Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Już po raz drugi we Wrocławiu kino zza Oceanu udowodni, że choć rządzi w naszych multipleksach, tak naprawdę pozostaje w znakomitej swojej części nieznane. Prócz pikantnych komedii Billy’ego Wildera, filozofującego kina Terrence’a Malicka czy filmów fabularnych o jazzie, czeka nas intensywna podróż po dzisiejszej Ameryce.
To, co wstydliwe
Nieoficjalnym patronem festiwalu będzie Todd Solondz, który osobiście pojawi się we Wrocławiu. To kino chyba najlepiej opisuje współczesne nastroje w Stanach, które borykają się z kryzysem, protestami na Wall Street i wojną. Twórca "Palindromów" od lat opisuje zachwianie wiary w liberalną demokrację i narastający strach przed fundamentalizmami różnej maści. Zagląda za fasady podmiejskich domów, by pokazać, jak pokraczni i nieszczęśliwi są ich mieszkańcy, pełni rozmaitych fobii i perwersji. Niezależnie od tego, czy są to konserwatywni fanatycy, czy wyznawcy politycznej poprawności, z tą samą łatwością instrumentalizują swoje ideały.
Amerykański reżyser ustawia widza w niewygodnej pozycji: opowiadając o najbardziej drażliwych moralnie kwestiach, jak aborcja, pedofilia, rasizm, religijne zaślepienie, z jednej strony prowokuje do relatywizowania oceny, a z drugiej - zawstydza nas, że tak łatwo się mu poddaliśmy. W swoim najnowszym filmie "Czarny koń", który otworzy festiwal, Solondz wyraźnie złagodził ton, choć balansująca na granicy realizmu komedia o trzydziestoparoletnim otyłym maminsynku zawiera wiele celnych obserwacji tego, co zazwyczaj wstydliwie ukryte i w życiu, i na ekranie.
Niezależni filmowcy zza Oceanu, wolni od dyktatu wielkich wytwórni, potrafią pójść na całość w swoim krytycznym opisie rodzimej rzeczywistości, a równocześnie umieją zjednać sobie widza przystępną formułą opowieści. W "Czerwonym stanie" Kevin Smith sięga po konwencję krwawego horroru, by opowiedzieć o sekcie ewangelikalnej, która torturuje i zabija rozpasanych seksualnie obywateli. Filmując z lubością jatkę, jaka rozpętuje się w trakcie oblężenia siedziby sekty przez FBI, Smith chłoszcze nie tylko terrorystów z religią na sztandarach, ale i podwójną moralność amerykańskich organów bezpieczeństwa. Nie przypadkiem film nakręcony został w dziesiątą rocznicę ataku na WTC - w groteskowy i mocno niewybredny sposób pokazuje, czym jest naprawdę amerykańska wojna z terroryzmem.
Braden King w nakręconym w Armenii "Tylko tu" mówi o trudnej miłości armeńskiej fotografki i amerykańskiego kartografa, który w Górnym Karabachu opracowuje mapy dla wielkiego koncernu. I nawet w tej oryginalnej, na poły onirycznej historii przepełnionej lokalnym kolorytem i urodą pejzażu wyczuwa się jakąś nutę krytyczną - młody Amerykanin ze swoim pragmatycznym "szkiełkiem i okiem", ze swą ekspansywnością i arogancją, zyskuje znacznie mniej naszej sympatii niż jego zwariowana towarzyszka. Trudno też polubić przygniecionego traumami nauczyciela zagranego przez Adriena Brody’ego w ekspresjonistycznym thrillerze "Z dystansu" Tony’ego Kaye’a - zajmując się zdemoralizowaną młodzieżą, bohater z lęku przed bliskością staje się zakładnikiem zawodowej poprawności.
Stan nieważkości
Bohaterowie wielu niskobudżetowych filmów z USA lubią stan nieważkości i źle znoszą wymagające mobilizacji sytuacje kryzysowe. Jak para trzydziestolatków z ekscentrycznego filmu "Przyszłość" Mirandy July - decyzja o adopcji chorego kota wywraca do góry nogami związek, którym rządzi tymczasowość, lęk przed odpowiedzialnością i trybem dokonanym. Philip Seymour Hoffman w "Jack uczy się pływać" pokazuje, jak mężczyzna po przejściach i kobieta z przeszłością mocują się ze sobą, by sprostać wyobrażeniom tej drugiej strony. Z kolei znakomite "Blue Valentine" Dereka Cianfrance’a dokonuje wiwisekcji młodego małżeństwa z niższych warstw społecznych, które w zderzeniu z prozą codzienności wytraca powoli cały uczuciowy potencjał, na którym zbudowało swój związek. W tych skromnych filmach spoza głównego nurtu ujawnia się to wszystko, przed czym zwykle ucieka wysokobudżetowe kino made in Hollywood, zamiatające pod dywan okruchy prawdziwego życia.
Szczególnie cenne w dzisiejszym kinie amerykańskim są pełnometrażowe filmy dokumentalne, nicujące rzeczywistość poddaną dyktaturze sensacyjnego newsa. W "Tabloidzie" Errola Morrisa oglądamy nieprawdopodobną historię byłej miss stanu Wyoming, którą w latach 70. oskarżono o porwanie i wykorzystywanie seksualne pobożnego mormona. Film mistrza dokumentu pokazuje proces intronizacji, a następnie zniszczenia bohaterki przez brukową prasę - nic przecież nie sprzedaje się tak świetnie, jak zbitka seksu i religii, najpierw w aurze niezdrowej ekscytacji, a potem obłudnego moralizatorstwa. Wiedzą o tym doskonale bohaterowie filmu "Z pierwszej strony: Rok w »New York Timesie«" Andrew Rossiego, w którym obserwujemy, jak twórcy poczytnego dziennika, choć sami też popełniają błędy, walczą o ocalenie prawdziwego dziennikarstwa w czasach tabloidyzacji prasy i wieszczonego od lat Armagedonu mediów papierowych.
Warto też przyjrzeć się dokumentom zaglądającym pod podszewkę pozornie jednoznacznych zjawisk kulturowych. Czy uprawiając muzykę punkową i anarchistyczną filozofię życia, można być odpowiedzialnym ojcem? Czy założenie rodziny musi oznaczać "wejście w system", skoro dzisiaj nawet bunt zamienił się w chodliwą markę? - takie pytania stawia Andrea Blaugrund Nevins w filmie "To drugie słowo na F". Elijah Drenner w świetnym dokumencie "American Grindhouse" pokazuje, jak exploitation movies, pogardzany podgatunek filmowy wykorzystujący bez umiaru seks, przemoc i rozmaite idee typu rasizm czy nazizm, wpłynął na rozwój kina głównego nurtu i zmianę amerykańskiej świadomości.
***
Na tym tle zupełnie osobnym zjawiskiem kulturowym jest Jonas Mekas, prawie dziewięćdziesięcioletni mistrz dokumentalnego dziennika intymnego, który w "Opowieściach z bezsennych nocy" filmuje historie swoje i swoich nowojorskich przyjaciół. Celebrując przy winie każdą chwilę i każde wspomnienie, Mekas zastanawia się, czy jest możliwe zachowanie do końca intensywności przeżywania świata. Patrząc na sędziwego artystę, śpiewającego litewskie piosenki z dzieciństwa czy kontemplującego w zachwycie główkę czosnku, zaczynamy wierzyć, że tak.
2. American Film Festival, Wrocław, 15-20 listopada 2011 r.