Państwo poszło w las, czyli rygoryści i cykliści

Nigdy po 1989 roku Polska nie była tak dobrze przygotowana na iluzoryczne zagrożenia i tak słaba wobec faktycznych wyzwań.

20.04.2020

Czyta się kilka minut

 / ZYGMUNT JANUSZEWSKI
/ ZYGMUNT JANUSZEWSKI

Ten sam weekend w Polsce i w Niemczech. Przed moim oknem w Warszawie dwójka policjantów legitymuje i poucza samotnego młodego rowerzystę, którego podejrzewają o jazdę bez „ważnego powodu”. Na deptaku przy Wiśle patrole policyjne urządzają zasadzki na rodziny, jeżdżące tam w grupach trzy- i czteroosobowych. Powyżej wału młodzi motocykliści pędzą 160 km/h bez przeszkód na niezbędne zakupy niedzielne. Zamknięto lasy państwowe, parki narodowe, zielone tereny w miastach.

W Polsce w ów weekend było kilka tysięcy ujawnionych przypadków infekcji COVID-19 i mniej niż sto przypadków śmiertelnych przypisanych pandemii. Kilkaset kilometrów dalej, w Niemczech, w tym samym czasie było już prawie 100 tys. zainfekowanych, z których prawie 1500 zmarło. Ale lasy i parki pozostały otwarte, władze wręcz zachęcają ludzi do uprawiania sportu, a policja pilnuje tylko, aby przestrzegali niezbędnego odstępu.

Dla jednych to dowód, że Niemcy są bardziej niefrasobliwi niż Polacy, dla innych, że w Niemczech jest demokracja, a w Polsce jej już nie ma. Kwestia, kto rządzi w każdym z tych krajów, faktycznie nie jest bez znaczenia, ale wcale nie jest najważniejsza. Nie ma w tej chwili wątpliwości, że Polska, będąca w rozwoju pandemii kilka tygodni za Niemcami, reaguje szybciej, ale też częściej wylewa dziecko z kąpielą. Gdyby w Polsce rządziła inna partia niż PiS, byłoby podobnie, bo ta różnica nie wynika z mentalności rządzących, lecz z ustroju państwa. Obecny kryzys mówi więcej o funkcjonowaniu naszych państw niż o mentalności elit politycznych.

Tęsknota za twardą ręką

Na początku kryzysu wydawało się, że gdy trzeba szybko podejmować daleko idące decyzje (zamykanie szkół, zakaz większych zgromadzeń, wysyłanie obywateli na kwarantannę, zamykanie granic), państwa rządzone centralistycznie będą reagowały sprawniej i szybciej niż państwa o rozproszonej władzy. Teraz już wiemy, że ten schemat niczego nie wyjaśnia. Centralistyczna Francja radzi sobie źle, niektóre pozornie bardzo silne państwa o dużej centralizacji władzy, jak Białoruś i Rosja, po prostu ukrywają skalę pandemii w swoich krajach. Równocześnie trudno zaliczyć Stany Zjednoczone (federacja z silną władzą wykonawczą) do tych, którzy wychodzą z kryzysu obronną ręką. Bardzo dobrze radzą sobie centralistyczny Tajwan i skrajnie zdecentralizowane Niemcy, a bardzo źle – zdecentralizowane Włochy i Hiszpania.

Nie chodzi o liczbę chorych i ofiar śmiertelnych w stosunku do całej ludności danego kraju, bo to wypadkowa wielu czynników, na które rządy miały niewielki wpływ. To, ilu ludzi jak szybko się zaraziło, zależało nie tylko od szybkości reakcji państwa, ale też od mobilności obywateli i powiązań danego kraju z najbardziej dotkniętymi regionami, to znaczy z Chinami, a potem Włochami. Statystyki ujawnionych zachorowań i śmierci mówią więcej o wydolności danego systemu opieki zdrowotnej niż o skali pandemii w danym państwie. Ale nie tylko jakość służby zdrowia decyduje o sukcesach i porażkach rządów. Liczy się też siła całego państwa: na ile było przygotowane na wstrząsy, ile ma rezerw i czy może liczyć na to, że decyzje władz zostaną przyjęte i wcielone w życie przez obywateli.

Ostatnie trzy dekady po 1989 r. ugruntowały w elitach politycznych i znacznej części zainteresowanych polityką obywateli przekonanie, że Polska jest państwem słabym i trzeba to zmienić. Ten wątek przewija się przez podsłuchy u Sowy i Przyjaciół („kamieni kupa”, „państwo teoretyczne”) i w słynnym „szarpnięciu cugli” Jana Rokity. Silne państwo ma być państwem umiejącym szybko i brutalnie rozprawić się z tymi, których rządzący identyfikują jako wrogów. Państwem, które wysyła jednocześnie prokuraturę, policję, inspekcję celną, podatkową, sanepid i służby specjalne do rozprawy z „mafią węglową”, „obcą agenturą” i „czerwonymi pajęczynami”, aby je raz na zawsze rozbić. Wizja atrakcyjna dla rządzących – jednak partie, które przeszły do opozycji, szybko przestały o niej marzyć, kiedy zauważyły, że może obrócić się przeciw nim.

PiS hołduje takiej koncepcji bardziej niż jakakolwiek inna partia, ale tęsknota za rządami silnej ręki pojawia się też w liberalnym centrum, na lewicy i w części ich elektoratów. To jeden z elementów postaw autorytarnych, równie dziś popularnych jak za PRL. W czasach kryzysu każda władza może się o nie oprzeć: wystarczy wskazać wroga i spektakularnie go ukarać, a lud będzie miał satysfakcję i złudne poczucie, że problem został rozwiązany.

W czasach pandemii problem polega jednak na tym, że wirusa nie da się spektakularnie ukarać. Dlatego teraz to pozornie silne państwo kieruje swoją twardą rękę przeciwko nam, obywatelom, stosując restrykcje i kary na oślep, przesadnie, bez widocznego sensu i często nawet osiągając przeciwieństwo tego, co deklarowało jako swój cel.

Polityka we mgle

Dzieje się tak też dlatego, że w ostatnich pięciu latach PiS przygotował państwo na zagrożenia istniejące tylko w fobiach i lękach kierownictwa partii, nieco zapominając o bardziej realnych niebezpieczeństwach. Dlatego mamy Wojska Obrony Terytorialnej, które miały nas chronić przez rozruchami uchodźców, tyle że oni nigdy nie dotarli. Mamy IPN, który może dać odpór każdemu kłamstwu o polskiej historii, ale ma zero wiarygodności poza kręgiem rządzących. W obrębie obozu władzy działają liczne think tanki zajmujące się zagrożeniami ze strony Rosji, Niemiec, UE, Ukrainy, fake newsami, wojną hybrydową i islamistami, ale nie ma żadnego, który by się zajął epidemiami albo chociażby Chinami.

Rządzący ostrzegali nas przed LGBT, uchodźcami i terroryzmem, gdy w innych krajach trwały debaty o powrocie malarii do Europy w wyniku zmian klimatu, o epidemii eboli i wyzwaniach, jakie dla służby zdrowia i finansów publicznych stwarza starzenie się społeczeństwa. Obecna pandemia, jakby na złość rządzącym, łączy wszystkie te elementy: starzenie się, brak reformy służby zdrowia i pustą kasę na wypadek kryzysu.

Mamy silnie scentralizowane, wyczyszczone i opanowane przez partię rządzącą służby specjalne, których wiarygodność w oczach samych rządzących jest tak mała, że kiedy ostrzegały przez pandemią, nikt ich nie słuchał. Teraz, kiedy eskaluje konflikt o wybory prezydenckie, zamiast respektowanego przez wszystkie strony sporu mediatora mamy Trybunał Konstytucyjny postrzegany przez opozycję i dużą część obywateli jako narzędzie rządu do manipulacji prawem. Aby przeprowadzić wybory prezydenckie, rząd potrzebowałby sprawnej Poczty Polskiej, tę jednak przekształcił w technologicznie zacofaną agencję do szerzenia patriotycznego kiczu.


WYBORY PREZYDENCKIE 2020: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Każdemu, komu przyszłoby rządzić w warunkach pandemii, przydałoby się medium, które w sposób wiarygodny wyjaśnia działania rządu i przedstawia wiarygodne statystyki. Zamiast tego obecny rząd ma TVP, której wiarygodność spadła jeszcze niżej niż jej oglądalność i której audycje albo wywołują politowanie, albo ożywiają teorie spiskowe o zatajeniu lub fałszowaniu przez rząd informacji. Rządzący nie mają wiarygodnych informacji o obywatelach, obywatelom brakuje wiarygodnych informacji o działaniach i intencjach rządzących, w rezultacie polityka zmienia się w jazdę we mgle. Rządzący wydają decyzje naruszane albo ignorowane przez obywateli, a bezsilni wobec biernego oporu stosują coraz bardziej drakońskie sankcje. Bezradne państwo bierze do ręki ostry miecz i wali nim na oślep.

Państwo bezradne, więc surowe

Koronnym przykładem takiego podejścia były pierwsze restrykcje w marcu. Pokazują one, że szybka reakcja sama w sobie jeszcze o niczym nie świadczy. Mogliśmy w ostatnich tygodniach obserwować rządy, które reagowały wolno i źle (w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Rosji i na Białorusi), i takie, które reagowały szybko, ale równie źle.

Na wieść o pojawieniu się wirusa w Polsce rząd zamknął granice i lotniska. Potem zdał sobie sprawę, że w ten sposób zamyka drogę Polakom, którzy byli już za granicą i którym w krajach, gdzie przebywali, groziły restrykcje miejscowych władz. Po kilku dniach zaczęto wysyłać samoloty LOT-u, aby ich zebrać po całym świecie, zapominając jednak o Polakach w Niemczech, którzy utkwili w gigantycznych korkach przed granicą. Polacy z biletami innych linii niż LOT zamiast do Polski mogli wrócić tylko do ostatniego lotniska przesiadkowego i musieli się przedostać pociągami i busami do granicy polskiej, aby ją przekroczyć pieszo. Mieli o wiele więcej okazji, aby się zarazić, niż gdyby pozwolono im po prostu lecieć do Polski.

O warunkach, w jakich odbyły się repatriacje LOT-em, pisano już wystarczająco dużo, tak samo jak o obywatelach krajów bałtyckich, Czech, Słowacji, Ukrainy i Gruzji, dla których tranzytowa Polska stała się nagle barierą nie do pokonania. Nigdy się nie dowiemy, jak bardzo te decyzje przyczyniły się do rozprzestrzeniania się wirusa, ale możemy to sobie wyobrazić.

Inne kraje o własnych flotach lotniczych stosowały prostszy i skuteczniejszy zabieg: utrzymały regularne loty tak długo, jak kraje docelowe na to pozwoliły, kompensując swoim liniom puste przeloty w jedną stronę i koszty darmowego przebukowania dla pasażerów. W ten sposób obywatele krajów UE szybko i sprawnie dotarli do swoich domów na pokładach samolotów Lufthansy, Air France i KLM, nie mając okazji rozprzestrzenić wirusa w pociągach, busach, na dworcach albo na zakorkowanych granicach.

W Niemczech kwarantanną objęto tylko powracających z krajów dużego ryzyka i tych, którzy albo mieli bliski kontakt z chorym, albo sami mieli symptomy choroby i pozytywny wynik testu. W Polsce testowano mało, ale wysłano na kwarantannę każdego powracającego, obojętnie skąd przybył i czy miał jakiekolwiek symptomy. W rezultacie liczba ludzi podlegających izolacji wielokrotnie przekroczyła możliwości policji i sanepidu. Przepisy tak szybko się zmieniały, że policjanci nie nadążali i sanepid zaczął błędnie obliczać okres odosobnienia, wysyłając niektórych (zdrowych) obywateli na kwarantannę podwójną, podczas gdy do innych obywateli nią objętych nigdy żaden policjant nie zapukał.

30 marca rząd zauważył, że system stał się fikcją, ale zamiast dopasować restrykcje do realnych możliwości państwa, zaostrzył je, dodatkowo obciążając pracowników służb: od 1 kwietnia kwarantannie zaczęły podlegać też osoby mieszkające z powracającymi z zagranicy. Im bardziej bezradne jest to państwo, tym surowiej traktuje swoich obywateli.

PiS doprowadził do skrajności system nocnego uchwalania nieprzemyślanych i wewnętrznie sprzecznych przepisów, które potem natychmiast trzeba nowelizować – zapewne dlatego, że jego politycy uważają gotowość do konsultacji i kompromisów za oznakę słabości. Na naszych oczach powstają teraz przepisy nieżyciowe, kontrproduktywne, tak szybko nowelizowane, że dzienniki urzędowe nie nadążają z publikacjami. Decyzja o zamykaniu lasów zapadła już tylko ustnie i została niemal natychmiast ustnie „znowelizowana”.

Ta polityka ma swoje ukryte koszty. Im więcej restrykcji i kar państwo nakłada na „podejrzanych” obywateli, tym bardziej zachęca ludzi, którzy obserwują u siebie symptomy wirusa, do ukrywania swojego stanu. W tej chwili obywatel polski z umiarkowanymi symptomami nie ma żadnej zachęty, aby się zgłosić do służby zdrowia. Dowie się ewentualnie (jeśli zakwalifikuje się do testu), czy jest nosicielem wirusa, czy nie, ale ta wiedza mu nic nie da, bo leków i tak jeszcze nie ma, a w przypadku pozytywnego wyniku czeka go mnóstwo nieprzyjemnych konsekwencji: 14 dni kwarantanny dla niego i wszystkich domowników, drakońskie kary za jej naruszenie, nachodzenie przez policję, inwigilacja za pomocą aplikacji (zgromadzone przez nią dane służby specjalne mogą jeszcze przez 6 lat wykorzystać). Jeśli natomiast swoje podejrzenia zachowa dla siebie, stwarzając tym samym zagrożenie dla otoczenia, ze strony państwa nic niemiłego go nie spotka.

Innymi słowy: rząd nie musi zatajać danych o pandemii ani nimi manipulować. Wystarczy dalej prowadzić obecną politykę, a sami obywatele zadbają o to, aby liczba ujawnionych zachorowań była maksymalnie niska. W ten sposób rząd udaje, że walczy z wirusem, obywatele udają, że przestrzegają przepisów, chorzy udają, że są zdrowi, tylko dla ludzi z grup ryzyka to zbiorowe udawanie może być śmiertelne. Ma ono długie tradycje: zepchnięcie problemów społecznych do podziemia przy jednoczesnym udawaniu, że ich nie ma, i epatowaniu własną moralnością znamy dobrze z polityki wobec uzależnień i aborcji. Jest jednak różnica: podziemie aborcyjne i narkotykowe nie zagraża ludziom poza nim. Podziemie wirusowe będzie śmiertelne dla wielu.

Zaufanie się opłaca

Nigdy po 1989 roku państwo polskie nie było tak dobrze przygotowane na iluzoryczne zagrożenia i tak słabe wobec faktycznych wyzwań. PiS się przyczynił do mnożenia nierealnych scenariuszy, ale przy obecnym ustroju każdy inny rząd też poległby w walce z pandemią. Polska jest państwem scentralizowanym, w którym decyzje w czasach kryzysu zapadają na najwyższym szczeblu, daleko od ludzi, którzy muszą je wcielić w życie, i daleko od obywateli, których dotykają. Mogło wyglądać niepoważnie, kiedy kanclerz Merkel negocjowała z szefami rządów krajów związkowych, czy wprowadzić godzinę policyjną, w końcu jednak zapadła decyzja (negatywna) dopasowana do potrzeb wszystkich krajów niemieckich i ich specyfiki. Decyzja, która może być przestrzegana przez obywateli przekonanych o jej użyteczności.

Silne państwo jest silne nie dlatego, że może karać, ale przede wszystkim dlatego, że cieszy się zaufaniem obywateli, wobec tego karać musi tylko w wyjątkowych przypadkach i nigdy na oślep. Z takim zaufaniem mamy w Polsce problem niemal od zawsze. W Niemczech większe jest nie tylko zaufanie obywateli do instytucji państwa, ale też zaufanie wewnątrz elit politycznych. Negocjując kwestię godziny policyjnej, Merkel rozmawiała z czołowymi politykami opozycji, którzy rządzą kilkoma z krajów związkowych – i potem wszyscy zgodnie bronili ustalonych wspólnie restrykcji. System federalny zadziałał jak rząd jedności narodowej.

To ma swoje skutki w życiu codziennym. Obecnie rząd Niemiec promuje aplikację mobilną, która ustala, z kim miała kontakt osoba zarażona, i informuje o tym anonimowo tych ludzi. Wtedy mogą zdecydować, czy przeprowadzić test. W Niemczech dostęp do testów jest stosunkowo łatwy, a warunki kwarantanny łagodne i dostosowane do warunków mieszkaniowych. Obywatel niewiele ryzykuje, instalując tę aplikację, tym bardziej że prześwietliły ją organizacje zajmujące się ochroną praw obywatelskich. W Polsce, gdzie warunki kwarantanny są ciężkie, kary wysokie i testów jest mało, rząd najpierw lansował podobną aplikację jako dobrowolną, a po dwóch tygodniach narzucił ją jako obowiązkową, choć działa na tyle niesprawnie, że łatwo ją oszukać.

Pomocniczość, głupcze

Polski rząd może się łudzić, że pandemia spowodowała wzrost poparcia dla partii rządzącej i jej kandydata na prezydenta, ale pod powierzchnią widać oznaki buntu. Po pierwsze, ten wzrost poparcia jest w Polsce znacząco niższy niż w wielu innych krajach europejskich. Po drugie, obywatele odmawiają przyjęcia około jednej czwartej mandatów nałożonych przez policję w związku z pandemią, a po trzecie, sondaże kilku ośrodków badawczych z ostatnich tygodni pokazały, że największą niechęć respondentów budzą obecnie trzy grupy ludzi: ci, którzy ignorują zalecenia mające chronić innych, członkowie episkopatu i członkowie rządu. A od ostatniej rocznicy 10 kwietnia w Warszawie tych ostatnich już można zaliczyć do pierwszej grupy.

Obecna sytuacja w Polsce – w warunkach państwa centralistycznego – wręcz woła o tworzenie ponadpartyjnego rządu. Zamiast tego mamy głębszy niż kiedykolwiek spór o datę wyborów i sposób ich przeprowadzenia oraz mniejsze niż kiedykolwiek zaufanie między politykami przeciwnych obozów. Ale to też konsekwencja ustroju. W Niemczech Merkel nie może skutecznie rządzić bez konsultacji z krajami związkowymi (a one nie mogą rządzić bez konsultacji z samorządami), bo jej decyzje byłyby albo nielegalne, albo bojkotowane na niższych szczeblach.

W Polsce premier mógłby też się konsultować, ale ustrój państwa go do tego nie zmusza. No i mamy zakaz wstępu do lasu i zamykanie bulwarów na poziomie rządu centralnego, a potem się okazuje, że w niektórych miastach są parki i bulwary, które stanowią najkrótszą drogę między osiedlami a miejscami pracy i ich otwarcie zapobiegłoby powstaniu kolejek i tłumów w tramwajach. Nikt inny poza rządem nie mógł podjąć decyzji o zamykaniu granic i lotach ewakuacyjnych – ale ani ustrój, ani prawo nie zakazały konsultowania tego z ekspertami i partnerami zagranicznymi.

Silne państwo to państwo przyjazne wobec obywateli, które może liczyć na ich zaufanie. Nic temu tak nie sprzyja jak przestrzeganie zasady pomocniczości, zgodnie z którą decyzje powinien podejmować ten, kto w danej sprawie ma najwięcej informacji i największe kompetencje. A premier nie wie i wiedzieć nie musi, jakie funkcje pełni deptak w Kielcach albo las w Koniecpolu. Jeśli mimo to podejmuje w takich kwestiach decyzje bez konsultacji, ryzykuje, że dotrą one w sposób zniekształcony do adresatów i nie będą przestrzegane. Możemy to właśnie obserwować. W sprawie lasów, parków i ścieżek rowerowych rząd podejmował odgórną, pospieszną decyzję, aby ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa. Na dole, do policjantów, dotarła ona jednak (i niektórzy mówią to wprost dziennikarzom) jako polecenie, aby ukrócić „przemieszczanie się ludzi”.

Dlatego pod moim oknem policjanci pouczają samotnych rowerzystów, którzy nikogo zarazić nie mogą. Ta mała scena to nic dramatycznego. W tej chwili jednak miliony podobnych scen rozgrywają się w całym kraju, a ich rezultat może być taki, że ci rowerzyści stracą tak mozolnie przez dekady zbudowane zaufanie do policji (jedno z największych osiągnięć wszystkich rządów III RP), albo że policjanci przestaną stosować represje, w których nie widzą sensu. W obu przypadkach państwo będzie jeszcze słabsze. ©


CZYTAJ TAKŻE

ANDRZEJ STANKIEWICZ: W obozie władzy skończyło się wzajemne zaufanie. Problem w tym, że w opozycji też nikt nikomu nie ufa >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020