Grzebanie w ranach

Grecka tragedia i historia biblijnego Hioba czy emocjonalna pornografia? W miniserialu „To wiem na pewno” sprzeczne wrażenia towarzyszą nam do końca.

25.05.2020

Czyta się kilka minut

Mark Ruffalo jako Dominick i Thomas Birdsey w serialu „To wiem na pewno” / HBO / MATERIAŁY PRASOWE
Mark Ruffalo jako Dominick i Thomas Birdsey w serialu „To wiem na pewno” / HBO / MATERIAŁY PRASOWE

Chwilami aż trudno uwierzyć, że to ten sam aktor – zwłaszcza kiedy obie odtwarzane przez niego postaci są razem w kadrze. Mark Ruffalo jest przystojniakiem z bujnym zarostem i włoskim temperamentem, a równocześnie wygolonym, otyłym zombie, którego męczy każde wypowiadane słowo. W każdym wcieleniu inaczej się porusza, inaczej oddycha. Za sprawą tej podwójnej roli, wymagającej fizycznej transformacji, miniserial „To wiem na pewno” w reżyserii Dereka ­Cianfrance’a na podstawie głośnej powieści Wally’ego Lamba zyskuje dodatkowy wymiar. Bliźniactwo Dominicka i Thomasa Birdseyów, z których drugi cierpi na schizofrenię paranoidalną, a pierwszy jest jego zdeterminowanym opiekunem, staje się ciemnym zwierciadłem nie tylko dla ich rodzinnej przeszłości.

Choć to zaledwie sześć odcinków, trudno znaleźć właściwy tryb odbioru, bo praktyka oglądania serialu jednym ciągiem może być w tym przypadku zabójcza. Kiedy Thomas na znak protestu przeciwko wojnie w Zatoce Perskiej odcina sobie dłoń w bibliotece publicznej i zostaje umieszczony w zakładzie psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze, okazuje się, że wszystko, co najgorsze, dopiero przed nami. Walka Dominicka, by umieścić brata w bardziej „ludzkiej” placówce, uruchamia ciąg zdarzeń minionych, sięgających do głębokiej historii rodziny.

Od niedawnej śmierci matki obu braci cofamy się do czasów ich dzieciństwa i młodości, naznaczonych obecnością surowego ojczyma i pogłębiającą się chorobą Thomasa. Następnie, za sprawą odziedziczonych po dziadku zapisków, akcja przenosi się do lat 20., w środowisko sycylijskich imigrantów, w świat brutalnych obyczajów i rozmaitych założycielskich traum. A wszystko to w myśl przysłowia, że „stare grzechy mają długie cienie”. Albo, jeśli ktoś woli myślenie magiczne, w ramach klątwy rzuconej ongiś na rodzinę przez skrzywdzoną krewną.

Stężenie nieszczęść, jakie dopadają bohaterów w kolejnych odcinkach, za każdym razem sięga masy krytycznej. Z drugiej strony, dawkowanie „To wiem na pewno” zgodnie z cotygodniowym rytmem emisji rozrywa tę opowieść. Czasem zbyt długo trzeba czekać na logiczne rozwinięcie wątków i psychologiczne dopełnienie niektórych relacji. Zanim jeszcze do akcji wkroczy postać terapeutki, serial Cianfrance’a ma być czymś w rodzaju długotrwałej sesji na kozetce. Nie zmierza jednak konsekwentnie w głąb, lecz zdaje się grzebać w ranach powolnymi, okrężnymi ruchami i zapętla nas nie tylko w czasie, ale i w emocjach.

Daje im wybrzmieć czy bezwstydnie celebruje ból? – to kluczowe pytanie. Czy więcej w tym serialu greckiej tragedii i biblijnego Hioba, czy po prostu emocjonalnej pornografii? Więcej zgęszczonej intymności „Blue Valentine” czy melodramatycznego „Światła między oceanami” – by przywołać twórczość samego Cianfrance’a? Sprzeczne wrażenia towarzyszą nam do samego końca, niczym odwrócone bliźniacze połówki.

Czytana za kadrem powieściowa narracja (istna plaga wśród seriali będących adaptacjami literackimi) jest historią z punktu widzenia Dominicka, czyli tego, który wydaje się zdrowy, który wziął odpowiedzialność za chorego brata i poświęcił dla niego życie. Ale, w dużej mierze dzięki rozdwojonej roli ­Ruffala, pierwsza i trzecia osoba liczby pojedynczej tworzą tu nierozłączną całość. Każdy z braci jest zakładnikiem drugiego i dopóki ten drugi żyje, niemożliwa jest prawdziwa separacja. Stąd w reakcjach Dominicka tak łatwo rozpoznać Thomasa, a w każdym z nich zdążyło się odłożyć mniej lub więcej z bolesnych doświadczeń ich matki czy babki, jak i cała gwałtowność męskich przedstawicieli tej rodziny. Ktoś powie: za dużo kieszonkowego Freuda. Nawet jeśli tak jest, to serial zmierza do przezwyciężenia rodzinnego determinizmu, do brutalnego rozliczenia w imię przebaczenia.

Cianfrance chwilami chciałby kręcić epicki film, a nie serial, aczkolwiek zmieniające się na przestrzeni kilkudziesięciu lat Stany Zjednoczone pozostają na ekranie tylko tapetą. Przedwojenna ziemia obiecana wygląda jak klisza z filmu braci Tavianich, rok 1968 ma zwietrzały zapach napalmu o poranku, a kiedy trzydzieści lat później kraj szykuje się do nowej wojny, poprzemysłowe miasteczko w Connecticut musi wyglądać jak wyblakłe wspomnienie amerykańskiego snu. W sferze słów pozostaje wątek polityczno-medialny, który pojawia się wraz z samookaleczeniem Thomasa, czy problem rasowy, wplątany w rodzinną tajemnicę.


Derek Cianfrance gra na wysokim C: gatunkowe schematy podbija archetypami, współczesną fabułę każe czytać jak mitologię, rekwizyty przerabia na fetysze, unieważnia przy tym konkretny czas i miejsce akcji na rzecz bliżej nieokreślonej, mitycznej czasoprzestrzeni – więcej o filmach reżysera >>>


 

Twórcom chodzi jednak przede wszystkim o wypełnienie ekranu indywidualną, choć w tym przypadku współdzieloną traumą, o zwielokrotnienie jej do granic wytrzymałości. Serial zbliża się pod tym względem do filmu „Manchester by the Sea” (2016) Kennetha Lonergana, jakkolwiek trudno mu osiągnąć podobnie czysty efekt. Ruffalo, który grywał zresztą u tego reżysera, czuje podobnego bluesa. Jego bohater, który może się poszczycić sporą biblioteczką, a żyje z malowania domów, to kolejny we współczesnym kinie mężczyzna, który nie wstydzi się swego cierpienia, społecznej degradacji czy nadopiekuńczego instynktu. Tyle że przez większość czasu ekranowego musi jeszcze nauczyć się o tym mówić.

Subtelną przeciwwagę dla podwójnie wcielonego aktora przynosi drugi plan kobiecy: Melissa Leo w roli sponiewieranej matki bliźniaków, Kathryn Hahn jako była żona Domenicka, też mocno dotknięta przez los, a do tego ­Rosie ­O’Donnell grająca empatyczną pracownicę socjalną z ośrodka, w którym przebywa Thomas, czy rzadko oglądana u nas Juliette Lewis jako tłumaczka, która bierze na warsztat rękopis włoskiego dziadka Birdseyów. „To wiem na pewno” jest filmem o relacjach, bolesnych i czasem trudnych do udźwignięcia, w tym również dla widza – ale to, co dzieje się pomiędzy aktorkami i aktorami, nie tylko „sklonowanymi”, wydaje się jeszcze bardziej pasjonujące.©

TO WIEM NA PEWNO (I Know This Much Is True) – reż. Derek Cianfrance. Prod. USA 2020. Odc. 1-3 dostępne na HBO GO, kolejne co poniedziałek, odc. 4 HBO, 1 VI, 20.10.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020