Z dużej komisji mały deszcz. Po co nam śledczy w Sejmie?

Nowa większość sejmowa powołuje komisje śledcze do wyjaśnienia spraw, które wyjaśnień nie wymagają. Nie tworzy ich tam, gdzie mogłyby faktycznie coś nowego i ważnego ustalić.

02.01.2024

Czyta się kilka minut

Pierwsze posiedzenie sejmowej komisji śledczej ds. afery wizowej. Warszawa, 21 grudnia 2023 r. / fot. Wojciech Olkuśnik / EAST NEWS
Pierwsze posiedzenie sejmowej komisji śledczej ds. afery wizowej. Warszawa, 21 grudnia 2023 r. / fot. Wojciech Olkuśnik / EAST NEWS

W Polsce po 1989 roku komisje śledcze Sejmu niemal zawsze służyły do rozliczenia poprzedniej władzy. Jedynym wyjątkiem była ta badająca aferę Rywina, czyli nieprawidłowości ówczesnego rządu Leszka Millera. Ona mogła jednak powstać tylko dlatego, że był to gabinet mniejszościowy, bez odpowiedniego poparcia w Sejmie, aby zapobiec tej decyzji.

Do powołania komisji śledczej konieczna jest większość bezwzględna, którą w normalnych warunkach posiadają jedynie partie tworzące rząd. A jaki rząd zgodzi się na powołanie komisji, która bada jego własne błędy, a może nawet przestępstwa, mogące przyczynić się do utraty władzy?

Warunkowa amnestia

Bezwzględna większość przy ustanawianiu takich ciał nie jest wcale oczywista: w Austrii i Niemczech komisje śledcze może powołać mniejszość (wniosek musi poprzeć tam jedna czwarta parlamentarzystów) – i w ten sposób badać działalność aktualnego rządu. Ale w przeciwieństwie do częstej praktyki III RP, komisje śledcze nie próbują tam zastępować prokuratorów i ustalać konkretnych winnych, lecz zmierzają przede wszystkim do ujawnienia mechanizmów dysfunkcji w aparacie władzy. Zdarzają się oczywiście komisje śledcze badające domniemane przestępstwa, jak korupcja w obozie władzy (Austria) albo finansowanie systemu opłat drogowych (Niemcy), ale to raczej wyjątki. O wiele częściej natrafimy na komisje rozwiązujące społeczne problemy, jak ta, która badała wieloletni proces poszukiwań w Niemczech miejsc na składowiska dla odpadów nuklearnych, po czym zaproponowała alternatywne lokalizacje.

Zdarzały się też – pozornie sensacyjne – komisje śledcze Bundestagu (i kilku parlamentów związkowych) badające aferę związaną z neonazistowską, terrorystyczną organizacją Narodowo-Socjalistyczne Podziemie (NSU). One jednak nie ustalały, kto zabił dziewięciu migrantów i policjantkę – tym się zajmowała prokuratura. Komisje tropiły, co zahamowało przepływ informacji między szesnastoma instytucjami stojącymi na straży państwa, i dlaczego policje w kilku krajach związkowych nie połączyły śledztw i nie wiedziały, że za morderstwami (i licznymi próbami zabójstw) stoi ta sama organizacja. W wyniku działalności komisji przeprowadzono reformę służb, a sprawców osądzono przed sądem powszechnym.

Tymczasem komisje w Polsce powstawały albo celem „dobicia” rządu mniejszościowego, albo celem ostatecznej dyskredytacji obozu, który przegrał wybory. Jako narzędzie do kontroli rządu przez parlament są zbędne – za pomocą komisji to raczej rząd może kontrolować opozycję. Ale to niejedyny argument za tym, aby te instytucje uwolnić od dominacji większości i ograniczyć ich rolę „prokuratorską” na rzecz badania dysfunkcji w aparacie władzy lub na jego styku np. z biznesem.

Komisja, która próbuje zastąpić istniejące organy śledcze i szukać konkretnych winowajców, nie ma szans ujawnić prawdy o nieprawidłowościach. Brzmi to nieco paradoksalnie, ale kryje się za tym znany w nauce dylemat między prawdą i karą. Polega on na tym, że nikt tak dobrze nie zna nieprawidłowości, które komisja chce badać, jak sprawca. Ale jeśli ma on zeznawać przed ciałem, które obraduje w oparciu o kodeks postępowania karnego i może swoje wyniki przekazać prokuraturze, wtedy ma wszelkie powody do milczenia i żadnych bodźców do ujawnienia prawdy. Zgodnie z kpk, ustawą o komisjach śledczych i na mocy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka – może odmówić złożenia zeznań, jeśli obciążyłby nimi siebie samego.

Można to zmienić, uchwalając amnestię warunkową: kto zeznaje przed komisją śledczą, nie będzie karany, jeśli wyjawi całą swoją wiedzę – także o mocodawcach i współsprawcach. Wtedy wszyscy zamieszani w proceder mają silne bodźce, aby składać zeznania, i to szybko. Jeśli bowiem ktoś inny wcześniej złoży na nich donos, amnestia ich nie obejmie. Więcej: w takich warunkach sprawcy wiedzą, że jeśli coś ukryją, co potem wyjdzie na jaw, np. w kolejnych zeznaniach świadków, będzie można ich ukarać. 

Dwie i pół komisji bez sensu

Nowa większość sejmowa zmierza na razie do powołania trzech komisji: do wyjaśnienia afery Pegasusa, nadużyć i nieprawidłowości przy wydawaniu wiz migrantom ekonomicznym oraz wyborów kopertowych z 2020 roku; ostatnia już powstała i obraduje.

Z tych trzech komisji dwie i pół to strata czasu. Komisja na temat Pegasusa i komisja dotycząca wyborów kopertowych będą debatować o kwestiach, które są powszechnie znane. Dzięki organizacjom pozarządowym i niezależnym mediom wiemy dokładnie, kto kogo podsłuchiwał, za pomocą jakiego oprogramowania, kiedy i co się stało z nagraniami. Znamy też osoby odpowiedzialne za zlecenie wyborów naruszających ordynację wyborczą i konstytucję, odmowę wprowadzenia stanu wyjątkowego (który zalegalizowałby przesunięcie wyborów), a także za drukowanie kart do głosowania i żądanie od samorządów informacji o wyborcach.

W przeciwieństwie do afery Pegasusa wszystko odbywało się tu przy podniesionej kurtynie. Jedyne, co nam pozostaje – i dotąd było blokowane przez upartyjnioną prokuraturę Zbigniewa Ziobry – to przekucie tej wiedzy w akty oskarżenia. Ale to jest zadanie dla odpowiednio wyposażonego zespołu prokuratorskiego, a nie dla komisji śledczej. Jeśli komisja się za to zabierze, grozi nam wręcz opóźnienie śledztw. Świadkowie będą musieli zeznawać dwa razy: raz przed komisją i potem jeszcze raz w prokuraturze (i ewentualnie później w sądzie). Zeznania przed komisją będą przeważnie jawne, a do zeznań w prokuraturze obrońcy oskarżonych będą mieli wgląd. Można więc założyć, że w propisowskich mediach odbędzie się festiwal eksploatowania najmniejszych różnic w zeznaniach, a także oskarżeń wobec świadków i samych ofiar. To zaś może zniechęcić wiele osób, które noszą się z zamiarem udostępnienia swej wiedzy komisji.

Sprawcy zaś będą się stawiać przed komisją, ale zapewne będą też przed nią milczeć ze względu na to, że przysługuje im takie prawo, a równocześnie toczyć się będą śledztwa w prokuraturach w podobnych sprawach. W najlepszym razie komisje i prokuratorzy dowiedzą się tego samego, przedłużając tylko drogę do wyjaśniania. I jeśli nawet komisjom śledczym uda się ujawnić jakieś dotąd nieznane szczegóły, to materiał ten i tak potem musi jeszcze raz przeanalizować prokuratura. Nasuwa się też pytanie, czy dla ujawnienia takich szczegółów warto uruchomić cały aparat komisji śledczej: to wysiłek nieproporcjonalnie duży w stosunku do spodziewanego wyniku.

Trochę inaczej ma się sprawa afery wizowej. Tu wciąż mało wiemy, wszystko odbywało się poza sferą publiczną, owiane tajemnicą. W dodatku mamy do czynienia ze sprawcami, którzy działali i działają na styku państwa i prywatnego biznesu, także za granicą. Tu komisja śledcza może faktycznie ustalić nowe fakty, które pomogą w reformie systemu udzielania wiz, oraz przyczynią się do polepszenia komunikacji między MSZ, który wydaje wizy, a MSWiA (monitoruje migrację oraz kontroluje granice) i Komisją Europejską (zarządza strefą Schengen). Tyle że wtedy komisja śledcza powinna się skupić na procesach biurokratycznych i mechanizmach współpracy między agendami rządowymi, konsulatami i prywatnymi firmami.

Komisja taka byłaby bardzo pożyteczna, ale mało atrakcyjna dla opinii publicznej. Ona nie zdyskredytuje przeciwników politycznych i nie poprowadzi obrad, które telewizja mogłaby nadawać, ale raczej uśpi dziennikarzy śledczych i widzów. Ani widowiskowego rozliczenia ośmiu lat PiS tam nie będzie, ani powtórki pojedynku między posłem Ziobrą i premierem Millerem. 

Prawdziwy temat 

Wszyscy, którzy tęsknią za takim spektaklem – a mam wrażenie, że jest to przewodni motyw powoływania komisji śledczych – powinni się na moment zastanawiać nad jego rzeczywistymi skutkami. W wyniku obrad dotychczasowych komisji ukarano sądownie jedynie dwie osoby: jedną (Lwa Rywina) na dwa lata więzienia i drugą, urzędniczkę Janinę Sokołowską, na rok w zawieszeniu w tej samej aferze. Nigdy nie ustalono odpowiedzi na najważniejsze pytanie: czy Rywin działał sam, czy w czyimś imieniu? A jeśli tak, to w czyim?

Z punktu widzenia prawa karnego była to jedna z mniejszych afer w Polsce, ale i tak wywołała polityczne trzęsienie ziemi. Jej pożytek dla reformy aparatu państwa i mediów publicznych był jednak znikomy. To, że wpływowi producenci filmowi nie powinni składać mediom korupcyjnych ofert, że media nie powinny ukrywać takich ofert, i że proces legislacyjny powinien być transparentny, wiedzieliśmy już wcześniej. Od tego czasu – zwłaszcza w ostatnich ośmiu latach – zmieniło się bardzo wiele, ale dokładnie w odwrotnym kierunku. Nigdy wcześniej proces stanowienia prawa nie był tak tajemniczy, zakulisowy i korupcjogenny, a media publiczne tak bardzo sklejone z władzą.

Jakie nowe wnioski dla lepszego funkcjonowania państwa będziemy mogli wyciągnąć z obecnie tworzonych komisji śledczych? Że państwo powinno organizować wybory zgodnie z prawem? Że nie powinno podsłuchiwać swoich przeciwników politycznych? Że MSZ nie może przekazywać uprawnień do zarządzania kolejką wizową prywatnym firmom? To też już wcześniej wiedzieliśmy.

Istnieje jednak problematyka, która świetnie się nadaje do komisji śledczej: dotyczy nieprawidłowości w aparacie państwa, które nie tylko spowodowały śmierć i cierpienie wielu ludzi, ale też nie zeszły ze sceny razem z rządem Mateusza Morawieckiego – to kryzys migracyjny na Podlasiu. On trwa, trwać będzie i w wyniku ostatnich decyzji rządu Niemiec nawet się jeszcze pogłębi. Wprowadzenie kontroli na granicy polsko-niemieckiej powoduje, że tamtejsza policja federalna (strzegąca granic państwa) może bardzo szybko przekazywać do Polski (albo w ogóle nie wpuścić na swój teren) osoby bez dokumentów uprawniających do wjazdu.

Do momentu wprowadzenia stacjonarnych kontroli Niemcy musieli korzystać z tzw. procedur dublińskich, ale jeśli Polska przeciągała je odpowiednio długo (a po inwazji Rosji na Ukrainę zaniechała ich niemal całkowicie), to i tak na końcu niemieckie władze stawały się odpowiedzialne za procedury azylowe. Dotyczy to wszystkich migrantów, którzy dostają się do Polski przez granice z Białorusią i obwodem kaliningradzkim, przez Słowację i Czechy. Wszyscy oni staną się teraz kłopotem dla Straży Granicznej i Urzędu ds. Cudzoziemców, bo nie można ich z Polski po prostu deportować dalej na wschód. Ani Białoruś, ani Rosja nie przyjmą ich z powrotem, nie mówiąc o krajach, z których migranci pochodzą. Po części Polska nie ma nawet konsulatów w tych państwach, a poza tym, zgodnie z polskim i międzynarodowym prawem nie wolno nikogo deportować do kraju, gdzie grozi mu prześladowanie albo trwa wojna.

Co łączy stary i nowy rząd

Problem narasta i nowy rząd jest równie bezradny wobec niego jak stary. Kwestia migrantów oraz bariery na granicy nie pojawiła się ani w umowie koalicyjnej, ani w sejmowym przemówieniu Donalda Tuska. Mimo istnienia muru migracja do Polski się zwiększyła i tak samo zwiększył się odsetek tych, którzy dotarli do Niemiec, zanim Berlin wprowadził stacjonarne kontrole graniczne. Przechodzi mniej rodzin, za to więcej samotnych, młodych mężczyzn, których prawicowi publicyści i posłowie tak bardzo się boją.

Nowy polski rząd nie ma planów rozebrania bariery, bo znaczna część jego elektoratu uważa ją za gwarancję bezpieczeństwa, a w dzisiejszym świecie ważniejsze niż rozwiązanie problemu jest jego postrzeganie przez wyborców. Wszystko wskazuje więc na to, że praktyka wyganiania migrantów w ramach push-backów i groby wycieńczonych ludzi w lasach przy granicy będą łączyć stare i nowe władze.

Komisja śledcza mogłaby co prawda otworzyć tę szafę ze szkieletami starej władzy, ale zarazem narazić nowy rząd na niewygodne pytanie: co dalej? Prawdą jest równocześnie, że komisja śledcza mogłaby pokazać, jakie były i są alternatywy dla militaryzacji kwestii migracyjnej, ujawnić brak przygotowania kluczowych agend państwa (Urzędu ds. Cudzoziemców, Straży Granicznej) do dającego się przewidzieć kryzysu, oraz wzmocnić potencjał współpracy między nimi i organizacjami pozarządowymi. Odpowiedziałaby też na pytania, które pomogłyby nowemu rządowi lepiej zarządzać migracją: jak zreformować szkolenie, łańcuch dowodzenia i system zależności w Straży Granicznej, aby zapobiec jej demoralizacji. A także, jak reformować procedury azylowe i politykę integracyjną, by było mniej nielegalnej imigracji, a jednocześnie więcej zasymilowanych przybyszów, którzy zostaną w Polsce na długo. Nie chodzi wcale o to, aby „wpuścić wszystkich”. Znaczna część migrantów docierających do Polski przez Białoruś i Rosję nie ma większych szans na ochronę albo azyl polityczny – ich szanse na to, aby zostać w UE, wynikają jedynie z problemów z ich odsyłaniem.

Niemcy wprowadziły dla takich przypadków skrócone procedury azylowe na lotniskach. Po kryzysie 2015 roku niektórzy tamtejsi politycy chcieli to rozszerzyć na granice lądowe, ale pomysł napotyka na przeszkody konstytucyjne. W Polsce tak nie jest, ale o podobnym rozwiązaniu nikt dotychczas nawet nie dyskutował. Zamiast zalegalizować podobne (choć problematyczne) praktyki, rząd PiS wolał otwarcie łamać prawo, wprowadzając stan podobny do wyjątkowego i pozwalając na push-backi na mocy rozporządzeń szefa MSWiA, sprzecznych z polskim ustawodawstwem i prawem międzynarodowym.

Komisja śledcza mogłaby opracować nowe scenariusze dla takich sytuacji, w oparciu o doświadczenia ostatnich lat, nawet bez konieczności widowiskowego przesłuchania członków dawnego rządu, lecz prześwietlając procedury administracyjne oraz funkcjonowanie centralnych urzędów, organizacji pozarządowych, samorządowych i agend unijnych, a także ich wzajemną współpracę. Innymi słowy: to, co PiS chciał osiągnąć (ograniczyć do minimum napływ migrantów przez Białoruś), można uzyskać w sposób humanitarny i legalny. Jak? Tego się raczej nie dowiemy, bo nic nie wskazuje, że taka komisja powstanie. Ten pomysł, zanim się w ogóle pojawił, padł już ofiarą wspólnego, wstydliwego milczenia starego i nowego rządu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Z dużej komisji mały deszcz