Pejzaż z upadkiem seraków. Jak znikają Alpy

Dramatyczne obrywy lodowców w Alpach zawsze były świadectwami ich burzliwego życia. Ostatnio świadczą o ich powolnym umieraniu.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Czoło Lodowca Rodanu przykryte odbijającą promieniowanie słoneczne włókniną. Szwajcaria, sierpień 2020 r. / BARTEK DOBROCH
Czoło Lodowca Rodanu przykryte odbijającą promieniowanie słoneczne włókniną. Szwajcaria, sierpień 2020 r. / BARTEK DOBROCH

Wieści z Alp z trudem przebiją się ostatnio do mediów. Przy ukraińskiej wojnie, razem z całą narracją o kryzysie klimatycznym, los alpejskich lodowców siłą rzeczy zszedł na drugi plan. Topniejące i pękające bryły lodu, kruszejące wraz z nimi skały, ich medialnie bezimienne ofiary były jak łatwy do przeoczenia detal obrazu 2022 r., scena w rogu „Pejzażu z upadkiem Ikara” Bruegla.

Ofiary minionego blasku

Właściwie tylko lipcowy dramat na Marmoladzie skupił na moment uwagę świata, głównie ze względu na liczbę ofiar, choć także dlatego, że uchwyciło go kilka kamer w smartfonach. 3 lipca popołudniu w wyniku oberwania się fragmentu lodowca i wywołanej nim lodowo-kamiennej lawiny, która runęła na ścieżkę prowadzącą na Punta Penia, główny wierzchołek masywu, zginęło 11 osób.

W poprzedzających lawinę dniach w Dolomitach panowały ekstremalnie wysokie temperatury, na liczącej 3343 metrów Marmoladzie termometr wskazywał nawet plus 10 stopni Celsjusza.

– Zdarzały się w Alpach cieplejsze lipce i podobne ciągi tak wysokich temperatur. Ale nigdy jednocześnie taka fala upałów nie nastąpiła tak wcześnie, nie trwała tak długo i po tak mało śnieżnej zimie – wyjaśnia przyczyny tego i innych zdarzeń w Alpach Maciej Ciesielski, przewodnik wysokogórski.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
ŚWIERK, DRZEWO ODWAŻNE. Rosną u nas od ponad 2,5 miliona lat, dużo dłużej niż gatunek ludzki. A ich szum będzie prawdopodobnie brzmiał jeszcze po naszym odejściu >>>>


Tragedię na Marmoladzie poprzedziła mniejsza, choć podobna. Fragment lodowca, który oderwał się w masywie szwajcarskiego czterotysięcznika Grand Combin, runął na trasę, którą poruszało się kilkunastu turystów. Zginęło dwóch mężczyzn.

Najwyższy szczyt Dolomitów zawdzięcza swoją słodkobrzmiącą nazwę blaskowi ich największego lodowca, Ghiacciaio della Marmolada. W języku ladyńskim, wymierającym równocześnie z włoskimi lodowcami, marmoleda znaczy błyszcząca. To jednak miniony blask, bo z dawnego lodowca pozostały jedynie rozproszone fragmenty. Łaty na skalnych stokach wygładzonych przez tysiąclecia jego jubilerskiej pracy. Nyże wypełnione lodem, niczym dziury w chlebie ze wsmarowaną w jego powierzchnię ricottą. Ciągle jednak wystarczająco potężne, by pęknięcie jednego fragmentu wywołało obryw porównywalny z zawaleniem się kilku wieżowców.

Z poczuciem dezorientacji patrzyłem na zdjęcia z miejsca katastrofy, porównując je z własnymi, z wycieczki sprzed dziewięciu lat, gdy cały teren z początkiem lipca zabezpieczała solidna warstwa wolno topniejącego śniegu.

Obrywy wiszących ponad dolinami lodowców zdarzały się już dawniej, a nawet w większym stopniu zagrażały całym alpejskim dolinom. Niosły za sobą dziesiątki ofiar, jak w 1965 r., gdy w wyniku oberwania czoła lodowca Allalin 2 miliony metrów sześciennych lodowych brył, czyli seraków, i skalnego gruzu przysypało 88 robotników pracujących przy budowie zapory wodnej Mattmark w szwajcarskim Wallis.

Niejednokrotnie lodowce zalewały wsie i doliny wodą, która się spod nich gwałtownie uwalniała albo pochodziła z rzek zatarasowanych nagle przez bryły lodu czy też zerodowane działaniem lodowca skały.

Te katastrofy zawsze były jednak świadectwami burzliwego życia lodowców, a nie jedynie ich powolnego umierania.

Tendencja rosnąca

Miałem zaledwie dziewięć lat, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy. Ale doskonale zapamiętałem, co mówił o nim dziadek. „Aletschgletscher to najdłuższy lodowiec Europy, ma 24 kilometry długości”. Jego potężne cielsko, jakby olbrzymi żywy organizm, wiło się pomiędzy długimi jak połowa Tatr graniami, wypełzało z otoczonego czterotysięcznikami i owitego czterema innymi lodowcami gniazda Konkordiaplatz. Cyrku lodowcowego nazwanego tak, bo pewnemu angielskiemu alpiniście wydał się przyrodniczym odpowiednikiem paryskiego Place de la Concorde.

Dziadek odszedł nigdy nie zrealizowawszy pomysłu wspólnego przejścia lodowcem aż do jego serca, ale liczba 24 wyryła się w głowie jak element kanonu wiedzy o Alpach. Gdy jednak 27 lat później znów zmierzałem ścieżką prowadzącą na krawędź Bettmerhornu, skąd miał się ukazać lodowiec, przeczytałem na znajdującej się tam tablicy informacyjnej, że długość lodowca Aletsch wynosi nie 24, lecz 23 kilometry.

Czytałem dalej. „Od ostatniego szczytu w 1860 r. lodowiec Aletsch stracił około trzech kilometrów długości. W tej chwili średnie topnienie wynosi około 30 metrów rocznie – a tendencja jest rosnąca!” – przewidywała tablica, informując jeszcze, że co sekundę wypływa z niego 60 tys. litrów wody. Miało to miejsce przed czterema laty, tablica podawała dane sprzed kolejnych czterech, a tempo cofania się lodowca w międzyczasie wzrosło do około 50 metrów rocznie. Uśrednione wyliczenia odnajdywały kilometr długości, który Aletsch utracił w ciągu ćwierćwiecza, czyli na przestrzeni większości mojego obejmowanego pamięcią życia, choć w skali meteorologii i glacjologii było to zaledwie machnięcie skrzydeł motyla.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
AZBEST: ZABÓJCZE DZIEDZICTWO. Zakazany 25 lat temu, zabija nadal. I okazuje się znacznie groźniejszy, niż do tej pory myśleliśmy. Musimy szybko działać >>>>


Ten kilometr, czyli z grubsza tyle, ile długość Krupówek, działał na wyobraźnię podobnie jak widoczne wyraźnie na warstwach skał ponad 300 metrów utraconej grubości. Na XIX-wiecznych zdjęciach czy na pocztówce z 1911 r. widać, wzniesioną na skale nieco ponad nim, drewnianą chatę, poprzedniczkę schroniska Konkordia. Dziś 150 metrów różnicy między nimi łączą stalowe schody. Pierwszy, liczący dwieście szczebli, ciąg drewnianych drabin zamontowano tam już w latach 60., co dowodzi, że lodowiec zaczął się kurczyć, na długo zanim globalne ocieplenie stało się palącym problemem. A odpowiedzialne za to są te same naturalne procesy, które przez ostatnie stulecia w sinusoidalnym rytmie, co kilkaset lat przyczyniały się naprzemiennie do jego topnienia i rozrostu.

Pół wieku temu taka interpretacja kurczenia się Aletsch i innych lodowców była prawidłowa, a sam proces nie budził niepokoju. Choć jego powolny, ale nieustanny ruch, jego pełzający żywot, wpisana w jego naturę zmienność niepokoiły człowieka od zawsze. W źródłach pisanych pojawił się w 1653 r. już jako obiekt budzący grozę. Drżący wówczas o los swoich pastwisk oraz znajdujących się poniżej pól uprawnych mieszkańcy Naters poprosili duchownych o pomoc w powstrzymaniu pełznącego lodowca zmierzającego wówczas do jednego ze swoich maksimów. Po modłach i nabożeństwach w kościele dwóch jezuitów poprowadziło procesję do lodowca i egzorcyzmowało go. Podobne środki zaradcze przedsięwzięli w tamtym czasie mieszkańcy dawnych osad leżących opodal czoła bratniego Fieschergletscher. Potem w intencji powstrzymania lodowca pisali nawet do papieża Innocentego XI i składali śluby czystości, wstrzemięźliwości od tańców czy też noszenia czerwonych fartuchów przez kobiety.

Sześć procent katastrofy

W tamtych czasach jakikolwiek wpływ człowieka na powstrzymanie lodowców był jedynie kwestią wiary. Dziś trudno się już nam uchylać od odpowiedzialności za ich topnienie. Chociaż liczne badania wskazują na to, że lodowce w dziejach ludzkości topniały już wielokrotnie, w czasach rzymskich ich rozmiary były nawet mniejsze niż obecnie, a nazwa największego w Austrii lodowca Pasterze, pochodząca prawdopodobnie z języka słoweńskiego, nawiązuje do znajdujących się niegdyś w jego miejscu terenów wypasu owiec. Jednakże w ostatnich latach tempo zanikania lodowców przyspieszyło tak znacznie, że zaczęło przekraczać wszelkie miary, wywracać statystykę i wytrącać argumenty obrońców teorii naturalnego procesu.

Rok 2022 w Alpach był najbardziej katastrofalnym z punktu widzenie glacjologii i klimatologii. W tym roku szwajcarskie lodowce straciły aż 6 proc. swojej objętości, co przekłada się na trzy kilometry sześcienne lodu. Pozostało mniej niż 50 kilometrów sześciennych. Tylko w ciągu tego jednego roku grubość lodowca Aletsch zmniejszyła się o sześć metrów. O pięć metrów obniżyła się powierzchnia dziesięciokrotnie mniejszego lodowca Plaine Morte. Żeby oddać skalę katastrofy i rozmiary przygnębiających rekordów, trzeba spojrzeć na nią szerzej. Jeszcze przed rokiem ubytek masy lodowej rzędu 2 proc. uznawano za ekstremalny. Do 2016 r. szwajcarskie lodowce straciły ponad połowę swojej objętości sprzed niemal stulecia, a przez następne 5 lat kolejne 12 proc.

Oficjalne strony rejonu Aletsch w rubryce „długość lodowca” podają już – choć zapewne bez szwajcarskiej precyzji, zaokrąglając przyszłościowo w dół – 20 kilometrów. Nawet mimo skali ubytków, najdłuższy jęzor lodu na kontynencie jest ciągle dłuższy od każdej doliny Tatr, zajmuje powierzchnię 80 kilometrów kwadratowych, czyli średniej wielkości miasta, a w najgłębszym miejscu liczy około 800 metrów. Trudniej zobrazować szacunkową wagę jego lodu – 11 mld ton. Gdyby stopniał, to pochodząca z niego woda mogłaby poić całą ludzkość przez około 5 lat. Tym bardziej trudno sobie wyobrazić jego zniknięcie. Choć takowe wizje pojawiają się nawet w badaniach najbardziej renomowanej uczelni technicznej w Europie. Symulacja naukowców Politechniki Federalnej (ETH) w Zurychu przewiduje trzy scenariusze wpływu globalnego ocieplenia na Aletschgletscher. W najbardziej optymistycznym, zakładającym lokalny wzrost temperatur nieprzekraczający 2 st. C do 2100 r. może stracić on połowę swojej objętości, ale w najgorszym – jeśli temperatura w Alpach Berneńskich podwyższy się od 4 do 8 st. – pozostaną po nim wówczas jedynie „dwa nędzne płaty lodu”.

Guillaume Jouvet i Matthias Huss uważają w dodatku, że topnienie będzie postępowało, nawet jeżeli ludzkości uda się osiągnąć cele porozumienia klimatycznego w Paryżu z 2015 r. i utrzymać globalny wzrost temperatur na poziomie nieprzekraczającym 2 st. C względem epoki przedprzemysłowej.

Przy czym o ile średni globalny wzrost temperatur w latach 1850-2005 oszacowano na 0,76 st. C, to lokalnie w Alpach był on nawet dwukrotnie wyższy.

Lodowcowe zgony i reanimacje

Trzeba przyznać, że Aletsch, zwłaszcza oglądany z perspektywy okolicznych szczytów, nadal robi kolosalne wrażenie. Czego nie można powiedzieć o wszystkich alpejskich lodowcach. Nawet o Lodowcu Rodanu, źródle najważniejszej rzeki całego południa Szwajcarii i Francji, znanym zarówno z płócien szwajcarskich preromantyków, Caspara Wolfa czy Johanna Heinricha Wüesta, jak i ze scen z Jamesem Bondem w „Goldfingerze”. W latach 90. szarobłękitne zwały lodu nadal przelewały się spektakularnie przez próg doliny, dobrze widoczne z pnącej się serpentynami drogi na przełęcz Furka i spod znajdującego się przy jednej z nich hotelu Belvedere, który dziś, pozbawiony widoku na czoło lodowca, stoi zamknięty i opustoszały. A spojrzenie na lodowiec po prawie trzech dekadach, wymagające już kilkunastu minut podejścia, budzi raczej przygnębienie. Częściowo przykryty liczącymi 50 tys. metrów kwadratowych płachtami wygląda jak instalacja artysty Christo. Poliestrowa włóknina odbija energię słoneczną, zapobiegając topnieniu lodu i zabezpieczając także jego naturalną ochronę – śnieg kryjący lodowiec od poprzedniej zimy.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
BOŚNIA: GARSTKA AKTYWISTÓW W WALCE Z TRUJĄCYM POWIETRZEM. W Bośni i Hercegowinie powietrze jest ciężkie od śmiercionośnych toksyn. Przyczyniają się do blisko jednej piątej zgonów w ciągu roku >>>>


Białej plandeki w Szwajcarii użyto po raz pierwszy w 2004 r. do ochrony lodowca Gurschenfirn pod szczytem Gemsstock, choć już dekadę wcześniej testowano ją pod najwyższym szczytem Niemiec, Zugspitze. Od tego czasu metodę tę stosuje się na licznych alpejskich lodowcach, przede wszystkim małych, na których zimą funkcjonują ośrodki narciarskie. Nie zapobiega ona topnieniu lodowca, ale według Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Badań nad Lasem, Śniegiem i Krajobrazem (WSL) spowalnia je o nawet 60 proc. Lodowiec na Diavolezzy w Gryzonii, który niemal zniknął, został w ten sposób „przywrócony do życia”. Latem drzemiący pod kocem, zimą okrywający się zaś śnieżną kołdrą, zaczął notować przyrost grubości powłoki lodowej. Jednakże taka ochrona wszystkich szwajcarskich lodowców byłaby zarówno niewykonalna, jak i nieopłacalna – kosztowałaby około miliona franków rocznie, nie mówiąc o bezprecedensowej ingerencji w krajobraz. Odczuwalnej już dziś, choćby gdy do stanowiącej turystyczną atrakcję groty w Lodowcu Rodanu wchodzi się jak do cyrkowego namiotu, a pod koniec lata nad fragmentami lodowego tunelu wisi już tylko poliestrowy całun.

Dlatego dwie zimy temu na Morteratsch, największym lodowcu w Gryzonii, zaczęto testować nową metodę ochrony – przez pokrywanie powierzchni lodowca sztucznym śniegiem wytworzonym z polodowcowej wody.

Nie wszystkie lodowce udaje się jednak uratować. W 2019 r. tłum żałobników wziął udział w ostatnim pożegnaniu długoletniego mieszkańca szwajcarskich Alp, lodowca Pizol, który w ciągu kilkunastu lat utracił około 90 proc. objętości. Glacjolog Matthias Huss wspomniał przy okazji, że od 1850 r. zniknęło już około 500 szwajcarskich lodowców, w tym 50 znanych z nazw.

Przy czym lodowiec umiera nie wtedy, gdy znika z ostatnim płatem lodu, ale kiedy traci możliwość ponownego wzrostu i zdolność ruchu. W 2022 r. swój niegdyś największy lodowiec stracili Niemcy. Położony na stokach Zugspitze ­Południowy Schneeferner skurczył się do powierzchni poniżej hektara i mniej niż dwumetrowej miąższości. Bawarska Akademia Nauk ogłosiła, że stracił tym samym status lodowca, a pozostałe pole lodowe zakończy w najbliższych latach jego historię. Lata te mogą być też ostatnią szansą na zobaczenie pozostałych czterech lodowców Bawarii – Höllentalfernera, Północnego Schneefernera, Blaueisa oraz Watzmanna.

W Austrii, aby podziwiać ogrom takiego lodowca jak Gepatschferner, trzeba wspiąć się wysoko albo wjechać kolejką. Wszystkie położone poniżej 3 tys. metrów zniknęły lub znikną w najbliższych latach. Pozostały po nich księżycowy krajobraz osypujących się moren i rumowisk, przez który wędrowałem w tym roku w Kaunertal, barwą i fakturą bardziej niż Alpy przypomina marokański Atlas.

Alpinizm nieaktualny

W napisanej 15 lat temu książce „Legenda żeglujących gór” Paolo Rumiz zamieścił swoisty rejestr strat:

„Fakty są przerażające: lodowiec z północnej strony Adamello zniknął, ten koło Lobbii odłączył się od schroniska. Pian di Neve obniżyło się mniej więcej o sto metrów. Nie da się już wspinać na północną ścianę Montefalcone, lodowy kuluar na Monte Nero w masywie Presanella właściwie nie istnieje. Nawet na Monte Bianco wszystko się zmieniło. Drogi, które wyznaczały historię alpinizmu, zniknęły albo stały się niemożliwe do przejścia: Courtes, Droites, Mont Blanc du Tacul”.

Nie ma już ogromnego seraka stanowiącego ozdobę grani Rochefort, bo przypominającego trójkąt pleśniowego sera. Tegoroczne zdjęcie północnej ściany Eigeru pokazało ją po raz pierwszy całkowicie bez lodu i śniegu.

– Klasyczne drogi prowadzące na szczyty stały się trudne. Coś, co w latach 70. było praktycznie niezmienne od XIX wieku, nagle stało się całkowicie inną drogą. Nawet aktualne przewodniki przestają być aktualne – mówi Ciesielski.

Mijający rok wyznaczył też początek końca alpinizmu, jaki znaliśmy i jaki tworzył przez dekady mit takich miejsc jak Chamonix czy Zermatt.

– Wiosna wyglądała jak późna jesień po upalnym lecie. Szczeliny były jak potwory. Nawet w miejscach, gdzie od ponad 20 lat, odkąd wchodzę na czterotysięczniki, nie było ich widać w ogóle, trzeba było między nimi kluczyć, lawirować. A drogę na Gran Paradiso zabezpieczono jak w Himalajach, położonymi nad nimi drabinami – opowiada Artur Zwatrzko, przewodnik górski i miłośnik alpinizmu.

Szwajcarscy przewodnicy unikali chodzenia na Matterhorn, a ich francuscy koledzy praktycznie przestali prowadzić latem normalną drogą na Mont Blanc, uznając ją za zbyt niebezpieczną. Jeden z nich, geomorfolog Ludovic Ravanel ostrzegał przed wielkimi obrywami skalnymi, do których może prowadzić zarówno zmniejszający się nacisk topniejących lodowców na ściany, jak i wynikająca także z ekstremalnych temperatur postępująca degradacja wieloletniej zmarzliny, błędnie i życzeniowo nazywanej u nas wieczną – lodowego cementu spajającego warstwowe konstrukcje alpejskich ścian. Za najbardziej niebezpieczne Ravanel uznał te, na których warstwy skalne układają się wertykalnie. Takim spektakularnym przypadkiem jest masyw Les Drus, gdzie już w minionym ćwierćwieczu miały miejsce gigantyczne obrywy. W 2022 r. ofiarą tych zjawisk padła kultowa wśród alpinistów bezobsługowa chatka na grani Kuffnera. Na szczęście pusty, Bivouac de la Fourche runął w przepaść wraz ze skałami, na których stał od dziesięcioleci.

Ale Francuzi już od kilku lat myślą o ratowaniu obiektów większej wagi. Przede wszystkim jednej z najpopularniejszych biletowanych atrakcji kraju, czyli górnej stacji kolejki na Aiguille du Midi. W szczyt wwiercili kilkunastometrowe pręty zalane betonem, a czujniki monitorują wszystko, także kondycję wiszącego pod szczytem seraka.

Szwajcarzy już od lat przygotowują swoje czołowe turystyczne miejscowości na czasy bez lodowców. Zermatt, w którym nawet latem można uprawiać narciarstwo, zmienia główny profil na rowerowy.

Nad największym lodowcem Francji Mer de Glace przytwierdzone do skał tabliczki, niczym miejsca pamięci, przypominają, dokąd sięgał w roku 1820, 1990, 2003, 2015… W nadchodzącym roku otwarta zostanie nowa kolejka gondolowa wywożąca turystów do tej największej obok Mont Blanc atrakcji francuskich Alp. Docelowo ma sięgnąć aż do skrzyżowania z lodowcem Leschaux.

– Są wizualizacje, na których w 2060 r. jest tam polodowcowe jezioro, ludzie pływają na kajakach, a dookoła rośnie las – mówi Ciesielski.

Zniknięcie lodowców i powstanie dziesiątek nowych jezior nie wpłynie jednak tylko na kartografię i turystykę, ale na całe życie w krajach alpejskich, począwszy od ich gospodarki wodnej po ekosystemy.

A szare powierzchnie, które zastąpią ich odbijającą promieniowanie słoneczne biel, przyspieszą jeszcze proces globalnego ocieplenia. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023