Palec i księżyc

„Ksiądz zen” to nie żadna hybryda. W Kościele jest ich wielu. Każdy na swój sposób manifestuje dharmę wewnątrz tradycji katolickiej.

15.08.2015

Czyta się kilka minut

Najważniejsze problemy w dialogu międzyreligijnym to zachowanie integralności każdej z tradycji religijnych oraz – będąca tego konsekwencją – konieczność uznania różnic pomiędzy poszczególnymi tradycjami. Jednakże wyciągnięty stąd przez Macieja Kanerta wniosek, iż nie jest możliwe, by chrześcijanie praktykowali zen, jest sprzeczny z faktami. Warto zastosować tu rozpowszechnioną radę zen: „nie myśl, patrz” – mimo głębokich różnic między chrześcijaństwem a buddyzmem można znaleźć katolików (księży, zakonnice i świeckich), którzy nie tylko zaangażowali się w praktykę zen, lecz zostali uznani przez autentycznych buddyjskich mistrzów zen za cieszących się na tyle głębokim zrozumieniem, że sami mogą zen nauczać. Należą do nich publikujący na łamach „TP”, a krytykowani przez Kanerta ks. Kennedy SJ i Ruben Habito. Obaj oni, jak również ks. Waldenfels – trzeba to podkreślić – są świadomi doktrynalnych różnic pomiędzy chrześcijaństwem, na które wskazuje Kanert. Wszyscy uznają jednak prymat doświadczenia – w którym otwiera się przestrzeń możliwego spotkania pomiędzy członkami tak różnych, wydawałoby się, tradycji.

Kennedy i Habito praktykowali zen pod okiem japońskich nauczycieli Kouna Yamady i Taizana Maezumiego, reprezentujących dwie linie przekazu: Sanbō Kyōdan i Sanghę Białej Śliwy. Obie są organizacjami religijnymi (buddyjskimi) działającymi do dzisiaj, z ośrodkami na całym świecie. W obu tych szkołach zen, choć utożsamiany jest z buddyzmem, nie jest tożsamy z religią (tak jak religią jest np. chrześcijaństwo). Nieporozumieniem jest oskarżanie Kennedy’ego o „fundamentalny błąd”, skoro jest to stanowisko jego japońskich nauczycieli aktualne w ich szkołach do dzisiaj – chyba że Kanert kwestionuje buddyjskość obu tych linii przekazu, ale w tym przypadku nie przedstawił przekonujących argumentów. To prawda, że zen to coś więcej niż Japonia, ale z tego powodu japoński zen to nie zen drugiej kategorii.

„Ksiądz zen” to nie żadna hybryda. Oprócz jezuitów również redemptoryści, pallotyni, benedyktyni i trapiści mają w swoich szeregach księży będących nauczycielami zen, nie funkcjonują oni jednak jako kapłani zen w tradycji buddyjskiej, tylko jako świeccy nauczyciele zen. Ani poszczególne kongregacje zakonne, z których pochodzą, ani Watykan nie zwolniły ich nigdy ze ślubów zakonnych, nie odebrały też możliwości wykonywania czynności kapłańskich (wyjątkiem jest Willigis Jäger OSB, który choć przestał być „formalnie” księdzem, dalej jest związany ze swoim macierzystym opactwem benedyktyńskim). Równocześnie trzeba podkreślić, że każdy z nich w indywidualny sposób manifestuje dharmę wewnątrz tradycji katolickiej. Czy w ten sposób są bardziej buddyjscy czy chrześcijańscy, o tym można dyskutować, ale Kennedy ani nie zmienił wiary, ani nie jest przedstawicielem tzw. „podwójnej przynależności”. Krytykowani przez Kanerta chrześcijanie zaangażowani w dialog z buddyzmem – czy to na poziomie formalnej praktyki zen, czy akademickim – traktowani są przez niego tak, jakby wiedzę o buddyzmie czerpali z lekcji religii w szkole. Nie tak ich kwalifikacje oceniają sami buddyści, czy to w ośrodkach zen, czy na uniwersytetach.

Jak jest możliwe, by chrześcijanie praktykowali zen – żaden z uczestników buddyjsko-chrześcijańskiego dialogu obecny na naszych łamach nie ma na to gotowych odpowiedzi. W ich tekstach znaleźć można szkic pewnych prób wyjaśnienia tego „cudu spotkania w doświadczeniu”. Dominującym motywem jest chyba świadomość, że doświadczana rzeczywistość/ /Rzeczywistość jest zawsze większa od wypracowanych w każdej z tradycji doktrynalnych symboli i systemów. Sobór Laterański IV przypomina, że niezależnie od tego, jak Boga ujmiemy, Jego niepodobieństwo do naszych ujęć jest zawsze większe, a więc, jak często powtarza się w tradycji buddyjskiej, wszelkie słowa i symbole są tylko niczym palec wskazujący na Księżyc – nie należy ich mylić z samym Księżycem. Można przynajmniej dopuścić możliwość, że różne palce od różnej strony wskazują na to samo ciało niebieskie. Roshi Maezumi był przekonany, że „jeśli umiemy nieegoistycznie doświadczać istnienia Boga, z pewnością poznamy Zbawcę”. Potraktujmy to jak koan! ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2015