Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Choć swe królestwo reprezentuje milcząco, tuż przed referendum, w którym Szkoci mieli zdecydować o niepodległości, królowa Elżbieta II przemówiła. W klasycznym stylu: opuszczając kościół w szkockim Balmoral Castle (ma tu rezydencję), monarchini wdała się w konwersację z poddanymi i rzuciła: „Mam nadzieję, że ludzie pomyślą o przyszłości z wielką ostrożnością”. Odebrano to jako sugestię, by Szkoci nie opuszczali Wielkiej Brytanii, choć pałac Buckingham zaraz obwieścił, że królowa nie włącza się w debatę i uważa, że głosowanie to sprawa Szkotów. Zabezpieczenie zrozumiałe: niezależnie od wyniku Elżbieta II pozostanie władczynią Szkocji.
Gdy czytelnik otrzyma ten „Tygodnik”, wynik referendum z 18 września będzie już może znany. Z badań wynikało, że Szkoci są podzieleni pół na pół. Wprawdzie większość sondaży wskazywała, że nieznaczną większość ma „opcja brytyjska”, ale starczył jeden, dający 51 proc. „opcji szkockiej”, by w Londynie wybuchła panika. Jakby nagle uprzytomniono sobie, że secesja jest realna. Premier Cameron zapewniał łzawo, że pęknie mu wtedy serce.
Tylko czy secesja byłaby tragedią? Czy obie strony nie dążyłyby raczej do, nazwijmy to, pragmatycznej kontynuacji? I choć byłby to przełom polityczno-tożsamościowy, to chyba nie dramatyczny: już dziś Szkocja ma dużą autonomię, która jeszcze się zwiększy, także w razie decyzji na „nie”. I również wtedy aktualna będzie teza, że demontaż Imperium Brytyjskiego – które sto lat temu, u progu I wojny światowej, władało plus-minus jedną czwartą świata – dawno objął też Wyspy. Londyn wiele się tu nauczył: na Szkotów nikt nie śle wojska, jak 98 lat temu do Dublina czy jeszcze 55 lat temu na Cypr. Od dawna też nikomu w świecie nie przyjdzie do głowy, by żądać „zrozumienia” dla brytyjskich bólów fantomowych. Pouczające będzie tu kiedyś porównanie z demontażem innego kolonialnego imperium: Rosji.
Szkockie referendum może za to wiele namieszać w Europie: w tych miejscach, które też chcą niepodległości. Z napięciem na Szkocję patrzy Hiszpania. W minionym tygodniu w Barcelonie za niepodległą Katalonią demonstrowało od pół miliona (wg władz hiszpańskich) do 1,8 mln ludzi (wg lokalnych władz katalońskich). Katalończycy głosują 9 listopada – choć, inaczej niż Londyn, Madryt zapowiada, że nie uzna wyniku. A jest jeszcze sporo miejsc, których mieszkańców może uskrzydlić szkocki przykład.