odległości też jakby nas nie obchodził zanadto, w tej chwili przynajmniej, tak jakbyśmy wierzyli, że skoro teraz jesteśmy na ich brzegu, to i potem nas nie zagarną. Ani zmartwieniem, gdy dotkliwe, ani frajdą niespodziewaną.

Moi przygodni sąsiedzi z tego samego stolika w jadalni reprezentują najlepsze cechy takiego horyzontu mrówek: pogodnie zakrzątnięci samym spędzaniem czasu i konsumpcją oferowanych przez ten pobyt korzyści, obróceni do swojego życia jego jasną stroną, nienatrafiający na ścieżki, na których trzeba by coś niewygodnie omijać, a nawet krzyżować. Ciągle wspominający minione sprawy dobre, ale jeszcze chętniej otwierający się na jutro - może już nie takie długie, ale przyjazne. Biorą do ręki najbliższą godzinę jak oferowany owoc: ciesząc się albo rezygnując, bez żalu ani pretensji.

Lubią opowiadać o swoich wnukach: uczniu klas pierwszych i przedszkolaku. Nie kryją, że to ich "najlepsza miłość" w życiu. I tak w pewnym momencie wśród pogawędki wpadamy na coś, co nie tylko nas, ale i ich najpierw stopuje, potem napełnia rosnącym znakiem zapytania. Czterolatek miał niedawno, po usłyszeniu obiegowej formuły "brud, smród i ubóstwo", zapytać: a co to jest ubóstwo, babciu?

Cóż łatwiejszego niż uspokoić się stwierdzeniem, że czterolatek takiego doświadczenia mieć nie musi. A jednak urwała nam się wtedy rozmowa, a znak zapytania nie przestawał rosnąć...

24 VIII 07

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2007