Ostatni najazd na klasztor

Ani Tatarzy, ani Szwedzi, ani polscy komuniści nie dali rady staniąteckim benedyktynkom. Po 800 latach istnienia ich klasztorowi grozi jednak katastrofa budowlana.

10.01.2012

Czyta się kilka minut

Klasztor ss. benedyktynek w Staniątkach k. Krakowa / fot. Grażyna Makara /
Klasztor ss. benedyktynek w Staniątkach k. Krakowa / fot. Grażyna Makara /

Przed wizytą w Staniątkach wyobrazić można sobie wszystko: że strop się sypie, bo zbutwiały belki wspornikowe; że tynk odpada, bo wilgoć osłabiła ściany; że podmokły grunt stopniowo pochyla ściany kościoła. Ale jak przygotować się na widok znikających świętych? Albo Matki Bożej, która straciła oczy? Grzyb i wilgoć, jak nowotwór, wyżerają stare freski na ścianach klasztoru sióstr benedyktynek. Tynk trzeba wycinać operacyjnie, płat po płacie.

W odległości pół godziny jazdy samochodem na wschód od Krakowa, 19 benedyktynek podjęło nierówną walkę o uratowanie zabytkowego opactwa. - To, że klasztor jeszcze się nie rozpadł, jest zasługą sióstr. Jak na ich wiek, jak na wilgoć i zimno, które tak psują im zdrowie, same dokonały już wiele - mówi matka Stefania Polkowska, przełożona klasztoru.

Większość zgromadzenia stanowią siostry wiekowe. Z niskich emerytur starszych mniszek pokrywane są najpilniejsze wydatki. Od niedawna mniszki sprzedają warzywa z odnowionej przez siebie szklarni, pieką ciastka, a przebojem ich klasztornego sklepiku mogłyby się stać "chipsy pustelnika", cięte z resztek po wypieku komunikantów.

Datki na ratowanie klasztoru można wpłacać na konto:

Bank PKO BP, I o/Kraków

49 1020 2892 0000 5802 0118 6170

Kontakt:

Opactwo św. Wojciecha ss. Benedyktynek

32-005 Niepołomice, Staniątki 299 tel.: 12 281 80 58,

matka Stefania: 507 677 825

e-mail: staniatki@benedyktynki.org

www.benedyktynki.org

Mogłyby, gdyby przyjeżdżało tu więcej ludzi. Ale Staniątkom daleko do sławy Tyńca. Zachwyt setek zwiedzających, którym w czasie festiwalu "Cracovia Sacra" siostry pokazywały wysoki na wiele metrów korytarz z pociskami z I wojny światowej wbitymi w ściany, to jeszcze za mało na medialną karierę.

Klasztor w wersji 3D

Tyle tu schodów... Każdą siostrę, która przychodzi do klasztoru, uczy się najpierw, które dokąd prowadzą. Tłumaczy się też, jak otwierać drzwi - trudno o dwie jednakowe klamki, skoro ślusarze dorabiali je w różnym czasie. Po paru miesiącach benedyktynki zdobywają najbardziej zdumiewającą umiejętność: potrafią opowiadać o klasztorze w wersji 3D.

Matka Stefania może wyliczyć na żądanie, skąd przecieka woda po deszczu i śniegu, którymi filarami wędruje zabójczy grzyb. Pamięta rozmieszczenie setek włączników światła - czasem tuż za drzwiami, czasem - gdy oprowadzając po klasztorze, znika w ciemności i słychać tylko jej miarowy krok - dopiero na końcu korytarza.

To gdzieś tam, gdzie ciemno, ciągiem rur po prawej, wędruje ciepło, które za następnym rogiem spotyka wilgoć. Razem wytwarzają grzyb - potworną, trudną do zatrzymania siłę, która od lat systematycznie niszczy siostrom ich dom. To pierwsza w jego historii siła, której klasztor nie może się oprzeć.

Opactwo Świętego Wojciecha w Staniątkach istnieje bez przerwy od pierwszej połowy XIII w. Jest pierwszym klasztorem benedyktynek na ziemiach polskich. Jego fundatorami byli kasztelan krakowski i doradca księcia Bolesława Wstydliwego, Klemens Gryfita wraz żoną Racławą oraz jego bracia - kasztelan cieszyński Janek, biskup płocki Andrzej, benedyktyn tyniecki Wierzbięta. Pierwszą ksienią została Wizenna, córka Klemensa i Racławy. Tradycja klasztorna głosi, że budowę opactwa rozpoczęto w 1216 r., ok. 1228 r. został poświęcony główny ołtarz świątyni, a jej konsekracji dokonał dziesięć lat później biskup krakowski Wisław.

Swoją trwałość opactwo zawdzięcza w dużej mierze kobietom o mocnym charakterze, wybieranych na ksienie. Na przykład Józefie Mariannie Jordanównej, za której rządów (1753-

-72) Staniątki zostały przebudowane w stylu barokowym. Ta - jak czytamy w kronikach - "niepozorna, malutka" kobieta nie wahała się bronić klasztoru przed drakońskimi kontrybucjami nałożonymi przez konfederatów barskich, "prosząc Pana Konfederata o umnieyszenie prowiantów (...) że się do pistoletu na nią porwał, a Xieni klęknąwszy przed nim offiarowała własne życie na obronę, co obaczywszy impetliwy człowiek, postrzegł się y przepraszał".

Inna odważna kobieta, ksieni Hilaria Kazimiera Szczerbianka, mimo ofensywy rosyjskiej w czasie I wojny światowej, pozostała z kilkoma siostrami w opactwie i zorganizowała w nim szpital wojskowy, co było działaniem bez precedensu. Można przypuszczać, że wzorem dla polskich benedyktynek była ich patronka, św. Scholastyka, która wedle opisu św. Grzegorza Wielkiego potrafiła wymodlić gwałtowną burzę po to, aby jej brat, św. Benedykt, dłużej pozostał w klasztorze podczas ostatniej przed jej śmiercią wizyty.

Opactwo ma też piękne tradycje patriotyczne. Benedyktynki niosły pomoc powstańcom listopadowym i styczniowym. W czasie wojny z bolszewikami w 1920 r. klasztor opiekował się uciekinierami. Podczas II wojny przechowywał Żydów i żołnierzy AK, którym życie dwukrotnie ratowało ukrycie w podziemnym grobowcu podczas rewizji gestapo.

Siostry nigdy nie postrzegały swojego powołania jako pretekstu do ucieczki przed światem. Zgodnie z regułą św. Benedykta modlą się i pracują na chwałę Bożą, wpływając tym samym na rzeczywistość doczesną. Dostrzec to można w ich działalności edukacyjnej. Od XVI w. prowadziły znaną w Małopolsce szkołę dla panien. Jej poziom musiał być wysoki, skoro pod koniec XVIII w. uratowała opactwo przed kasacją, a w 1787 r. wizytował ją osobiście cesarz Józef II, "wielkie okazując ukontentowanie y humor wesoły". Przyklasztorne gimnazjum i liceum dziewczęce zostało zlikwidowane przez władze komunistyczne w 1953 r. Ich wychowanką była m.in. matka prezydenta Krakowa, Jacka Majchrowskiego.

Obecna ksieni, matka Polkowska, mówi, że gdyby mniszki miały fundusze, mogłyby w skrzydle szkolnym urządzić muzeum. Tymczasem przedwojenne budynki z czerwonej cegły stoją i tylko niszczeją.

Watykanowi się nie odmawia

Siostra Stefania (b. studentka cybernetyki Uniwersytetu Gdańskiego) klasztorem w Staniątkach zarządza już trzeci rok. - Jeżeli kiedyś coś mi nie odpowiadało w poleceniach mojej dawnej przełożonej, przypominałam sobie zdanie z reguły św. Benedykta: "Niech mnich wie, że tak będzie dla niego lepiej" - mówi, zapalając światełka choinki w rozmównicy. - Od 2009 r. sama wydaję polecenia. Moją funkcję rozumiem tak, że zostałam przeniesiona z macierzystego klasztoru w Łomży po to, aby dźwignąć opactwo w Staniątkach. Bałam się, gdyż dotąd nie byłam przełożoną, ale jak bym się czuła, odmawiając propozycji Stolicy Świętej? Wkrótce przyjechały też wesprzeć ten klasztor cztery siostry z Krzeszowa, potem jedna z Sierpca.

Po objęciu klasztoru m. Stefania oprócz strony duchowej musiała zadbać o środki utrzymania, których poza kilku emeryturami i małymi datkami nie było. - Najłatwiej było uruchomić szklarnię, która i tak stała - mówi. W Łomży benedyktynki utrzymują się z wypieku opłatków i hostii, ale niedaleko Staniątek działa wielka prywatna opłatkarnia, nie mamy więc szans, by wejść na ten rynek. Myślę teraz o działalności rekolekcyjno-turystycznej: zdołałyśmy już adaptować duże klasy w skrzydle byłej szkoły na kilka mniejszych pomieszczeń, w których możemy gościć ludzi szukających u nas duchowego wytchnienia. Ubiegłej jesieni namówiłam siostry na sprzedaż domowych dżemów, które potem miały powodzenie.

W tym roku udało się zmienić sposób ogrzewania klasztoru. Rachunki za elektryczność sięgały nawet 70 tys. zł rocznie. Dlatego siostry zamieniły niewydolną pompę cieplną na nowy piec węglowy. Ale i to jest drogie. Dwie tony węgla i drewna ledwo starczają na tydzień grzania. - Z tymi energiami to jest tak jak w wileńskim przysłowiu: ciągniemy je jak pies za gorące flaki. Tu dziabnie, tu odskoczy - uśmiecha się, dosiadając do matki przełożonej, s. Małgorzata Borkowska. - My też tak między energiami musimy wybierać. Coraz to któraś bardziej drożeje.

Siostra Borkowska, jedna z najbardziej znanych polskich zakonnic (w czerwcu, w uznaniu swojej działalności naukowej, odebrała tytuł doktora honoris causa KUL), która od kilku miesięcy mieszka w Staniątkach, musi trzymać książki na odkrytych półkach, bo w zamkniętych szafkach stają się mokre od wilgoci.

Kobiety zmieniają świat

W potocznej świadomości funkcjonuje niezbyt zachęcający stereotyp mniszki. "Ów typ oschłej zakonnicy, chodzącej reguły, która zamiast ludzkich uczuć ma paragrafy - typ straszący powszechnie w naszej literaturze, nie bez oparcia na faktach - był skutkiem formowania Bogu ducha winnych kobiet wedle męskiego wzorca świętości: odebrano im to, czym były, ale tego, czym z natury nie były i tak nie udało się z nich zrobić, więc powstawały karykaturalne hybrydy" - wyjaśnia s. Borkowska w artykule "Kobieca droga do świętości" ("Ethos" nr 29/1995).

Sama jest przeciwieństwem "oschłej zakonnicy". Prawdopodobnie dlatego ustanowiony przez Watykan wizytator apostolski dla benedyktynek o. Konrad Małys z Tyńca przeniósł ją z żarnowieckiego klasztoru na Pomorzu do Staniątek, aby pod Krakowem odnowiła intelektualne tradycje klasztoru.

A to potrafi uczynić. "Swoimi pracami zrobiła dużo więcej dla świadomości znaczącej roli kobiety w Kościele niż dziesiątki krzyczących feministek" - mówił ks. Marek Starowieyski podczas uroczystości na KUL. Wybitny polski patrolog przyznawał ze zdumieniem, że "bibliografia jej prac przypomina raczej bibliografię dużego instytutu naukowego niż mniszki żarnowieckiej". Borkowska sama opracowała np. trzytomowy "Leksykon polskich zakonnic doby przedrozbiorowej", zawierający 30 tys. biogramów. Wydała 20 książek. W tym także pastisz listów XVII-

-wiecznej zakonnicy "Do ciotusieńki dobrodziejki" i kilka powieści - w tym książki fantasy.

- Z "Bożkiem templariuszy" było tak, że w Żarnowcu podczas obiadów czytałyśmy książkę o Całunie Turyńskim i akurat nastał stan wojenny - wyjaśnia autorka. - Pojawił się zatem problem dopuszczalności walki w słusznej sprawie. Jeden temat nałożył się na drugi i powstała powieść.

Książki s. Małgorzaty oprócz ciepła i erudycji charakteryzuje także duże poczucie humoru i autoironia. Ta ostatnia błysnęła podczas odbierania doktoratu honoris causa w anegdocie o pobycie w Polsce francuskiego benedyktyna, wybitnego znawcy historii monastycyzmu, o. Jana Leclercqa, którego książki s. Borkowska tłumaczyła: - Raz w pewnym małym miasteczku wywołaliśmy niepokój: mówiono, że po mieście chodzą jacyś dziwni ludzie, rozmawiający w jakimś dziwnym języku: stary ksiądz i potężny mężczyzna przebrany za zakonnicę.

Dobra moc

Finansowa katastrofa przyszła w ubiegłym roku. Siostry gorzko się śmieją, że zawinili bracia bernardyni z Alwernii. Po pożarze ich klasztoru na wiosnę kard. Dziwisz nakazał sprawdzenie wszystkich strychów kościelnych w archidiecezji. I na strych w Staniątkach weszli strażacy. Uznali, że podczas większego opadu śniegu może się zawalić cały dach, co potwierdziła komisja konserwatorska. Za jego uratowanie ekipy remontowe wystawią rachunek na 80 tys. złotych. Siostra Stefania odkryła też, że niebezpiecznie przechyla się strop w samym kościele. Całość grozi katastrofą budowlaną.

I tak siostry musiały nauczyć się trochę budowlanki. Wiedzą już, że wilgoć szybciej wędruje po zasolonych ścianach, że wszystkie pomieszczenia trzeba ogrzewać równomiernie, bo parować musi równo. Mają obmyślone miejsca, gdzie zrobią wentylację, na dachówkę, na której pojawiły się białe naloty, mówią, że "lasuje". Odkryły filar, którym grzyb-purchawka uciekł im z klasztoru i wpełzł do kościoła. Z pomocą konstruktora tymczasowo zabezpieczyły kosz na dachu, gdzie zbiera się najwięcej deszczu i śniegu.

Legenda głosi, że wieki temu klasztor miał powstać na szczycie nieodległego wzgórza. Tam, co wieczór, budowniczy przynosili materiały. Ale co rano odnajdywano je poniżej, na bagnach. Tu, w niecce między stawami wzniesiono klasztor. Miało to uratować benedyktynki przed Tatarami, którzy nie zauważyli klasztoru. Szwedzi patrzyli już uważniej: z klasztornej biblioteki zrabowali wiele cennych skarbów. Klasztoru nie dotknęły kryzysy życia monastycznego, uniknął też kasaty podczas rozbiorów Polski. Polskim komunistom udało się wywieźć siostry na dwa lata do Alwerni, zamknąć szkołę, ale gdy zaczęła się odwilż, siostry wróciły. Na walkę z najazdem pleśni i zacieków siostry mają jednak coraz mniej czasu.

- O, tu nam wyrosły grzybki - Stefania pokazuje niewielkie pomieszczenie na parterze. Grzybki miały kilkanaście centymetrów. - Zerwałyśmy więc podłogę. W refektarzu przez wilgoć podniosła się podłoga, nie wiemy, co z tym począć. Ktoś zaproponował, aby zrobić dziury, żeby wypuścić nagromadzone tam powietrze. Ale co, jeśli też jest tam grzyb i wszystko się uniesie? - martwi się ksieni. A klasztor jest przecież wielki. Sam tylko główny dormitarz liczy czternaście drzwi długości. - I jeszcze kawałek bez drzwi, za skrzyżowaniem krużganków - dodaje siostra Małgorzata. - Ogromna chałupa!

Aby uratować klasztor, siostry założyły stronę na Facebooku. Staniątki kilkakrotnie odwiedzała ekipa lokalnej telewizji. W październiku w kościele oo. Dominikanów w Krakowie przyjaciele klasztoru zorganizowali koncert "Podtrzymać dach świata", z którego dochód był przeznaczony na najpilniejsze wydatki dekarskie. Wystąpili m.in. Grzegorz Turnau, Renata Przemyk i Zbigniew Wodecki, którego matka również chodziła kiedyś do szkoły w staniąteckim klasztorze.

W listopadzie sytuacją klasztoru zainteresował się "Super Express". Siostrom było przykro, bo, choć potrzeby są duże, głodem jednak nie przymierają, jak napisał tabloid. Koniec końców, apel w prasie wyszedł jednak Staniątkom na dobre: do opactwa zgłosili się ofiarodawcy z całej Polski. Jeden z nich, przez pół kraju, wiózł do klasztoru kontener trocin (przydadzą się do ogrzewania). O pomoc dla klasztoru zaapelował powiat wielicki i miejscowa gmina Niepołomice. A siostry zaczęły zapełniać nazwiskami darczyńców kartki A4, które wieszają na stallach w chórze, aby modlić się z wdzięcznością za tych, którzy pomagają. Kartek z nazwiskami jest już 20. To, niestety, ciągle mało.

W sklepie przy klasztornej furcie można kupić książki, dewocjonalia, miody. Siostry zorganizowały w tym roku sylwestra w Staniątkach, zorganizowały też warsztaty dla kobiet, na które, oprócz wykładowców z Tyńca, sprowadziły też instruktorkę tańca.

- Aby poprowadziła ćwiczenia typowo kobiece, takie, które pomagają wyzwolić z siebie tę dobrą, kobiecą moc - zdradza matka Stefania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2012