Moja historia z zen

Jeśli teologia ma być nie tylko ćwiczeniem w budowaniu słownych konstrukcji, lecz tym, co zawiera jej tradycyjna definicja – a więc „wiarą poszukującą zrozumienia” – musi zawsze powracać do milczenia. Nauczyłem się tego dzięki praktyce zen.

21.06.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Trinette Reed / GETTY IMAGES
/ Fot. Trinette Reed / GETTY IMAGES

W maju 1971 r., w połowie kursu języka japońskiego w Kamakurze w Japonii, przyjąłem od przyjaciela zaproszenie do udziału w weekendowym odosobnieniu zen, odbywającym się w dużej świątyni buddyjskiej niedaleko siedziby jezuitów, gdzie mieszkałem. Byłem wtedy młodym klerykiem z Filipin, którego przełożeni wysłali do Japonii rok wcześniej, aby pomagał przy dziełach duszpasterskich zakonu. Zaintrygowany, zgodziłem się.


Medytacja


Był to intensywny i wymagający weekend. Dzień rozpoczynało głośne bicie dzwonu o trzeciej nad ranem; dwadzieścia minut później wszyscy mieli już być na swoich matach w sali medytacyjnej – dużym pomieszczeniu, w którym panował półmrok. Około stu osób siedziało tu ze skrzyżowanymi nogami; czuwali nad nimi surowo wyglądający mnisi, którzy maszerowali wzdłuż sali z płaskimi kijami w dłoniach, gotowi do uderzenia każdego, kto przysypiał. Mnisi ci mogli się pojawić nagle obok ciebie i krzyknąć: „Nie ruszaj się!”, „Siedź wyprostowany!”. Siedzieliśmy tak przez większość dnia – nie licząc czasu na posiłki, krótkich marszów w przerwach między sesjami medytacji, pracy fizycznej, przemowy opata i śpiewów – do godz. 21.30. Potem szliśmy spać.


Odosobnienie zakończyłem z bólem w kościach i ścięgnach. Pomimo takiego wyczerpania wydarzyła się jednak dziwna rzecz: te kilka dni siedzenia, wykonywania czynności z uwagą i świadomością obecnej chwili wprowadziło mnie w głębokie doświadczenie wewnętrznego pokoju.


To doświadczenie wzmocniło tylko apetyt na więcej. Mój kierownik duchowy ojciec Thomas Hand SJ doradził mi, abym rozpoczął praktykę zen pod kierunkiem nauczyciela.


Niedługo potem na swojego ucznia przyjął mnie Yamada Koun, mistrz zen, który był również zarządcą szpitala, mężem i ojcem trójki dorosłych dzieci. Jego ośrodek zen (San-un Zendo) był niedaleko, mogłem więc regularnie przyjeżdżać na praktykę i spotykać się z nim indywidualnie. Kilka razy w roku brałem również udział w parodniowych odosobnieniach; kontynuowałem je także po przeprowadzce do Tokio, gdzie rozpocząłem studia teologiczne i przygotowania do kapłaństwa.


Po święceniach zacząłem uczyć na Uniwersytecie Sophia. Przez wszystkie te lata praktykowałem zen pod kierunkiem Yamady Kouna, którego reputacja jako mistrza zen przyciągała do Japonii wielu obcokrajowców z Ameryki Północnej, Europy i Azji. Ci zagraniczni adepci zen byli głównie chrześcijanami – znalazły się wśród nich osoby świeckie, księża, zakonnice i pastorzy protestanccy.


Mistrz Yamada nie prosił nas, abyśmy pozostawili wiarę chrześcijańską na progu zendo, ale akceptował nas takimi, jakimi byliśmy. Wzywał do zaangażowania się całym sobą w praktykę zen. Na koniec dodawał z emfazą: „Kiedy w pełni zanurzycie się w zen i będziecie czuli się w tym świecie poza słowami i pojęciami jak w domu, wtedy wróćcie do swoich chrześcijańskich wspólnot, dzielcie się swym doświadczeniem. Używajcie do tego słów i pojęć zaczerpniętych z Biblii i chrześcijańskiej tradycji, które oni zrozumieją, i zachęcajcie ich do tego, aby sami zasmakowali tego, co oferuje zen”.


Oddech


Wziąłem sobie do serca te słowa. Kontynuując praktykę medytacji i zagłębiając się w ciszę, zacząłem jednak zmagać się z teologicznymi wątpliwościami, które pojawiały się w trakcie moich studiów z teologii i po ich ukończeniu: „Gdzie w tym wszystkim jest Bóg?”, „Co z Jezusem Chrystusem?”, „Co to znaczy być chrześcijaninem?”. W czasie medytacji pytania te powierzałem jednak Oddechowi: wdech, wydech, wdech, wydech itd. – wchodząc coraz głębiej w ciszę i wewnętrzny pokój. Zaufałem Oddechowi, którego Tchnienie wdychałem i wydychałem. Pozostając w postawie całkowitego powierzenia się Jemu wiedziałem, z głębi samego siebie, że nawet jeśli nie znam odpowiedzi na wszystkie te pytania, jestem w dobrych rękach. Potwierdzały to kolejne odosobnienia medytacyjne. Poczucie pewności stawało się mocniejsze i głębsze za każdym razem, kiedy w medytacji swoją uwagę skupiałem na Oddechu.


Wiedziałem jednak, że pytań nie mogę po prostu odłożyć na bok – one domagały się uwagi. Posługując się terminologią neurologiczną: lewa i prawa strona mózgu dążyły do harmonii. To wyzwanie, nad którym wciąż pracuję.


W 1989 r. odszedłem z zakonu i opuściłem Japonię. Zacząłem wykładać w szkole teologicznej na uniwersytecie metodystów w Teksasie. Ożeniłem się i zostałem ojcem dwóch synów, kontynuując równocześnie praktykę zen. Zostałem głównym nauczycielem w ośrodku zen Maria Kannon w Dallas. Również na tym etapie życia nie opuszczały mnie pytania teologiczne, nadal się z nimi zmagałem, tym bardziej że jako wykładowca w szkole teologicznej musiałem używać języka odwołującego się do Boga. Odkryłem, że najlepszym sposobem pomagania studentom było ukierunkowanie ich na doświadczenie milczenia i ciszy. Z głębi tego doświadczenia pojęcia takie jak „Bóg”, „Jezus Chrystus”, „Duch Święty” czy inne znaczące terminy teologiczne mogą nabrać rzeczywistego znaczenia.


Koany


W tym miejscu muszę coś szczerze wyznać. Kiedy w 1971 r. zacząłem praktykę zen, siedzenie w milczeniu nie było dla mnie czymś zupełnie nowym. Po wstąpieniu do zakonu w 1964 r., jeszcze w nowicjacie, zostałem wprowadzony w ćwiczenia duchowe św. Ignacego z Loyoli. To dobrze znany program medytacji i kontemplacji mających doprowadzić do wewnętrznej przemiany. Ćwiczenia te mają przeprowadzić rekolektanta przez proces oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia, a ich punktem kulminacyjnym jest praktyka zwana „Kontemplacją pomocną do uzyskania Boskiej Miłości”.


Innymi słowy, jeszcze zanim siedem lat po wstąpieniu do zakonu rozpocząłem praktykę zen, byłem pchany przez ten sam Wiatr, który pozwolił mi poznać, czym jest świat ciszy. Trwając w milczeniu i podążając w zaufaniu za Oddechem, otwiera się swoje serce na słuchanie. Można wtedy usłyszeć głos mówiący: „Ty jesteś moim Umiłowanym. Ciebie upodobałem sobie”.


Co z Bogiem? Jeśli słowo „Bóg” ma mieć tu jakiś sens, musi mieć coś wspólnego z tym, skąd pochodzi, wydobywa się ów głos, z miejscem, które pozostaje przestrzenią Tajemnicy. Nieznane i Niepoznawalne. Z pewnością tak – ale równocześnie tak bliskie i wyczuwalne z każdym biciem serca, że jest „bliższe nam, niż my jesteśmy sobie samym”, parafrazując powiedzenie św. Augustyna. Możemy wtedy wykrzyknąć jak dziecko: „Tato!” czy „Mamo!”, wiedząc, że jesteśmy słyszani.


Co z Jezusem Chrystusem? Czytamy w Ewangelii św. Marka (1, 11), że Jezus udał się nad Jordan i usłyszał głos: „Ty jesteś moim Synem umiłowanym, Ciebie upodobałem sobie”. Kiedy wkroczymy w głębię ciszy, usłyszymy ten głos w najbardziej bezpośredni i intymny sposób. Bez cienia wątpliwości będziemy wiedzieć – tak jak wiedzieli uczniowie łowiący ryby w Morzu Tyberiadzkim – Kto był pośrodku nich. Podobnie jak uczniowie nie będziemy mieli odwagi ani nie będziemy potrzebowali pytać: „Kim jesteś?” (J 21, 12). Otwierając nasze serca, akceptując sam fakt bycia umiłowanymi, takimi, jacy jesteśmy, w bezwarunkowy sposób, doświadczamy głębokiej, nierozdzielnej więzi z Jednym, do Którego to imię w pierwszym rzędzie się odnosi. Zostajemy też pouczeni, aby żyć na ziemi już nie po to, by zaspokajać egoistyczne pragnienia, ale żyć na sposób Umiłowanego (Gal 2, 20).


A co z Duchem Świętym? Czy musimy o to pytać, skoro powierzamy się całkowicie Oddechowi, jesteśmy cały czas w Dobrych Rękach? Oddychanie, jak wiemy, jest aktywnością dynamiczną, która daje Życie wszystkim istotom. Różne kultury i religie uznają w tym Tchnieniu źródło Życia, nazywając je w różny sposób. Tradycja chrześcijańska umiejscawia owo Tchnienie w Miłości Trójcy Świętej, ponieważ to Miłość, ze swej natury, jest więzią pomiędzy Kochającym i Kochanym.


Pewność Tej obecności – wydobywająca się z ciszy, odnawiana z chwili na chwilę, gdy świadomie podąża się za Oddechem – prowadzi mnie, kiedy pomagam w przygotowaniu chrześcijańskich duszpasterzy, kiedy łączę się z moimi kolegami i studentami w życiu wspólnoty teologicznej na naszej uczelni, kiedy wspólnie z rodziną biorę udział w niedzielnej Eucharystii, gdzie razem wyznajemy: „Wierzę”.


Milczenie

W latach 60. XX w. natknąłem się na książkę Iana Ramseya o języku religijnym („Religious Language: An Empirical Placing on Theological Phrases”), w której autor twierdzi, że jeśli język religijny ma być sensowny, musi być oparty na doświadczeniu ujawnienia (dis- clousure). Owo angielskie słowo, ze swoim wskazaniem na odkrywanie czegoś, dobrze współgra z greckim terminem określającym prawdę: aletheia, na co wskazywał Martin Heidegger w „Byciu i czasie”. Praktyka zen podpowiada, że właśnie w umożliwieniu milczeniu przemawiania dochodzi do ujawnienia się prawdy. Można w tym miejscu przywołać słowa z Psalmu 46: „Zatrzymajcie się i wiedzcie...”.


Wśród filozofów, teologów i religioznawców cały czas toczy się spór o to, czy istnieją czyste doświadczenia, które poprzedzają i przekraczają język, czy też wszystkie one są uwarunkowane językowo. Odnosząc się do tego, mogę jedynie wskazać na swoje własne uwarunkowanie: moja chrześcijańska i jezuicka formacja w znacznym stopniu wypełnia mój świat pojęć i słów – to do niej sięgam, kiedy próbuję się dzielić z innymi tym, czym jest dla mnie doświadczenie ciszy. Dzięki wieloletniej praktyce zen i spotkaniom z moim buddyjskim nauczycielem, a także dzięki studiom i refleksji, czuję się dobrze w świecie pojęć i słów tradycji buddyjskiej. W indywidualnych spotkaniach z adeptami zen posługuję się słowami w taki sposób, aby pomóc im dostrzec to, co leży poza nimi. Odbywa się to za pomocą tzw. koanów, dzięki którym adept ma dotrzeć do milczenia, z którego wyłaniają się słowa, tak aby słowa te mogły ujawnić, odkryć, a nie zakryć prawdę. Ten sposób posługiwania się językiem staram się także zastosować do mojego chrześcijańskiego mówienia o Bogu. Więcej: uważam to za teologiczne zadanie mojego życia.


Jeśli teologia nie ma być jedynie zwykłym ćwiczeniem w budowaniu słownych konstrukcji, ale tym, co zawiera jej tradycyjna definicja – a więc „wiarą poszukującą zrozumienia” – to musi zawsze powracać do milczenia. Tylko z ciszy może wyłonić się żywe i aktywne Słowo w naszej egzystencji. ©

Artykuł, przetłumaczony za zgodą Autora, ukazał się w książce „Translating Religion” pod redakcją Mary Doak i Anity Houck (Orbis Books, 2012) pt. „Zen and Christian: God-Talk out of Silence”. Skróty, tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji „TP”.

DIALOG MIĘDZYRELIGIJNY, zwłaszcza z tak odmiennymi dla teizmu religiami jak buddyzm, wymaga specyficznych kompetencji, aby nie rozpowszechniać w Kościele stereotypów. Mocno podkreślił to na naszych łamach (w rozmowie opublikowanej w „TP” nr 20) jeden z najwybitniejszych teologów zajmujących się tą problematyką prof. Hans Waldenfels SJ. W tym duchu przedstawiamy dziś świadectwo wieloletniego praktyka i teoretyka dialogu chrześcijaństwa z zen, byłego jezuitę, Rubena Habito. Ów profesor teologii porównawczej, autor wielu publikacji naukowych i mistrz zen w jednej osobie, jest jak mało kto kompetentny, aby oba „światy” do siebie przybliżać i ich bogactwem się dzielić. To prawdziwy, a nie wykreowany (jakich ostatnio namnożyło się w Kościele) ekspert w tej dziedzinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015