Świerk, drzewo odważne

Rosną u nas od ponad 2,5 miliona lat, dużo dłużej niż gatunek ludzki. A ich szum będzie prawdopodobnie brzmiał jeszcze po naszym odejściu.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / ANDREY VOLOKHATIUK / ADOBE STOCK
/ ANDREY VOLOKHATIUK / ADOBE STOCK

20 kwietnia 2012 r., ­niedaleko maleńkiej słoweńskiej wsi Ribnica na Pohorju, Michael Spraggon wlazł na drzewo. Obserwowali go leśnicy, mieszkańcy wioski i kamery państwowej telewizji. Do czubka brakowało mu nieco ponad dwa metry, sięgnął więc w górę teleskopowo rozkładanym kijem, a w przestrzeń pod nogami zrzucił długą miarkę. W ten sposób Europa poznała swoje najwyższe rodzime drzewo (z tych do tej pory zmierzonych). Świerk, na którym siedział Michael, ma według pomiarów 62,26 metra.

Choinka z obrazka

Oczywiście są na naszym kontynencie drzewa wyższe niż Sgermova smreka, ale to turyści z innych kontynentów (jak choćby najwyższa w Polsce daglezja zielona z okolic Barda Śląskiego). Tymczasem świerki zwyczajne, przez botaników zwane Picea abies, rosną tu od ponad 2,5 mln lat, dużo dłużej niż gatunek ludzki. Prawdopodobnie zresztą ich szum będzie brzmiał jeszcze długo po naszym odejściu, bo od pliocenu Picea jedną cechę pielęgnuje ponad wszystkie inne: wytrwałość. To właśnie ją przedstawiają przecież wszystkie choinki na dziecięcych rysunkach i listach z prośbami o świąteczne prezenty.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
OPOWIEŚĆ WIGILIJNA RADKA RAKA. Wilczku, wilczku, pójdź do paśniku. Jak nie przyjdziesz teraz, to nie przychodź nigdy >>>>


Wszyscy to rysowaliśmy – zielony trójkącik rozszerzający się ku dołowi, prawie do samej ziemi. Tak przecież nie wygląda żadne drzewo rosnące w gęstym lesie (świerk też nie)! Po cóż miałoby utrzymywać największe gałęzie tam, gdzie światła ledwie starcza dla lichych krzewów i mchów? Nie, tak może wyglądać tylko drzewo odważne. Drzewo harpagan, które porywa się, by rosnąć tam, gdzie nikomu innemu się to nie udaje, zyskując ­dodatkowy przydział niezbędnego do fotosyntezy światła.

Takim właśnie ryzykantem jest najczęściej świerk, pchający się tam, gdzie zimno, twardo i wieje, czyli w polskich realiach – w góry. Tam dopiero trzeba wykazać się nieustępliwością. Dlatego bardziej niż 50-metrowe kolosy z obwodem pnia przekraczającym cztery metry, imponują mi te świerki, które rosną w Tatrach powyżej 2 tys. m n.p.m. Niektóre ledwo wystawiają głowy ponad kosówkę, a najdzielniejsze, choć mogą mieć ponad sto lat, rozmiarami przypominają krzak jałowca. Niewdzięczny to żywot: większość z nich nigdy nie wyda nasion, sąsiadów jak na lekarstwo, a turyści nawet nie biorą ich za drzewo, a już na pewno nie za dzieci wielkich świerków, w cieniu których spacerowali jeszcze parę godzin temu.

Szyszka

W polskich lasach świerk można pomylić z jodłą. Oba drzewa mają pojedyncze igły, w przeciwieństwie do „dwupalczastej” sosny, oraz lekko spękaną i cienką szarobrązową korę. Oba najczęściej rosną prosto jak od linijki (łatwiej wtedy znieść ciężar śniegu na gałęziach) i lubią góry. By je rozróżnić, możemy dotknąć igieł – świerkowe będą krótsze, czworokątne w przekroju i bardziej kłujące, jodłowe płaskie i jaśniejsze od spodu. Ale absolutną pewność, z kim mamy do czynienia, da nam spojrzenie na szyszki: jodłowe są bardziej okrągłe i sterczą w pozycji „na baczność”, podczas gdy świerkowe podłużne „cygara” swobodnie zwisają z gałęzi. Jeszcze łatwiej jest, kiedy zobaczymy taką jasnobrązową szyszkę na ziemi: wtedy na pewno stoimy pod świerkiem, bo jodła swoich nie zrzuca.

Z wydaniem pierwszych nasion nawet najbardziej odważne smreki czekają minimum 30-40 lat. Gdy już się zdecydują (później robią to co kilka lat), niesiony przez wiatr pyłek wiosną zapyla różowe kwiaty, które przez lato stają się szyszkami. U świerków, inaczej niż u rozdzielnopłciowych cisów, nie ma chłopców i dziewcząt, każde drzewo produkuje zarówno pyłek, jak i kwiaty. Zanim świerkowa szyszka spadnie na ziemię, otwiera się, a z każdej łuski wypadają dwa uskrzydlone nasiona. Wiatr może przenieść je na setki metrów – to jedno z przystosowań do środowiska, gdzie trzeba liczyć wyłącznie na siebie, a nie czekać na pomoc ptaków, jak wielu liściastych kolegów.

Drugi as ukryty w świerkowych gałęziach to rozmnażanie wegetatywne: gałąź, która dotyka ziemi, może zapuścić własne korzenie i stać się niezależnym klonem rodzica. Wtedy wystarczy już tylko zaczekać, aż mamę w końcu przewróci jakaś porządna wichura, i można ruszać do góry.

Gra na przeczekanie

Ciężka to droga, ale młode drzewo ma w zanadrzu wiele sztuczek. Substancje chemiczne sprawiają, że jego pędy mogą przyprawić zbyt łakome sarny i jelenie o niestrawność (a już na pewno nie są smaczne i pożywne, nie to co świeża jodła), żywica zasklepia drobne rany, poziome gałęzie pod ciężarem śniegu układają się jak dachówka, a szeroko rozpostarte korzenie ułatwiają pozyskiwanie wody. Oczywiście w przyrodzie wszystko ma swoją cenę. Jakim ryzykiem może być zbyt płytki system korzeniowy, można zobaczyć w Tatrach po każdym halnym. Wielkie wykroty i setki powalonych drzew łatwo nazywać katastrofą, ale dla świerków to raczej długo wyczekiwana „szansa dla młodych”. O tym, jak dobrze nasz bohater przystosował się do surowych warunków, opowiada mi prof. Jerzy Szwagrzyk z Wydziału Leśnego Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie: – Gdy przychodzą prawdziwe mrozy, chemiczne przemiany w igłach zapobiegają powstawaniu kryształów lodu. Żadne inne drzewo poza modrzewiem nie przetrwa takich temperatur, tylko że modrzew pozbywa się igieł, a świerk nawet w minus 40 stopniach nie porzuca swojego zielonego płaszcza.

Oczywiście świerk nie prowadzi wtedy fotosyntezy – gra na czas, spokojnie przeczekuje warunki, przed którymi inni uciekają. Utrzymanie igieł to duży koszt, ale też ogromna przewaga – gdy tylko pojawią się warunki do fotosyntezy, dzielnemu drzewu wystarczy otworzyć aparaty szparkowe i można zaczynać robotę. W ten sposób można przetrwać w miejscach, gdzie okres wegetacji jest tak krótki, że buki i dęby nie zdążyłyby nawet wypuścić liści, a co dopiero się najeść. Nic więc dziwnego, że świerk stał się ważnym elementem górskich kultur i tradycji. Występuje i w greckich mitach, i w wierzeniach podhalańskich pasterzy, które w latach 1948-1957 zbierała badaczka Barbara Bazińska. Oto przykład: „Owcom nie wolno iść przez cień smreka, bo ich robaki będą się trzymały. Ani juhasowi nie wolno gwizdać na owce, jak na cieniu smreka stoi, bo wtedy gwiżdże na wszystkie złe duchy, co w lesie są, i one po cieniach do owiec przyjdą”. Świerk bywał jednak i złą, i dobrą wróżbą: „Wbitą na kij żywicą ze smreka okadzają trzy razy żyto na polu dookoła w pierwszy dzień Zielonych Świąt, żeby dobrze rosło”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Mamy renesans kiszonek. Wróciły na polskie stoły przez drugą stronę świata. Przeszły długą drogę, od ubogich przetworów do modnego superfood. Bo kwaśny to nasz smak. Zwłaszcza zimą >>>>


Ostatni zaś przykład naprawdę mrozi krew w żyłach wszystkich nieuczciwych przedsiębiorców. Oto 45-letni mieszkaniec wsi Nowe Bystre tłumaczy, co należy zrobić z „babrosiem”, czyli takim właśnie partaczem: „to mu baca nasuje do arbaty mąki zemlonej z kory starego smreka, ususonej na słonku i we watrze, taki będzie wse pierdział i nie ma siły powstrzymać to w dupie”.

Podróże świerka

Czas prawdziwego pasterstwa w Tatrach przeminął, choć do dziś podczas redyku (spędzania owiec z hal) niektórzy górale zatykają za pas smędziankę, czyli drobną świerkową gałązkę. Przedziwnie musi wyglądać ludzkość w trzeciej dekadzie XXI wieku z perspektywy tatrzańskich świerków. One, które pamiętają baców i juhasów, teraz oglądają, jak zasapane i pstrokato odziane tłumy gramolą się pod górę, uzbrojone w raki, czekany, liny, warstwy gęsiego puchu i wodoodporne membrany zaprojektowane przez inżynierów z branży kosmicznej. Wszystko po to, by przez chwilę przetrwać tam, gdzie smreki spokojnie kołyszą się od setek lat. One kwitują to wszystko jedynie chóralnym szumem. Może przez grzeczność, a może gdzieś w tym szumie ukryta jest opowieść o wędrówce znacznie dłuższej i trudniejszej niż nasze górskie eskapady.

Prof. Jerzy Szwagrzyk podchodzi do komputera, pokazuje mi mapy. Przedstawiają europejską ekspansję świerka w holocenie, czyli bardzo niedawno. Wędrówkę, która odbywała się w tempie niesionych przez wiatr nasion i kolejnych pokoleń drzew, naukowcy odtwarzają na podstawie stężeń świerkowego pyłku w rdzeniach pobranych z torfowisk lub osadów jeziornych. 12 tys. lat temu mapa dla całej Polski jest bladożółta, świerka jak na lekarstwo. Kolory zaczynają się zmieniać około 8 tys. lat temu. Świerk wyraźnie kolonizuje południe Polski i od razu widać, gdzie czuje się najlepiej – Bieszczady, Tatry, Kotlina Kłodzka. W międzyczasie, dość niepostrzeżenie, coś zaczyna się też zmieniać w północno-wschodnim skrawku mapy. – Świerk dotarł do nas z dwóch kierunków. Południe, czyli Alpy i Karpaty, to właśnie widać tak wyraźnie na mapach – tłumaczy profesor. – Drugą, zupełnie odrębną drogę przebyły drzewa z północnego-wschodu, z północnej Rosji.

Te dwie populacje świerka parę tysięcy lat temu spotkały się właśnie w Polsce. Naukowcy długo w to wątpili, uważając, że środek naszego kraju przecinał naturalny „pas bezświerkowy”, ale ostatecznie badania genetyczne pozwoliły wytropić u świerków z Puszczy Białowieskiej geny przodków z południa. Drzewną skalę czasu ciężko objąć ludzką wyobraźnią, ale miła wydaje się myśl, że gdzieś w środkowym biegu Bugu zakończyła się podróż trwająca milenia.

Świerk naturalnie podróżował wtedy, gdy klimat mu na to pozwalał. Szukał miejsc zimnych i wilgotnych, gdzie nie musiał się przejmować tym, że jego poziomo ustawione gałęzie słabo zbierają wodę, a spora powierzchnia igieł oznacza duże parowanie w wysokich temperaturach. Zajmował siedliska wysoko w górach, niżej ustępując miejsca liściastym kolegom. Był bardzo zahartowanym nomadem. My zrobiliśmy z niego migranta-robotnika.

Koniec świerkomanii

Świerkowe drewno jest jasne, miękkie, dość elastyczne, proste i ma małe sęki. Od stuleci dobrze nam się z niego buduje, robi meble, papier i instrumenty muzyczne. Ale dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku rusza hodowla świerka na skalę kontynentalną. Na terenie Polski odpowiadają za nią głównie Habsburgowie, to początki intensywnej gospodarki leśnej, a świerk nadawał się do niej idealnie. Rośnie szybko, jest prosty w obsłudze, wydajny, a zwierzyny nie interesuje zjadanie dopiero co posadzonych drzewek.

Zaprosiliśmy go więc do europejskich lasów jako gastarbeitera. Zaczęło się coś, co Maria Ziółkowska w książce „Gawędy o drzewach” nazywa świerkomanią. Tak opisuje los tatrzańskich jaworów, które przegrały ze świerkową monokulturą: „Największej rzezi jaworów dopuścili się w ­jaworzynach i mieszanych lasach górskich producenci drewna w XIX stuleciu, ingerujący bezmyślnie w przyrodę. Niszczyli oni jawory wraz z towarzyszącymi im roślinami runa (między innymi wytłamsili paproć języcznik lub »jeleni język«, będący dziś pod ochroną), na karczowisku zaś sadzili świerki, obiecując sobie wielkie fortuny. Co z tego wyszło, szkoda gadać!”.

Wizja wydajnej produkcyjnie monokultury, która bardziej przypomina plantację niż las, była realizowana jeszcze po wojnie. Opierała się głównie na sośnie i właśnie świerku (jodła, bardzo źle znosząca zanieczyszczenia powietrza, była wtedy w głębokim kryzysie). Górskie i zimnolubne smreki sadzono na płaskim jak stół Pomorzu, a za najbardziej „produktywne” drzewa w Polsce uważano świerki spod Istebnej. Jeszcze dekadę temu świerk był drugim po sośnie najczęściej występującym drzewem w kraju. Dzisiaj spadł na szóste miejsce za dąb, brzozę, buk i olszę. Jego populacja jest w najgorszym stanie ze wszystkich drzew iglastych, a w 2020 r. Lasy Państwowe w ramach cięć sanitarnych wywiozły z lasu 1,9 mln m3 drewna tego gatunku. Świerkomania się skończyła.

Drukarz

Samica niedużego chrząszcza wybiera sobie dorosły świerk, wygryza w drzewie prosty chodnik i składa w nim kilka­dziesiąt jaj. Dojrzewające maleństwa wgryzają się prostopadle do niego, a gdy dojrzeją, wylatują, zostawiając za sobą umierające, poranione drzewo, i zasiedlają następne. Mogą uśmiercić cały las. Z perspektywy przyrody – żadna to katastrofa. Coś umiera, więc coś zaraz wyrośnie, nie ma nad czym płakać. Zwłaszcza że las liściasty jest często lepszym domem dla zwierząt niż świerkowa mono­kultura.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Pasterze w średniowiecznej sztuce nie są uosobieniem niewinności. Żadni z nich prostaczkowie o czystych sercach ani sielankowi pastuszkowie z szopki >>>>


Tak, można powiedzieć, że powodem tarapatów świerka jest kornik drukarz (Ips typographus), ale będzie to tylko część prawdy. Gatunki te ewoluowały przecież razem od tysięcy lat, a wizja leśnej apokalipsy nigdy się nie zmaterializowała. Zdrowe świerki nie są wcale takie bezbronne, zalewają kornicze larwy gęstą żywicą, zatykają korytarze, korzystają też z taktycznego sojuszu z dzięciołami. Tylko że zdrowych świerków jest u nas jak na lekarstwo. Zmiany klimatyczne i przedłużające się susze trafiają w najsłabszy punkt naszego górskiego twardziela – świerk nie radzi sobie z brakiem wody. Większość drzew ma skierowane do góry gałęzie, po których krople deszczu ściekają aż do pnia. Świerk zaś bardziej przypomina parasol niż miskę. – Dzisiaj z kilometra jestem w stanie rozróżnić świerk od jodły – mówi Jerzy Szwagrzyk. – Ten pierwszy jest poszarzały, mizerny, to widać wszędzie poza najwyżej położonymi lasami.

Ten iglasty gastarbeiter, ten stachanowiec, który przez ostatnie 150 lat produkował dla nas drewno w najtrudniejszych warunkach, jest w poważnych tarapatach. Dziś świerk jest uchodźcą klimatycznym. Wraz z rosnącymi temperaturami nawet w górach zasięg występowania kornika przenosi się coraz wyżej. Niżej leśnicy robią, co mogą, by ratować sadzone po II wojnie światowej uprawy, które przez coraz mocniejsze susze stają się dla kornika łatwym łupem. Z punktu widzenia Lasów Państwowych, instytucji, której naczelnym zadaniem jest produkcja drewna, ciężko wyobrazić sobie inne podejście. Ale nawet największe wysiłki nie zatrzymają reakcji natury na ocieplenie klimatu. Tatrzańskie smreki będą uciekały coraz wyżej w góry. Świerkowe lasy w wielu miejscach zastąpią inne gatunki.

Tak jak być może inne, ważniejsze kwestie powinny dziś zastąpić pytanie o efektywność produkcyjną lasu.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022