Szczepionkowa samoobrona

Rząd zaniechał działań, które mogłyby ograniczyć piątą falę pandemii. Nie chce nawet wprowadzić obowiązkowych szczepień. Czas, by to obywatele wzięli sprawy w swoje ręce. Sami możemy wiele zmienić.

24.01.2022

Czyta się kilka minut

W parku na Zdrowiu strażacy montują namiot, w którym powstanie punkt szczepień. Łódź, 30 kwietnia 2021 r. / MARCIN STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL
W parku na Zdrowiu strażacy montują namiot, w którym powstanie punkt szczepień. Łódź, 30 kwietnia 2021 r. / MARCIN STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL

Do schroniska górskiego dochodzi się po półtoragodzinnym marszu, pokonując znaczną różnicę wzniesień. Mają tam krótki jadłospis, piwo i napoje bezalkoholowe. Ale kto tu dociera bez certyfikatu szczepień, wyzdrowienia albo wyniku testu, może równie dobrze zawrócić. Nic nie zamówi, nie przenocuje. Tak w Austrii było już latem 2021 r., teraz jeszcze doszedł do tego „lockdown dla niezaszczepionych”. Podobnie jest w Berlinie: można tam bez certyfikatu wejść do supermarketu i do apteki, ale na tym koniec. Wiele restauracji nie akceptuje nawet testów, a przed sklepem stoją specjalnie wynajęci ludzie, którzy sprawdzają zarówno zaświadczenia, jak i dowody osobiste. Pracodawcy mają obowiązek sprawdzania certyfikatów swoich podwładnych, a pracownicy służb medycznych do połowy marca muszą przedstawić dowody zaszczepienia.

Rozbieżność z Polską nie mogłaby być większa. Pisząc ten artykuł, siedzę w pociągu z Gdyni do Gliwic, gdzie co drugi podróżny nie nosi maski, a potem trafi do miejsca pracy, gdzie nie będzie wiedział, kto jest zaszczepiony i w świetle RODO nawet nie powinien o to pytać. Wszystko to w kraju, gdzie liczba infekcji gwałtownie wzrasta (w Niemczech i Austrii spada), a liczby zgonów biją rekordy. Nasz rząd ugina się przed maleńką grupą posłów, bo panicznie boi się utraty większości i gotowy jest za to płacić zdrowiem i życiem nas wszystkich.

Państwo wypowiada umowę społeczną

Od zarania dziejów najbardziej podstawowe uzasadnienie dla istnienia państwa polega na niepisanym kontrakcie społecznym, zgodnie z którym obywatele płacą podatki, a państwo zapewnia im zewnętrzne i wewnętrzne bezpieczeństwo oraz rozwiązuje tzw. dylematy działań zbiorowych. To ostatnie pojęcie opisuje sytuację, w której duża grupa ludzi pozostaje bierna w obliczu jakiegoś wyzwania, ponieważ nie jest ona w stanie zawrzeć kompromisu lub skoordynować swych działań. Rozwiązaniem może być podporządkowanie się przywódcy albo stworzenie instytucji uznanej przez wszystkich (albo wystarczająco wielu) obywateli, którzy powierzą jej rozwikłanie problemu. Jeśli jednak państwo się z tych zadań nie wywiązuje, jego istnienie traci sens. Wtedy płacimy daniny tylko dlatego, że państwo może nas do tego zmusić. Stają się one haraczem bez moralnego uzasadnienia.

Pandemia spełnia każdy z powyższych kryteriów: zagraża naszemu bezpieczeństwu i wymaga koordynacji działań. Tymczasem w ostatnich dwóch latach państwo, które w niektórych obszarach pragnie kontrolować życie obywateli od poczęcia i wymagać od nich nacechowanych ideologicznie postaw, akurat w kwestii pandemii stopniowo wyzbyło się swoich obowiązków i zapewnienie bezpieczeństwa przerzuciło na samych obywateli. Efektem jest gwałtowny i wyróżniający się nawet w skali świata wzrost liczby zachorowań i zablokowanie części usług medycznych. Ludzie bogatsi masowo uciekają z przeciążonych państwowych placówek do prywatnych przychodni, co pogłębia nierówności społeczne. Zasobniejsi obywatele w dużych miastach nie mają bowiem problemów z dostępem do specjalistów i zazwyczaj nie korzystają ze zbiorowej komunikacji. Tymczasem mniej zasobni rodacy zakażają się, stojąc w kolejkach do lekarza i tłocząc się w pełnych autobusach, bo niegdyś hojne transfery społeczne są właśnie konsumowane przez inflację. Co ciekawe, to właśnie biedniejsza część narodu uchodzi za tę, o którą rzekomo władza dba najbardziej.

PiS stoi obecnie przed wyborem. Może ratować dużą część swoich zwolenników przed ciężką chorobą, wprowadzając wbrew ich woli obowiązek szczepień i noszenia masek FFP2 lub utrudniając życie tym, którzy nie dysponują paszportami covidowymi (zakaz wstępu do restauracji, kin etc.). Może również sporą grupę swoich zwolenników poświęcić, pozwalając im zakazić się nawzajem i zarazem wpędzając służbę zdrowia w zapaść.

Rząd wybrał drugą opcję: przekazania ludziom pełnej wolności, z gruntu fałszywą, bo motywowaną sondażami i niechęcią do konfliktowania się z częścią własnego elektoratu, wierzącego w spiski i nastawionego negatywnie do szczepień. Widzimy więc, jak na naszych oczach państwo wycofuje się ze swojego kontraktu ze społeczeństwem i przestaje nas chronić – ale nadal ściąga podatki. I nawet jeśli pod wpływem wstrząsających statystyk covidowych w najbliższych dniach wprowadzi wreszcie mocne obostrzenia, to nie cofną one zmarnowanego czasu.

Wodzowska partia bez przywódcy

Trzeba bardzo wyraźnie podkreślić: to nie „ideologia LGBT”, nie kilka tysięcy przerażonych i głodnych migrantów na granicy z Białorusią, nie „nadzwyczajna kasta sędziów” i nie „totalna opozycja” zagrażają bezpieczeństwu, zdrowiu i życiu Polaków, lecz COVID-19, a przede wszystkim wielomiesięczne zaniechania ze strony rządu Zjednoczonej Prawicy.

W obliczu pandemii władze innych państw w Europie (i w wielu miejscach poza Europą) zarządzały szereg działań niepopularnych, znacznie ograniczających swobody obywatelskie, nie kalkulując, czy opłaci im się to przy kolejnych wyborach. W Polsce natomiast, z brudną maską wiszącą pod brodą, możemy wchodzić niemal wszędzie – nawet do zatłoczonego pociągu podmiejskiego.

To fakt, na lotnisku Straż Graniczna sprawdza certyfikaty, ale tak długo, jak nie jest w stanie skanować kodów QR i sprawdzać ich autentyczności, kontrola ta jest do pewnego stopnia iluzoryczna. Podobnie jest z wychwytywaniem osób mogących stanowić zagrożenie: nigdy nie było więcej Polaków na kwarantannie i w samoizolacji, ale cóż z tego, skoro ich kontrola przez sanepid i policję stała się czystą fikcją. System testowania również jest fatalny. Nawet gdyby polskie państwo wprowadziło system szerokich i darmowych testów (jak w Niemczech), ośrodki prowadzące takie badania padłyby pod naporem chętnych. Jest ich wciąż o wiele za mało, choć od początku zarazy mijają już dwa lata.

To nie jest jednak sytuacja bez wyjścia. Nawet bez własnej większości parlamentarnej PiS może w najważniejszych sprawach dotyczących pandemii liczyć na poparcie dużej części opozycji, którą propaganda rządowa tak często określa mianem „totalnej”. Posłowie niezwiązani z rządem w ostatnich miesiącach poparli przecież wprowadzenie stanu wyjątkowego na granicy z Białorusią, budowanie tam bariery, a wcześniej Krajowy Plan Odbudowy i nawet ustawę o IPN-ie. PiS może więc zawrzeć krótki rozejm z opozycją i wprowadzić obowiązek szczepień, nie mówiąc już o tym, że jest w stanie po prostu wydać dekret (choć byłoby to jawne złamanie prawa, do czego nie wolno nigdy nikogo namawiać). Inna sprawa, że podporządkowując sobie sądy i ignorując konstytucję, PiS sam siebie pozbawił argumentu o rzekomym „imposybilizmie”. Po 1989 roku żaden rząd nie miał tak potężnej i nieskrępowanej władzy. PiS regularnie z niej korzysta, ale w kwestii ochrony zdrowia obywateli okazuje się zupełnie pasywny.

Jest to o tyle bulwersujące, że z różnych badań wynika, iż niski poziom wyszczepienia to w dużej mierze problem elektoratu partii władzy: ludzi w wieku 50+, z gorszym wykształceniem, mieszkających na wsi i w małych miastach, na wschodzie i południowym wschodzie kraju. Gdzie są kampanie reklamowe na tych terenach? Gdzie są posłowie PiS agitujący swoich przecież wyborców, aby dali się zaszczepić, gdzie są objazdy powiatów przez prezydenta Andrzeja Dudę i premiera Mateusza Morawieckiego? Gdzie festiwal loterii, transmitowany w TVP dla gmin o najwyższym odsetku zaszczepień? Gdzie mobilne punkty w każdej wiosce?

Elektorat PiS jest bardziej niż zwolennicy innych partii przywiązany do autorytetu – rozwiązanie dylematu zbiorowego na tych terenach mogłoby więc polegać na większym zaangażowaniu ze strony proboszcza, wójta, burmistrza, posła z okręgu. Ale jeśli oni nic nie mówią albo wysyłają sprzeczne sygnały, to nie ma się co dziwić, że mieszkańcy są zagubieni. Nie wiedzą, czego ich przywódcy od nich oczekują, albo podejrzewają, że skoro nikt ich z góry nie namawia do szczepień, to znaczy, że naprawdę z tymi preparatami jest coś nie tak.

W przypadku obecnej władzy naprawdę nie trzeba wprowadzać „przymusu szczepień” (który faktycznie w warunkach niewydolności państwa doprowadziłby jedynie do rozkwitu handlu fałszywymi certyfikatami). To samo można by osiągnąć wykazując się przywództwem. Szkopuł w tym, że w sprawach pandemii PiS jest partią wodzowską, tyle że bez przywódcy. Prezydent, premier, lider PiS – nikt z nich nie chce ponieść odpowiedzialności i zaryzykować trudnych decyzji, nawet jeśli w dłuższej perspektywie miałoby to ratować życie i zdrowie ich własnych zwolenników. Wygląda więc na to, że ktoś musi zrobić to za nich. To będzie proces żmudny i trudny, ale może być skuteczny.

Obywatele biorą sprawy w swoje ręce

Polacy nie mogą zastąpić państwa i jego monopolu na stosowanie „przemocy”. Mogą jednak tworzyć atmosferę, która sprzyja, a wręcz wymusza racjonalne i bezpieczne zachowania. Aby to osiągnąć, nie jest nawet potrzebne, by ci rozsądni byli większością.

Ludzie mają naturalną skłonność przyłączania się do takich opinii i zachowań, jakie sami uznają za większościowe. Do zmiany przekonania innych nie jest więc konieczne, aby zdobyć większość, wygrać wybory i potem uchwalić odpowiednie prawo. Skuteczniejsze może się okazać wywołanie wrażenia u swoich przeciwników, że dany pogląd jest większościowy, nawet jeśli wcale tak nie jest. Socjolodzy i psycholodzy społeczni znają to zjawisko pod nazwą pluralistic ignorance: w społeczeństwie powstaje nowa większość dlatego, że coraz więcej obywateli uważa jakiś pogląd (mylnie) za większościowy i przyłącza się do niego. W latach 70. XX w. w RFN w ten sposób powstała nowa większość za uznaniem granicy z Polską na Odrze i Nysie, ponieważ przychylna wobec ówczesnego rządu Willy’ego Brandta prasa tworzyła wrażenie, jakoby większość obywateli niemieckich popierała jego politykę, co, jak wiemy z sondaży, wcale nie było prawdą. W podobny sposób w Stanach Zjednoczonych wprowadzono ustawowe przywileje dla mniejszości etnicznych – większość ich nie chciała, ale głośna i dobrze zorganizowana grupa obywateli wywołała u większości wrażenie, że społeczeństwo jest za zmianami. Z kolei od nestorki niemieckich badań sondażowych, Elisabeth Noelle-Neumann wiemy, że ludzie, którzy sami postrzegają siebie jako mniejszość w danej grupie, powoli wycofują się z debaty i milkną – niezależnie od tego, czy faktycznie są w mniejszości, czy nie.

Dzięki badaniom społecznym z lat 80. wiemy też, że wystarczy mobilizacja ok. 20 proc. obywateli, aby u pozostałych wywołać wrażenie, że stanowią oni ponad połowę. Tyle przed Okrągłym Stołem wynosił bowiem odsetek zwolenników Solidarności, ale ponieważ byli oni bardzo aktywni, zdeterminowani i głośni, a władza pasywna – bez trudu zdołali przekonać większość niezaangażowanych, że ich pogląd jest większościowy. Ok. 5 proc. społeczeństwa grupującego zwolenników PZPR zamilkło, zgodnie z teorią Elisabeth Noelle-Neumann.

Mechanizmy te pokazują, dlaczego w warunkach pluralistycznych tak ważne jest, aby być głośnym, dobrze zorganizowanym i mieć strategię. Dlatego m.in. grupy nacisku w debacie publicznej unikają przyznawania się do swoich partykularnych interesów i wolą „bronić dobra ogólnego”: rolnicy nie domagają się ceł zaporowych dla konkurencyjnego importu, lecz „bezpieczeństwa żywnościowego”; przemysł tytoniowy broni „miejsc pracy” i unika tematów zdrowotnych, a górnicy i kopalnie są za „bezpieczeństwem energetycznym”, kiedy domagają się większych dotacji od rządu. I dlatego też antyszczepionkowcy są tak hałaśliwi i agresywni – mają nadzieję, że uda im się stworzyć wrażenie, jakoby byli większością. Ale dzięki popularności sondaży i statystyk dotyczących szczepień wiemy, gdzie większość jest naprawdę. 57 proc. dorosłych w Polsce jest zaszczepionych, a większość w sondażach jest za szczepieniami. Problem w tym, że jest to większość rozsądna, a więc niehałaśliwa. Tymczasem gdyby stała się widoczna, to co najmniej dla ludzi bez zdecydowanej opinii na temat szczepień – mogłaby stać się autorytetem.

Jak wysłać pierwszy sygnał

Noelle-Neumann już 50 lat temu twierdziła, że mamy „podskórną” zdolność do rozpoznawania cudzych poglądów, nawet bez rozmowy o nich. I faktycznie, w spolaryzowanej atmosferze politycznej w Polsce rozmówcom wystarczy kilka pozornie apolitycznych haseł albo jasny symbol, aby zaznaczyć, po której stronie stoją. Wystarczy tęczowy szalik, czerwony piorun albo spinka w kolorach UE i wszystko jest jasne. Jeśli więc nagle w polskich autobusach, tramwajach, pociągach, na ulicy, na tylnych szybach samochodów pojawi się łatwo rozpoznawalny znak pokazujący, że jego pasażer jest zaszczepiony, to duża część wahających się, nieideologicznych przeciwników szczepień odbierze to jako znak, że ich zwolennicy są w zdecydowanej większości w Polsce. Ktoś może powiedzieć, że to naiwne, ale prawda jest taka, że opisywana postawa działa. Nie ma potrzeby, aby argumentować, przekonywać, przedstawiać wyniki badań naukowych. Wszystko, co jest do tego konieczne, mieści się w symbolu przynależności. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć: znak taki służy wyłącznie jako demonstracja, gdzie jest większość, on nie ma i mieć nie może żadnego znaczenia prawnego.

Taki zabieg jest tym skuteczniejszy, im większy istnieje w danej społeczności odsetek jego zwolenników. W południowo-wschodniej Polsce, gdzie miejscami anty­szczepionkowcy mogą stanowić większość, wymaga on więcej odwagi i mobilizacji ze strony zwolenników szczepień. Muszą oni wywołać wrażenie, że to ich zachowanie jest normą w danym środowisku. Tu właśnie pomaga świadomość zjawiska pluralistic ignorance. Jest ono tym skuteczniejsze, że zwolennikom szczepień sprzyja fakt, iż antyszczepionkowcy tak naprawdę doskonale wiedzą, że w ogólnej liczbie Polaków są mniejszością. Widać to po tym, że większość ludzi decydujących się na przyjęcie preparatu nie musi się z tego tłumaczyć (a więc wie, że robi coś dobrego), natomiast anty­szczepionkowcy nieustannie są na froncie ideol­ogicznym, toczą emocjonalny bój lub się usprawiedliwiają. Albo wymyślają coraz to nowe i bardziej rozbudowane teorie spiskowe.

Aby zmienić mentalność ludzi przekonanych, że szczepionki to niebezpieczny eksperyment, nie można popełniać prostych błędów. Zwłaszcza wśród ludzi wykształconych bardzo popularne jest przekonanie, że poglądy antyszczepionkowców można zmienić racjonalnymi, naukowymi argumentami. Nic bardziej błędnego, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, teorii spiskowych nie da się obalić. One są tak zbudowane, że w ogóle nie poddają się naukowej weryfikacji. Przykładowo: nie ma żadnego dowodu na to, że starzejący się Bill Gates chce dokonać depopulacji ludności lub panować nad światem za pomocą chipów ukrytych w szczepionkach. W oczach zwolennika tej teorii brak przekonujących dowodów nie obala wcale jej prawdziwości, on dowodzi tylko, jak finezyjny jest ten spisek. Skoro Gates nie zostawia nawet cienia śladu, wszystko staje się jeszcze bardziej ekscytujące. Po drugie, samo zachowanie radykalnych antyszczepionkowców pokazuje, że to nie racjonalne argumenty ich motywują do działania, lecz lęk – a więc emocja. Ci ludzie w dużej mierze walczą o prawo i zrozumienie dla swoich obaw oraz możliwość ich wyrażania. Dlatego ostre konfrontowanie się z nimi za pomocą danych i badań nie ma większego sensu. Lepiej i bezpieczniej jest stopniowo pozbawiać ich tego lęku, okazywać im szacunek i pośrednio wykazać, że ich pogląd jest problematyczny. Jeśli wsiadamy do windy, w której trzy osoby noszą maski, a jedna nie ma jej na twarzy, możemy krytykować tę jedną osobę. Wtedy ona poczuje się izolowana i atakowana, więc odpłaci nam niechęcią lub agresją. Możemy też głośno podziękować tym, którzy noszą maskę. To nikogo nie stawia do kąta, nikt przed naszymi podziękowaniami nie musi się bronić – ale i tak sygnał dotrze do właściwego adresata. Jeśli już przychodzi nam dyskutować z antyszczepionkowcami, to nie zaprzeczajmy im, nie twierdźmy, że mówią nieprawdę. Zadawajmy spokojne pytania. Pozwólmy, by sami zaplątali się w sprzeczności teorii spiskowych. Zostawmy ich raczej z wątpliwościami, ale nie zmuszajmy do emocjonalnej obrony.

Lepszego wyjścia nie mamy

Taki raczej perswazyjny niż przymusowy zabieg ma jeszcze jedną zaletę: mniej radykalizuje antyszczepionkowców, którym trudniej przychodzi wtedy strojenie się w szaty ofiar. Widać to obecnie w Niemczech, gdzie antyszczepionkowcy, przyparci do muru przez powszechne stosowanie i kontrolowanie paszportów covidowych, radykalizują się coraz bardziej i sprzymierzają z radykalną prawicą, uciekając się do przemocy.

Demonstracyjne obnoszenie się przez większość proszczepionkową ze swoimi preferencjami nie spowoduje, że na końcu zaszczepi się 100 proc. Polaków i Polek. Ale z punktu widzenia epidemiologicznego niewielka mniejszość nieza­szczepionych nie jest specjalnie groźnym zjawiskiem. Dopóki rząd nie weźmie spraw w swoje ręce, i tak nic innego nam nie pozostaje, jak mozolnie działać u podstaw. Alternatywą jest bierne przyglądanie się kolejnym falom covidu, dziesiątkom tysięcy niepotrzebnych ofiar śmiertelnych i kompletnej zapaści ochrony zdrowia. Na taką postawę świadomy obywatel nie może się zgodzić, nawet jeśli jego własna władza ma na ten temat inne zdanie.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2022