Prezes wirusowi się nie kłania

W obozie władzy skończyło się wzajemne zaufanie. Problem w tym, że w opozycji też nikt nikomu nie ufa.

20.04.2020

Czyta się kilka minut

Posiedzenie Sejmu, Warszawa, 6 kwietnia 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Posiedzenie Sejmu, Warszawa, 6 kwietnia 2020 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Gdy partyjna polityka w całym mniej lub bardziej demokratycznym świecie usunęła się w cień, zredukowana do roli usługowej wobec służb zwalczających epidemię, w Polsce jest dokładnie odwrotnie: wpycha się na pierwszy plan. Związane z epidemią konflikty w obozie rządzącym doprowadziły do największego kryzysu od przejęcia przez PiS pełni władzy i stawiają pod znakiem zapytania dalsze trwanie Zjednoczonej Prawicy.

Rozpad rządu? Polityczne transfery do PiS? Nowe wybory do Sejmu? Wszystko jest możliwe. Akurat to, że wszystko zostanie po staremu, wydaje się najmniej realne.

Logistyczna nonszalancja

Zarzewiem konfliktu stała się data wyborów prezydenckich. Lider PiS Jarosław Kaczyński nie bacząc na epidemiczne ograniczenia i na sondaże pokazujące niechęć Polaków do głosowania, lekceważąc niezliczone kłopoty organizacyjne, chce za wszelką cenę doprowadzić do przeprowadzenia wyborów już za kilkanaście dni.


CZYTAJ TAKŻE

JAROSŁAW FLIS: Nikt nie chce być tym, który Jarosławowi Kaczyńskiemu powie jasno, że wyborów w maju nie będzie – że tym razem jego kalkulacja zawiodła na całej linii >>>


Wybory prezydenckie zostały rozpisane na 10 maja w zupełnie innej atmosferze. Choć pod względem epidemicznym nie jesteśmy – na szczęście – Włochami, Hiszpanią ani Stanami Zjednoczonymi, to pomysł jest i zdrowotnie ryzykowny, i logistycznie nonszalancki. Czyli dokładnie w stylu Kaczyńskiego.

Głosowaniu 10 maja początkowo sprzeciwiała się znacząca grupa polityków PiS na czele z premierem, którego wspierał minister zdrowia Łukasz Szumowski. Sądzili, że wysłanie milionów ludzi do urn podczas epidemii to ogromne ryzyko. A poza tym, organizując wybory angażujące tysiące ludzi, władza straci wiarygodność w wezwaniach do kwarantanny i ascezy.

Jednak premier i minister to pragmatycy. Pospiesznie wycofali się, gdy Kaczyński tupnął nogą. Po ich rejteradzie do gry wkroczył wicepremier Jarosław Gowin, który postawił weto. Był twardszy, mógł sobie na to pozwolić: bez 18 posłów jego partii PiS nie ma większości w Sejmie. Nie ustąpił nawet wówczas, gdy Kaczyński zaproponował głosowanie 10 maja wyłącznie korespondencyjnie.

Gowin podsunął własne rozwiązanie: zmianę konstytucji przedłużającą kadencję Andrzeja Dudy do siedmiu lat. Po tej kadencji, kończącej się w 2022 r., Duda nie mógłby się ubiegać o reelekcję. Taki wariant był dla PiS do przyjęcia. Czemu? Bo Kaczyński chce wyborów jak najszybciej lub jak najpóźniej. Spodziewa się spadku notowań PiS za kilka-kilkanaście miesięcy, dlatego proponowane przez opozycję wybory na jesieni lub wiosną przyszłego roku go nie interesują.

Kaczyński chce mieć rząd i prezydenta, by władza była skonsolidowana w czasie kryzysu. Zgoda na wybory za pół roku czy za rok związałaby mu ręce. Przez ten czas trwałaby permanentna kampania wyborcza wokół koronawirusa, przez co PiS nie mógłby podejmować trudnych decyzji. A po raz pierwszy od objęcia rządów słychać w partii i o cięciu socjalnych benefitów, i o ograniczeniu zapisów ochronnych w kodeksie pracy, by zachęcić pracodawców do utrzymywania zatrudnienia.

Gowin obiecywał Kaczyńskiemu poparcie (niezbędne przy takich zmianach) części opozycji. Poufne rozmowy rozpoczął od PSL, kontaktował się z jego szefem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Zgoda PSL na przesunięcie wyborów o dwa lata ułatwiłaby nacisk na Koalicję Obywatelską. Tyle że nic z tego nie wyszło. Po publicznej prezentacji przez Gowina projektu Kosiniak-Kamysz z miejsca się od niego odciął. Wtedy Kaczyński uznał, że Gowin jest niewiarygodny i że nie ma szans na zmianę. Postawił Gowinowi ultimatum: albo wybory w maju, albo koniec koalicji.

W ostatniej, jak twierdzą politycy PiS i Porozumienia, emocjonalnej rozmowie Gowin uznał, że sam będzie panem własnego losu. Podał się do dymisji, choć jednocześnie uznał, że nie wychodzi z koalicji. Dlatego większość jego posłów poparła projekt PiS o głosowaniu korespondencyjnym w majowych wyborach.

Wedle plotek podczas tej rozmowy Gowin miał powiedzieć Kaczyńskiemu, że zawiódł się na nim i na PiS, choć gdyby to była prawda, oznaczałaby skrajną naiwność. Po niemal sześciu latach bliskiej współpracy z Kaczyńskim Gowin nie ma prawa być ani zdziwiony, ani zawiedziony jego kalkulacjami, w których jedynym celem jest władza


WYBORY PREZYDENCKIE 2020: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Grawitacja ich nie dotyczy

Wydawać by się mogło, że rejtanowski gest Gowina winien pobudzić opozycję. Po pierwsze dlatego, że to destabilizacja pancernego dotąd rządu PiS. Ustawa o głosowaniu korespondencyjnym wróci przecież w początkach maja z Senatu i dojdzie do kolejnego głosowania w Sejmie. To będzie głosowanie ostateczne: albo za wyborami w wersji Kaczyńskiego, albo przeciwko nim. Czy raczej: za trwaniem koalicji Zjednoczonej Prawicy lub za jej końcem, bo tak to stawia Kaczyński.

Po wtóre – z powodu arytmetyki. Bo możliwa jest koalicja opozycji z formacją Gowina przeciwko PiS. Taki pomysł – Gowin na premiera rządu anty-PiS-u – rzucił nawet nestor PO Bogdan Borusewicz. W PiS uznano to za grę Donalda Tuska obliczoną na podgrzanie konfliktu wewnątrz koalicji, bo Borusewicz jest sojusznikiem Tuska i ma w tej intrydze zasadniczą zaletę: z racji dawnych zasług dla Solidarności Kaczyński darzy go szacunkiem i dostrzega jego wypowiedzi.

Rozmów z Gowinem o jego rozwodzie z Kaczyńskim nikt na poważnie nie podjął. Jedynie dawni wiceprezesi PiS, a dziś parlamentarzyści Koalicji Obywatelskiej – Kazimierz Michał Ujazdowski oraz Paweł Zalewski – poparli pomysł zmiany konstytucji. Wśród opozycji dominuje jednak nieufność wobec Gowina i przekonanie, że prowadzi z Kaczyńskim własną grę, od której lepiej trzymać się z dala.

W kręgach wrogów PiS, kiedy mowa o kondycji opozycji, często pada słowo „niemoc”. To zbyt łatwe podsumowanie. Jeden z liderów Platformy zwraca mi uwagę: – Trudno jest konkurować z przeciwnikiem, który nie uznaje żadnych zasad. To mistrzowie zmieniania zasad podczas gry, nawet w ostatniej chwili. Oni mogą wszystko, grawitacja ich nie dotyczy.

To prawda. Nie da się zrobić wyborów tradycyjnych w maju? To Kaczyński kolanem przepycha wybory korespondencyjne, choć sam je ograniczył w 2018 r., przekonując, że to droga do fałszerstw i handlu głosami.

Nie da się zdążyć z przygotowaniami na 10 maja? To wstecznie zmieni się zarządzenie marszałka Sejmu o organizacji wyborów i przesunie się je na 17 maja. A jeśli i to mało, to da się premierowi prawo ogłoszenia każdego dnia w czasie epidemii dniem wolnym od pracy i rozpisania wyborów na kolejny poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek lub sobotę.

Zakaz zgromadzeń i zamknięte cmentarze? Obchody dekady smoleńskiej pokazały, że Kaczyńskiego i polityków PiS to nie dotyczy. Nie ma zasad, nie ma pewników, nie ma opoki. Wszystko jest wypadkową aktualnych potrzeb prezesa.

Na ile wystarczy propaganda

W tym sensie koronawirus – patrząc na to czysto politycznie, wręcz cynicznie – powinien stanowić nadzieję dla opozycji, że Kaczyńskiemu powinie się noga. Zaraza pokazała dobitnie, że prezes PiS to fałszywy prorok. Przez ćwierć wieku szukał strategicznych defektów państwa w sądownictwie, specsłużbach, prokuraturze, czyli w warstwie siłowej, a nie w usługach z obszaru opieki społecznej, które dziś szczególnie zawodzą.

Służba zdrowia? Rząd walczył z lekarzami, podburzając przeciw nim opinię publiczną. W dodatku oddziały geriatryczne traktowane były jak piąte koło u wozu – a teraz okazało się, że koronawirus poluje na ludzi starszych. Edukacja? Prezes bawił się w likwidację gimnazjów, a nie unowocześniał szkół, przez co e-nauka to dziś chaos i wielka improwizacja. Z nauczycielami też, rzecz jasna, walczył.

Rezerwy strategiczne? Agencja Rezerw Materiałowych służyła za magazyn niepotrzebnych rzeczy lub surowców, skupowanych po to, aby podreperować finanse państwowych spółek albo rolników. I co najważniejsze: państwowy skarbiec Kaczyński traktował jako rezerwę złota do kupowania sobie poparcia i niemiłosiernie go przetrzebił przez ostatnie cztery lata.

Dziś wszystkie te fałszywe proroctwa uderzają w rząd PiS ze zwielokrotnioną siłą. Rząd, który jeszcze kilka tygodni temu szczycił się pierwszym w 30-leciu budżetem bez deficytu, okazał się kompletnie spłukany. Ujawnił to Gowin, twierdząc, że gdyby trzeba było płacić odszkodowania dla firm zamkniętych przez rząd z powodu epidemii, pieniędzy starczyłoby co najwyżej na kwartał.

PiS, jak to PiS, nadrabia działaniem nakazowo-rozdzielczym, wspomaganym propagandą. A to Orlen wyprodukuje płyn dezynfekujący, a to KGHM z Lotosem kupią partię chińskich maseczek i kombinezonów, a dla wywołania wrażenia przywiozą je do Warszawy największym samolotem świata. Ale na ile wystarczy taka propaganda?

Opozycja nie liczy na zyski

Jest jednak słowo, które trafniej niż „niemoc” opisuje sytuację opozycji. To „obawa”. Opozycja nie chce słyszeć o wyborach w maju; kandydatka Koalicji Obywatelskiej Małgorzata Kidawa-Błońska zawiesiła nawet swą i tak cherlawą kampanię. Nie chce też słyszeć o Gowinowych propozycjach zmiany konstytucji. Zdaniem opozycji jedyne sensowne rozwiązanie to wprowadzenie jednego z opisanych w konstytucji stanów nadzwyczajnych. Chodzi o stan klęski żywiołowej, ewentualnie stan wyjątkowy. Podczas każdego z nich i 90 dni po nim wybory odbyć się nie mogą.

Ale to wersja prezentowana publicznie. Rozmowa z liderami PO pokazuje, że opozycja sama boi się stanów nadzwyczajnych, bo, co trzeba ciągle podkreślać, Kaczyńskiemu chorobliwie nie ufa.

– Podczas stanu wyjątkowego mogą wprowadzić cenzurę, pozamykać krytyczne wobec PiS gazety i portale internetowe, zawiesić partie opozycyjne, przejmować prywatne firmy. Jeśli mają większość w Sejmie, mogą to przedłużyć w sumie do pięciu miesięcy. Ale to i tak krótko. Bo stan klęski żywiołowej mogą przedłużać bez końca i rządzić latami bez wyborów! To diabelska alternatywa: wybory prezydenckie w maju albo stan nadzwyczajny – takie scenariusze kreśli w rozmowie ze mną jeden z liderów PO.

Dlatego po stronie opozycji niewiele jest przewrotnej nadziei, że zyska na kłopotach epidemicznych Kaczyńskiego.

Wojna Platformy z PSL

Opozycja jest zresztą tak podzielona, jak dawno nie była. Platforma i wspierające ją środowiska nawołują do bojkotu wyborów. Nie pali się do tego szef i kandydat PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, za co z okolic Platformy sypią się gromy na jego głowę. Oczywiście, to nie są równe wybory, bo kandydaci opozycji nie mają żadnych szans dotrzeć do wyborców, skoro nie można organizować imprez innych niż spotkanie twarzą w twarz, i to w maskach. Ale jednocześnie dla PO bojkot wyborów to zręczny sposób uniknięcia kompromitacji własnej kandydatki, która w sondażach wyraźnie traci. Z kolei Kosiniak-Kamysz, choć przecież gra według tych samych, szulerskich reguł Kaczyńskiego, jest na fali. Wiele sondaży daje mu drugie miejsce w stawce. Procentowo daleko za Dudą, ale jednak z szansami na drugą turę.

Widać więc wyraźnie, że PO i PSL mają dziś całkowicie odrębne interesy polityczne. Zaufanie zostało nadszarpnięte już wcześniej, gdy PSL wsparte przez Lewicę zgodziło się na wprowadzenie systemu internetowego głosowania w Sejmie. Kaczyński natychmiast to wykorzystał. W środku nocy, podczas prac nad pakietem pomocowym dla firm i pracowników dotkniętych epidemią, zaczął gmerać przy prawie wyborczym. Wprowadził pierwszą wersję głosowania korespondencyjnego, które początkowo miało obejmować chorych, przebywających w kwarantannie oraz osoby starsze (bo te ostatnie często głosują na PiS).

Platforma nie godziła się na internetowe głosowanie w Sejmie właśnie dlatego, że nie ufa Kaczyńskiemu i przypisuje mu szulerskie ciągoty. I tym razem miała rację. Ludowcy zaś czują się upokorzeni. Nie dość, że narazili się na starcie z Platformą oraz wspierającymi ją mediami i celebrytami, to jeszcze zostali przez Kaczyńskiego po prostu ośmieszeni. W nocnych głosowaniach poświęconych pakietowi kryzysowemu PiS zmienił ustawę o Radzie Dialogu Społecznego (to mało efektywne ciało, w którym rząd, związki zawodowe i pracodawcy rozmawiają o prawie pracy, przepisach społecznych i gospodarczych). Po nocnej zmianie wprowadzona została lustracja RDS, a premier zyskał prawo wyrzucania członków Rady. Wszystko po to, by pozbyć się szefa RDS Andrzeja Malinowskiego – byłego posła PSL, któremu media kojarzone z PiS zarzucają współpracę z komunistyczną bezpieką.

– Staraliśmy się nie walczyć z PiS, a nawet iść im na rękę w związku z sytuacją epidemiczną. Ale po tym, co zrobili, nie ma szans na minimalne zaufanie – mówi mi członek ścisłych władz PSL.

Między innymi dlatego Gowinowi nie udało się przekonać ludowców do zmiany konstytucji. Ale w tej kwestii także inne czynniki odegrały rolę. Rosnące notowania Kosiniaka-Kamysza powodują, że ludowcom nie uśmiechają się wybory dopiero za dwa lata, chcą głosowania wcześniej. Była w tym również mała zemsta na Gowinie, bo w minionej kadencji niemal rozmontował im klub sejmowy, podkupując posłów.

Gowin próbował też odnowić swe kontakty z czasów, gdy był w Platformie. Bezskutecznie – zwiększył raczej podejrzliwość nowego kierownictwa PO. Borys Budka i jego ludzie wnikliwie obserwują działania byłego szefa PO Grzegorza Schetyny. Nie chodzi tylko o to, że Schetyna nie pogodził się ze stratą fotela (w jego sportowym umyśle to spadek do podrzędnej ligi) i wciąż kontestuje nową ekipę. Budka i jego ludzie podejrzewają Schetynę o spiskowanie z Gowinem – obaj przecież dekadę temu w tandemie knuli przeciwko ówczesnemu szefowi PO Donaldowi Tuskowi.

Gowin kontra Szumowski

Co zrobi Gowin, gdy ustawa korespondencyjna wróci z Senatu? Grono jego najwierniejszych współpracowników jest zdeterminowane, aby wystąpić przeciw PiS. – Wszystko odbywa się według planu, który zakładaliśmy. Najpierw przykręcili ludziom śrubę, żeby zahamować zachorowania, a potem stworzyć klimat do poluzowania ograniczeń przed wyborami. I to właśnie się dzieje – mówi jeden z ludzi Gowina o działaniach PiS. – Na podstawie statystyk mogą sugerować, że sytuacja w Polsce jest opanowana. Ale opanowana nie jest. Szczyt zachorowań dopiero przed nami.

Choć minister zdrowia Łukasz Szumowski politycznie wyrósł pod okiem Gowina (był jego wiceministrem w resorcie nauki), to dziś relacje między panami są szorstkie. Szumowski każdego dnia umacnia się politycznie, bo PiS oddał w jego ręce gigantyczną władzę. Nie ma w PiS żadnej polemiki z działaniami Szumowskiego, nie ma miejsca na ich krytykę. Jedyny krytyczny ośrodek stworzył Gowin jako minister nauki, zapraszając do współpracy grono ekspertów, którzy proponowali nieco inne metody walki z epidemią. Zakładali oni izolację starszych i chorych, przy jednoczesnym dopuszczeniu do pracy pozostałych obywateli. Także tę rozgrywkę Gowin przegrał.

Żołnierz na poczcie

Wśród gowinowców żywy jest pomysł, żeby dogadać się z opozycją w Senacie i przysłać do Sejmu projekt głosowania korespondencyjnego, ale z przesuniętą datą wejścia w życie (długie vacatio legis), by Kaczyński nie zdążył w maju obsadzić Dudy na prezydenckim stołku. No ale brzmi to jak przystawianie liderowi PiS pistoletu do skroni. Kaczyński miałby zaakceptować dotkliwą polityczną porażkę, do której rękę przyłożył jego koalicjant?

On sam nie bierze tego pod uwagę. Przygotowania do wyborów korespondencyjnych idą pełną parą, a prowadzi je nowy szef Poczty Polskiej Tomasz Zdzikot, wierny żołnierz PiS, były wiceminister obrony i MSWiA. Dla obozu władzy nie ma znaczenia, ile osób pójdzie do urn. – Frekwencja nie ma wpływu na ważność wyboru – podkreśla mój rozmówca z obozu władzy, który brał udział w pracach nad ustawą korespondencyjną. – Oczywiście, w razie niskiej frekwencji opozycja będzie kwestionować mandat zwycięzcy, czyli zapewne Andrzeja Dudy. Ale nawet gdyby wybory odbyły się w normalniejszych warunkach, i tak by kwestionowała. Zdanie opozycji nie ma znaczenia prawnego, Duda będzie legalnym prezydentem.

A choćby i sejmowe

Pewne jest jedno: bez względu na finał tej najważniejszej od lat rozgrywki Kaczyński nie wybaczy Gowinowi. Politycy PiS twierdzą wręcz, że traktuje go jak zdrajcę, który zawiódł w najtrudniejszym momencie.

W całej tej rozgrywce Gowin popełnił jeden zasadniczy błąd. Założył, że bez względu na jego harce Kaczyński nic mu nie zrobi w obawie przed rozpadem koalicji, upadkiem rządu i przyspieszonymi wyborami.

Pomylił się. Rozmowy w obozie władzy wskazują na to, że prezes PiS jest gotowy na wszystkie warianty. Rozpad koalicji? Wielu posłów Gowinowego Porozumienia jest przekonywanych przez emisariuszy z Nowogrodzkiej do rokoszu przeciw liderowi. W razie ostatecznego starcia Gowin nie ma gwarancji pełnej lojalności swych ludzi. Inna rzecz, że wystarczy mu raptem kilku, żeby zablokować wybory w maju.

Dlatego wysłannicy PiS zawczasu rekrutują posłów innych ugrupowań. A Kaczyński ma być gotowy nawet na przyspieszone wybory sejmowe, co brzmi jak groteska, biorąc pod uwagę kłopoty z wyborami prezydenckimi. Faktem jest jednak, że tak jak w przypadku prezydentury dla Dudy, tak i w przypadku wyborów sejmowych Kaczyńskiemu sprzyjają sondaże. Kto wie, może ostatni raz? ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020