Mniszki w labiryncie

W życiu benedyktyńskim modlitwa przeplata się z pracą. W klasztorze w Staniątkach jest tak od 800 lat. Ale hodowla karpi to świeża inicjatywa.

11.12.2016

Czyta się kilka minut

Siostra Sabina, najstarsza w klasztorze, 94-letnia benedyktynka. Opactwo św. Wojciecha w Staniątkach / Fot. Grażyna Makara
Siostra Sabina, najstarsza w klasztorze, 94-letnia benedyktynka. Opactwo św. Wojciecha w Staniątkach / Fot. Grażyna Makara

My tu jesteśmy po to właśnie, żeby uwielbiać skutki tamtego wieczoru, żeby miała gdzie trwać pamięć tamtej gwiazdy. Klasztor to nie skansen, nie żywe muzeum, ale dom kultu, trwającego i aktualnego, i temu kultowi wszystko w nim służy. Także gwiazdki z piernika: ludzie wezmą je od nas, powieszą na choince, ku czci tamtej gwiazdy i tamtej nocy” (s. Małgorzata Borkowska, „Gawędy Staniąteckie”).

W opactwie Świętego Wojciecha w Staniątkach (pół godziny jazdy samochodem na wschód od Krakowa), najstarszym na ziemiach polskich, mieszka dziś 13 sióstr benedyktynek (średnia ich wieku to ok. 80 lat). W mijającym roku opactwo obchodziło jubileusz 800-lecia. Ufundowane przez Klemensa Jaksę Gryfitę dla jego córki Wizenny (była pierwszą ksienią), rozpoczęto je budować w 1216 r. – tak głosi tradycja klasztorna – a ok. 1228 r. poświęcony został główny ołtarz świątyni. Konsekrował ją dziesięć lat później biskup krakowski Wisław. Opactwo przetrwało najazdy Tatarów, Szwedów, dwie wojny światowe i komunizm.

Teraz walczy z upływającym czasem.

Festiwal remontów

– Siostro, chce siostra wywiadu udzielić? – pyta matka Stefania Polkowska, przełożona klasztoru, schodzącą z balkonu drobną siostrę Annuncjatę.

– To przyszła kandydatka? Podratowałaby cały klasztor... Przyjdź, nie pożałujesz! – zachęca energicznie osiemdziesięcioparoletnia mniszka.

Dzień benedyktynki: 5.30 – pobudka, pół godziny później jutrznia, o 7.00 msza św. O 12.00 modlitwa południowa (nazywana pacierzami), o 14.00 godzina czytań, o 17.00 nieszpory (codziennie po łacinie). Dzień kończy kompleta o 20.00. Pomiędzy modlitwami i posiłkami każda z sióstr ma swoje obowiązki.

W Staniątkach obowiązuje dziś klauzura konstytucyjna – dla dobra klasztoru siostry mogą wychodzić za mury, spotykać się z innymi ludźmi.

– Zarabiamy na życie tak, jak możemy – opowiada matka Stefania. – Od kilku lat uprawiamy pomidory, chryzantemy, hodujemy karpie. W opactwie w Tyńcu i w Staniątkach można nabyć nasze przetwory, ciastka (m.in. korzenne mioduski klasztornej szafarki czy kruche ciasteczka s. Hilarii).

W ostatnich latach największymi problemami opactwa były grzyby i wilgoć, które trawiły stare stropy i mury. Wykonano już najpilniejsze prace, ale lista koniecznych remontów nie maleje, klasztor jest ogromny.

– Skończony jest dach kościoła wraz z ociepleniem stropów, teraz odnawiamy dach klasztoru od wschodu, ukazał się piękny fryz. Odbijamy też tynk, żeby zabezpieczyć dół przed wilgocią – wylicza matka Polkowska. – Jesteśmy bardzo wdzięczne Ministerstwu Kultury, Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków, Małopolskiemu Urzędowi Wojewódzkiemu w Krakowie i wszystkim, którzy nam w tych pracach pomagają. Przez ostatnie 20 lat mniszki odnawiały kościół, mamy piękne polichromie. Dziś opactwo powraca do dawnego piękna – dodaje ksieni.

Siostra od kawałów

W wysokiej kuchni pracuje siostra Faustyna (przewiązana fartuchem w niebieską kratkę, na nosie okrągłe okulary). W garnku bulgoczą konfitury z mirabelek, na metalowych drążkach wiszą sery z krowiego mleka. Mniszki prowadzą małe gospodarstwo: jest sad, trochę ziemi, są krowy, osioł, kilkanaście dni temu urodził się cielak. Kury, zbłąkane koty, podrzucone psy.

– Dziś na obiad bigos i fasolówka – mówi s. Faustyna, podnosząc emaliowane pokrywki. Pochodzi z okolic Nowego Sącza, do klasztoru wstąpiła w 1991 r. – Po szkole handlowej zastanawiałam się, co ze sobą zrobić – mówi krótko i się uśmiecha.

W kuchni pomaga jej s. Benedykta (w opactwie od 40 lat). – To nasza siostra od kawałów – mówi o niej matka przełożona. S. Benedykta sprzedaje kilka popisowych dowcipów (o jeziorze Genezaret i lekcji religii); mówi energicznie, często się śmieje.

– Święty Benedykt mówił „Ora et labora”. I ja obsługuję także furtę, jestem ceremoniarką. Gdzie potrzeba, tam się idzie – wylicza zajęcia. Na drzwiczkach kredensu wisi kartka z wypisanymi datami imienin sióstr.

– To, żeby s. Faustyna wiedziała, kiedy zrobić lepszy obiad i upiec ciasto – tłumaczy s. Benedykta.

– 40 lat temu, gdy wstępowałam, klasztor tętnił życiem, było prawie trzydzieści sióstr – opowiada s. Barbara, zakrystianka. – Teraz powołań jest mniej, zrobiło się pusto i to nasza troska. Ale trzeba się dostosować do czasów. Życiem chcemy dawać ewangeliczne świadectwo. By ludzie zobaczyli w tym klasztorze Pana Boga.

S. Julia (okrągła, uśmiechnięta twarz, biały welon – symbol ślubów czasowych) zabiera z kuchni obiad dla grupy rekolekcyjnej. W skrzydle klasztoru, w którym kiedyś mieściła się renomowana szkoła dla panien, dziś są pokoje dla gości.

– Późno się to powołanie u mnie pojawiło – mówi, ale zaraz dodaje: – Choć nie, bo już jako dziecko uwielbiałam chodzić do kościoła i przebierać się za siostrę zakonną.

S. Julia ma najkrótszy staż w klasztorze, przedtem była przedszkolanką. – Życie tu jest piękne. Czasami pytają mnie, dlaczego wybrałam taki ciężki zakon. Mówię wtedy, że to jest jak z panną młodą, która się po prostu zakochuje.

– Kiedyś do klasztoru wstępowały młode dziewczyny, w tej chwili takie decyzje podejmują trzydziesto-, czterdziestolatki – tłumaczy s. Benedykta. – Wspólne życie jest niekiedy trudne. Czasami są zadraśnięcia, jak w rodzinie. Siostra Józefa naliczyła 25 osób od mojego wstąpienia, które zrezygnowały z różnych powodów. Klasztor to nie przedszkole, nie jest tak, że za klauzurą nic nie trzeba robić. Ale w życiu benedyktyńskim modlitwa ma oddźwięk w pracy, a praca jest Panu Bogu oddawana w dziękczynieniu – opowiada mniszka, pochylając się nad kuchennym blatem.

Dobra reguła

Na miejsce modlitw mniszek wchodzi się po stromych, kamiennych schodach, przechodzi przez szeroki korytarz, do którego przylegają cele. Całe piętro mieszkalne pochodzi z XVII wieku, światło wpada przez jedno strzeliste okno. Benedyktynki modlą się na kościelnym chórze. Młodsze siostry czekają, aż te starsze wejdą do ozdobnie sklepionego pomieszczenia jako pierwsze.

Najstarsza siostra, Sabina, wiosną skończy 94 lata. Tylko ona i s. Franciszka pamiętają wywózkę do Alwerni w 1954 r. przez władzę komunistyczną. Przeprasza, że niewiele może opowiedzieć: – Nie pamiętam już wielu spraw i osób. W 1948 r. wstąpiłam do klasztoru. Chciałam być siostrą, reguła mi się podobała, duch. Zaraz po wojnie życie było tu bardzo ciężkie. Przede wszystkim szyłam, razem z siostrą Majolą. Tak zarabiałyśmy na życie.

Pod ozdobnie malowanymi ścianami chóru stoją drewniane stalle: ławy z wysokimi oparciami. W centralnej części znajduje się ołtarz, na którym księża (obecnie salezjanie) odprawiają dla mniszek mszę konwentualną.

– On jest jak labirynt, ten klasztor. Możemy pójść tu, skrótem – s. Benedykta prowadzi do ogrodu. Jest mgliście, zimno, wietrznie. Pokazuje ule, staw z karpiami, oparte o drzewa siatki na ryby.

– Wcześniej pracowałam w Instytucie Komputerowych Systemów Automatyki i Pomiarów jako kierownik księgowości głównej. Lubiłam tę pracę, byłam dokładna. A teraz dokładnie pracuję dla Pana Boga – s. Benedykta chętnie opowiada o sobie.

Pochodzi z Kresów, z miejscowości Równe. – Namawiali mnie, żeby wstąpić do partii. Odpowiedziałam, że już dobrze poznałam partię, wiem, co potrafi z człowiekiem zrobić. Jako dziecko przeżyłam Syberię. Ojca wcześniej aresztowali, a 10 lutego 1940 r. wywieźli całą moją rodzinę. Miałam wtedy pół roku. Trafiliśmy najpierw do Wołogdy, a później dalej, w głąb Syberii. Tam jeden Rosjanin, który nie miał dzieci, mnie kupił. Zapłacił mojej mamie sto rubli. Mama dostała za to jedzenie dla reszty rodzeństwa i pieniądze, ale na drugi dzień je zwróciła i mnie odzyskała. Na Syberii zginęło moich dwóch braci, a my, którzy przeżyliśmy, wróciliśmy we wrześniu 1946 r. – opowiada.

Klasztorne luksusy

– Gdy pojawiło się powołanie, działałam szybko. Wcześniej studiowałam cybernetykę w Gdańsku, dynamicznie szłam do przodu – opowiada matka Stefania w pokoju zwanym rozmównicą. Na stole przed nią koronkowy obrus, nad nią żyrandol dający słabe, ciepłe światło.

Macierzystym klasztorem matki Stefanii jest Łomża, spędziła tam 28 lat. Do Staniątek skierowano ją siedem lat temu, by została tu ksienią. Pierwszy raz przyjechała w dniu przeprowadzki.

– Lubię wyzwania, wymagam od siebie, jestem dokładna. Przy takiej ilości pracy, jaka jest tutaj, czasem trzeba wybrać, co zrobić, a to mnie boli.

Mówi, że klasztor pokochała od razu, tak samo, jak kocha ten w Łomży. – Nie ma we mnie jakiegoś rozdarcia, to jest jedna historia – podkreśla.

Pierwsza myśl, gdy przyjechała do Staniątek? Że tego klasztoru nie można chować.

– Trzeba oddać hołd mniszkom, które pomimo trudów, wieku i problemów przetrwały trudny okres. Nie mówię wcale, że teraz jest prosto. Siostry w klasztorach klauzurowych często są kustoszkami tego dziedzictwa kulturowego. I często takie utrzymanie odbywa się kosztem sióstr, naszej pracy.

Matka otwarcie mówi, że codzienne życie we wspólnocie nie jest łatwe: – Nie jesteśmy tu – jak kiedyś słyszałam – dla wzajemnej adoracji. Pan Bóg nie gromadzi nas, żeby nam było za dobrze, tylko żebyśmy ciągle szły do przodu. A można to robić tylko wtedy, gdy są różnice. Jeśli ktoś przychodzi do klasztoru, bo chce mieć spokój, to się bardzo szybko zawiedzie. Tu są tylko ludzie. I jest bezustanna walka z samym sobą. Ale jak podaje św. Benedykt w regule: „Nałóż zbroję posłuszeństwa”, a to wszystko od tej zbroi będzie się odbijać, w nikogo nie trafiając.

Jaką jest przełożoną?

– Nigdy nie powiem, że idealną. Powinnam być bardziej matczyna, łagodniejsza, a jestem raczej zasadnicza. Trzeba mieć dużo uczucia, a ja nie zawsze umiem je okazać, choć mam je w sercu.

Nieraz mówię o luksusie życia zakonnego. Jest nim to, że mamy wyznaczony czas na modlitwę. W klasztorze trudniej jest też odejść od Pana Boga. Kryzys może spotkać każdego, ale wspólnota bardzo pomaga w utrzymaniu dobrej kondycji duchowej, to widać na wspólnych modlitwach.

Teraz przed nami wyzwanie. Złożyłyśmy wnioski o budowę muzeum, miejsca na benedyktyńskie dziedzictwo. Chcemy to zrobić w niedokończonym budynku czerwonej szkoły, z okresu międzywojennego. Mamy wiele obiektów, dzieł sztuki do pokazania. Jest też obszerna biblioteka za klauzurą, niedostępna dla ludzi – wylicza przełożona. – Przeraża wkład własny w ten projekt: aż 3,5 miliona. Liczę na życzliwość ludzi, może zdobędziemy jakąś promesę. Po prostu mam nadzieję.

Karpie

Kiedy matka Stefania przyjechała do opactwa, stawy były jednym z nieużytków.

– Sprzedaż naszych karpi trwa od 2011 r., teraz ruszyła z końcem listopada. Nie traktuję tego jako biznesu, to jeden ze sposobów na utrzymanie klasztoru – opowiada. Siostry hodują karpie naturalnie, karmią je kukurydzą. – Niedawno pogłębiłyśmy studnię, żeby lepiej się sączyła czysta woda. Kilka sióstr, które są aktywne przy karpiach, kosztuje to wiele wysiłku. Ale zawsze znajdujemy czas na liturgię. Modlitwa przeplatana z pracą wyznacza całe nasze życie.

Z „Gawęd Staniąteckich”: „Pewna moja współsiostra na swoich obrazkach pamiątkowych z dnia ślubów wieczystych wypisała tylko to jedno słowo: MARANATHA. Przyjdź, Panie. To przyjście nadaje sens wszystkiemu: także karpiom i gwiazdkom z piernika. A bez niego nie miałoby sensu nic, nawet sukces, nawet szczęście”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016