Szkocja, nazajutrz

Katastroficzne tytuły gazet, niepokój w Unii, panika w Londynie... A jednak Szkoci nie wybrali niepodległości. Koniec Wielkiej Brytanii został odwołany.

21.09.2014

Czyta się kilka minut

Edynburg, 18 września: 24-letnia Debbie Ramsay i 8-letni Gian Smith mają jeszcze nadzieję, że referendum skończy się po ich myśli. / Fot. Christopher Furlong / GETTY IMAGES
Edynburg, 18 września: 24-letnia Debbie Ramsay i 8-letni Gian Smith mają jeszcze nadzieję, że referendum skończy się po ich myśli. / Fot. Christopher Furlong / GETTY IMAGES

W miniony piątek, 19 września, w Alloa słońce pokazało się nad horyzontem dopiero przed siódmą rano. Ale wielu mieszkańców Alloa – i innych miasteczek w okręgu Clackmannanshire – zapewne w ogóle nie kładło się do łóżek. W końcu to właśnie tam najwcześniej podliczono głosy oddane w referendum o niepodległości Szkocji. Wynik był tu znany już po wpół do drugiej w nocy czasu brytyjskiego. I był bardzo zbliżony do krajowego, który poznaliśmy później: prawie 54 proc. głosowało tu przeciw niepodległemu państwu szkockiemu, zaś około 46 proc. za niepodległą Szkocją.

Nie powinno to dziwić – Clackmannanshire jest nazywane „Szkocją w miniaturze”. To najmniejszy okręg w Szkocji: zamieszkuje go zaledwie 48 tys. ludzi na 61 milach kwadratowych. Ale kampania prowadzona przez zwolenników niepodległości była na tym obszarze wyjątkowo intensywna – i chyba, mimo przegranej, dość efektywna, skoro nawet, jak się okazuje, także wielu mieszkających tam Anglików głosowało za niepodległością.

Trochę w tym tradycji: to stąd, z Clackmannanshire, w 1974 r. do parlamentu w Londynie trafił pierwszy szkocki nacjonalista. W dniu referendum spod siedziby organizacji Yes Clack głosujących poprowadził do lokalu wyborczego dudziarz. Było pięknie i magicznie. A potem noc, pełna nadziei i napięcia. „Czułem się jak dziecko w Gwiazdkę” – mówił jeden ze szkockich aktywistów.

Teraz to wszystko już przeszłość. Znów jest jak dawniej – bezrobocie i jesienne mżawki. Cud nie nastąpił: według wyników podanych w piątkowe popołudnie, w całej Szkocji „tak” dla niepodległego państwa powiedziało niespełna 45 proc., zaś za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie opowiedziało się ponad 55 proc.

Ekstaza i gorycz

W czwartek 18 września chyba wielu Szkotów czuło się jak w Gwiazdkę – gdy budzili się z poczuciem, że ten dzień będzie inny niż wszystkie. Wielu zerwało się przed świtem, by zagłosować tuż po otwarciu lokali referendalnych. Już pierwsze poranne doniesienia medialne pełne były informacji o kolejkach do urn. Stali w nich mężczyźni w tradycyjnych kraciastych kiltach, zakochane pary, uczniowie w drodze do szkoły (głosować mogły już szesnastolatki). Nastrój podbił poprzedniego wieczoru słynny szkocki tenisista Andy Murray, zdradzając na Twitterze, że także on jest zwolennikiem niepodległości.

Gwałtowny wzrost poparcia dla idei niepodległej Szkocji, który nastąpił nieoczekiwanie dopiero w ostatnich tygodniach kampanii, przekonał niepodległościowców, że mogą wygrać. Jeszcze w lipcu sondaże dawały 60:40 procent na korzyść zwolenników unii, ale na początku września poparcie dla „tak” i „nie” się zrównało.

W dniu głosowania w wielu miejscach panował więc nastrój wręcz ekstatyczny, piknikowy. W ponad półmilionowym Glasgow – największym mieście w nieco ponad pięciomilionowej Szkocji – które najsilniej opowiedziało się za niepodległością, na centralnym placu zgromadziły się tysiące zwolenników secesji. Żartowali, że za chwilę to miejsce będzie musiało zmienić nazwę: na plac Niepodległości. W Edynburgu kilka pubów dostało wyjątkową zgodę na otwarcie aż do czwartej nad ranem, aby goście mogli wspólnie czekać na wyniki.

Ale w miarę, jak napływały kolejne dane, optymizm zwolenników „opcji szkockiej” zamieniał się w gorzkie rozczarowanie. Z ulgą odetchnęli za to zwolennicy „opcji brytyjskiej”. Mniej widoczni w ostatnich dniach, ale jak się okazało – bardziej liczni.

Z większych miast za niepodległością opowiedziały się jedynie Glasgow (53 proc. na „tak”) i Dundee (57 proc. na „tak”). Wiele to mówi o całym referendum, które, patrząc ze szkockiej perspektywy, podkreśliło dawne podziały. Oto Edynburg, szkocka stolica – umiarkowany, pragmatyczny, oparty na klasie średniej – wybrał bezpieczeństwo i status quo. Zaś Glasgow – robotnicze i rewolucyjne – opowiedziało się za zmianą, wierząc, że niepodległa Szkocja lepiej zadba o słabsze grupy społeczne. „Brytania jest dla bogatych, Szkocja jest dla nas!”: pojawiło się również takie hasło.

Poranek 19 września większość mieszkańców Edynburga rozpoczęła więc zapewne z ulgą. W Glasgow najbardziej wytrwali zwolennicy secesji obsiedli jeszcze ławki, wciąż zbrojni w wielkie szkockie flagi, teraz smętnie zwisające. Na rynku w Dundee było pusto i smutno. „Tego ranka jestem dumny, że jestem z Dundee. Jestem dumny, że głosowałem na »tak« i rozczarowany, że inni głosowali inaczej. Ale jeszcze nie umarliśmy. I nigdzie się nie wybieramy. Musimy utrzymać wspólnotę, którą stworzyliśmy podczas tej kampanii” – mówił reporterowi „Guardiana” chłopak imieniem Gordon, długowłosy, w kilcie, poważny.

Stara unia jest martwa

Podczas gdy zwykli Szkoci wracali do codzienności, politycy zaczęli tradycyjny festiwal oświadczeń i przemówień. Bo, wbrew pozorom, referendum niczego nie zakończyło. Przeciwnie: dopiero teraz zaczyna się debata o nowych stosunkach między narodami Wielkiej Brytanii.

Na fali ogólnej paniki tuż przed referendum trzy największe brytyjskie partie – konserwatyści, Partia Pracy i Liberalni Demokraci – obiecały Szkotom przekazanie im kolejnych uprawnień, w tym dotyczących kwestii tak ważnych jak podatki i wydatki socjalne. Szczegółowe propozycje mają być przedstawione w październiku, a w styczniu – projekt tzw. „Szkockiej Ustawy”. Już to można by uznać za sukces szefa szkockiego rządu lokalnego Alexa Salmonda.

Wprawdzie Salmond ogłosił już, że rezygnuje z funkcji premiera i szefa Szkockiej Partii Narodowej. Ale nie ma wątpliwości, że jego następca – ktokolwiek nim zostanie – będzie naciskać Londyn na maksymalną autonomię Szkocji, w tym na całkowitą kontrolę nad podatkiem dochodowym.

Nie tylko szkoccy nacjonaliści robią finansowe kalkulacje. Niemal zaraz po ogłoszeniu wyniku referendum w Londynie zaczęła się dyskusja na jeszcze inny, nowy temat: jak więcej niezależności mogłaby zdobyć Anglia? Chodzi m.in. o ciągnące się od lat 70. ubiegłego wieku pytanie, jak to jest, że szkoccy parlamentarzyści mają prawo głosu w kwestiach angielskich, natomiast Anglicy o sprawach szkockich nie decydują?

Można więc powiedzieć, że ogłoszenie wyniku referendum zakończyło debatę w Szkocji, ale otworzyło ją w Anglii. Do boju o zmiany w konstytucji – bo takie byłyby wymagane – już szykują się angielscy politycy, eksperci i prawnicy.

A ponieważ w 2015 r. Wielką Brytanię czekają wybory do parlamentu w Londynie, można spodziewać się nie tylko skomplikowanych debat parlamentarnych, ale też wszelkiego rodzaju politycznych fajerwerków.

Przebudowanie relacji Edynburga z Londynem będzie miało wpływ także na dwa pozostałe narody wchodzące w skład Zjednoczonego Królestwa: Walię i Irlandię Północną. Zwłaszcza jeśli dojdzie do zmian w konstytucji. Już teraz w Cardiff, walijskiej stolicy, słychać głosy, że Walia nie będzie „grać drugich skrzypiec” podczas przebudowywania porządku konstytucyjnego kraju, że stara unia jest martwa, że trzeba wykuć nową.

Test brytyjskiej demokracji

Tymczasem szkockie referendum – z imponującą frekwencją: 85 proc. – wzbudzało wielkie zainteresowanie nie tylko w Wielkiej Brytanii, lecz w całej Europie. Szczególnie pilnie przyglądano mu się w Madrycie: hiszpański rząd nie chce się zgodzić na przeprowadzenie podobnego referendum przez Katalończyków [patrz poniżej – red.]. Nic dziwnego, że hiszpański premier Mariano Rajoy przyjął szkocki wynik z zadowoleniem.

Jednak – wbrew pozorom – zadowoleni są też Katalończycy: zyskali dowód i argument, że w demokratycznym państwie można legalnie (i spokojnie, mimo społecznych emocji) przeprowadzić takie referendum.

Na to właśnie zwraca uwagę wielu komentatorów: że takie referendum, dotykające de facto istnienia państwa w jego dotychczasowym kształcie, jest swego rodzaju ukoronowaniem procesów demokratycznych. Gdyby traktować to jako test, Wielka Brytania zdała go z wyróżnieniem. „Żeby zrobić coś takiego, trzeba być państwem z wielkim zaufaniem do demokratycznych instytucji” – podsumował brytyjski dyplomata, sir Stephen Wall. A że kampania i głosowanie były też pierwszym doświadczeniem wyborczym dla szkockich szesnastolatków, dla wielu z nich oddanie głosu w tak historycznym dniu było najlepszą lekcją, czym jest demokracja.

Na tle tych pozytywnych ocen pojawia się jednak pytanie o inne możliwe referendum, które obiecał premier David Cameron: na temat pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. W przypadku ponownej wygranej konserwatystów w przyszłorocznych wyborach mogłoby się ono odbyć w 2017 r.

„To była radość: być częścią ruchu, który powstał w Clackmannanshire. Mieliśmy wolontariuszy, którzy nam pomagali, mieliśmy ludzi oddających czas i pieniądze, spontaniczne imprezy i grupy. Zjednoczyliśmy różnych ludzi w tej jednej kampanii” – pisał Andrew, jeden z organizatorów kampanii na „tak”. I dodał jakby na pocieszenie: „Wszyscy powinniśmy być dumni”.

Mimo bolesnego dla nich wyniku – „dramatycznie rozczarowującego”, jak pisze Andrew – jest faktem, że kampania pchnęła ich do działania, dała energię, nadzieję, poczucie wspólnoty.

W chwili, gdy Szkocja tak głęboko się spolaryzowała, a sprawa niepodległości podzieliła czasem nawet rodziny, ta energia i chęć działania może pomóc w zabliźnieniu ran. „Rozczarowany? Zły? Zrób coś pozytywnego i dalej się angażuj!” – wzywał inny aktywista na rzecz niepodległości i współzałożyciel szkockiej Partii Zielonych Patrick Harvie.

Życie toczy się dalej

Choć Alloa jest ładnym miasteczkiem, nie zagląda tu zbyt wielu turystów. Zatrzymują się raczej w pobliskim Dollar, aby przejść do zamku Campbell przepięknym wąwozem z drewnianymi mostkami. Potem spieszą się, by zobaczyć pomnik Williama Wallace’a, średniowiecznego szkockiego bohatera (przypomnianego w filmie „Braveheart. Waleczne serce”), pole bitwy pod Bannockburn i zamek Stirling.

Alloa i Clackmannan, nieco zepchnięte na bok, były też omijane przez wielką historię – jeśli pominiemy fakt, że Clackmannan leżało we włościach rodu Bruce. Z niego pochodził król Robert Bruce, pogromca Anglików pod Bannockburn w 1314 r.; po tamtej bitwie Szkocja na chwilę zyskała niezależność. Przez sierpniowe i wrześniowe tygodnie ludzie żyli tu referendum.

Teraz życie toczy się znów swoim rytmem. Ale coś zostało: energia i marzenia. Może na coś się przydadzą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2014