Pies na sens

„Osiołkiem” to opowieść uszyta z ulubionych materiałów Stasiuka. Znajdziemy w niej transową podróż w bezkres, wspominanie, wypatrywanie świata obracającego się w mogiłę oraz zmianę „widzialnego w nadprzyrodzone”.

21.11.2016

Czyta się kilka minut

Znacie? To posłuchajcie. Wszystko zaczyna się tak samo jak zwykle – narrator Andrzeja Stasiuka wyrusza w drogę. Bo choć nie lubi wyjeżdżać, to przecież uwielbia podróżować. Ponieważ podróżować znaczy żyć, i to żyć wielokrotnie bardziej niż wówczas, gdy zastygamy w niemrawym bezruchu. Wszak podróż to dotyk rzeczywistości, wtargnięcie w samo sedno rzeczy, szansa na zmysłową relację ze światem: „Przestrzeń się przesuwa. O karoserię ociera, a jak okno uchylisz, to i na ciele czuć”. Wsiadasz w samochód, przejeżdżasz tysiące kilometrów i wracasz. I tak w kółko, bo nieważne, dokąd jedziesz, ważne, co widzisz.


Na widoku

„Powtórzenie”, „życie” – to dla prozy Stasiuka dwa najważniejsze słowa. Autor podróżą się karmi, podróżą wzmacnia i za pomocą podróży się chroni. Przed czym? Przed śmiercią, rzecz jasna. Stasiuk doskonale wie, że kiedyś wyruszy po raz ostatni, że kiedyś wróci i głęboko schowa podróżne worki, że kiedyś rytuał się skończy. Czym byłoby życie bez powtórzenia? Śmiercią właśnie. Bo powtórzenie to niezbędny warunek odsłaniania nowego, bo bez powtórzenia nie ma wspominania. Bez pracy pamięci nie ma zaś mowy o pisaniu, u Stasiuka – prozaika co rusz oglądającego się wstecz – w szczególności. Ale jak na razie trzeba się spakować i ruszyć w drogę. Przecież żyjemy.

Tytułowy „Osiołek” z najnowszej książki Andrzeja Stasiuka to „wierne mechaniczne bydlę”, którym narrator po raz kolejny jedzie na Wschód. Prowadzenie samochodu-osiołka jest, jak wiadomo, w pierwszej kolejności uważną obserwacją. U Stasiuka patrzenie jest czynnością absolutnie prymarną, zapośredniczoną często w szklanym odbiciu: bohaterowie i narratorzy jego książek często spoglądają w okna, przeglądają się w witrynach sklepowych i – przede wszystkim – patrzą przez samochodowe szyby. Wszystko w tym pisarstwie wyłania się z intensywnej „naoczności”, która – znowu – nie jest przecież zwykłym podziwianiem widoków. Stasiukowy opowiadacz krąży po świecie w poszukiwaniu dziwnych przestrzeni, w których krajobraz załamuje się i przekształca w „miejsca egzystencjalne”. W tych osobliwych wyimkach pejzażu blakną kolory, materia ulega zagładzie i zmierza do bezruchu po to, by z „ciemnego źródła” zaczął sączyć się „czarny sens”. Stasiuk, prawdziwy pies na sens (dzisiaj zapewne największy w rodzimej literaturze), węszy niestrudzenie w poszukiwaniu utraconego, które kiedyś – „gdy światło wślizgnęło się pod powieki i na siatkówce zadrżał najpierwotniejszy obraz” – było na wyciągnięcie ręki. A dzisiaj można tylko przemierzać tysiące kilometrów, wpatrywać się w ciemność. Nie ma już miejsc, na które nikt wcześniej nie patrzył – za takimi praprzestrzeniami narrator Stasiuka tęskni najbardziej – ale są miejsca obce, pozwalające poczuć się nieswojo, jak w nieznanym mieście, jak najciemniejszą nocą gdzieś pod Kutnem lub Skierniewicami. Albo jak w Rosji.

W oczach Wschodu

Nieobjęty bezmiar zawsze ciągnął Stasiuka. „Przed nami było jasno, daleko i pusto (...). w takim pejzażu myśli brzmią jak mechaniczna muzyka. Można je oglądać, można ich słuchać, lecz ich sens jest zawsze złowrogi niczym echo w studni. Szklany klosz nieba szczelnie przylegał do ziemi, powietrze znikało, ustępowało miejsca czystej przestrzeni i nasza jazda, ruch samochodu stawały się coraz mniej oczywiste” – to opis jazdy okrężną drogą z Jarosławia w stronę Przemyśla, wyjęty z opublikowanej w 1997 r. „Dukli”, ale podobne fragmenty znajdziemy też w najnowszej książce. Właśnie Rosja jest obietnicą przestrzeni nieskończonej. Stasiuk uparcie nie godzi się na to, że nasz świat jest do cna zużyty, że wszystkie te Wenecje i Wiednie są dzisiaj tylko symulakrami, w których nic, tylko kultura, starodawność i sterylne ubikacje. A przecież da się inaczej: kucając, dotykając ziemi, grzebiąc w piachu. Tak jest lepiej, bo można roić o dawnym świecie, nienaruszonej przestrzeni, dzieciństwie. Andrzej Stasiuk w swoim pisarstwie robi to od ponad dwóch dekad.

„Osiołkiem” to proza uszyta z ulubionych materiałów Stasiuka. Znajdziemy w niej transową podróż w bezkres, wspominanie, wypatrywanie świata obracającego się w mogiłę, zmianę „widzialnego w nadprzyrodzone”. To pisanie jest jak stary sweter, który z ulgą wkładamy chwilę po porzuceniu garnituru i krawata: trochę rozciągnięty, z widocznymi szwami i śladami używania, ale lubimy go najbardziej. Po wywinięciu na drugą stronę zobaczymy Polskę. Bo Stasiuk na tylne siedzenie swojego „osiołka” wpakował właśnie ojczyznę, którą próbuje zrozumieć w swojej twórczości od bardzo dawna: „pojąć Polonię znaczy tyle, co patrzeć na nią ze wschodu”. To, co w nowej książce Stasiuka, wykracza poza katalog ulubionych chwytów pisarza, sprowadza się do dekompozycji polskiej obsesji spoglądania na Rusków z pozycji kolonizatorów i pieczołowicie pielęgnowanego poczucia krzywdy. Stasiuk konsekwentnie pokazuje, że każda styczność Polaków z Rosjanami wzbudza potężną reakcję obronną.

Ziemia obiecana

Jest w „Osiołku” obraz, od którego trudno się uwolnić. To wizja lotu w kosmos „razem z naszymi umarłymi”. Za sterami pasażerskiego transportowca zasiadają narrator i Aleksiej, w ładowniach natomiast gnieżdżą się pokolenia Polaków: począwszy od króla Popiela przez Zawiszę Czarnego, Romana Dmowskiego, Marię Konopnicką i trzeci szwadron Kozietulskiego, aż po zmarłych z głodu, wojny i lęku przed ogniem piekielnym. Wyprawa ma dostarczyć pasażerów na „jakąś planetę obiecaną”, gdzie założą sobie własną Polskę. To będzie ojczyzna nowa – tam „Ruski nie przyjdzie. Niemiec nie wjedzie”. I, oczywiście, „Żyd nie oszuka”.

Andrzej Stasiuk wie, gdzie tkwi fundament polskiej tożsamości, obnaża nieodrobioną ciągle lekcję rozliczenia się z tymi, co odeszli. Ciągle tego nie zrobiliśmy, co widać dzisiaj w Polsce bardzo wyraźnie. Zmarli powracają w makabrycznych ekshumacjach, niekończących się debatach o szczątkach, ale też próbach ponownego wyparcia Jedwabnego czy sakralizacji ofiar powstania warszawskiego. Mieliśmy (jeszcze mamy?) szansę zbudowania autorskiego modelu wspólnotowej egzystencji, krytycznie wyrastającego z rodzimej tradycji romantycznej, zakorzenionego w historii i opartego na solidnej refleksji kulturowej. Czy nie chcemy podjąć się tej niełatwej misji także dlatego, że wiązałaby się z odrzuceniem „wyższościowych” postaw wobec Wschodu i każdego Innego w ogóle? Czy może dlatego, że musielibyśmy poważnie przemyśleć naszą relację wobec naszych zmarłych, żeby (mówiąc „Osiołkiem”) nie leżeli tylko „pamięć narodu zasilając i zaznając hołdów”? ©

Andrzej Stasiuk „Osiołkiem”, Czarne, Wołowiec 2016


CZYTAJ TAKŻE:

Andrzej Stasiuk, pisarz: Jeżdżę i słucham Radia Maryja. Lubię sobie wyobrażać ludzi, którzy go słuchają. Lubię głosy dzwoniących do radia, kiedy patrzę na domy, w których mieszkają.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2016