Starość się udała – mówi najstarsza polska didżejka DJ Wika

Wirginia Szmyt, didżejka: Nie znoszę, jak ktoś mi mówi, co mam robić, jak się mam zachować, co wypada, a czego nie wypada.

02.01.2024

Czyta się kilka minut

DJ Wika Wirginia Szmyt. Warszawa, listopad 2023 r. / Fot. Grażyna Makara
DJ Wika Wirginia Szmyt. Warszawa, listopad 2023 r. / Fot. Grażyna Makara

Katarzyna Kubisiowska: Jak to jest ukończyć 85 lat?

Wirginia Szmyt: To jest mieć dobry czas w życiu.

Bez dokuczliwych myśli o przemijaniu? 

O nie, kochanie, ja mam tyle rzeczy do zrobienia. Na coś takiego nie starcza mi czasu. A przy okazji jestem odpowiedzialna za moje dwa koty, one teraz są dla mnie najważniejsze. Kto by się nimi zajął lepiej ode mnie? Jeśli myślę o śmierci, to wyłącznie w kwestii porządków.

Porządków?

W tym miejscu mieszkam od 50 lat. Umierają sąsiedzi, z którymi poznałam się, jak byliśmy piękni i młodzi. A teraz widzę, jak wywożą ich w workach, a potem widzę sterty rzeczy wyrzucanych z ich mieszkań. Więc ja nie gromadzę, lecz wywalam pomału pierdołki, zasranki, słoiczki, obrusiki. Ubrania przerzedzam, rozdaję, moda tak szybko się zmienia. Nawet listy powyrzucałam. Co mam pamiętać, pamiętam. Było, minęło. Żyję teraźniejszością.

Jak to się robi?

Cieszę się z drobiazgów. Widzi pani ściany w moim mieszkaniu? Za czystą bielą nie przepadam, więc eksperymentuję z kolorami. Idę do sklepu z farbami, kupuję, co trzeba. Sama maluję. Teraz produkują farby, które na łeb nie kapią. Specjalną szczotką to nawet sufit wymaluję. Nowy wystrój wnętrza poprawia nastrój. I jest otwarciem na nowe. Mam motywację do tego, by być aktywną.

Właściwie nadaktywną. Jest Pani rozchwytywaną DJ-ką. Trudno było się z Panią umówić na to spotkanie.

Bardziej myślę o sobie jako o Janku Muzykancie promującym muzykę. Dawno mogłam zrobić certyfikat DJ-ja, ale nie jest mi to potrzebne do szczęścia. Nie tą drogą idę. Muzykę traktuję jako narzędzie służące do tego, by dotrzeć do ludzi. I chcę pokazywać, że można być zadowolonym z tego, co się ma, a nie być niezadowolonym z tego, czego się nie ma. Można spotkać się z kimś, porozmawiać, choćby o głupotach. Bez względu na wiek człowiek potrzebuje bliskości. Tylko czasem boi się zaryzykować, nie chce być odrzucony. Poza tym seniorzy liczą na rodzinę, od niej uzależniają swoje sprawy. Kurczowo trzymają się dzieci.

Pani się nie trzyma?

Wdową jestem od 13 lat. Moim synowie dawno pozakładali rodziny, sami są dziadkami. Lubię być sama, lubię samotność. Stawiam na samodzielność i samowystarczalność. A przede wszystkim stawiam na niezależność. Nie mam bliskich relacji z moimi dziećmi i wnukami. Poniekąd z powodu okoliczności: latami zajmowałam się moją ukochaną mamą. A drugi mąż był dyplomatą, pięć lat byliśmy na placówce w Szwajcarii. Siłą rzeczy kontakt z rodziną był rzadszy. Nie jestem też babcią, która zabiega o względy – nie pamiętam, kiedy wnuki obchodzą urodziny, nie latam z tortami, nie zasypuję prezentami. Ani na to nie miałam czasu, ani ochoty. Wnuki o moich urodzinach też nie pamiętają. Nie umiem kadzić, mówię prawdę. Tu wychodzi ze mnie zawodowy pedagog. Bo z wykształcenia jestem dyplomowaną polonistką. Pięć lat pracowałam w szkole życia z ludźmi z głębokim upośledzeniem, 25 lat z trudną młodzieżą, tą po wyrokach. W ośrodku wychowawczym przeszłam wszystkie szczeble kariery – zaczynałam od stanowiska wychowawcy, skończyłam jako dyrektorka.

 

DJ Wika w trakcie układania setu w swoim mieszkaniu. Warszawa, listopad 2023 r. / Fot. Grażyna Makara

A kiedy zaczęła Pani pracować z seniorami? 

Na początku lat 90., po powrocie z placówki dyplomatycznej, kiedy sama byłam już przed emeryturą. W Szwajcarii zobaczyłam, że seniorzy mogą być prawdziwą częścią społeczeństwa. Nie są wykluczeni. Co rusz odbywają się imprezy organizowane pod ich kątem – parady, kiermasze, festyny. Wychodzą na ulicę przebrani i uśmiechnięci. Chciałam, by podobnie było w Polsce: spontaniczna radość daje mnóstwo siły i zmniejsza strach przed przyszłością. Odgania czarne myśli.

Nie znoszę powiedzenia: „Nie udała się Panu Bogu starość”. Nie chcę, by ona kojarzyła się z niedołężnością i smrodem. Boli mnie, gdy słyszę, że na starość się głupieje. Przecież każdy, kto chodzi po świecie tak długo, ma w sobie dar życia. Tyle widział, doświadczył, zrozumiał. To prawda: emerytury są żałośnie niskie, niektórzy grzebią w śmietnikach, by wziąć cokolwiek do ust. Sytuację seniorów państwo powinno dostrzec. W ogóle seniorzy powinni mieć swoją reprezentację w Sejmie. Ale to wiem: we wspólnocie człowiek czuje się pewniej. Na plan dalszy odsuwają się zmartwienia.

Tak od razu?

Kiedy 25 lat temu zaczęłam organizować pierwsze potańcówki, seniorzy siedzieli pod ścianą. Duża sala, a parkiet pusty. Więc sama wychodzę na środek i zachęcam: „Kochani, tańca nie traktujcie jak taniec, tylko jakbyście wykonywali ćwiczenia dla zdrowia, dla zachowania formy, dla poprawy kondycji”. Pokazuję: „Ręka tu, noga tam, ciała wygięcie, obrót”. I za jakiś czas jedna pani wstaje, potem druga, trzecia. Robimy kółeczka, wężyki.

W sumie dlaczego nie można mówić wprost, że to zabawa?

Słyszałam: „A co sąsiedzi powiedzą? Przecież to nie wypada, że ja, w tym wieku, idę na tańce, kiedy chłop chory w domu leży”. Albo: „Syn mnie nie chce puścić, bo wnuki trzeba pilnować”. Dla świętego spokoju w domu więc mówili, że idą na gimnastykę.

Działało?

Seniorzy pomału oswajali się z tym, że starzenie się to nie koniec radości i wyłącznie modły o życie wieczne. Ale łatwo nie było. W roku 2000 założyłam kabaret „Viagra”. Nazwa specjalnie była przewrotna i kojarząca się z frywolnością, a skecze i piosenki, które sama pisałam, miały wzmagać potencję życia. Ogromnym zaskoczeniem było to, że „Viagra” okazywała się słowem zakazanym. Niektórym nie przechodziło ono przez usta, woleli powiedzieć: „niebieska tabletka”.

Ja nikomu nie wciskam swoich przekonań, tylko pokazuję, że można mieć więcej luzu. I być człowiekiem otwartym na zmiany, w tym na rozwój nauki. Ja jestem zwolenniczką in vitro, znam ludzi po przeszczepach – wierzę w postęp medycyny. Sama mam wstawioną endoprotezę. Oraz wiem, że należy żyć bez nienawiści. Do gejów, lesbijek, transwestytów. Przecież tacy ludzie byli zawsze, w każdej epoce, to nic nowego. Po co i o co tyle szumu? Mówię seniorom: „Miłość tych dwóch panów jest taka sama jak miłość mężczyzny z kobietą. Skoro to nikomu nikt krzywdy nie robi, to o co chodzi?”.

Dobrze, a teraz ty mi powiedz, kochanie, co nas najbardziej dzieli.

Polityka.

I religia. Dlatego na spotkania z seniorami zaczęłam zapraszać ludzi z różnych Kościołów. Chciałam, by opowiedzieli, co łączy ich z katolikami, co dzieli. Więc byli na spotkaniu z seniorami  protestanci. Byli też buddyści i wyznawcy Kriszny. Dali wykład, paliły się kadzidełka, leciały mantry. Piekliśmy chleb, który wszystkim smakował, panie od krisznowców brały przepis.

Ale na rabina seniorzy początkowo kręcili nosem: „Żydów niech pani nie zaprasza”. Skończyło się tym, że poszliśmy do synagogi i na kirkut. Najtrudniej było ze świadkami Jehowy. Mówili: „Kocia wiara, kocia wiara”. Ja na to: „Posłuchajcie, co ci ludzie mają do powiedzenia, pewne rzeczy wykrzywiacie, bo mało na ich temat wiecie. Możemy nawet pojechać na wycieczkę do ich zboru pod Warszawą. Kilku chętnych się znalazło.

 

Słuchaliśmy też chóru cerkiewnego założonego i dyrygowanego przez ks. Jerzego Szurbaka. Czterdziestu chłopa dało koncert kolęd świata. Jak oni zaśpiewali tymi głosami... Ludzie płakali ze wzruszenia. Właśnie o to mi chodzi: poprzez piękno – muzykę, film, malarstwo, literaturę – oswajać człowieka z innością.

Z kim jeszcze spotkania?

Z psychologami. By senior wiedział, jak sobie radzić ze stresem i rozwiązywać trudne sytuacje.

Na potańcówkę przychodzi kiedyś pan z podbitym okiem. Wiem, że to zięć go uderzył, bo niezdarny teść zirytował go tym, że na dywan wylał herbatę. Zięć o poprawne relacje dbał do momentu, w którym teść przepisał mieszkanie na niego i córkę. Więc teraz już nie musi, hamulce mu puszczają, kodeks obyczajowy i honorowy przestaje obowiązywać i zdolny jest do fizycznej agresji. A ten starszy człowiek powinien wiedzieć, że to przemoc, którą zgłasza się na policję.

Albo zastanawiamy się, dlaczego seniorzy bywają wybuchowi. Czy to normalne? Otóż normalne, skoro dziadek mieszka w jednym pokoju z nastoletnim wnuczkiem. Proszę sobie to wyobrazić...

Ja teraz jestem szczęśliwa, bo mieszkam sama. Wolę zapisywać każdy wydatek i żyć od pierwszego do pierwszego, ale mieć swobodę.

Jacy są dzisiejsi seniorzy?

Odważniejsi. Wymarło najstarsze pokolenie. Niektórzy dobijają dziewięćdziesiątki, a nawet setki. A reszta to... białe latawce... Pani się śmieje? To dobrze, staroci nie należy traktować wyłącznie na poważnie. Kiedy moim ponad sześćdziesięcioletnim synom mówię, że są już seniorami, to oni się obruszają, co nie zmienia postaci rzeczy. Więc starzeje się kolejne pokolenie. I to są ludzie wykształceni, podróżujący, znający języki. Zna pani „Mądrą Babcię”? Nie? A to błąd! Proszę zobaczyć na YouTubie, ile dobrego robi ta kobieta. Opowiada i o tym, jakie nosić majtki, i o tym, jak zażywać tabletki, i o tym, jak rozmawiać z młodszymi. Z wykształcenia farmaceutka. Przy niej to wysiada niejeden polityk.

A Pani jak została DJ-ką?

Najpierw byłam animatorką kultury w domu seniora na Ochocie. Zachciało mi się dancingów dla seniorów. Dyrektorka powiedziała, że zgadza się na to, bym raz na trzy miesiące zaprosiła DJ-a, chyba że sama będę grać. Pomyślałam: „Wielkie mi coś: grać”. Zaprosiłam kolegę DJ-a, podpatrzyłam, jak on to robi. Nakupowałam kaset i wystartowałam. Pierwszy występ odbył się na 250 osób, sala wypełniona po brzegi. Później już się tylko rozkręcało. Znajomi przynosili płyty, sugerowali: „puść to, a teraz tamto”. Wtedy zaopatrzyłam się w pierwszy komputer – fenomenalne narzędzie do wyszukiwania muzyki. A potem był klub Bolek na Polach Mokotowskich. Tam grali młodzi didżeje.

I?

Świetni chłopcy. Grali w nieco innych rytmach, głównie electro house. Dużo się od nich nauczyłam. To oni namówili mnie na mikser. Uczyli obsługi – podłączania kabli i nastawiania basów. Dalej grałam z raperami – Wujkiem Samo Zło i Pono. Podziwiam w nich miłość do muzyki, pasję do słowa, żar do sztuki.

Jak często stoi Pani za konsolą?

Bywało, że codziennie. Od sześciu lat gram w duecie z DJ Chrisem, to mój młodszy kolega – 75-latek. Razem jeździmy jego autem, on jest kierowcą. Przykładowa trasa: z Warszawy jedziemy tam, gdzie odbywa się granie: start o dwudziestej pierwszej, koniec o pierwszej w nocy. Dalej hotel, spanie, śniadanie i ruszamy dalej. Ponad 400 km, 5 godzin w samochodzie. I ponownie granie. Powrót do Warszawy i wieczorem DJ-owanie na potańcówce w Młocinach. Zawsze mam ze sobą mikser, komputer, płyty. Muszę się też przygotować psychicznie. Przecież niedowidzę. I niedosłyszę – noszę aparat słuchowy. A w biodrze ta endoproteza. O tyle jest łatwiej, że jesteśmy we dwoje. Kiedy kolega kończy, to powinnam idealnie wejść w jego melodię. Są sytuacje nieprzewidywalne: mikser zawiedzie, płyta się zatnie, komputer się zawiesi. Cały czas jestem skoncentrowana, na uszach mam słuchawki.

Jestem pod wrażeniem.

Kochanie, ale nie jestem niezniszczalna. Po koncercie czuję się bardzo zmęczona. Bo w czasie grania nigdy nie siedzę. Czyli 5 godzin na stojąco. Dlatego zawsze zakładam buty wygodne, najlepsze są sneakersy – wielkie, stabilne, na grubej podeszwie.

Grałam w prawie każdym większym polskim mieście. A także w Budapeszcie, Wilnie, Berlinie, Londynie... Dla trzystu osób i kilku tysięcy.

W pandemii puszczałam muzykę na swoim balkonie. 40 minut – składanka wokół tematu nadziei. Był „Sen o Warszawie” Niemena i „Kocham cię życie” Geppert. Do tego trochę francuskich szlagierów. Lubię każdy rodzaj muzyki, nie odżegnuję się nawet od disco polo.

Olaboga!

A tak! Przecież odsądzane od czci i wiary disco polo wywodzi się z muzyki ludowej. Raz na jakiś czas puszczę i wstydu nie ma. Grając dla seniorów, głównie sięgam po hity z lat 70., 80., 90. Jest Boney M, ABBA, Lady Pank, Perfect, Budka Suflera, Modern Talking, Shakira... Powodzeniem cieszy się latino. Dla urozmaicenia przeplatam polską muzyką dancingową. A kiedy jestem DJ-ką na potańcówkach międzypokoleniowych, gram w ten sposób, by poderwać z krzeseł i młodszych, i starszych. Mieszam jive’a z tangiem, walcem i muzyką rockową. Chyba też dałam odwagę innym kobietom, by zajęły się DJ-owaniem. Jest nas coraz więcej.

A seniorzy na potańcówkach?

Panie kolorowo ubrane, jedne w krótkiej spódnicy, drugie z plecami odkrytymi. Prawda też jest taka, że dla mężczyzn najatrakcyjniejsza seniorka to ta z mieszkaniem i z wysoką emeryturą. I w miarę młoda. One mają największe powodzenie. Widuję na parkiecie przytulonych ludzi po dziewięćdziesiątce. Piękny obrazek. A jeden pan zawsze dedykuje tę samą miłosną piosenkę ukochanej kobiece. Kiedy to puszczam, prosi ją do tańca.

Ciekawi mnie, skąd w Pani tyle odwagi do życia na własnych warunkach?

Z przekory. I pewnie z tego, że nie jestem cierpiętnicą. Nie znoszę, jak ktoś mi mówi, co mam robić, jak się mam zachować, co wypada, a czego nie wypada. „Nie wypada” to być chamskim.

Tak było od zawsze?

Dzieciństwo miałam trudne, przypadło na czas okupacji. Kilka lat musiałam udawać kogoś innego, niż jestem. Wywodzę się z Kresów, z Wileńszczyzny. Tata pochodził z rodziny wojskowej, z tradycjami, dlatego jako jeden z pierwszych trafił na listę do zsyłki na Sybir. Ktoś go zdążył uprzedzić, zaczęliśmy się ukrywać. Najpierw u dziadka mieszkającego w okolicach Lidy. Potem u jego znajomych w Plisie. Z mamą siedziałyśmy zamknięte w szafie, nie wolno nam się było odezwać. Co jakiś czas zmienialiśmy miejsca pobytu, pamiętam jakąś piwnicę i moją twarz umorusaną na czarno. Spacery odbywałyśmy wyłącznie nocą. Czułam nieustanny strach, że nas złapią. Jak mama gdzieś wychodziła, bałam się, że nie wróci. Do Polski przyjechałyśmy w 1945 r. i kolejna tułaczka, mieszkałyśmy w różnych miejscach. Brak stabilności, także finansowej. Tata miał serce na dłoni, lecz o rodzinę to zadbać nie umiał. Pensję do domu przynosił rzadko. Z tego też powodu tak szybko wyszłam za mąż, chciałam mieć własny kąt, coś stabilnego. Po latach pomyślałam: gdybym była taka mądra, to zrobiłabym to w innej kolejności: najpierw skończyłabym studia, potem zakładała rodzinę.

Za dużo odpowiedzialności?

Za młoda byłam na małżeństwo. Dom, praca. Odprowadzanie i przyprowadzanie synów z przedszkola. Po nocach gotowanie obiadów. I jeszcze w tym wszystkim studia. Mąż był naukowcem, uznawał wyłącznie karierę akademicką. Tytuły, publikacje – to było dla niego prestiżem. Wsparcia od męża nie dostawałam. On przede wszystkim był teoretykiem, a ja praktykiem. On wszelkie procesy, które zachodzą w wychowaniu, znał wyłącznie z książek naukowych, a ja z mojej pracy, którą kochałam. Nie podobały mi się jego despotyczne metody wychowawcze stosowane wobec naszych synów. Bezskutecznie tłumaczyłam, że dziecko w domu powinno czuć się swobodnie, a nie siedzieć zamknięte w pokoju. I milczeć, by ojcu się nie narażać nawet tym, że ma się długie włosy. Nasze drogi rozchodziły się latami, brakowało porywu seksualnego. Rozwód wzięliśmy w 1984 r. Poczułam wielką ulgę.

A drugi mąż?

Przeciwieństwo pierwszego. Człowiek otwarty, radosny. Dzięki Januszowi uwierzyłam w swoją kobiecość. Że mogę się podobać. Że robię wartościowe rzeczy, że jestem kimś. Nie zakładałam tej miłości. Zresztą oboje sądziliśmy, że to będzie przygoda. Korzystaliśmy z życia, niczego sobie nie obiecując. Umówiliśmy się, że gdy ktoś z nas będzie miał dość, otwarcie to powie. A skończyło się ślubem i 35-letnim związkiem. Mąż wspierał mnie bardzo, kiedy zaczynałam pracować z seniorami, choć mniej czasu miałam dla niego. Rozumiał, że potrzebuję nowych wyzwań.

Teraz nowe wyzwanie?

Najpierw powiem, z czego jestem szczególnie dumna: z tego, że w 2013 r. w ostatnią sobotę czerwca odbyła się pierwsza Parada Seniorów. Ja jestem tego pomysłodawczynią, a organizatorem i wykonawcą Fundacja Zaczyn. Od tego momentu Parada odbywa się co roku, ale wówczas nie miałam pojęcia, że ktokolwiek się tym zainteresuje. Bałam się, że nikt nie przyjdzie. W pewnym momencie na parking podjechało kilka autokarów, z których wysypał się tłum seniorów. Dotąd byłam z nimi w kontakcie na Facebooku, teraz zobaczyliśmy się na żywo. Przyniosła więc efekt moja akcja mobilizacyjna prowadzona w mediach społecznościowych.

Ta Parada zakończyła się Piknikiem wielopokoleniowym przy Zamku Ujazdowskim. Na dużej scenie wystąpiła Irena Santor i Jerzy Połomski. Wisiały hamaki, na których bujały się wnuki z dziadkami. Bawiło się 14 tysięcy ludzi z całej Polski. Byli ci, którzy słuchają Radia Maryja, i ci, którzy oglądają TVN. A internet obiegło moje zdjęcie z dziewczynką, na którym trzymamy tablicę: „I ty zostaniesz seniorem”. Od najmłodszych lat trzeba sobie uprzytamniać, że w przeciwieństwie do starości młodość trwa krótko.

No a nowe wyzwanie?

Zwrócenie uwagi na kwestię aborcji i los ludzi z niepełnosprawnością. Jako pedagog napatrzyłam się na relacje w rodzinach, w których rodzi się dziecko z głęboką niepełnosprawnością – fizyczną i umysłową. Wtedy często mężczyzna odchodzi, zostawia rodzinę. Widziałam udręczone matki zajmujące się dzieckiem bez kontaktu, sikającym pod siebie, karmionym łyżeczką, niewiedzącym, że żyje. Matki niemogące podnieść syna, bo jest dwa razy od nich większy i cięższy. Bliscy od tych kobiet z dziećmi odwracają się, sąsiedzi udają, że nie ma problemu. Nie istnieją systemowe rozwiązania na dziś i na przyszłość. Co po śmierci matki stanie się z takim człowiekim? Kto się nim zajmie? I teraz wracam do kwestii zakazu aborcji i tego, że ktoś każe kobietom rodzić. Pytam: jakim prawem? Tę kwestię zostawiłabym wyłącznie kobiecie – to jej wybór, jej decyzja. Dziecko może być tylko chciane. I tylko kochane.

Rozmawiała Katarzyna Kubisiowska

Wirginia Szmyt – DJ Wika (ur. 1938), działaczka społeczna zaangażowana w sprawy seniorów. Z wykształcenia pedagożka. Najstarsza didżejka w Polsce. W grudniu 2023 r. miał premierę film dokumentalny Agnieszki Zwiefki pt. „Vika!”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej
Szefowa działu fotoedycji w „Tygodniku Powszechnym”. Fotografka i fotoedytorka, za swoją pracę dwukrotnie nominowana do Grand Press Photo, laureatka tej nagrody w kategorii Środowisko 2020. Portrecistka,  Autorka fotoreportaży z obozów dla uchodźców w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Pięć godzin na stojąco